Kto gra jak Fryderyk?

Kto gra jak Fryderyk?

Ranking najlepszych wykonawców muzyki Chopina

Polska, a zwłaszcza Warszawa, przeżywa prawdziwy najazd największych sław światowej pianistyki, pragnących uczcić swoją grą przypadające właśnie w tych dniach 200. urodziny największego polskiego kompozytora, jednego z czterech absolutnych geniuszy muzyki (obok Bacha, Mozarta i Beethovena). Okazja to niezwykła do zachwytów i porównań, ale także do zastanowienia się nad fenomenem Fryderyka Chopina, który, zwłaszcza w XX stuleciu, opanował cały świat, w tym regiony, które pielęgnowały inną niż europejska tradycję kulturalną.
Czy pielgrzymka najbardziej kasowych i głośnych gwiazd fortepianu do chopinowskiej mekki przyniesie nam jakieś niezwykłe, dotąd jeszcze nieznane doznania estetyczne? Czy po raz pierwszy od 200 lat usłyszymy multiplikowanego super-Chopina? Niestety nie. Sława, perfekcja, pozycja na rynku nagraniowym i w rankingach medialnych nie zawsze przystają do specyfiki twórczości Fryderyka Chopina. Jak powiedział w wywiadzie drukowanym w „Przeglądzie” przed tygodniem prof. Andrzej Jasiński, jeden z najwybitniejszych chopinowskich pedagogów i jurorów, muzyka tego akurat twórcy ze względów interpretacyjnych i estetycznych nie dla każdego może być dostępna. 17-, 18-letni artyści potrafią się wspiąć na sam szczyt chopinowskiej maestrii, a do innych, dużo starszych i bardziej doświadczonych wirtuozów Chopin „nie przyjdzie”. Nigdy.

Światowe sławy w Warszawie

Nadzwyczajne koncerty urodzinowe, które są pierwszą z trzech dominant Roku Chopinowskiego, mogą być tego przykładem. Rocznicowe obchody rozpoczął występ Lang Langa, nazywanego „najbardziej energetycznym pianistą świata”. Niespełna 30-letni Chińczyk jest „pianistycznym smokiem” zdolnym pożreć każdy materiał muzyczny. Na tym zasadza się jego niesamowita popularność i w Chinach, i na całym świecie. Zwłaszcza do młodego słuchacza przemawia osobowość Lang Langa, dla niego samego zaś Chopin jest kimś ważnym i bliskim. To wielki bonus dla organizatorów Roku Chopinowskiego, że ten artysta zechciał nie tylko przyjechać na koncerty do Warszawy, lecz także bierze udział w międzynarodowym projekcie filmowym „Project Chopin”, w którym opowiada o Chopinie i gra jego etiudy, utwory o wirtuozowskiej skali trudności.
Lang Lang zachwycił publiczność, choć jego chopinowskie interpretacje do historii ani kanonu nie wejdą, bo pianista ten mimo ogromnych możliwości ekspresyjnych nie jest typem nostalgicznego introwertyka, wydaje się też zbyt przesiąknięty medialnym osadem.
W końcówce lutego jednak napięcie, jak w recepcie Alfreda Hitchcocka na film grozy, zaczęło rosnąć. Program koncertów urodzinowych obejmował bowiem występy aż 11 pianistycznych znakomitości w ciągu tylko siedmiu dni. Czegoś takiego jeszcze nie było, aby obok zwycięzców konkursów chopinowskich z lat 1970, 1980, 1990, 2000 i 2005 (mowa tu o Garricku Ohlssonie, Dang Thai Sonie, Kevinie Kennerze, Yundi Lee i Rafale Blechaczu) zagrali recitale z muzyką tego kompozytora artyści, którzy (poza Januszem Olejniczakiem) zrobili światowe kariery jakby niezależnie od tej ważnej, ale całkowicie monograficznej imprezy muzycznej – Daniel Barenboim, Piotr Anderszewski, Leif Ove Andsnes, Jewgienij Kissin, Murray Perahia i Ivo Pogorelić.
Kto z tej plejady jest z krwi i kości chopinistą doskonałym?

Kanon nr 1

Aby ustalić hierarchię najznakomitszych dzisiaj wykonawców muzyki Chopina, trzeba zacząć od wytyczenia wzorów tzw. niedościgłych. Należał do nich bez wątpienia Artur Rubinstein (1887-1982), urodzony w Łodzi, ale od młodych lat mieszkający za granicą, jeden z najwybitniejszych wirtuozów fortepianu w XX w. Może to wyjątek potwierdzający regułę, ale Chopina grał znakomicie, choć wcale nie był nostalgicznym introwertykiem, raczej przeciwnie, żywiołowym królem życia. To dlatego pokochali go Hiszpanie i inni Latynosi, bo muzykę z tego kręgu grał znakomicie. Pokochali go też Polacy, właśnie za niedościgłe interpretacje Chopina (i przyjaźń z Szymanowskim). Rubinstein był po wojnie jurorem konkursów chopinowskich i w jakimś stopniu własnymi kreacjami stworzył chopinowską normę.
Do tego rubinsteinowskiego kanonu nawiązywali niezrównani chopiniści powojenni, Halina Czerny-Stefańska i Adam Harasiewicz, zwycięzcy konkursów chopinowskich w 1949 i 1955 r. To właśnie tych dwoje utwierdziło przekonanie, że granie Chopina jest polską specjalnością, choć nie można zapomnieć, że pierwszym w historii zwycięzcą konkursu był Rosjanin z ZSRR, Lew Oborin, człowiek skromny, introwertyczny, który nie tylko nie zrobił wielkiej światowej kariery, ale nawet w ZSRR nie należał do żadnej czołówki. Ten pierwszy konkurs w 1927 r., kiedy wszyscy pamiętali jeszcze doskonale paniczny strach przed bolszewikami i „cud nad Wisłą” z roku 1920, był dla polskich melomanów zaskoczeniem i szokiem, bo zobaczyli i usłyszeli doskonale przygotowaną ekipę radzieckich pianistów, którzy również wiele lat później mogli wyjeżdżać z Warszawy z tarczą. Znakomici Rosjanie zwyciężali w chopinowskich igrzyskach wielokrotnie, także w 1937, 1949, 1985 i 1995 r., co tłumaczono sobie podobieństwami naszych słowiańskich dusz. Jednak kiedy w latach 1960 i 1965 zwycięzcami konkursu okazali się Maurizio Pollini i Martha Argerich, polski czy słowiański monopol został na długie lata przełamany. Ale nie do końca.

Wspaniała dwunastka

Jak dziś wygląda chopinowska hierarchia? Wydaje się, że Polacy odzyskali markę w dziedzinie wykonawstwa tej muzyki. Dzięki Krystianowi Zimermanowi, zwycięzcy konkursu w 1975 r., który dosyć skomplikowanymi metodami (gra mało, a w Polsce pojawia się raz na 10 lat) utrzymuje najwyższą pozycję, i ostatniemu zwycięzcy z 2005 r. Rafałowi Blechaczowi nasze miejsce w rankingu jest niezagrożone. A wspierają je dzielnie laureaci niższych nagród z kolejnych konkursów, którzy Chopina grają dobrze i chętnie: Piotr Paleczny, Ewa Pobłocka, Krzysztof Jabłoński, a zwłaszcza szalenie aktywny Janusz Olejniczak, który z tej racji, że jest bodaj najmłodszym i ostatnim wychowankiem prof. Zbigniewa Drzewieckiego, sławnego pedagoga, wychowawcy Czerny-Stefańskiej i Harasiewicza, uchodzi obecnie za depozytariusza chopinowskiej spuścizny i najszlachetniejszego tradycyjnego stylu.
Do tej znakomitej drużyny dochodzą pianiści, którzy na konkursach nie odnieśli większych sukcesów albo w ogóle w nich nie brali udziału, ale swym talentem i artystyczną intuicją zbliżyli się do rubinsteinowskiego kanonu. Dotyczy to przede wszystkim Piotra Anderszewskiego, artysty oryginalnego i niezwykłego, rozpiętego podobnie jak Rubinstein pomiędzy dwoma bliskimi sobie narodami (polsko-węgierskie pochodzenie), muzyka przepojonego radością życia, chętnie dzielącego się swą sztuką i mającego zawsze w zanadrzu kilka zaskakujących pomysłów. Obok Anderszewskiego powstaje pustka, bo trudno dorównać komuś takiemu, choć w dziedzinie chopinistyki może on mieć jeszcze wielu, jeśli nie konkurentów, to partnerów. Choćby takich jak Wojciech Świtała, Ewa Kupiec, Zbigniew Raubo.
Poza polską drużyną jest grupa wspaniałych Rosjan, a na samym szczycie tej drabiny znajduje się nie Stanisław Bunin (zwycięzca naszego konkursu z 1985 r.), ale natchniony, demoniczny i introwertyczny Grigorij Sokołow. Polonezy Chopina w jego wykonaniu to rozdzierające dramaty, w których artysta podróżuje między rozpaczą a wściekłością, między piekłem a niebem. Do rosyjskich filarów chopinistyki dołącza młody gwiazdor estrad koncertowych, Jewgienij Kissin. Ma on już w swoim kraju licznych i nawet młodszych konkurentów na ścieżce sławy, ale odtwórczość Chopina to w jakimś sensie wyższa szkoła jazdy. Prędzej może się on mierzyć z osiadłą w Polsce Tatianą Szebanową (mamą Stanisława Drzewieckiego) niż wschodzącymi gwiazdami klawiatury. Tutaj sformułowane przez prof. Andrzeja Jasińskiego w cytowanym już wywiadzie kryteria stylu wydają się nie do zastąpienia: elegancja, wrażliwość, nuta smutku i nostalgii, unikanie efekciarstwa i hałasu, wierność partyturze, swoiste rozumienie polskości, obeznanie z nadwiślańskim krajobrazem.

Druga strona medalu

To właśnie dlatego tzw. megapianiści i wirtuozi pełną gębą z trudem zbliżają się do Chopina. Kompletną klęskę poniósł na tym polu Ivo Pogorelić, który, jak napisał jeden z recenzentów, „kroi Chopina w plasterki”. Nie bardzo potrafią się odszukać w tej kategorii takie sławy jak Daniel Barenboim, Murray Perahia czy Alfred Brendel. Ten pierwszy jest zbyt głośny, drugi sztucznie subtelny, a trzeci drętwy. Wśród najbardziej uzdolnionych pianistów Dalekiego Wschodu łatwiej znaleźć wrażliwego introwertyka, takiego jak Wietnamczyk Dang Thai Son, który liznął trochę europejskiej atmosfery i zakochał się w mazurkach i nokturnach, niż pomiędzy wychowankami najsławniejszych amerykańskich uczelni, co jednak wcale nie jest wykluczone.
A ponieważ Chopin był z pochodzenia pół-Francuzem, warto czasami posłuchać pianistów znad Sekwany. Gdyby Chopin żył, może grałby tak jak Alexandre Tharaud…?

————————————

Chopinistyczna czołówka
Krystian Zimerman
Rafał Blechacz
Piotr Paleczny
Ewa Pobłocka
Krzysztof Jabłoński
Janusz Olejniczak
Piotr Anderszewski
Grigorij Sokołow
Jewgienij Kissin
Dang Thai Son
Alexandre Tharaud

Wydanie: 09/2010, 2010

Kategorie: Kultura

Komentarze

  1. norwidolog
    norwidolog 20 października, 2015, 20:03

    Całkowicie chybione uwielbienie dla Rosjan i tych którzy się wychowali w ZSRR i koniec w tym temacie.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy