Kto powiedział – Jachira NIE!

Kto powiedział – Jachira NIE!

Sejmowy debiut ze szczyptą satyry

Klaudia Jachira – rozpoczynająca pierwszą kadencję w Sejmie

Czy podziękowała pani pisowskim mediom za bezpłatną reklamę wyborczą? Przecież to frontalny atak ze strony telewizji publicznej przyczynił się do pani sukcesu – startując z 13. miejsca na liście, uzyskała pani miejsce w ławach sejmowych.
– Może powinnam podziękować TVPiS, że tak często byłam bohaterką jej programów, w których szczuto na mnie i nieustannie manipulowano faktami na mój temat. W życiu nie byłoby mnie stać na opłacenie tylu spotów na antenie. A na poważnie – istotnie zwiększyło to moją rozpoznawalność, mój wizerunek się spopularyzował, co mnie pozytywnie zaskoczyło. Kiedy prowadziłam kampanię na ulicach Warszawy, wiele osób reagowało bardzo miło i przyjaźnie, chociaż średnio raz na godzinę ktoś mnie przeklinał – najmocniej odczułam to w okolicach Hali Mirowskiej. W sumie cieszę się z takiego rezultatu wyborczego, bo okazało się, że większość obywateli nie uległa presji mediów i nawet ci, którzy słyszeli, co się wygaduje o mnie w TVP, woleli osobiście sprawdzić te informacje, bo nie mogli uwierzyć w przekaz medialny.

Sejmowe układy

Dlaczego wybrała pani listę Koalicji Obywatelskiej? Nie było pani bliżej do lewicy?
– Nie jestem członkiem Platformy ani żadnej innej partii, ale od czterech lat zajmuję się satyrą polityczną, więc polityka weszła do mojego życia. Gdy zostałam kandydatką do Sejmu, moja strona na Facebooku miała 95 tys. fanów, teraz ich liczba urosła do 110 tys. Postanowiłam sprawdzić, jak to się przekłada na realne głosy. Chciałam, by wyborcy powiedzieli, czy ta droga była właściwa, tym bardziej że poza obecnością w internecie brałam udział w ulicznych protestach i demonstracjach.

Teraz będzie pani pewnie na lewym skrzydle PO, a może założy własne stronnictwo?
– Nie mam takich planów, uważam po prostu, że w grupie łatwiej się załatwia sprawy publiczne, a ja będę się odwoływać nie tylko do „swoich” kolegów z ław poselskich, ale także do wszystkich, którzy zechcą poprzeć moje poglądy. Staram się w każdym człowieku szukać pozytywów i do każdego się uśmiecham. Dotyczy to zwłaszcza nowo wybranych posłów wszystkich opcji, choć nie miałam na razie przyjemności poznać tych z list Konfederacji. Ale i z nimi, o ile będą kulturalnymi ludźmi, mogłabym współpracować np. nad tematami gospodarczymi, aby odciążyć przedsiębiorców. Przecież ustalenie płacy minimalnej w wysokości 4 tys. zł
brutto, jak chce PiS, może sprawić, że wiele firm upadnie albo właściciel będzie zarabiał mniej niż jego pracownicy. Jestem jakby w rozkroku między prawą i lewą stroną, bo odpowiada mi liberalna postawa w gospodarce, i tu bliżej mi do prawicy, natomiast światopoglądowo bliżej mi do lewej strony sceny politycznej.

Osoba niezwiązana z żadną partią musi dobrze się określić, gdzie chce być i kogo słuchać.
– To o tyle łatwe, że w Koalicji Obywatelskiej jest duża różnorodność. Jest Inicjatywa Polska, są Zieloni. Natomiast program PiS zawiera mało punktów, z którymi mogłabym się zgodzić, pisowcy proponują socjalizm o zabarwieniu narodowym, ale w Sejmie nawet z nimi jestem w stanie się zgodzić, jeśli zaproponują coś sensownego. Może uda się z nimi porozumieć, byle zechcieli słuchać i usłyszeć, co się do nich mówi. To samo dotyczy posłów Konfederacji, którzy proponują proste zasady prowadzenia firm, aby ułatwić życie przedsiębiorcom, ale nie zgodzę się na poglądy narodowo-faszystowskie ani umniejszanie korzyści z obecności w Unii Europejskiej. Podobne problemy mogą wystąpić we współpracy z byłymi parlamentarzystami Kukiza, z których część niby była opozycją, ale dawała przyzwolenie na to, co PiS robiło z naszą demokracją. Na to też nie ma mojej zgody.

W lewo zwrot?

Która z tworzących koalicję lewicową partii wydaje się pani najbliższa? SLD, Wiosna czy Razem?
– We wszystkim bylibyśmy w stanie się porozumieć, gdy chodzi o prawa kobiet, o edukację seksualną. W kwestiach gospodarczych najdalej mi do Razem, bo oni proponują wyśrubowany system socjalny. Jednak młodych ludzi z Razem, miałam już okazję poznać i wydają się bardzo sympatyczni.

Podsumujmy: przyszła pani do Sejmu z własnym programem; o co będzie pani walczyć?
– Przede wszystkim będę patrzeć władzy na ręce, czyli kontynuować to, co starałam się robić przez cztery lata na Facebooku. Nieustannej walki wymagają ochrona klimatu i poprawa jakości powietrza. Potrzebna jest walka o nowoczesną edukację, o nauczanie i wychowanie, co do którego mam bardzo krytyczny stosunek. Wreszcie zależy mi na ułatwianiu życia przedsiębiorcom.

W internecie krążą też pani wypowiedzi np. w obronie pieszych i poparcie dla wniosku o usunięcie z kodeksu sformułowania „wtargnięcie na jezdnię”.
– Nie podoba mi się napuszczanie na siebie kierowców i pieszych. Każdy z nas jest pieszym, a kierowcą lub rowerzystą tylko się bywa. Jest wiele innych spraw, które mnie martwią i pobudzają do działania, choć wiem, że wszystkim nie zdołam się zająć. Boli mnie np. stosunek do Polonii. Utarło się krzywdzące przekonanie, że Polonia głosuje tylko na PiS. Tymczasem mam dużo kontaktów z Polakami mieszkającymi za granicą, odwiedziłam ich również podczas kampanii w Londynie i za każdym razem utwierdzam się w tym, że są to fajni ludzie i nie można ich traktować stereotypowo. Wyjechali z kraju, ale martwią się o Polskę, mają świetne pomysły, z których możemy skorzystać.

Kulturalnie?

Jest pani aktorką, a nie martwi się pani sytuacją ludzi kultury?
– Cóż, my, aktorzy często nie umiemy się bronić i jest nas bardzo mało. Wielu artystów nie może np. korzystać ze służby zdrowia, bo nie płacą składek zdrowotnych, ale nie wysypią jabłek przed siedzibą premiera, jak zrobili to rolnicy. Powtarzam jednak: nie mogę zająć się wszystkim. Wiem, że poseł Krzysztof Mieszkowski jest w te sprawy bardzo zaangażowany. Chętnie mu pomogę, ale nie chcę łapać wszystkich srok za ogon.

Czy w Sejmie będzie pani osobą poważną? A może przyniesie pani kukłę prezesa?
– Wszystko, co dotąd robiłam, było na poważnie. Używana w satyrze ironia i rekwizyty były niezbędne do poruszania tak ważnych tematów jak np. praworządność. O tym, jak władza zachowywała się przez cztery ostatnie lata, nie dało się mówić inaczej niż bez użycia lalki Jarosława. Jak będzie teraz ze sprawowaniem mandatu posła? Czy ta kadencja będzie bogata w debaty parlamentarne? Jeśli nadal będzie się marginalizować opozycję, wyłączać mikrofony, karać finansowo itd., to nie wiem, czy nie trzeba będzie znów używać innych środków wyrazu, jakimi są filmiki i happeningi.

Mam pomysł na pozytywny przekaz płynący z Sejmu. Chciałabym, aby powstał chór poselski ponad podziałami. Wspólnie śpiewana piosenka, która „jest dobra na wszystko”, mogłaby rozładować złe emocje. Posłowie, którzy kłócą się w komisjach czy na sali plenarnej, po zajęciach wspólnie i zgodnie mogliby śpiewać. Nie mam wystarczających kompetencji, aby taki chór poprowadzić, ale przecież można zatrudnić fachowca. To by było fajne doświadczenie, gdyby np. Korwin-Mikke razem z Zandbergiem byli choć raz zgodni, a wśród 460 posłów znajdą się inni dobrzy wokaliści, np. poseł Cymański, posłanka Mucha, posłanka Chorosińska, także aktorka. Ja też będę z nimi śpiewać. We wczesnej młodości posyłano mnie do szkoły muzycznej. Była to dla mnie wielka trauma, odpowiadały mi jedynie zajęcia z chóru. W Sejmie tworzono już wiele inicjatyw, ale chóru jeszcze nie było.

Jak to było z lalką prezesa Kaczyńskiego? Była zbiórka pieniędzy.
– Po dojściu PiS do władzy zaczęłam przyjeżdżać na demonstracje do Warszawy. Powstały moje pierwsze filmiki, wpadłam również na pomysł stand-upu, z którym chciałam jeździć po Polsce. A do tego przydałaby się lalka. Spróbowałam zbiórki na platformie crowdfundingowej i okazało się, że miałam od razu 7 tys. lajków. Gdy doszło do 10 tys., wystarczyło, bo uzbierała się potrzebna kwota.

Ile kosztowała lalka? Kto ją wykonał?
– Musiało to być zrobione solidnie i profesjonalnie, podobna twarz, ruszająca ustami i oczami, naturalne włosy. W sumie ponad 5 tys. zł; sama peruka kosztowała 600 zł. Wykonała to świetna plastyczka, która długo pracowała we Wrocławskim Teatrze Lalek. Najpierw stworzyła twarz z plastycznego, glinopodobnego materiału, a później na to nakładało się specjalną masę o nazwie butafora, zrobioną z kleju, gazet i tapet. Dziś, po czterech latach, mój Jarosław musi odwiedzić lekarza, bo podobiznę nadgryzł ząb czasu. Natomiast wielu ludzi mówi, że do plastyczki, z której ja korzystałam, powinni się zgłaszać ludzie planujący postawić pomniki brata bliźniaka prezesa. Te, które już powstały, nie zawsze są udane.

Kabaret młodej pani

Ma pani jakichś idoli, wzory w dziedzinie satyry politycznej? Może Górski, może Kryszak, może Jacek Fedorowicz?
– Kiedyś zdarzyło mi się występować z panem Fedorowiczem, to był dla mnie zaszczyt. Doceniam „Ucho prezesa”, ale wydaje mi się, że za bardzo ocieplało osobę Jarosława Kaczyńskiego, choć nie oszczędzało jego współpracowników. Mam trochę inny pomysł na satyrę, a gdy chodzi o wzory, to jedynie „Kabaret Starszych Panów” wydaje mi się idealny. Gdy mam gorszy dzień, słucham tych skeczów i piosenek. W tak prosty, delikatny sposób potrafili oni tyle rzeczy przekazać.

A satyra telewizyjna? Są np. dwa bliźniacze programy: „Szkło kontaktowe” w TVN i „W tyle wizji” w TVP. Filmiki i zabawne komentarze.
– Nie mam telewizora. Jednak w hotelach czy u znajomych czasami nadrabiam zaległości, więc orientuję się z grubsza, jak to wygląda. Przede wszystkim „Szkło kontaktowe” było pierwsze, a u jego zarania prowadził je znakomity Grzegorz Miecugow. Przewijały się przez nie osoby o niesamowitym poczuciu humoru, takie jak Maria Czubaszek, która mówiła np., jak wygląda Psie Niebo. Na poziomie warsztatowym „W tyle wizji” nie ma więc porównania ze „Szkłem kontaktowym”. Ogromna różnica w klasie, choć format jest podobny – filmik, komentarz i telefony widzów. Uważam, że pomysł jest fajny, zwłaszcza że dziś telewizja ogranicza udział widzów. Kiedyś był on o wiele częstszy. Słyszałam, że gdy we Wrocławiu powstała pierwsza polska telewizja prywatna Echo, każdy mógł wejść do studia i powiedzieć, że np. zginął mu piesek. Był również program na żywo z ówczesnym prezydentem Wrocławia Bogdanem Zdrojewskim, któremu ludzie zadawali setki pytań.

W programie „W tyle wizji” występuje teraz w roli satyryczki była kandydatka na prezydenta Magdalena Ogórek. Czy panią też dałoby się namówić do kandydowania, zwłaszcza gdy coraz więcej jest głosów za tym, by prezydentem wreszcie została kobieta?
– Jestem za młoda, mam 31 lat, a dopiero od 35 można kandydować. Może za 10 lat wrócimy do tego pytania. Swoją drogą myślę, że Polska dojrzała do tego, by prezydentem została kobieta. Uważam, że przywróciłaby wagę urzędu. Byłaby prezydentem aktywnym, potrafiącym poradzić sobie w niełatwych sytuacjach, tak jak Aleksander Kwaśniewski, który umiał się dogadywać nawet z przeciwnikami.

Wybrała pani drogę apostazji, czyli wypisania się ze wspólnoty wiernych Kościoła katolickiego. Czy było trudno? Trzeba było coś zapłacić?
– Nie było żadnych opłat, choć na początku trzeba wyciągnąć z kancelarii parafialnej świadectwo chrztu, a tutaj obowiązuje „co łaska”. Chciałam być fair z Kościołem i już nie jestem „ich człowiekiem”, co mnie bardzo cieszy. Nie mam nic do osób wierzących, chociaż nie podoba mi się, że dopuściliśmy do tego, by istniał związek wyznaniowy nieobjęty polskim prawem. Jestem też przeciwko hipokryzji – temu, że chrzczą swoje dzieci osoby, które nie zawarły ślubu. Jaką dają gwarancję, że wychowają potomstwo na katolików? To nie o wiarę tu chodzi, wszystko tylko dla kasy. Rodzina mnie czasem prosi, bym była matką chrzestną albo świadkiem na ślubie kościelnym. Wcześniej musiałam odmawiać i tłumaczyć, dlaczego nie, a po apostazji dyskusje się skończyły, po prostu nie mogę i tyle. Są zwolennicy i przeciwnicy apostazji, bo można się wypisać tylko na warunkach Kościoła.

Ekologia na talerzu i w ubraniu

Czy jest pani zagorzałą wegetarianką?
– Jestem jaroszem, bo jem ryby i owoce morza, pomijam zwierzęta lądowe. Bardzo lubię jaja i nabiał. Dochodziłam do tej postawy, ograniczając potrawy mięsne do jednego posiłku w tygodniu. Teraz nie jem mięsa, bo nie podoba mi się przemysł, który na wielką skalę przetrzymuje i tuczy zwierzęta w skandalicznych, nieludzkich warunkach, na małej przestrzeni, w smrodzie i brudzie. Co innego, jak gospodarz ma jedną krowę czy świnię. Masowa produkcja zwierzęca jest również odpowiedzialna za część emisji gazów cieplarnianych. Mówi się, że gdyby zrezygnować z masowej produkcji paszy dla zwierząt, nie byłoby głodu na świecie. Czasem tęsknię za jagnięciną, za tatarem, ale schabowego nigdy nie lubiłam. Nie podoba mi się także obrót mlekiem rozlewanym do plastikowych naczyń. Żałuję, że nie roznosi się po domach mleka w szklanych butelkach, które oddawało się na kaucję. Wiem od rodziców, że tak kiedyś było.

A lubi pani hummus? Pytam w kontekście transparentu, który narobił sporo szumu w mediach.
– Hummus, czyli tradycyjną pastę z kuchni żydowskiej, lubię. Muszę jednak wyjaśnić kontekst tamtej sprawy, bo to nie był mój transparent, choć na mnie spadło odium za fotografię na jego tle. Podczas strajku klimatycznego w okolicach Sejmu taką płachtę przyniosły dwie nastolatki i spytały, czy mogą sobie zrobić ze mną zdjęcie. Wydało mi się, że zestawienie hasła: bób, hummus, włoszczyzna z napisem na pomniku Polskiego Państwa Podziemnego było zabawną grą słów. A tu rozpętała się wielka afera, która odwróciła uwagę od strajku klimatycznego. Nie miało to nic wspólnego z tymi, co walczyli o wolność naszej ojczyzny, ale oczywiście nie mam problemu, by przeprosić tych, którzy poczuli się urażeni. Jestem za ekologią, zdrowym klimatem, a przeciwko wyrzucaniu żywności. Przykro mi, że prawicowe media rzuciły się na tę fotografię, ale kiedy nasi nacjonaliści szerzą nienawiść rasową pod hasłami Bóg, honor, ojczyzna, nikt ich jakoś nie piętnuje. To są niby tylko trzy słowa, ale pod tymi hasłami można obrażać gejów, bić ich, może nawet zabić.

Jako młoda posłanka, odważna satyryczka, aktorka, w końcu celebrytka może pani stanowić wzór dla młodzieży. Pani styl, zachowanie, sposób ubierania są bacznie obserwowane. Już krążą opowieści, że ktoś panią widział w spodniach.
– A ja kocham sukienki. To 90% mojej garderoby. Nie chodzę w spodniach, chyba że na wycieczce w górach albo na fitnessie. Sukienki są wygodniejsze, bo nie trzeba myśleć, co z czym połączyć, jaką bluzkę wybrać itd. Uprawiam ekologiczny styl życia, zaopatruję się w lumpeksach. Przecież odzież używana, po pierwsze, jest tańsza, a po drugie, daje drugie życie ubiorom i nie wymaga produkcji nowych tkanin. To taka frajda, że sukienkę butikową z dobrej tkaniny, która w sklepie kosztuje ze 300 zł, w lumpeksie dostanę za 20 zł. Ogromnie wtedy się cieszę, że udało się nabyć coś ładnego i taniego. Zdarzało mi się co prawda zgrzeszyć, kupując coś nowego, np. na wieczór wyborczy Koalicji Obywatelskiej, ale takie sytuacje mam dwa-trzy razy w roku. Sądzę, że Sejm jest dobrym miejscem na sukienki z second handu. Mam nadzieję, że i teraz nic w moim postępowaniu się nie zmieni, bo fajnie jest być kobietą. Nie podoba mi się maskulinizacja, lubię moje długie włosy i warkocz. Sądzę, że noszenie sukienek nie sprawi, że będę mniej szanowana. Kobiety nie muszą dziś być sufrażystkami i palić staników. Są wolne.

Bronisław Tumiłowicz

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 2019, 46/2019

Kategorie: Wywiady

Komentarze

  1. Anonim
    Anonim 13 listopada, 2019, 16:12
  2. Anonim
    Anonim 16 listopada, 2019, 14:59

    sam jesteś żałosny.

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. mr.ff
    mr.ff 22 listopada, 2019, 19:49

    Klake K.Jachirze obok TVPiS J.Kurskiego zrobil tez W. Maziarski w Gazecie Wyborczej (’Pisowscy kłamcy, ale wam Jachira wygarnęła! I dobrze. Należało się’) zauroczony jej programem politycznym zawartym w ideowym zaspiewie 'kup sobie blaszke i pierd…ij sie w czaszke’.

    Mam nadzieje, ze Autor tej beznadziejnej rozmowy dostal blaszke od Jachiry w prezencie i zrobi z niej uzytek.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy