Książka zamiast Dody

Książka zamiast Dody

Rafał Skąpski: jeśli wejdę do Sejmu, zajmę się kulturą, a nie tylko dziedzictwem

Badania czytelnictwa książek w Polsce nie pozostawiają złudzeń – prawie połowa Polaków nie czyta niczego, a większość przyznaje się do lektury jednej pozycji raz na pół roku. Jeśli dodać do tego niedawny sondaż, z którego wynika, że 50% społeczeństwa w ogóle nie interesuje się sprawami kultury, można mówić o – delikatnie to nazywając – mizernej kondycji tej dziedziny życia społecznego. A jednak – nie wszyscy składają broń. Szef Państwowego Instytutu Wydawniczego, Rafał Skąpski, w ciągu ponad dwóch lat swego urzędowania zdołał wyciągnąć wydawnictwo z zapaści, nie tylko finansowej, a jako kandydat Lewicy i Demokratów na posła z regionu sądeckiego zapowiada walkę o sprawy kultury, która została zepchnięta na daleki plan, ustępując miejsca przeszłości i dziedzictwu.
Skąpski, były wiceminister kultury, obecnie prezes Fundacji Kultury Polskiej, studzi emocje, mówiąc, że zmartwienia mediów, iż dziś Polak mniej czyta, są nieco wyrwane z kontekstu. – Jeżeli dziś nowe media atakują młodego człowieka od momentu przebudzenia, a nawet podczas snu, bo często nie wyłącza się komputera na noc, to paradoksalnie wcale nie jest tak źle – mówi. – W latach 80. przeżywaliśmy rozterki i wątpliwości, czy utrzymają się kina, bo wchodziło wideo. I kina się utrzymały mimo dalszego rozwoju techniki. Nic nie zastąpi klimatu sali kinowej. Porównując to do sytuacji książki, również jest tak, że jak ktoś bardzo chce, może sobie coś przeczytać w laptopie. A jednak tradycyjna książka jest wygodniejsza do czytania, na przykład w fotelu. Szelest przewracanej kartki, zapach drukarskiej farby jest czymś nie do zastąpienia. I myślę, że w dłuższej perspektywie żaden krach czytelnictwa nam nie grozi. Należy tylko pamiętać, że podmiotem rynku książki jest czytelnik, o którego trzeba dbać i zabiegać o jego względy.

Tytułów więcej, książek mniej

Państwowy Instytut Wydawniczy, jedno z najbardziej prestiżowych polskich wydawnictw, w ubiegłym roku obchodziło 60-lecie istnienia. Wydaje znane i cenione wśród czytelników serie, takie jak Biblioteka Myśli Współczesnej (popularnie nazywane „plus minus nieskończoność”), Biografie Sławnych Ludzi czy Współczesna Proza Światowa. Kilka lat temu wpadło w kłopoty finansowe. – Zastałem PIW w kiepskiej kondycji – przyznaje Rafał Skąpski. – Udało mi się uspokoić emocje wokół wydawnictwa, które towarzyszyły jego działalności w ostatnich latach. PIW wielu czytelnikom kojarzył się z najlepszą jakością zarówno prozy, jak i literatury popularno-naukowej, historycznej, biografistyki. Udało się nam do tego powrócić, staramy się nie mieć w swojej ofercie książek rażąco odległych od tego profilu – podkreśla.
Za swój sukces dyrektor uważą przyciągnięcie na nowo do PIW polskich autorów, a także sukcesywne polepszanie szaty graficznej wydawanych książek. – Myślę jednak – mówi – że największą siłą naszego wydawnictwa znów jest wiarygodność. A na tym rynku jest ona bardzo ważna. Gdy na początku mojego urzędowania w PIW zastałem długi wobec drukarń, nie unikałem rozmów z wierzycielami. Odbierałem wszystkie telefony, wiedząc, że będę musiał tłumaczyć i przepraszać, że nie zapłacę w terminie. Pojechałem do niemal wszystkich drukarń, przeprowadziłem rozmowy, przedstawiłem swoją koncepcję działania. Dziś jesteśmy już bardziej terminowi w płatnościach, a sytuacja finansowa jest coraz stabilniejsza.
W PIW zmieniono również system dystrybucji, czyli zamieniono współpracę z kilkudziesięcioma hurtownikami na umowę z jednym, co obniżyło koszty i ograniczyło biurokrację. – Myślę jednak – mówi Skąpski – że wciąż największą bolączką każdego wydawnictwa jest szybka informacja o książce. Pomijając oczywistą wagę internetu, nadal najważniejszym pośrednikiem pomiędzy wydawcą a biblioteką jest hurtownik. I to się pewnie prędko nie zmieni. Ale są kraje, np. skandynawskie, gdzie doprowadzono do tego, że wydawca w momencie podpisywania książki do druku dokładnie wie, ile książek z danego tytułu zamówiły biblioteki. Podpisuje zatem zlecenie na „x” książek do sprzedaży detalicznej i „x” książek do bibliotek. Marzy mi się, żeby coś takiego w Polsce kiedyś też mogło zacząć funkcjonować.
A co z nakładami książek? Pejzaż marnej kondycji czytelniczej jest taki, a nie inny także dlatego, że dziś średni nakład każdego tytułu wynosi kilka tysięcy egzemplarzy. – Ktoś, kto mniej zna rynek książkowy, może powiedzieć, że w USA książki wydaje się w wielomilionowych nakładach. Nic bardziej błędnego, takie nakłady to rzadkość, zarezerwowana tylko dla kilku autorów – mówi Skąpski. – Takich astronomicznych nakładów nie ma także w Europie. Rozmawiałem z pewną specjalistką rynku francuskiego, która uświadomiła mi, że nakłady PIW-owskie są porównywalne z tymi we Francji. Oczywiście, zdarzają się bestsellery, ale ich jest mniejszość. PIW wydaje książki w nakładzie do trzech tysięcy, ale zdarza się oczywiście, że potem są dodruki.
Szef PIW przyznaje także, że nie można porównywać obecnych nakładów do tych z okresu PRL-u. – Tamte nakłady – mówi – bywały nawet stutysięczne, ale wtedy było tylko czterdzieści kilka wydawnictw i znacznie mniej tytułów. Mój wielki poprzednik, Andrzej Wasilewski, jak wchodził do PIW, patrzył tylko, czy kolejka do naszej księgarni jest dłuższa niż do sąsiedniego mięsnego. Czasami po książki bywała dłuższa. Natomiast dziś mamy kilka tysięcy wydawnictw, ale paradoksem jest to, że wciąż co roku wydajemy łącznie mniej egzemplarzy książek, niż podawał rocznik statystyczny za rok 1988 i 1989! Tytułów jest więcej, ale książek mniej. Przy tej liczbie tytułów nie ma w Polsce księgarni, w której można by otrzymać każdy z nich. Nawet wielkie księgarnie mają problem z właściwym wyeksponowaniem tytułów. Zresztą dziś o ekspozycji książki w księgarni decyduje nie tytuł, lecz kieszeń wydawcy. Bo wydawca, jak nie zapłaci kilku dodatkowych złotych, nie otrzyma miejsca na stojaku, tylko grzbiecik na półce…

Książka w serialu

Wiele do życzenia pozostawiają także ceny książek – mówi się, że książka jest w Polsce droga, dużo za droga… – To prawda – przyznaje Skąpski. – Ale nie jest też tak, że wydawca zarabia na książce nieproporcjonalnie dużo, bo gdyby tak było, rozbijałby się po Polsce mercedesem. Mnie się też kiedyś zdawało, kiedy nie miałem bliskiego kontaktu z tym rynkiem, że ceny książek można łatwo obniżyć. Ale to jest trudne, ponieważ na cenę książki wpływa nakład. Dla przykładu: jeżeli wydrukujemy jakąś pozycję w nakładzie 2 tys. egzemplarzy, to, powiedzmy, musi ona kosztować 35 zł. Jeśli zaś w nakładzie 3 tys., to – 33 złote. I tak dalej. Gdybym miał wyłącznie kierować się ceną, to powinienem zwiększać nakłady. Tylko po co mi książki w magazynie? Tak koło się zamyka. Z jednej strony, rozumiem, że wiele osób boi się, że tradycyjna książka jest zagrożona, z drugiej jednak, podkreślam, że najważniejsza jest promocja, a w tym mogą być pomocne nowe media, które oskarża się o przyczynienie się do spadku czytelnictwa – twierdzi Skąpski.
Chodzi o powszechną promocję w mediach potrzeby czytania książek, o rodzaj połączenia tradycji z nowoczesnością. – Dziś nie ma sensu protestować przeciwko temu, że na przykład Biblioteka Narodowa umożliwia ściąganie z internetu lektur szkolnych – mówi Skąpski. – Chodzi o to, żeby media elektroniczne, w tym telewizja publiczna, nie odciągały od tradycyjnego kontaktu z książką, ale do niego zachęcały. Udało mi się kiedyś doprowadzić do spotkania prof. Zatońskiego z reżyserami i scenarzystami popularnych seriali telewizyjnych, by przekonywać ich, że warto w serialach promować niepalenie. Lepiej, by bohater pozytywny nie palił, a jeśli już ktoś musi zapalić, to niech to będzie jakiś czarny charakter. Dziś mam taki pomysł, by znów zaprosić tych twórców i poprosić ich tym razem, aby pokazując w jakimś serialowym mieszkaniu salon, nie stawiali tam kryształu, tylko książki. Żeby na stoliku, przy którym toczy się rozmowa bohaterów, leżała odłożona książka. Niestety, dzisiaj telewizja publiczna likwiduje popularne programy o książkach.

Doda to nie misja

Według Skąpskiego, kondycja czytelnictwa i rynku książki wpisuje się w ogólny obraz sytuacji kultury w Polsce i bez zmian w tym obszarze niewiele może się zmienić w poszczególnych dziedzinach. – W ostatnich dwóch latach za dużo kazano nam myśleć o przeszłości i dziedzictwie – mówi – natomiast kompletnie zapomniano o edukacji kulturalnej. To jest zresztą rola nie tylko Ministerstwa Kultury, ale także mediów publicznych, które zatraciły gdzieś swoją misję. Ściganie się dziś z oglądalnością, łapanie niezwykle atrakcyjnej wizualnie pani Dody po to, by występowała w telewizji publicznej, to nie jest misja!
Jakie więc powinny być media publiczne? Zdaniem Skąpskiego, przede wszystkim trzeba zmienić ich sposób finansowania, a na pierwszy ogień powinien pójść abonament radiowo-telewizyjny, który należy zlikwidować, bo państwo i tak nie ma skutecznej metody egzekwowania tych pieniędzy. – Mało tego – mówi – uważam wręcz, że media publiczne nie powinny mieć reklam. Oczywiście, zaraz jacyś znawcy powiedzą, że telewizja bez reklam zginie w dzisiejszych czasach. Ale z pewnością radio może bez nich żyć. Najważniejsza jest misja. Nic nikomu po dostępnym tylko w sieciach kablowych kanale Kultura, bo przecież nikt go nie ogląda. Zadaniem państwa powinno być zapewnienie mediom publicznym stabilnego źródła zasilania finansowego, zapewnienie im słuchalności i oglądalności w kraju, a potem dopiero rozdzielanie częstotliwości na komercyjne stacje i rozgłośnie. To wszystko mogłoby pozwolić odbiorcom korzystać z innych obszarów kultury.
– I właśnie tymi sprawami – podkreśla Skąpski – chciałbym się zajmować w parlamencie, choć leżą mi też na sercu inne problemy Sądecczyzny. Kandydowanie w tym regionie nie jest przypadkiem. Właśnie na Sądecczyźnie przez wiele, wiele lat żyła i pracowała moja rodzina. Mój dziad tworzył sądeckiego Sokoła, zakładał Drużyny Bartoszowe. W jakimś sensie wracam na ziemię rodzinną i chcę stanąć obok moich przodków, by coś dla tej ziemi zrobić.

 

Wydanie: 2007, 41/2007

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy