Kto zadłużył Polskę?

Kto zadłużył Polskę?

Mimo umorzenia sporej kwoty, powstałe w latach 90. zobowiązania kredytowe są prawie identyczne jak „gierkowskie”

Od szeregu już lat pokutuje w Polsce opinia, iż głównym błędem polityki Edwarda Gierka było zadłużenie kraju. Ono bowiem – zgodnie z tym mniemaniem – wpędziło Polskę w pułapkę, z której nie może wydobyć się do dnia dzisiejszego. Wypomniano to Gierkowi nawet w dniu jego pogrzebu; kilku dyspozycyjnych publicystów i politologów powtórzyło znane frazesy, nie wnikając głębiej w ich sens. Także premier Jerzy Buzek w jednym z kanałów telewizyjnych wystąpił jako ekspert ekonomiczny, specjalizujący się w problematyce zadłużenia zagranicznego, wypowiadając szereg zdań, które nie mogą nie budzić kontrowersji.
Kto i na ile zadłużył Polskę?
Zabierający głos na temat zadłużenia Polski nie dbają ani o liczby, ani o fakty; zacznijmy więc od odpowiedzi na pytanie, ile dziś wynosi nasze zadłużenie i kiedy ono powstało.
W 2000 r. zadłużenie Polski za granicą wyniosło 64,3 mld dol. i składało się w 37,5% (24,1 mld dol.) z zadłużenia z lat 70., w 26,0% (16,7 mld dol.) z zadłużenia z lat 1981-1989 i wreszcie w 36,5% (23,5 mld dol.) z zadłużenia powstałego w latach 1990-2000. Porównanie lat 70. i 90. wskazuje, iż pomimo umorzenia Polsce przez wierzycieli sporej kwoty powstałe w ostatniej dekadzie zobowiązania kredytowe są prawie identyczne jak „gierkowskie”.
W przeliczeniu na jednego mieszkańca dług Polski w 1980 r. wynosił około 620 dol., w 1989 r. – 1050 dol. i w 2000 r. – 1650 dol., co oznacza, iż w każdej dekadzie ulegał prawie podwojeniu.

Dlaczego wzrasta zadłużenie?

W latach 70. kredyty służyły wyłącznie finansowaniu importu, wzrastał on bowiem wyraźnie szybciej niż eksport. Tym sposobem zwiększono pokaźnie dochód narodowy do podziału w stosunku do wytworzonego.
Błędna jest jednak opinia, że różnica ta (między dochodem narodowym do podziału a dochodem wytworzonym) została przejedzona. Wręcz odwrotnie – udział konsumpcji w dochodzie narodowym (oczywiście, w warunkach szybkiego wzrostu jej poziomu) uległ w tym czasie zmniejszeniu aż o 10 punktów procentowych (z 62% do 52%). W przeciwieństwie do tego udział akumulacji w dochodzie narodowym zwiększył się do 38% (aż o 140%), osiągając poziom typowy dla krajów nowo uprzemysłowionych. Także udział inwestycji zwiększył się w dochodzie narodowym do 32% (o 133%).
W latach 70. Polska na bieżąco spłacała odsetki i raty kapitałowe dochodami z eksportu (spłaty te wyniosły łącznie 26,6 mld dol., były więc większe od zadłużenia w 1980 r.), natomiast import w coraz większym stopniu był finansowany kredytami. W 1975 r. na obsługę kredytów (a więc spłatę rat kapitałowych i odsetek) przeznaczono 26% wpływów z eksportu towarów (tj. 1,4 mld dol.), w r. 1977 – 45% (2,8 mld dol.) i w r. 1980 – 140 % wpływów z eksportu towarów i 85% ogólnych wpływów dewizowych (włączając w to przelewy od emigrantów, dochody z eksportu budownictwa itp.). Oznacza to, iż Polska w tym czasie nie musiała w szerszym zakresie korzystać z kredytów finansowych, przeznaczając na ten cel kredyty towarowe oprocentowane niezwykle korzystnie (w granicach 6-10%). Lata 70. były bowiem okresem tanich kredytów; na rynku kapitałowym znajdowały się olbrzymie nadwyżki tzw. petrodolarów, które starano się zainwestować w formie pożyczek. Edward Gierek skorzystał z tej możliwości, wychodząc z założenia, że to unikalna szansa dla Polski. W tej dziedzinie nie pomylił się wcale. W r. 1980 sytuacja na światowym rynku kredytowym zmieniła się bowiem drastycznie, a jedną z głównych tego przyczyn była nowa polityka ekonomiczna Stanów Zjednoczonych zwana Reaganomiką, zachęcająca wszelkimi sposobami do inwestowania w tym kraju.
Drugim czynnikiem ekonomicznym, który skłonił Edwarda Gierka do szybkiego zwiększenia importu, były wyjątkowo korzystne dla Polski terms of trade w handlu zagranicznym (a więc szybszy wzrost cen w eksporcie niż imporcie). Przyczyną stała się surowcowa struktura polskiego eksportu (duży udział węgla, miedzi i innych surowców); w wyniku kryzysu surowcowego na rynku światowym ceny tych wyrobów zaczęły bardzo szybko rosnąć. Jednocześnie kryzys w Europie Zachodniej i innych krajach uprzemysłowionych spowodowany wielokrotnym wzrostem cen paliw i trudnościami płatniczymi zrodził zniżkowe tendencje cen maszyn i urządzeń oraz wyrobów przemysłowych i konsumpcyjnych, stanowiących główny przedmiot importu do Polski.
Polityka zaciągania kredytów prowadzona przez Edwarda Gierka nie pozostawała wreszcie bez związku z czynnikami politycznymi; rosnące zadłużenie traktował jako swoiste, stopniowe przechodzenie Polski pod kuratelę krajów zachodnich. Gierek miał na tym punkcie swoisty kompleks – chciał, by Polska znalazła się w grupie krajów zachodnich, a jednocześnie bał się gniewu Rosjan. Do korzystania z zachodnich kredytów przekonywali go wielokrotnie Giscard d’Estaing i Helmut Schmidt, z którymi spotykał się często w atmosferze wzajemnej sympatii. Zapewniali Gierka, iż Polsce krzywda się nie stanie i że jest to jedyna droga do przynajmniej częściowego wyrwania się spod dominacji ekonomicznej i politycznej ZSRR. Konstytucyjne zapisy o dozgonnej przyjaźni z ZSRR, miały jedynie stępić czujność wschodniego sąsiada.
Wydarzenia polityczne w Polsce w 1981 r. przerwały sielankę w stosunkach z Zachodem, czego wyrazem była przede wszystkim odmowa kredytowania zakupów importowych. Jedyną możliwość stanowiły drogie kredyty finansowe. Następcy Gierka rozpoczęli w związku z tym już w 1981 r. rozmowy z wierzycielami na temat odłożenia znaczącej części spłat odsetek i rat kredytowych (około 7 mld dol.). W 1981 r. spłacono jeszcze raty kredytowe i odsetki od kredytów (prawie w całości), od r. 1982 jednakże płacono już tylko odsetki, zaś raty kredytowe – w symbolicznych wymiarach (200-300 mln dol. rocznie). Było to następstwem olbrzymiego spadku polskiego eksportu, który zamiast rosnąć (jak w latach 70.), spotykał się z bojkotem na wielu rynkach. Mający więc miejsce w latach 80. wzrost zadłużenia Polski o 16,7 mld dol. wynikał głównie z odkładania spłat rat kapitałowych, a częściowo również z kredytowania importu (niestety, głównie za pomocą wysoko oprocentowanych kredytów finansowych).
W latach 90. wzrost zadłużenia Polski o 23,5 mld dol. spowodowany został ponownie szybszym wzrostem importu niż eksportu. W tej dziedzinie, pomimo zmiany systemu politycznego, polityka handlu zagranicznego (jeżeli o takiej można mówić) przypominała lata 70. Powrócono więc do finansowania importu kredytami towarowymi, niestety teraz o wiele wyżej oprocentowanymi niż w latach 70. – inna jest dziś bowiem sytuacja kredytowa na świecie.
Darowanie Polsce przez Kluby Londyński i Paryski części zadłużenia i przesunięcie spłat rat kredytowych i odsetek na koniec lat 90. osłabiło czujność kręgów odpowiedzialnych za bilans płatniczy. Dopiero teraz, gdy przyszła pora tych spłat, pojawiły się głosy przerażenia rosnącym zadłużeniem; co roku będzie ono rosło co najmniej o 5 mld dol., w tym roku osiągnie około 69 mld dol., a w 2004 r. – prawie 85 mld dol.
Jak zapobiec zadłużaniu się?
Podstawową przyczyną rosnącego w Polsce od wielu dziesiątków lat zadłużenia nie są wcale długi zaciągnięte przez Edwarda Gierka, zadłużenie powstałe w latach 70. było tylko przejawem choroby polskiej gospodarki, a nie jej przyczyną. Jeżeli ktoś myśli inaczej, świadczy to wyłącznie o niezrozumieniu procesów ekonomicznych albo wręcz o złej woli.
Podstawową przyczyną zadłużania się był i nadal jest rozwój autonomiczny (żeby nie powiedzieć – autarkiczny) polskiej gospodarki, co oznacza, iż nie rozwijamy produkcji wyspecjalizowanej pod kątem sprzedaży na rynkach zagranicznych, lecz produkujemy prawie w całości z myślą o rynku krajowym i zaspokojeniu własnych potrzeb. Tak było zawsze. Przed wojną i po wojnie.
Na pytanie „dlaczego?” powinni raczej odpowiedzieć socjolodzy. Gdy spojrzymy na firmy niemieckie, francuskie, a nawet czeskie, te kalkulują profil i rozmiary produkcji, biorąc pod uwagę nie tylko potrzeby własnego rynku, lecz przede wszystkim rynku światowego. My odwrotnie: do rynków zagranicznych odwracamy się plecami, przeznaczając na eksport najwyżej to, czego mamy nadmiar. Niestety, resztki sprzedaje się zawsze z trudem i za półdarmo.
Edward Gierek po dojściu do władzy musiał zerwać z polityką autarkii, bo Polska nie miała innego wyjścia. Pomysł był prosty: zbudować sektor eksportowy, opierając się na zachodniej technologii, po czym zwiększyć sprzedaż towarów na rynkach zagranicznych, pozwalającą na znacznie większy import. „Otworzyć” więc Polskę na świat i to nie tylko dla towarów i usług, lecz także dla zwykłych obywateli, by zapoznawali się zarówno z witrynami sklepowymi, jak też z technologią oraz kulturą pracy. Ten punkt widzenia E. Gierka pozostał przecież aktualny do dziś, bo nie ma innej, lepszej recepty na rozwój.
Niestety, wdrożenie tego pomysłu nabrało patologicznego charakteru: rozmiary importu i tempo jego wzrostu znacznie przekroczyły możliwości eksportowe. Nie pomogła tzw. zasada samospłaty zaciągniętych kredytów przez nowo budowane fabryki, nie pomogły inne przedsięwzięcia. Faktem jest jednak, że importowano wówczas najnowsze technologie i kupowano nowoczesne licencje. Stany Zjednoczone rozluźniły nawet srogie przepisy COCOM (Komitet Koordynacyjny do Spraw Polityki Handlowej Wschód-Zachód – red.), żeby móc sprzedawać Polsce więcej nowoczesnych rozwiązań. W sumie, w wyniku tej polityki zmodernizowano połowę przemysłu i dwie trzecie budownictwa. Budowano przede wszystkim duże zakłady i tworzono wielkie przedsiębiorstwa, które w 40-milionowym kraju miały kooperować z podobnymi przedsiębiorstwami dominującymi na Zachodzie.
Wszystko to razem przynosiło jednak efekty mniejsze od oczekiwanych, bowiem system był niesprawny, Polska była krajem o zacofanej kulturze przemysłowej, a czas szybko uciekał. Co gorsza, zaczął narastać problem zwany pętlą zadłużenia, trzeba więc było zacząć ograniczać administracyjnie import, co nie pozostało bez negatywnego wpływu na codzienne życie ludności.
W latach 80. wyłącznym lekarstwem na zadłużenie było już tylko ograniczanie importu. Pierwszym, niestety, odruchem stało się zamykanie zakładów, które miały stanowić podstawę eksportu. Przyczyną był brak popytu na rynkach zagranicznych na produkty tych zakładów, spowodowany motywami politycznymi i dekoniunkturą. Lepszym rozwiązaniem było – moim zdaniem – utrzymanie tej produkcji, a nawet jej rozwój; tak uczyniły przecież kraje nowo uprzemysłowione i wygrały. My zaczęliśmy cofać się do czasów Gomułki.
W latach 90. w ogóle zrezygnowano z polityki proeksportowej, wychodząc z założenia, że w warunkach wolnego rynku musi mieć zawsze miejsce orientacja produkcji na rynki światowe. Musi, ale w Polsce tak się nie stało. Głównym celem ekspansji – i to nie tylko firm krajowych, lecz także kapitału zagranicznego inwestującego w Polsce – stał się rynek krajowy. W efekcie dziś w ogóle nie mamy w przemyśle sektora proeksportowego. Nie mamy produktów znanych na rynkach światowych jako polskie. Nie oferują ich również firmy zachodnie produkujące w Polsce. Obawiam się w związku z tym, że podobnie jak w latach 70. czeka nas niemiła niespodzianka w postaci trudności związanych ze spłatą zadłużenia.

Autor jest profesorem SGH, rektorem Wyższej Szkoły Ekonomiczno-Informatycznej

 

 

Wydanie: 2001, 40/2001

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy