Krwawy kartel z Meksyku

Krwawy kartel z Meksyku

Bezlitośni narkotykowi gangsterzy przez ponad 15 lat zgładzili tysiąc osób

Zabijali bezkarnie policjantów i prokuratorów, dzieci sędziów, duchownych i zdrajców we własnych szeregach. Mordowali z zemsty i dla postrachu, ale także dla przyjemności. Przestępcza organizacja z Tijuany była największym narkotykowym kartelem świata. Co roku

przerzucała setki ton kokainy

do Stanów Zjednoczonych – połowę tego narkotyku trafiającego na amerykański rynek.
Tylko na korumpowanie wysokich dygnitarzy meksykańskich, ale także policjantów Stanów Zjednoczonych przeznaczała 75 mln dol. rocznie. Szefowie kartelu, słynni z okrucieństwa bracia Arellano Felix, zuchwale pokazywali się w luksusowych restauracjach Mexico City, gawędząc z szefami policji przy kieliszku najdroższej tequili.
A przecież bracia Arellano, Ramon i Benjamin figurowali na liście 10 najbardziej poszukiwanych przestępców FBI, w godnym towarzystwie Osamy bin Ladena. Uważano ich za najgroźniejszych kokainowych baronów na świecie od czasów osławionego Pabla Escobara z Kolumbii. Za pomoc w ujęciu obu gangsterów władze USA wyznaczyły nagrodę w wysokości 2 mln dol.
Bracia Arrelano Felix, początkowo zwykli „żołnierze” kokainowych syndykatów, w latach 80. stopniowo podporządkowali sobie kolejne „rodziny” i grupy przestępcze. Tak powstał kartel Tijuana, znany też jako Organizacja Arellano Felix zajmująca się głównie przemytem sprowadzonych z Kolumbii narkotyków przez region półwyspu Baja. Szmuglowano różnymi sposobami – w samochodach (co roku z nadgranicznej Tijuany wjeżdża na terytorium Stanów Zjednoczonych 40 mln osób) czy też tunelami wykopanymi wielkim nakładem sił pod stalowym murem granicznym. Jeden taki tunel o długości sześciu metrów, wyposażony w wentylację, drewniane podpory i światło, powstał po usunięciu ziemi, którą musiało wywieźć 70 ciężarówek. Niekiedy gangsterzy

posługiwali się makabrycznymi metodami.

Porwali i zabili trzyletniego chłopca, z ciała usunęli wnętrzności i umieścili w nim paczki z kokainą. Następnie ubrali zwłoki, posadzili w dziecięcym foteliku w samochodzie i tak przekroczyli granicę. Gang z Tijuany działał z niesłychanym okrucieństwem. Ramon Arellano, uważany za „dyrektora wykonawczego”, podobno osobiście zgładził 100 ludzi. Kiedy kupił nową broń, testował ją w biały dzień, strzelając z samochodu do pierwszej spotkanej osoby. Był pewien, że w Tijuanie nikt nie odważy się zeznawać przeciwko niemu. Alejandro Hodoyan, członek gangu i przyjaciel braci Arellano z lat dziecinnych, opowiadał: „Ramon zawsze szedł tam, gdzie było niebezpiecznie. Zawsze musiał coś robić. W 1989 lub w 1990 r. staliśmy na rogu w Tijuanie, nie mając nic do roboty. Nagle Ramon powiedział: „Musimy kogoś zabić. Z kim ostatnio się pokłóciliście?”. Staliśmy i patrzyliśmy na przejeżdżające samochody. Ten, kto został w nich wskazany palcem, w ciągu tygodnia był martwy. Zabijanie było jak bankiet, jak zabawa. Gangsterzy nie okazywali skruchy. Uśmiechali się po każdym morderstwie i szli jeść homara w Rosarito. To czyste bezprawie”.
Takie zeznania Hodoyan złożył w 1996 r. po kilku dniach tortur, którym poddali go w areszcie meksykańscy żołnierze. Powyższe oświadczenie zostało nagrane na taśmę wideo, ale Hodoyan nie potwierdzi go już przed sądem. Postanowił podjąć współpracę z policją Stanów Zjednoczonych w San Diego w zamian za objęcie federalnym programem ochrony świadków. Lekkomyślnie wrócił jednak do Tijuany, aby pożegnać się z rodziną. Został w biały dzień uprowadzony z samochodu. Nikt odtąd nie widział Alejandra Hodoyana.
Kartel Arellano Felix rozprawiał się bezpardonowo także z konkurencyjnymi gangami, które nie chciały wnosić „opłat tranzytowych” za przemyt przez region Baja. W 1994 r. gangsterzy z Tijuany zastrzelili szefa kartelu Sinaloa, Amada Carrilla Fuentesa, który kilka godzin wcześniej poddał się operacji plastycznej i leżał w łóżku. Ramon Arellano zlecał „brudną robotę” przede wszystkim młodzieńcom pochodzącym z najbogatszych rodzin Tijuany. Zwano ich narkojuniorami. Ci nafaszerowani kokainą, pewni bezkarności muchachos działali z budzącą grozę brutalnością.
W 1998 r. w mieście Ensenada narkojuniorz” wpadli nocą do willi kokainowego bossa, z którym od dawna mieli porachunki. Wyrwali ze snu 18 osób – mężczyzn, kobiety i dzieci, ustawili wszystkich pod ścianą i po kolei zastrzelili.
„To nie zwykłe morderstwo, to terroryzm. To zastraszanie całej populacji. Dlatego kartel Arellano tak długo pozostawał potężny”, mówi William Gore, dyrektor biura FBI w San Diego. Don Thornhill z amerykańskiej Federalnej Agencji ds. Narkotyków (DEA) uważa, że zbrodniarze z Tijuany

świadomie siali grozę:

„Ludzie wiedzieli, że jeśli będą zeznawać, zginą ich żony, matki i dzieci. Dlatego woleli milczeć”.
Ale Ramon potrafił odgrywać też wobec swoich rolę wspaniałomyślnego obrońcy i opiekuna. „Bracia Arrelano kupowali podwładnym oraz przyjaciołom domy i samochody, spłacali za nich długi czy rachunki w szpitalu”, opowiadał Alejandro Hodoyan.
W 1993 r. kartel z Tijuany po raz pierwszy zdobył smutną międzynarodową sławę: w maju na lotnisku w Guadalajarze z rąk siepaczy „organizacji” zginął katolicki kardynał, Jesus Posadas Ocampo. Jego samochód został podziurawiony przez 54 kule. Długo uważano, że arcybiskup przypadkowo, a gangsterzy pragnęli zgładzić szefa konkurencyjnego kartelu. Obecnie jednak mnożą się dowody, iż ludzie braci Arrellano od początku zamierzali uśmiercić kardynała, który zbyt dużo wiedział o ich powiązaniach z wysokimi funkcjonariuszami rządu i policji. Kartel stosował bowiem starą zasadę plata o plomo, czyli srebro lub ołów. Ołów to oczywiście kula. Wielu wolało jednak srebro, czyli łapówkę. Kartel miał na swej liście płac wielu czołowych dygnitarzy administracji i policji Meksyku. Władze aresztowały w końcu sześciu generałów – w tym dowódcę specjalnej jednostki antynarkotykowej – podejrzanych o związki z mafią kokainową. Prawdopodobnie jednak większość skorumpowanych urzędników pozostaje na wolności. Nic dziwnego, że zbrodniarze przez lata pozostawali bezkarni.
Prokuratorzy, którzy nie dali się przekupić i energicznie prowadzili dochodzenie, zazwyczaj nie żyli długo. W 1996 r. prokurator Hodin Gutierrez Rico ze stanu Baja Kalifornia został na oczach swej rodziny naszpikowany ponad 120 kulami. Następnie mordercy wielokrotnie przejechali samochodem terenowym po zmasakrowanych zwłokach. Najbardziej

nieustraszonym prokuratorem Meksyku,

a zarazem jednym z niewielu, którym ufali Amerykanie, był Jose „Pepe” Patińo Moreno. To on doprowadził do zatrzymania w 1994 r. Francisca, najstarszego z braci Arellano, który za współudział w zabójstwie kardynała skazany został na osiem lat za kratami. Większość aresztowanych przez prokuratora Patino gangsterów szybko wychodziła jednak na wolność dzięki pomocy przekupionych urzędników. Koledzy z prokuratury ostrzegali śmiałka, że jego postawa doprowadzi do nieszczęścia, ponieważ państwo nie jest w stanie zapewnić mu ochrony. „Nie boję się żadnego ryzyka”, odpowiadał krótko dzielny urzędnik. 10 kwietnia 2000 r. Patino po raz ostatni przekroczył granicę i wjechał ze Stanów Zjednoczonych do Meksyku. Wkrótce potem zwłoki prokuratora i towarzyszących mu dwóch oficerów policji znaleziono w roztrzaskanym samochodzie marki Chevy Lumina. Miejscowa policja skwapliwie uznała to za wypadek, ale sekcja zwłok wykazała, że trzej funkcjonariusze zostali zgładzeni. Przed śmiercią byli w bestialski sposób torturowani tak, że połamano im prawie wszystkie kości. Na koniec bandyci zmiażdżyli głowę prokuratora w prasie hydraulicznej. Lekarze, którzy przeprowadzili sekcję zwłok, mówili, że połamane kości „stukały jak kawałki lodu w kubku”. Najwyraźniej sprawcy świadomie przekazali okrutne przesłanie: „Możemy wycisnąć wszystkie informacje z wysokiego urzędnika państwowego i zamęczyć go na śmierć, a wy nic nam nie zrobicie”.
Zabójstwo prokuratora stało się jednak punktem zwrotnym. Władze Meksyku zaczęły ściślej współpracować z policją Stanów Zjednoczonych, kilku najbardziej skorumpowanych dygnitarzy trafiło do więzień. Pierwszy spektakularny sukces przyszedł przypadkowo. 10 lutego 2002 r. trzech wymachujących bronią mężczyzn jechało starym volkswagenem ulicami miasta Mazatlán nad Pacyfikiem. Nie zatrzymali się na policyjnym punkcie kontrolnym. Funkcjonariusze nie wiedzieli, kim są pasażerowie auta, ale podjęli pościg, który skończył się strzelaniną. Pod gradem kul zginęło dwóch desperados z volkswagena. Po ich ciała szybko zgłosili się „krewni”, którzy poddali zwłoki kremacji. Dopiero po miesiącu policja dokonawszy analizy materiału genetycznego pobranego z plam krwi, ku swemu najwyższemu zdumieniu stwierdziła, że w wymianie ognia zginął Ramon Arellano. Wyruszył on osobiście, by zlikwidować szefa zwaśnionego gangu, a mógł przecież zlecić dokonanie mordu podwładnym. W końcu zapłacił życiem za swe okrucieństwo.
Miesiąc później jednostka specjalna sił zbrojnych Meksyku przypuściła szturm na willę w mieście Puebla. W posiadłości aresztowany został 49-letni Benjamin Arellano Felix, uważany za „księgowego” grupy. Ujęto go, gdy modlił się przed ołtarzem ze świecami i fotografią Ramona, swego martwego brata. Miał przy sobie walizkę z 4 mln dol. Władze Meksyku triumfowały. „Wraz ze śmiercią jednego z braci Arellano i aresztowaniem drugiego kartel Tijuana został doszczętnie zniszczony”, oświadczył na konferencji prasowej prokurator generalny Rafael Macedo de la Concha. Eksperci są bardziej sceptyczni. Na wolności pozostaje jeszcze kilku członków rodziny Arellano. Strumień narkotyków płynący nieprzerwanie do Stanów Zjednoczonych z pewnością się nie zmniejszy, najwyżej miejsce syndykatu z Tijuany zajmą inne gangi, równie drapieżne. Z pewnością rozpęta się też wojna o nowy podział stref wpływów. Słychać już pierwsze strzały. W połowie maja w mieście Ajoya 70 km na północ od Mazatlanu 20 uzbrojonych bandytów otworzyło ogień do policjantów, chroniących uroczystości z okazji Dnia Matki. W kanonadzie zginęło 11 osób, w tym dwóch funkcjonariuszy. Prawdopodobnie kokainowi przestępcy zaatakowali stróżów prawa, aby zademonstrować władzom, a także konkurencyjnym gangom, że

wciąż nie lękają się niczego.

Luis Astroga, specjalista od walki z narkotykami z Narodowego Autonomicznego Uniwersytetu w mieście Meksyk, ostrzega: „Można obciąć głowy narkotykowej organizacji, ale one szybko odrosną”.


Zarzuty sąsiadów

Według ocen ekspertów FBI, handel narkotykami ma kapitalne znaczenie dla gospodarki Meksyku, osiągając większe obroty niż przemysł naftowy, turystyka czy eksport rękodzieła. Meksyk i Stany Zjednoczone, sąsiedzi i tak nieżywiący do siebie nadmiernej sympatii, oskarżają się wzajemnie z powodu tego przestępczego procederu. Waszyngton twierdzi, że skorumpowana i nieudolna policja meksykańska nie potrafi poskromić kokainowych karteli. Sąsiad zza Rio Grande odpowiada, że także amerykańskie organy ścigania są przekupne, a zresztą to wyłącznie ogromny popyt na narkotyki w społeczeństwie USA umożliwia działalność gangsterów. Do poprawy sytuacji doszło w końcu 2000 r., gdy rządząca od dziesięcioleci w Meksyku Partia Instytucjonalno-Rewolucyjna wreszcie utraciła władzę, a nowy prezydent Vincente Fox zapowiedział energiczne zwalczanie przestępczości i słowa dotrzymał. Po aresztowaniu Benjamina prezydent Bush natychmiast zadzwonił do swego meksykańskiego kolegi, by złożyć mu gratulacje.

 

Wydanie: 2002, 21/2002

Kategorie: Świat

Komentarze

  1. Tomekhe
    Tomekhe 9 maja, 2017, 23:14

    Silano escobar książkę bym przeczytał pisze komentarz pierwszy od 15 lat ukazania artykułu pozdrawiammiałem 17l

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. h168
    h168 5 marca, 2020, 23:46

    🙂 no to ja będę nr 2 w kwestii komentarza

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy