Kryptopotęga

Kryptopotęga

W ostatnim roku północnokoreańscy hakerzy ukradli niemal miliard dolarów zaszytych w kryptowalutach

Na papierze bieda aż piszczy. O precyzyjne dane na temat Korei Północnej, zdecydowanie najbardziej odizolowanego kraju na planecie, zawsze jest trudno, ale akurat tę informację łatwo zweryfikować, bo dotyczy wymiany handlowej. Transakcje raportują dwie strony, więc Pjongjang nie do końca może manipulować liczbami. Według Banku Światowego w całym roku 2021 północnokoreański reżim zarobił jedynie 89 mln dol. na eksporcie dóbr za granicę. Z punktu widzenia europejskich gospodarek to grosze, np. Polska w tym samym okresie sprzedała na świecie dobra za łączną sumę 342 mld dol., czyli prawie 4 tys. razy więcej.

Głównym winowajcą są tu oczywiście sankcje, którymi Koreę obejmują nawet Narody Zjednoczone, Pjongjang po prostu nie ma z kim handlować. Inna sprawa, że nie za bardzo ma czym, bo tamtejsza gospodarka, a raczej jej szczątki, nastawiona jest przede wszystkim na produkcję żywności na własny rynek oraz na rozwój technologii wojskowej.

Biuro 39

Drastyczne ubóstwo dotyczy, według szacunków organizacji międzynarodowych, aż 60% tamtejszej populacji. Oznacza to, że ok. 15 mln osób żyje w permanentnym stanie niedożywienia, ubóstwa energetycznego, higienicznego i zdrowotnego. Pozostałe niemal 40% to już jak na warunki północnokoreańskie klasa średnia, najczęściej mieszkająca w miastach i zatrudniana albo przez partię, albo zależne od niej instytucje państwowe. Żyje się jej niewiele lepiej, ale przynajmniej nie zderza się na co dzień z zagrożeniami natury egzystencjalnej. Istnieje jednak w Korei Północnej również klasa wyższa, mniej więcej milion osób. A wewnątrz niej wąska elita, bezpośredni dwór Kim Dzong Una, maksymalnie kilka tysięcy obywateli. Ich życie nie ma nic wspólnego z oficjalną doktryną kraju, która głosi, że jedynie socjalizm może dać szczęście i dobrobyt. Luksusowe samochody, zegarki i torebki, gigantyczne apartamenty w nowych budynkach, dostęp do produktów z Zachodu praktycznie na zawołanie – to zupełnie inna Korea Północna.

Kim Dzong Un zgromadził majątek szacowany na ponad 5 mld dol. Dotyczy to oczywiście wyłącznie posiadanych przez niego dóbr, które da się wycenić według zasad gospodarki rynkowej, bo w praktyce północnokoreański dyktator jest znacznie bogatszy. Jest de facto właścicielem 25-milionowego kraju z bronią jądrową, decydując o wszystkich aspektach życia każdego ze swoich obywateli. To bogactwo innej natury, niemożliwe do oszacowania i niewymagające zapłaty. Co innego luksusowe maybachy, lexusy i lincolny stojące w jego garażu czy rolexy, które rozdaje najbliższym współpracownikom.

To wszystko kosztuje. Skąd jednak takie pieniądze na koncie autokraty, z którym nikt, przynajmniej oficjalnie, nie chce nawet rozmawiać?

Od lat głównym źródłem zagranicznej waluty jest dla Korei Północnej tzw. Biuro 39. To ofensywne ramię wywiadu wojskowego, działające poza granicami kraju, a jego zadaniem jest właśnie pozyskiwanie dolarów i euro wszystkimi możliwymi kanałami, wliczając w to metody ewidentnie nielegalne. Jedną z najważniejszych osób w strukturach tej organizacji jest siostra przywódcy, Kim Jo Dzong, według magazynu „Time” personalnie odpowiedzialna za nadzorowanie przepływów walutowych.

Biuro 39 powstało jako klasyczna komórka wywiadowcza, inwigilująca zwłaszcza sąsiadów z południa, ale z czasem wachlarz jego zadań znacznie się poszerzył. Jak twierdzą dziennikarze portalu NK News, najbardziej rzetelnego źródła informacji na temat Korei Północnej, agenci biura w tej chwili trudnią się dosłownie wszystkim. Handlują narkotykami kupowanymi głównie od wenezuelskich i kolumbijskich karteli, próbując sprzedać je z kilkukrotnym przebiciem na rynkach azjatyckich, zwłaszcza w Chinach. Produkują też własne substancje, w tym opiaty, pozyskiwane z własnych zasobów maku lekarskiego, uprawianego na państwowych plantacjach. Korea Północna podrabia i wysyła w świat leki praktycznie na wszystko, od sterydów i tabletek przeciwbólowych aż po viagrę.

Podobnie rzecz się ma z dolarami, zwłaszcza banknotami studolarowymi – fałszywki z Pjongjangu są coraz lepszej jakości, problemy z ich odróżnieniem mają nawet amerykańskie służby federalne. Biuro 39 prowadzi również nielegalny handel bronią, eksportując ją do co najmniej sześciu (o tylu wiadomo) krajów Afryki Subsaharyjskiej.

Osobnym źródłem waluty są północnokoreańscy robotnicy, których Kim wysyła wszędzie, gdzie jest na nich zapotrzebowanie. W praktyce to zwyczajne zniewolenie, niemające z pracą nic wspólnego – z każdą brygadą wysyłany jest oficer nadzorujący, który zgarnia całą wypłatę i przywozi ją reżimowi. Choć Korea jest objęta sankcjami, pokusie prawie darmowej siły roboczej nie opierają się kraje zachodnie, w tym gronie kilka lat temu znalazła się nawet Polska. A robotnicy z Półwyspu Koreańskiego robią wszystko, od budowania dolnośląskich apartamentowców, przez kopanie tuneli na zlecenie junty w Mjanmie, po stawianie pomników afrykańskich dyktatorów. Biuro 39 to finansowa kroplówka północnokoreańskiej dyktatury. Do tego stopnia, że – jak twierdzi jeden z oficerów amerykańskiego wywiadu, wypowiadający się anonimowo dla magazynu „Time” – działalność biura jest „kluczowa dla przetrwania całego reżimu”.

Hakerzy, czyli zyski

Nic jednak nie przynosi tyle zysków, ile działania hakerskie. A w ostatnich latach – ataki na spółki zajmujące się kryptowalutami. Dziennikarze „New York Timesa” przeprowadzili śledztwo mające określić skalę północnokoreańskich działań ofensywnych w cyberprzestrzeni. Wyniki są szokujące. Tylko w 2022 r. hakerzy z Pjongjangu wyprowadzili z cudzych kont ok. 1 mld dol. To wyliczenie oparte wyłącznie na zgłoszeniach firm, które zaraportowały kradzieże. Jak piszą Choe Sang Hun i David Yaffe-Bellany z „NYT”, realna skala włamań może być nawet kilkukrotnie większa, bo niektórzy decydują się płacić Koreańczykom okup. Celem takich ataków są najczęściej giełdy kryptowalut lub platformy przyjmujące wpłaty w takiej formie, skupione np. wokół wielomilionowych społeczności graczy w konkretną grę. Jednorazowy łup może wynieść nawet 400-500 mln dol.

Co więcej, Koreańczyków bardzo trudno złapać za rękę, bo ich hakerzy osiągnęli światowy poziom. Zdaniem cytowanego przez „NYT” eksperta Narodów Zjednoczonych ds. cyberbezpieczeństwa, Erica Pentona-Voaka, są oni niezwykle metodyczni i kreatywni.

Kim Dzong Un już w 2013 r. uznał hakerów za „najbardziej wielofunkcyjną broń w swoim arsenale”, pisze magazyn „Time”. Zdecydował wtedy także o wysłaniu ich za granicę, dzięki czemu z miejsca weszli do elity północnokoreańskiej służby wojskowej. Na co dzień często pracują z innych krajów, zwłaszcza niedemokratycznych: Rosji, Białorusi, Chin, ale też państw Azji Południowo-Wschodniej, w tym Singapuru i Malezji, przez co jeszcze trudniej przypisać ich działania do strategii Pjongjangu. W papierach najczęściej mają wpisane, że są programistami lub inżynierami, a fałszerze z Biura 39 taśmowo produkują dla nich wizy, paszporty i dokumenty potwierdzające zatrudnienie w największych korporacjach technologicznych. A najciekawsze jest to, że gdyby naprawdę im na tym zależało, we wszystkich tych firmach znaleźliby pracę bez żadnego problemu.

Rzadko decydują się na wyprowadzenie całej sumy naraz. Wolą działać w cieniu, bo najważniejszy jest cel – dostarczenie reżimowi obcej waluty. Jak zauważa Ian Bremmer, amerykański politolog i szef firmy doradczej Eurasia Group, w przeciwieństwie do hakerów z Rosji czy Iranu Koreańczykom nie zależy na poklasku i rozpoznawalności. Ich ataki rzadko będą więc cyfrowymi fajerwerkami, ale są zabójczo skuteczne. Nie wchodzą tylnymi drzwiami, prędzej czekają, aż ofiara sama wpuści ich od frontu. Jak opisują to Sang Hun i Yaffe-Bellany, zaczynają od phishingu, fałszywych wiadomości z zawirusowanymi linkami, ostatnio najczęściej za pomocą serwisu branżowego LinkedIn. Kiedy już wejdą do systemu giełdy kryptowalut, pieniądze wyprowadzają stopniowo, budując w tym celu piramidę złożoną z kilku, czasem nawet kilkunastu typów kryptowalut. Wymieniają jedne na drugie, zacierając w ten sposób ślady.

Na końcu najważniejsza część operacji, czyli spieniężenie środków, głównie w dolarach. Erin Plante z firmy Chainalysis, zajmującej się analizą danych związanych z platformami kryptowalutowymi, zauważa, że Koreańczycy niemal natychmiast próbują dokonać konwersji. Z prostej przyczyny – hakowanie kryptowalut jest niezbędne do codziennego funkcjonowania reżimu. Ukradzione wirtualne pieniądze wymieniane są najczęściej na walutę chińską na zarejestrowanych w rajach podatkowych giełdach, takich jak głośna ostatnimi czasy, funkcjonująca na Bahamach upadła już platforma FTX. Chińskim renminbi łatwiej handlować na rynku walutowym, wymieniać na dolary, euro, czasem też na ruble.

Reżim potrzebuje dolarów

NK News szacuje, że cyfrowa armia Korei Północnej liczy ok. 7 tys. osób, z czego 1,8 tys. to aktywni „ofensywni” żołnierze – hakerzy dokonujący włamań. Pozostali, ponad 5 tys., to technicy, inżynierowie, personel wsparcia. Oni jednak w hierarchii jednostki cyberwojennej koreańskiego wojska, Biura 121, stoją niżej. Nie doświadczają luksusów i przywilejów, które są udziałem hakerów, nie mogą wyjeżdżać za granicę. Posłuszeństwa reżimowi nikt nie wypowiada, bo i tak każdy jest karmiony sterylną propagandą o uczestnictwie w walce dobra ze złem i ochronie koreańskiego narodu przed wrogim imperializmem.

Pieniądze pozyskane z kryptohakowania są kluczowe nie tylko w codziennych operacjach państwa, ale przede wszystkim w rozwoju programu nuklearnego i dalszych testach nowych typów rakiet, co jest obsesją Kima. To właśnie rekordowa liczba prób rakietowych w 2022 r. naprowadziła dziennikarzy śledczych i służby wywiadowcze innych krajów na trop hakerów. Skąd bowiem na to fundusze? Zwłaszcza biorąc pod uwagę kolejną klęskę głodu, pojawienie się w Korei Północnej koronawirusa (z którym musiała radzić sobie własnymi środkami) i embargo na dostawę podzespołów do rakiet. Odpowiedź można znaleźć w Biurach 121 i 39, ale nie jest ona tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Dlaczego liczba ataków rośnie akurat teraz?

Choe Sang Hun w duecie z Pablem Roblesem opublikowali na początku grudnia w „New York Timesie” głośny reportaż multimedialny z Korei Północnej. Jego elementem było m.in. nagranie ze sklepu spożywczego, w którym – co teoretycznie powinno być niemożliwe – kobieta kupowała produkty zagranicznych koncernów, płacąc za nie dolarami w gotówce. Zgodnie z koreańskim prawem taka transakcja jest nielegalna, obywatele nie mogą mieć zagranicznych walut na własność. Mimo to informacje wywiadowcze płynące z Pjongjangu wskazują, że takich transakcji przeprowadza się coraz więcej. Oznacza to, że reżim o nich wie i na nie zezwala, bo desperacko potrzebuje dolarów.

Sytuacja gospodarcza w kraju jest coraz gorsza, a na zniesienie sankcji nie ma szans. Mimo to Kim przyśpiesza w wyścigu zbrojeń. Pokazał światu rakietę Hwasong-17, o zasięgu ponad 14,5 tys. km. Oznacza to, że przynajmniej w teorii pocisk ten mógłby dotrzeć do dowolnego miejsca na terenie Stanów Zjednoczonych. Od czasów zimnej wojny Amerykanie nie mieli tak poważnego rywala, który bezpośrednio groziłby atakiem na ich terytorium. Jak twierdzą Sang Hun i Robles, nie jest to jednak eskalacja, która koniecznie musi prowadzić do konfliktu. Kim, piszą dziennikarze „NYT”, używa rakiet jako straszaka i karty przetargowej w jednym. Najwidoczniej uznał dalsze rozwijanie krajowego arsenału za jedyny sposób na zniesienie sankcji. Brzmi paradoksalnie, ale jest w tym logika – Pjongjang będzie straszył, Zachód się ugnie, zaoferuje częściowe zdjęcie embarga handlowego za cenę wstrzymania programu nuklearnego. Na papierze wygląda to sensownie, lecz plan ten ma jeden słaby punkt. Zakłada bowiem, że świat naprawdę będzie się bał Kima i usiądzie z nim do negocjacji. A od czasu odejścia Donalda Trumpa z Białego Domu żaden światowy przywódca nie okazał mu nawet promila takiego zainteresowania, jakim obdarzył go były amerykański prezydent.

Koreańczycy nadal będą aktywni w cyberprzestrzeni, bo w gruncie rzeczy nic innego im nie pozostaje. Podobnie jak na Kubie, kolejnym kraju odizolowanym od reszty świata, obca waluta daje iluzję przetrwania, szansę na odrobinę normalności. Pozostaje pytanie, kiedy Kim Dzong Un zorientuje się, że jego plan zastraszenia globu nie działa. I na co wtedy zacznie wydawać ukradzione dolary.

Fot. AFP/East News

Wydanie: 01/2023, 2023

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy