Kto kseruje Rulewskiego?

Kto kseruje Rulewskiego?

Gdy Jan Rulewski ogłosił, że będzie walczył o fotel prezydenta Bydgoszczy, jego punktem ksero zajęły się lokalny dziennik, policja i prokuratura. Na czyje zlecenie? – pytają bydgoszczanie

W ten październikowy czwartek Jan Rulewski – jedna z najbarwniejszych postaci pierwszej „Solidarności” – wrócił z pracy ok. 14.30. I już z daleka zauważył trzy samochody zaparkowane przy swoim domu na bydgoskich Flisach. Dwa cywilne auta osobowe i jedna półciężarówka nie wzbudziły jego podejrzeń.
– Nawet trochę się ucieszyłem. Pomyślałem, że to jacyś nowi klienci. Bo ja od pięciu lat zarabiam na chleb naprawą sprzętu biurowego, zwłaszcza kserokopiarek – wraca do czwartkowych wydarzeń Rulewski. Ale gdy wszedł do domu, złudzenia natychmiast prysły. – Po pokojach chodziło sześciu, może siedmiu facetów i metodycznie przetrząsało mi mieszkanie. A wszystkiemu przyglądała się pani prokurator. Oczywiście, od razu przypomniało mi się, jak ubecy przeszukiwali mi dom w stanie wojennym. I zdenerwowałem się okropnie. Na mnie – niewinnego człowieka – nasyłać tyle osób? Jakbym był dilerem narkotykowym! – podnosi głos Rulewski.
Jego zdenerwowanie sięgnęło zenitu, gdy okazało się, że jedynym powodem najazdu policyjno-prokuratorskiego jest artykuł, który ukazał się poprzedniego dnia na najważniejszym miejscu w „Expressie Bydgoskim”: na pierwszej stronie zaraz pod winietą. Dziennik napisał: „Ujawniamy. W domu kandydata na prezydenta piratowane są podręczniki akademickie”. W tekście dziennikarka Dorota Sołdańska dowodziła, że w punkcie ksero Rulewskiego, które mieści się na parterze jego domu, nie tylko kopiuje się notatki z wykładów czy strony książek, ale również można kupić gotowe, zbindowane kserokopie różnych książek akademickich. Kilkadziesiąt takich podręczników rzekomo zobaczyła reporterka na własne oczy. Artykuł zilustrowany był zdjęciem żony Rulewskiego, matki ich dwojga dzieci – Katarzyny Szott. Kobieta stoi ubrana w kolorowy fartuszek obok kserokopiarek.

Błędy i przekłamania

– Oczywiście, że czytaliśmy ten artykuł, zawierający zresztą wiele błędów i przekłamań. Od takich najbardziej podstawowych jak nazwisko mojej żony po tę nieszczęsną szafkę, która jest pełna skserowanych książeczek instrukcji do różnych typów kserokopiarek, a nie podręczników dla studentów.
Rulewski przeczytał artykuł i postanowił machnąć ręką. Prawdę mówiąc, przeszła mu przez głowę myśl: czy to nie jest początek jakiejś akcji przeciwko niemu? Ale zbagatelizował przeczucia. A poza tym teraz – uznał – nie ma czasu na boksowanie się z prasą. Od kilku tygodni każdą chwilę jemu i żonie zabierała robota w sztabie wyborczym. Bo Jan Rulewski postanowił stanąć do walki o fotel prezydenta Bydgoszczy.
– Wcale nie miałem ochoty na prezydenturę – zapewnia Rulewski, siedząc na granatowej kanapie w swoim salonie. Dwie ostatnie porażki nauczyły go ostrożności. Pięć lat temu nie dostał się do Sejmu. Rok temu nie zdobył dostatecznej liczby głosów, żeby zostać senatorem. Myślał, że polityczna emerytura jest mu już pisana do końca życia. I odmawiał, gdy znajomi namawiali go do walki o bydgoską prezydenturę. Wiarę w siebie odzyskał dopiero ostatnio. Najpierw prezydent Kaczyński nadał mu Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. Potem przedstawiciele największych ugrupowań politycznych (PO i PiS) i obecnego prezydenta miasta, Konstantego Dombrowicza, kolejno proponowali wspólną walkę o władzę w Bydgoszczy.
Rulewski: – Chciałem zjednoczyć wszystkie te ugrupowania i zaproponowałem wspólną walkę i siebie jako kandydata na prezydenta. Bo jestem niezależny i mogę pogodzić skonfliktowane strony. Wszyscy odmówili. Wtedy pomyślałem: a może tak samemu powalczyć o prezydencki fotel?
Po niespełna trzech tygodniach od tej decyzji ukazał się artykuł w „Expressie Bydgoskim”, a nazajutrz do drzwi Rulewskiego zapukała pani prokurator w policyjnej asyście z nakazem rewizji.

Prokurator powiela

– Byłem zdenerwowany i oburzony, bo szybko odkryłem, że w tym prokuratorskim nakazie są błędy powielone z artykułu. Czyli, że bydgoska prokuratura rejonowa nawet nie pofatygowała się, żeby cokolwiek sensownego ustalić na własną rękę – wraca do czwartkowego popołudnia Jan Rulewski. – A prawda jest taka, że do punktu ksero, który od dwóch lat prowadzi Kasia, często przychodzą studenci, bo z Instytutem Geografii Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego sąsiadujemy przez działkę. I przynoszą jej podręczniki, stare mapy i notatki do kserowania. Ale przecież to jest zgodne z prawem! Nawet uruchomiliśmy specjalnie dla studentów stanowisko komputerowe, żeby z internetu mogli sobie ściągać potrzebne dokumenty. Traktowałem to bardziej jako wkład w dobrosąsiedzkie stosunki niż źródło zarobku. Przecież kopia jednej strony kosztuje 8-12 gr. Z czego 6 gr to nasz wkład własny.
– Nie ukrywam, że bałem się również o bezpieczeństwo Kasi. Przed południem żona w domu jest sama albo z dwojgiem dzieci. Bałem się że złodziej pod pozorem skserowania dokumentu wejdzie do domu, pobije Katarzynę i okradnie nasz dom. Ale nie zamknąłem ksera, bo Kasi zależało na prowadzeniu punktu i widziałem, że studenci lubili tu przychodzić. Nieraz przynosili żonie czekoladę w dowód wdzięczności.
Na granatowej kanapie tuż obok gospodarza pod kocem śpi Amanda – niewielki grzywacz chiński. Wyraźnie osowiała. Chyba chora. – Może tęskni za swoją panią? – zastanawia się Jan Rulewski. W rogu stoi wygaszony kominek. Na jednej ze ścian wisi duży obraz Jezusa Chrystusa, a obok wielki fragment berlińskiego muru ozdobiony przez jakąś uzdolnioną Rosjankę. W domu rozgardiasz. Dzieci: dziewięcioletni Jan Paweł i ośmioletnia Hania zasłały salon swoimi zabawkami i rysunkami. Czuje się, że od kilku dni nie ma gospodyni. Bo pani Kasia nazajutrz po przeszukaniu, w piątek rano, próbowała popełnić samobójstwo.

Krople krwi

– Nic nie wskazywało, że tak bardzo się przejęła tą nagonką – twierdzi Rulewski. – W czasie rewizji chodziła za mną i uspokajała mnie. I nawet próbowała mnie przekonywać, że to przeszukanie jest dla naszego dobra. A w czwartek wieczorem pojechaliśmy do mojego komitetu wyborczego i wróciliśmy podniesieni na duchu reakcją naszych przyjaciół na te dziennikarskie i policyjno-prokuratorskie szarpania. Po powrocie szybko poszedłem spać, a ona jeszcze pracowała. Przygotowywała koszulki wyborcze. Bo Kasia bardzo zaangażowała się w tę moją kampanię wyborczą. Nawet nie wiem, o której poszła spać. Bo żeby mnie nie budzić, położyła się w innym pokoju.
Nazajutrz, w piątek Rulewski wstał – jak co dzień – przed godziną 7.00. Ubrał się i zajrzał do żony z pytaniem, które dziecko odwieźć do szkoły. Odpowiedziała: – Żadne.
– Powiedziała to dziwnym głosem. Ale nie wzbudziło to mojej czujności. Bo Kasia ma naturę sowy i zawsze z trudem budzi się rano – tłumaczy. Zastanowiły go dopiero duże krople krwi w kuchni. Wrócił do żony, odchylił kołdrę…
Pogotowie przyjechało natychmiast. Niemal od razu trafiła na stół operacyjny. – A co byłoby, gdybym nie wszedł do kuchni, tylko od razu pojechał do pracy? – pyta Rulewski, jakby ciągle nie mógł uwierzyć, że żona otarła się o śmierć. – Mnie wszelkie przeciwności mobilizują, dodają sił do walki. A Kasia? Wydawało mi się, że jest silniejsza – mówi smutno Rulewski.
– Sprawiała wrażenie silnej, odpornej – potwierdza Maria Naparty, która w domu Rulewskich czuje się jak u siebie, bo od początku mocno zaangażowała się w walkę wyborczą Rulewskiego. – Ale tu nastąpiło zmęczenie materiału. Przez ostatnie tygodnie spaliśmy wszyscy po dwie-trzy godziny. I na to nałożył się ten artykuł, a potem ta rewizja. W dodatku jeszcze prokuratura kazała jej w piątek rano stawić się na przesłuchanie. To się okazało dla niej za dużo.
– Moi przeciwnicy trafili w najsłabsze ogniwo – twierdzi Rulewski.

Przypadek?

– Czy artykuł o punkcie ksero w domu Rulewskiego powstał na zamówienie? To kompletna bzdura! Kwestia przypadku, że zainteresowaliśmy się właśnie teraz i konkretnie tym punktem, a nie innymi – twierdzi Artur Szczepański, redaktor naczelny „Expressu Bydgoskiego”. I dodaje, że przeraziły go konsekwencje prasowego materiału. – Ta próba samobójcza wstrząsnęła nami. Gdybym wiedział, że tak to się może skończyć, pewnie nie wydrukowalibyśmy tego artykułu – zapewnia.
Rywale do fotela prezydenckiego równie energicznie odżegnują się od jakichkolwiek związków z nalotem na Rulewskiego. Elżbieta Krzyżanowska z ugrupowania Nasza Bydgoszcz: – Wobec Rulewskiego doszło do użycia organów ścigania w sposób niewspółmierny do ewentualnego naruszenia prawa.
– Wystarczy sobie odpowiedzieć, komu dziś podlega prokuratura – wtóruje jej Paweł Olszewski z PO.
Tomasz Markowski, bydgoski poseł PiS, natychmiast przystępuje do kontrataku, wydając oświadczenie: „(…) insynuacje posła Pawła Olszewskiego, jakoby za rewizją w domu państwa Rulewskich stało moje ugrupowanie polityczne, znajdzie swój finał w Komisji Etyki Poselskiej. (…) Nadzwyczajna aktywność prokuratury akurat w sprawie małżonki Jana Rulewskiego stoi w jawnej sprzeczności z krytykowaną przeze mnie ślamazarnością i dowodzi, że szybkie zmiany w kierownictwie prokuratury w Bydgoszczy są niezbędne (…)”.
Jan Bednarek, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Bydgoszczy, stanowczo odpiera zarzut, jakoby prokuratura zachowała się nadgorliwie w przypadku Rulewskiego i jego żony.
– To zbieg okoliczności, że pod ich dom zajechały aż trzy samochody. Pierwszy przyjechał z policjantem, który akurat kończył służbę, i z panią prokurator. Drugi prowadził technik kryminalistyki, który musi być podczas przeszukiwania. A w trzecim nadjechał policjant, który akurat rozpoczynał służbę, bo był przekonany, że to należy do jego obowiązków. A pani prokurator pojechała tylko z uwagi na Jana Rulewskiego – osobę powszechnie znaną w mieście. Poza tym przesłuchiwaliśmy już panią Katarzynę, która stwierdziła, że powodem targnięcia się na życie nie była rewizja, tylko informacja, że gdy w piątek przyjdzie do prokuratury, będzie na nią czekał tłum dziennikarzy z fleszami i kamerami. Jeśli szukać winnych tragedii, to raczej wśród dziennikarzy – wskazuje Bednarek.
Mimo tych gorliwych zapewnień bydgoszczanie nie wierzą w dziwny splot przypadków. Internauta Olgierd napisał: „A więc znów zacznie się od Rulewskiego… Dobrze, że go chociaż nie pobili”.

 

Wydanie: 2006, 43/2006

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy