Kto się boi kobiet

Kto się boi kobiet

Aż dziw, że prawica przestraszona pomysłami wprowadzenia na listach wyborczych parytetów dla kobiet nie umieściła na sztandarach krucjaty przeciw temu tak gorszącemu ją pomysłowi środowisk lewicowych najważniejszego urzędnika państwowego od tych spraw, czyli Elżbiety Radziszewskiej. Pani pełnomocnik rządu ds. równego traktowania i jednocześnie posłanka Platformy Obywatelskiej jest bowiem wręcz modelowym dowodem na to, że w pewnych przypadkach żadne parytety nie są w stanie pomóc. Byłaby to nieuprawniona złośliwość, gdyby nie to, że pani pełnomocnik jest autorką tak wyszukanych myśli jak ta, że „Nie odmienimy świata, ogłaszając, że baba ma być jak chłop, a chłop jak baba” („Tygodnik Powszechny”). Pani Radziszewska nie ukrywa, że dla niej parytety to mydlenie oczu. Jakże dobrze współgra ten pogląd z innymi zarzutami prawicy, jak choćby tym o nadchodzącym kobiecym populizmie. I zawołaniem: chrońmy kobiety przed polityką. W roli ochroniarza występuje oczywiście mężczyzna. Są i tacy prawicowcy, którzy uważają, że parytet to początek rewolucji. Straszą więc kobiety, kim się da. Nawet przewodniczącym Mao. A gdyby popatrzyli nawet nie na świat, ale na swoje najbliższe otoczenie, to co zobaczą? Brak realnej równości kobiet, które bez swojej winy są w gorszym położeniu niż mężczyźni. Nie dość, że kobiety zarabiają wyraźnie mniej od mężczyzn, to prawidłowość jest taka, że im posady są lepsze, tym różnice w zarobkach większe. Kobiety są też częściej bezrobotne, trudniej im łączyć pracę z wychowywaniem dzieci itd. Czy tak trudno dostrzec, jak pod górę mają polskie kobiety? Parytety czy kwoty nie są oczywiście uniwersalnym lekarstwem i nie sprawią, że kobiety przefruną przez te wszystkie przeszkody. Są jednak w oczywisty sposób szansą. I wielkim, rewolucyjnym krokiem ku pełnej emancypacji kobiet. Porównywalnym chociażby z tym, gdy 500 lat po założeniu uniwersytetów kobiety mogły wejść na uczelnie, czy z przyznaniem im praw wyborczych. Prawie 92 lata po tym akcie pora na kolejny milowy krok prowadzący do rzeczywistej, a nie papierowo konstytucyjnej równości płci w Polsce.
Spory o taki krok są o niebo ważniejsze od lawiny głupawych wrzutek płynących ze świata polityki. Wprowadzenie parytetów łamie stereotypy i wymusza bardzo konkretne decyzje. Wiem, że będzie jeszcze przy tym wiele pozornych działań. Zwłaszcza ze strony udawanych przyjaciół kobiet, którzy już niejedną ustawę skutecznie sparaliżowali. Mają bowiem w zanadrzu cały arsenał bałamutnych argumentów. Odwołają się do liczącej setki lat tradycji, także religijnej. Przywołane zostaną najrozmaitsze stereotypy i przesądy. Będą mówili, jak to parytety upokarzają kobiety, że trzeba ewolucyjnie, że to nic ważnego, ot temat zastępczy. Front zadowolonych z obecnej sytuacji kobiet w Polsce nie jest wcale tak mały, jak by to wynikało z realiów. Przynajmniej wśród polityków i w prawicowych mediach. Bo już same kobiety na pytanie, kogo by wybrały, gdyby miały do wyboru kobietę i mężczyznę o podobnym wieku, kompetencji i doświadczeniu, odpowiadają, że kobietę (62%). Na mężczyznę zdecydowałoby się tylko 22%. Ci, którzy chcą utrzymania obecnego status quo, wolą więc do parytetów nie dopuścić. Ale na szczęście walec z tym projektem ruszył. I prędzej czy później parytety będą.

Wydanie: 09/2010, 2010

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy