Krótka refleksja po śmierci Karola Modzelewskiego

Krótka refleksja po śmierci Karola Modzelewskiego

Był wielkim, oryginalnym myślicielem, historykiem średniowiecza, jednym z twórców „Solidarności”, człowiekiem o silnym, lewicowym systemie wartości. W PRL był dysydentem, a w III RP uważnym obserwatorem i przenikliwym krytykiem ładu, jaki powstał w wyniku przemian ustrojowych.

W ciągu ostatnich kilku dni o Karolu Modzelewskim napisano wiele, więc wymienię tylko kilka rzeczy, za które sam szczególnie go ceniłem.

Ostrość i precyzja myśli. Zawsze wyrażał się jasno i dosadnie. Równocześnie nie uprawiał taniej publicystyki. Trafiał w sedno. Ciężkie działa wytaczał wówczas, gdy wymagała tego sytuacja. Jego diagnozy polityczno-społeczne często wyprzedzały wydarzenia i sytuacje, które dopiero miały nadejść. Jako jeden z pierwszych mówił na przykład o szerokiej grupie pokrzywdzonych przez transformację ustrojową. O tych, którzy w nowej rzeczywistości nie potrafili się odnaleźć i zostali zostawieni sami sobie, o których państwo zapomniało. Mówił o tym, że z triady „wolność, równość, braterstwo” w nowej Polsce wyszła nam tak naprawdę tylko „wolność”, a „równość” i „braterstwo” zostały zepchnięte na boczny tor. To była według niego jedna z głównych rzeczy pchających PiS do władzy: jako partię deklaratywnie antyestablishmentową i przywracającą podstawową godność szerokim grupom ludności. O zagrożeniach wynikających z lekceważenia patologii transformacji mówił na dobrych kilka lat przed wyborami w 2015 r.

W tym sensie Modzelewski miał niezwykłą intuicję. Choć sam przestrzegał, że zabawa w proroka historykowi nie przystoi. Ilekroć ktoś próbował namówić go na spekulowanie na temat tego, co zdarzy się w przyszłości, konsekwentnie odmawiał.

Przekora. W swoich pracach historycznych Modzelewski podejmował m.in. temat kształtowania Europy przez wpływy niechrześcijańskie. Najobszerniej pisał o tym w monografii „Barbarzyńska Europa” (2004), którą uważał za swoje opus magnum.

W czasach, kiedy zewsząd jesteśmy torpedowani rocznicami chrztów, reedycjami żywotów świętych; w narodzie, do którego przynależność wedle ostatnich koncepcji powinna być warunkowana tożsamością religijną – taka refleksja jest szczególnie ważna.

Niedawno w „Kwartalniku Historycznym” czytałem artykuł Modzelewskiego o elemencie pogańskim w tradycji dynastycznej Piastów. Profesor poddawał pod rozwagę fragment mitu założycielskiego dynastii, przekazanego przez Galla Anonima. Wedle opowieści, którą relacjonował kronikarz, Piast z okazji postrzyżyn swojego syna wydał skromny poczęstunek. Przez przypadek trafili na niego dwaj tajemniczy goście, którzy dokonali postrzyżyn potomka Piasta, a także nadali mu imię: Siemowit. Dwaj goście rozmnożyli w czasie uczty jadło i napitek, dając wyraz swoich nadprzyrodzonych mocy. Co więcej, okazali się prorokami. Imię Siemowit można przetłumaczyć jako „władca rodziny (rodu)”. Dwaj goście przepowiedzieli więc, że Siemowit zostanie władcą. Według niektórych interpretacji owo dokonanie postrzyżyn przez tajemniczych gości miało w strukturze mitu charakter adopcji Siemowita. Z kolei adopcja w szeregu kultów słowiańskich symbolicznie oznaczała objęcie ludu w opiekę przez jakieś bóstwo (co następowało poprzez adopcję i objęcie w opiekę samego władcy). Można więc wnioskować, pisał Modzelewski, że adoptując przyszłego księcia Siemowita („władcę rodu”), dwaj goście o nadprzyrodzonych mocach (bogowie lub półbogowie) symbolicznie brali w opiekę jego lud.

Perspektywa i dyskusja jakże odmienna od płytkich haseł z repertuaru: „Tysiąc pięćdziesiąt lat / tysiąc pięćdziesiąt prawd / tysiąc pięćdziesiąt lecz / jedno państwo, Kościół i jeden chrzest”.

Modzelewski uważał, że podstawowym zadaniem historyka/historyczki musi być próba zrozumienia mentalności tej kultury czy społeczeństwa, które bada. Siłą rzeczy jest to kultura odmienna od tej, w której historyk/historyczka funkcjonuje. Odmienna, bo odległa w czasie. W tym sensie osoba badająca przeszłość musi działać trochę tak, jakby była antropologiem – musi odrzucić swoją perspektywę i przyjąć perspektywę, moralność, sposób myślenia istniejący w dawnej kulturze. Wgryźć się w to wszystko, żeby dopiero spróbować stworzyć jakieś interpretacje. Dzisiaj istnieją już w Polsce ośrodki wykorzystujące takie podejście (np. w Krakowie Zakład Antropologii Historycznej Instytutu Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego), ale są one stosunkowo młode. Pod tym względem Modzelewski był na pewno nowatorski jak na nasze polskie warunki.

Konsekwencja względem wartości. Zapytano go kiedyś, czy przyjąłby od prezydenta Andrzeja Dudy „Medal 100-lecia odzyskania niepodległości”. Modzelewski odpowiedział, że w zasadzie widzi argumenty dla obu opcji: przyjąć – ze względu na szacunek dla urzędu prezydenta; nie przyjąć – ze względu na niesmak wobec prezydenta Dudy i jego roli w tworzeniu niedemokratycznego ustawodawstwa.

Ale on sam, Karol Modzelewski, odpowiedziałby, że w pierwszej kolejności należałoby taki medal przyznać nie jemu, lecz jego przybranemu ojcu: Zygmuntowi Modzelewskiemu. Ideowemu komuniście, który w pierwszych latach istnienia PRL pełnił funkcję ministra spraw zagranicznych i w tej roli kładł podwaliny pod budowę nowej Polski. Cóż za fantastyczna buta! Dziś, kiedy władza chce „dekomunizować” każdy krawężnik, propozycja odznaczenia Zygmunta Modzelewskiego jako jednego z budowniczych nowej Polski jest jakby z innej rzeczywistości. Modzelewski mówił to, rzecz jasna, z absolutną powagą.

Opowiedział też kiedyś o sytuacji, która, jak sądzę, dobrze obrazuje, jaką kulturę miał jego ojciec: „Zapytałem go [ojca] w domu przy stole – bo zawsze pytałem o drażliwe kwestie przy stole – czy to prawda, że nasz znajomy, pan Jarosław Iwaszkiewicz, jest pedałem. Zapadła cisza. »Po pierwsze, nie mówi się pedał, tylko homoseksualista« – to była pierwsza odpowiedź mojego starego, jakby unikowa. Pomilczał chwilę i dodał: »Wiesz, nie wiem. Ale myślę, że to nas nie powinno obchodzić. To jego prywatna sprawa, jeżeli w ogóle taka jest«. Byłem strasznie rozczarowany, pamiętam do dziś.”.

To były późne lata 40./wczesne lata 50. Kto pamięta, jakie jeszcze dziesięć-piętnaście lat temu w katolickiej Polsce było przyzwolenie na „piłowanie” gejów, musi wyrazić uznanie dla tak tolerancyjnej odpowiedzi Zygmunta Modzelewskiego, udzielonej w zupełnie innym kontekście moralnym, kiedy o prawach LGBT nikt jeszcze nie słyszał.

* * *

Przy tym wszystkim, Karol Modzelewski miał duży dystans do siebie i otoczenia, bardzo dobre poczucie humoru.

Strój świetnie podkreślał jego charakter. Prosta, ciemna marynarka, albo kurtka przypominająca krojem i naramiennikami mundur; zielona, niewyróżniająca się koszula. Elegancko i skromnie. Osobiście miałem okazję zobaczyć go tylko raz, parę lat temu, na wykładzie w Krakowie. Na szczęście zrobiliśmy sobie zdjęcie na pamiątkę. Nie byłem wtedy do końca świadomy, z jaką rangą postaci mam do czynienia. Nie pokazywał tego po sobie. Był żywą legendą, ale nie przypisywał sobie, jak co poniektórzy, wielkiej roli w „obaleniu komunizmu”. Był realistą, miał trzeźwy osąd. Wiedział, że upadek żelaznej kurtyny – jeśli od kogoś się zaczął – to raczej od Gorbaczowa.

Modzelewski był dla mnie autorytetem. W takim rozumieniu, jakie on sam proponował. Autorytet to nie jest ktoś, kogo się słucha jak pani matki. To ktoś, kogo się darzy szacunkiem, kogo słów słucha się z uwagą, traktując je jako ważny punkt odniesienia (choć, oczywiście, nigdy bezkrytycznie).

Jego śmierć to ogromna strata. Nie tylko dla polskiej lewicy.

Kraków, 5 maja 2019 r.

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie:

Kategorie: Od czytelników

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy