Kto wygrał z Agnieszką Holland

Kto wygrał z Agnieszką Holland

Irańskie „Rozstanie” zasłużenie dostało Oscara

Oscarowej niespodzianki nie było, choć wielu do końca miało nadzieję, że statuetka dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego trafi się Agnieszce Holland albo Josefowi Sedarowi za „Przypis”, którego scenariusz nagrodzono w Cannes. Pechem Holland i Sedara stała się dobra passa ich rywala z Iranu. „Rozstanie” Asghara Farhadiego było skazane na sukces. Przed podbojem Hollywood zgarnęło pulę na Berlinale 2011: i Złotego Niedźwiedzia, i nagrodę jury ekumenicznego, i oba wyróżnienia aktorskie. Doszły do tego Złoty Glob w Los Angeles, Srebrna Żaba w Bydgoszczy i Złota Morela w Erywaniu. I znakomicie!

Zmowa kobiet

Tematem jest konflikt żony z mężem, męża z inną kobietą, innej kobiety z jej mężem… czyli wojna płci w ogóle. Od twórcy z Iranu oczekiwalibyśmy w takim wypadku opowieści o poniewieranych kobietach i poniewierających mężczyznach, o samopomocy i przebudzeniu ofiar. Kobiety wyzwalałyby się od przekleństwa męskiej dominacji, a mężczyźni jakoś nie potrafiliby się wyzwolić od samych siebie. Tyle że ten film już nakręcono – ma tytuł „Kolor purpury”. Równie banalnie jak powtórzyć schemat, jest schemat odwrócić. Poniewierani i poniewierające – to też widzieliśmy, patrz „Seksmisja”. „Rozstanie” ani nie powiela tego modelu, ani go nie odkręca. „Rozstanie” ten model porzuca – i dlatego nie może się opędzić od nagród, a prasa polska wprost nie mogła się go nachwalić po premierze (ciekawe, co powie teraz, gdy niechcący rozwiał nasze zbiorowe marzenie o Oscarze).
Mamy oto zmowę kobiet, tyle że druga strona, panowie, nie podejmuje wyzwania i psuje zabawę. Mężczyzna odrzuca rolę ofiary, w której chce się go obsadzić. Skoro nie ofiara, to może choć kat – ale i wtedy wrabiany nie daje się złapać. Tym samym odbiera przeciwnikowi rozkosz bycia oprawcą lub, odpowiednio, prześladowanym. Rozkład sił mogłaby ustalić córka głównej pary, sami rodzice wprost ją o to proszą (ten jeden raz ojciec się poniża), jednak mała przecina boje. Nie dowiadujemy się, kogo „kocha bardziej”.

Eksperyment Farhadiego

Film Farhadiego można nazwać eksperymentalnym. Reżyser formułuje jedynie warunki wyjściowe – żona, mąż i rozwód – a potem patrzy, co też się wydarzy. Rozpoczyna eksperyment i już niczego nie rusza. To neutralne podejście sprytnie podpowiadają nam pierwsze trzy ujęcia. Na twarze postaci patrzymy po raz pierwszy bezstronnymi oczami kserokopiarki (świetny pomysł i chyba oryginalny). Pierwszej kłótni małżeńskiej przyglądamy się z punktu widzenia sędziego, czyli arbitra, a pierwszy spór na czyny – wyprowadzkę – kamera pokazuje od strony wynoszonych mebli. Bywa jednak, że reżysera ponosi i wychodzą na jaw jego preferencje, np. gdy każe bohaterce zasunąć walizkę i przyciąć zamkiem wystający bagaż. Widać, że kobieta nie przebiera w środkach. Aluzja oczywista, a symbol nachalny. Niewiele brakowało, żeby – wzorem Chaplina – pomogła sobie nożyczkami.
Nie wiem, komu gratulować doboru aktorów, lepiej być nie mogło. Spojrzenie Peymana Maadiego, grającego ojca, stawia widzowi jedno tylko pytanie: czy te oczy mogą kłamać? Właśnie takiej twarzy, wiarygodnej od pierwszego wejrzenia, potrzeba było do roli mężczyzny niezłomnego, choć wrażliwego. Wierzymy we wszystko, co powie Maadi, nawet kiedy kłamie. Jego przeciwieństwem jest ekranowa żona, Leila Hatami. Skądinąd śliczna, ale w „Rozstaniu” celowo wystylizowana na niesympatyczną (obrażone miny). Z kolei oczy „innej kobiety”, opiekunki do osoby starszej (w tej roli Sareh Bayat), są albo zmęczone, albo przerażone, ale zawsze przesadnie, więc nikt tego nie kupi. Miną doskonale nijaką zanudza Sarina Farhadi, córka reżysera i córka bohatera, jednak nie ma wątpliwości, że to nie przypadek, tylko programowy grymas zdystansowania. Irytujące postacie kobiece mają irytować.
Kiedy żona się wyprowadzała, brała głównie książki – zatem emancypantka. Dzieło nie jest jednak typowo prokobiece, więc i oczytanej żonie umie nie pochlebiać. Zbrojna w przenikliwość kobieta potwierdza zdarzenia, których nie widziała, i „wyciąga wnioski”. Jej „wglądy” są na tyle marne, że mąż zmiata je w minutę, a ona broni się płaczem. Patrzę na to i przypominam sobie, że psychologia głębi narodziła się wtedy, kiedy Freud westchnął boleśnie: czego chce kobieta? Podły irański patriarchat? Raczej nie, skoro mąż wygrywa na argumenty, a nie rękoczynem.
„Rozstanie” warto obejrzeć choćby po to, żeby się pogapić na niesfałszowane męstwo. Mąż-ojciec-syn nie używa siły, choć go o to pomawiają, opiekuje się ojcem, choć nie zawsze w pojedynkę, nie idzie się bić, choć go prowokują, nie reżyseruje córce życia, choćby tego chciała, walczy słowem, a nie pięścią, wymyka się gierkom i szantażom. I to się nazywa wzniosłość.

Autor jest doktorantem w Instytucie Sztuk Audiowizualnych Uniwersytetu Jagiellońskiego

Wydanie: 10/2012, 2012

Kategorie: Kultura

Komentarze

  1. Vislanijczyk
    Vislanijczyk 7 marca, 2012, 11:37

    Holland dostałaby zapewne całą karetę Oscarów, gdyby nakręciła film o pijanych Polakach, najlepiej z AL, mordujących Żydów na oczach płaczących z bezsilności Niemców z SS i Wehrmachtu. To byłoby coś wartego więcej Oscarów, niż Cameron dostał za „Titanica”! A że pokazała Polaków ratujących Żydów, to dostała jedynie nominację, bo taki temat to nie temat…

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy