Kupmy nasz dług publiczny

W USA część obligacji rządowych trafiała w ręce spółdzielców, przynosząc im godziwy dochód i poprawiając kondycję należących do nich kas

Gdy w latach 30. XX w. prezydent Stanów Zjednoczonych Franklin Delano Roosevelt forsował w ramach New Deal ustawę o kasach pożyczkowych, chciał, by te instytucje kupowały amerykańskie obligacje rządowe. I tak jest do dziś.

Bilion dolarów w kasach
Według danych amerykańskiego Narodowego Stowarzyszenia Kas Pożyczkowych (CUNA), wartość aktywów zgromadzonych w kasach przekroczyła bilion dolarów. To jedna trzynasta amerykańskiego długu publicznego, który w ostatnich latach rośnie w zastraszającym tempie. Oczywiście kasy nie trzymają wszystkich swoich pieniędzy w obligacjach federalnych i nie są tak wielkim graczem jak Chiny czy Japonia, niemniej jednak każda kolejna administracja liczy się z ich zdaniem.
Pomysł Roosevelta był znakomity i sprawdził się w latach 40., gdy Amerykanie walczyli w Europie i na Pacyfiku. Sprawdzał się też w latach 50. i 60. Część amerykańskich obligacji rządowych trafiała w ręce spółdzielców, przynosząc im godziwy dochód i poprawiając kondycję należących do nich kas.
Wszystko zmieniło się w latach 80., gdy administracja rozpoczęła sprzedaż tych walorów na rynkach międzynarodowych. Jeśli takie zobowiązania nie są wysokie, nie stanowi to zagrożenia dla gospodarki kraju. Jeśli jednak rosną, mogą pojawić się problemy. Przykładem jest Grecja.

Spokojna Japonia
Amerykanie, którzy od końca II wojny światowej przywykli, że ich dolar jest de facto walutą światową, mogą mieć problem, gdy przyjdzie im grzecznie wysłuchać rad jakiegoś Chińczyka. O dziwo, takich zmartwień nie mają politycy Kraju Kwitnącej Wiśni. Japoński dług publiczny, szacowany na ponad 100% PKB, jest w rękach Japończyków, którzy są pewnie mistrzami świata w oszczędzaniu. Pomysł, by sprzedawać obywatelom rządowe obligacje, nie był nowy. Rząd japoński finansował w ten sposób wysiłek wojenny. Po kapitulacji wielu Japończyków straciło oszczędności swojego życia, jeśli ulokowało je w tych obligacjach.
Nowy impuls do oszczędzania pojawił się na Wyspach Japońskich wraz z lądującymi w 1945 r. oddziałami amerykańskimi dowodzonymi przez gen. Douglasa MacArthura, który napisał japońską konstytucję i zachęcił niedawnych wrogów do jej przyjęcia.
Japończycy znów zaczęli oszczędzać, kupując obligacje rządowe wzorowane na rozwiązaniach amerykańskich. Dziś, mimo zawirowań na europejskich i amerykańskich rynkach finansowych oraz mimo groźby bankructwa kolejnych państw, Japonia wydaje się oazą spokoju. Fakt, że większość długu publicznego jest w rękach obywateli tego kraju, zabezpiecza Japonię przed atakami spekulantów. W Europie i Stanach Zjednoczonych pojawiły się głosy, że może warto w szerszym wymiarze sięgnąć po rozwiązania zaproponowane przez prezydenta Roosevelta.

Mniejsze ryzyko
Korzyści są oczywiste. Zmniejszy się ryzyko ataków spekulacyjnych, na które narażone są dziś takie kraje jak Grecja, Włochy, Hiszpania i Portugalia, przez co budżety państw staną się stabilniejsze. Jest jedno „ale”: otóż zaoferowanie obywatelom rządowych obligacji winno być wsparte rodzajem premii, która byłaby zachętą do ich kupowania. Najlepszym rozwiązaniem jest zwolnienie z podatku zysków z obligacji. Tak jak ma to miejsce w Stanach Zjednoczonych.
Warto rozważyć, czy nasze banki spółdzielcze i spółdzielcze kasy oszczędnościowo-
-kredytowe nie mogłyby zostać zwolnione z podatku od zysków z obligacji emitowanych przez resort finansów. Instytucje te nie są nastawione wyłącznie na zysk, lecz odgrywają też ważną rolę społeczną, np. przeciwdziałając wykluczeniu finansowemu. Lokata części oszczędności obywateli w bezpieczne papiery wartościowe nie pozostałaby bez wpływu na stabilność tych instytucji. Byłaby to też zdrowa konkurencja dla banków komercyjnych, do których zaufanie nie jest dziś najwyższe.
Wśród polskich polityków świadomość, że pożyczając pieniądze na rynkach międzynarodowych, nie tylko wystawiamy się na ryzyko jak Grecja, lecz także rezygnujemy z części suwerenności, nie jest zbyt rozpowszechniona. Prywatne instytucje finansowe, choć potężne, nie rozwiązują wszystkich problemów. Przeciwnie – mogą stwarzać nowe. Dramat polega na tym, że ewentualne koszty pomyłek bankierów przychodzi pokrywać zwykłym obywatelom, od których rządy wymagają zaciskania pasa i wyższych podatków.
W tej sytuacji coraz więcej środowisk domaga się rozwiązań alternatywnych. Fakt, że po obu stronach Atlantyku rośnie zainteresowanie obywateli inicjatywami spółdzielczymi, które uzyskują przy tym rządowe wsparcie, jest najlepszym dowodem, że nie jest to przejściowa moda. Model kapitalizmu, jaki znamy, musi się zmienić. Inaczej Europę i Stany Zjednoczone czekają kolejne kryzysy. Pomysł, by na początek obywatele kupili sobie dług publiczny, wydaje się sensowny.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy