Kurier z Warszawy

Kurier z Warszawy

Żaden z 24 pozostałych członków UE nie zachowuje się wobec Rosji tak jak Polska

Władimir Kirianow, redaktor naczelny miesięcznika „Russkij Kurier Warszawy”

– Co pan czuje, gdy czyta w największej ukazującej się w Polsce gazecie, że Rosjanie muszą jeść grzyby i jagody, bo Władimir Putin pozbawił ich polskiego mięsa?
– To głupota, która potwierdza jedynie cytowaną przez „Przegląd” opinię rosyjskiego internauty, że nic nie poprawia tak dobrze humoru rano jak lektura polskiej gazety. W Rosji nie ma kłopotu z zaopatrzeniem w mięso. Takie rzeczy można wypisywać dlatego, że Rosja w Polsce jest mało znana. Politycy mają kiepskich doradców. Źle oceniam też działające w Polsce ośrodki eksperckie zajmujące się Wschodem. W ogóle nie widzę ludzi, którzy znają się na Rosji.
– Odnoszę wrażenie, że każdy Polak zna się na Rosji, bo każdy chętnie się wypowiada na jej temat.
– To prawda, że wypowiadających się jest bardzo wielu. Powtarzają, jak zaklęcie, że Rosja prowadzi politykę imperialną. Ale ci wszyscy eksperci nie znają mentalności Rosjan, nie znają realnej polityki Moskwy i nie potrafią przewidzieć działań Kremla.
– Mieszka Pan w Polsce od 18 lat. Czy w ciągu tego czasu wiedza naszego społeczeństwa o Rosji wzrosła, zmalała, pozostała na tym samym poziomie?
– Sądzę, że ta wiedza jest odbiciem informacji i komentarzy podawanych przez media. Rosjanie widzą Rosję taką, jaka jest przedstawiana w telewizji, radiu, prasie. W ten bardzo krytyczny obraz Rosji wpisują się wypowiedzi polityków i ekspertów powtarzających, że Rosja zagraża Polsce. Przecież codziennie słyszę i czytam, że Moskwa prowadzi politykę imperialistyczną. To musi się odbić na myśleniu Polaków.
– Czyli Polacy są gorzej nastawieni do Rosjan, niż byli w końcu lat 80., gdy pan się pojawił w Warszawie.
– Polacy nie są źle nastawieni do Rosjan, ale do Rosji jako państwa, do Władimira Putina. Na poziomie międzyludzkim nie dostrzegam problemów.
– Dlaczego w Polsce jest tak jednostronny obraz Rosji?
– Nie wiem, może celem jest sprowokowanie Rosji, aby uczyniła Polskę swoim wrogiem.
– Chyba jesteśmy trochę za małym krajem, by robić z nas wroga.
– Dlaczego? Polska przecież jest przekonana o swojej wielkości. Zwłaszcza teraz, gdy jest w Unii. Uważa się za dużego gracza. Żaden z 24 pozostałych członków UE nie zachowuje się wobec Rosji jak Polska. Polska przoduje.
– Czym Pan to tłumaczy?
– Przecenieniem przez elity polityczne miejsca Polski w świecie. Chcą, by Polskę było widać, więc prężą muskuły. Przecież są inne państwa, które też mogłyby wysuwać wobec Rosji jakieś pretensje historyczne, ale one, jak Czechy czy Węgry, zachowują się spokojnie, robią biznesy na Wschodzie. Potrafią sobie same ułożyć stosunki z Rosją i nie zajmują nimi świata. Nawet bardzo drażliwe sprawy mniejszości rosyjskojęzycznej w państwach nadbałtyckich udaje się regulować dwustronnymi kanałami dyplomatycznymi. Polska chce, żeby ją wszyscy słyszeli i zajmowali się nią.
– Co pan czuje, pokonując krótki odcinek z warszawskiego ronda Dżochara Dudajewa na rondo Zesłańców Syberyjskich i skręcając z niego na ulicę Bitwy Warszawskiej?
– W Moskwie mamy też różne pomniki historyczne upamiętniające zwycięstwa nad Polakami, Francuzami, Niemcami. Ale z tego nic nie wynika. Po wojnie wydawało się, że Niemcy będą naszymi wrogami na długie lata. A teraz Niemcy są dobrze oceniani przez Rosjan.
– Polacy stali się większymi wrogami niż Niemcy?
– Polacy, jako ludzie, nie są traktowani gorzej niż Niemcy czy Francuzi. Ale Polskę jako państwo polskie już teraz traktuje się jako wyjątkowo wrogo nastawione do Rosji.
– Dlatego od przyszłego roku będziemy drożej płacili za gaz?
– To typowe postawienie pytania przez polskich specjalistów od Rosji. Zapłacicie drożej za gaz dlatego, że w latach 90. Polska podpisała porozumienie z Rosją, w którym zawarty został mechanizm kształtowania cen. Zależą one m.in. od poziomu cen na ropę naftową. Gdyby światowe ceny ropy były niższe, to i za gaz płacilibyście mniej. Ale nawet ta sprawa została w Polsce wykorzystana przeciwko Rosji. Wszystko jest podporządkowane przedstawianiu Rosji jako kraju, który prowadzi politykę imperialistyczną. Zbigniew Siemiątkowski, gdy był koordynatorem ds. służb specjalnych, mówił, że rura gazowa jest rosyjską rurą imperialistyczną. A jaki skandal wybuchł wokół światłowodu przebiegającego obok pierwszej nitki gazociągu Jamał-Europa. Pisano, że Rosja wykorzysta go do zebrania informacji szpiegowskich z całej Polski. Kiedy Rosja zdecydowała się na gazociąg pod Bałtykiem, znowu mówi się o imperialistycznej polityce wymierzonej w Polskę. W każdym posunięciu Rosji upatruje się zamachu na wolność Polski. Na to się nakłada ciągłe rozliczanie przeszłości. Niemcy, Francuzi, Czesi, Węgrzy, ani nikt inny, komu Rosja kiedyś wyrządziła jakieś przykrości, nie rozliczają się w nieskończoność. Idą do przodu. Polska cały czas żyje martyrologią, przypominaniem krzywd.
– Ta polityka historyczna ma być, jak sądzą jej autorzy, przestrogą.
– Ciągle słyszę, że Rosja chce rządzić w Warszawie. Ale Rosji Polska nie jest potrzebna. W Moskwie nikt nie myśli o przejęciu kontroli nad Polską. Polska jest w Unii i NATO, ona wyszła spod wpływów Rosji. Ale nawet to członkostwo nie daje Polsce spokoju.
– Przed rokiem władzę w Polsce objęli politycy, którzy traktują Rosję jako odwiecznego wroga. Czy, w związku z atmosferą powszechnej podejrzliwości, nie odczuł pan w IV RP, że ktoś pana obserwuje, przygląda się, kim pan właściwie jest i czym się tak naprawdę zajmuje?
– Nie, zarówno jako osoba prywatna, jako rosyjski dziennikarz oraz jako szef gazety nie odczuwam żadnych działań, które mogłyby być skierowane przeciwko mnie. Miałem tylko jedno pytanie, czy jestem agentem KGB – zadali mi je panowie Siekielski i Morozowski w „Prześwietleniu”. Kilka lat temu słyszałem opinię, że gdyby Łukoil kupił gdańską rafinerię, to w Polsce pojawiłyby się tysiące rosyjskich szpiegów. Ale przecież szpiedzy mogliby się pojawić i bez tej inwestycji. Tylko nie wiem, po co Rosji potrzebne byłyby tysiące szpiegów. Czego ona nie wie z tego, co mogłoby ją w Polsce interesować?
– Dwa lata temu polityk Platformy Obywatelskiej, Bronisław Komorowski, ogłosił, że na Rosję trzeba krzyczeć, bo inaczej nie będzie nas szanować i respektować polskich interesów. Odnoszę wrażenie, że choć PO przegrała wybory, to polityka krzyku odniosła sukces.
– Politycy sami zapędzili się w pułapkę. Teraz każde obniżenie, złagodzenie tonu, przejście do normalnych stosunków będzie odbierane jako polityka ustępstw i uległości wobec Rosji. Dlatego tak silny jest krzyk polskich przywódców, że Polska nigdy nie będzie wasalem Moskwy i będzie bronić zagrożonych przez Kreml interesów.
– Przed 15 laty – na kilka tygodni przed rozpadem ZSRR – wydał pan pierwszy numer swojego pisma. Gdzie odbyła się jego prezentacja?
– Na koronie Stadionu Dziesięciolecia, czyli na Jarmarku Europa. 3 grudnia 1991 r. zapakowałem do swojej łady paczki z całym nakładem – było tego 12,5 tys. egzemplarzy – pierwszego numeru wydrukowanego w drukarni przy Mińskiej, która nosiła wówczas nazwę Rewolucji Październikowej. Nie bardzo wiedziałem, co z tym robić. Pojechałem na stadion. Wziąłem jedną paczkę, ustaliłem cenę na dwa tysiące za egzemplarz. I stanąłem. Ludzie podchodzili, niektórym dawałem za darmo, komuś sprzedałem za pół ceny, z jakimiś Rosjanami dokonałem barteru – oni dali zabawki, ja im kilka egzemplarzy. Wymieniłem gazety na butelkę wódki. To było takie zupełnie dzikie wejście w dziki kapitalizm.
– Dlaczego pan, rosyjski korespondent, wchodził w ten dziki kapitalizm?
– Po prostu byłem produktem tamtej epoki, też chciałem skorzystać z nowych możliwości. W 1991 r. miliony rosyjskojęzycznych ludzi rzuciło się do Polski, podobnie jak Polacy masowo rzucili się do Berlina. To były czasy wolności i powszechnego handlu. Szał handlowania opanował nawet członków Akademii Nauk z Moskwy, profesorów z Armenii. Te przyjeżdżające tłumy obładowane towarem na handel nie miały żadnej pomocy. Tymczasem wielu z tych ludzi nigdy wcześniej nie było za granicą. Nie znali języka, nie wiedzieli, jak się poruszać. Pomyślałem, że warto wydać rosyjskojęzyczną gazetę, która poradzi, jak skasować bilet w tramwaju, ile kosztuje kara za przejazd na gapę, jak wymienić walutę itd. Startowałem z kapitałem 10 mln starych złotych – wtedy to było tysiąc dolarów.
– Nie było problemów z zezwoleniem?
– Jako obywatel obcego państwa nie miałem prawa być redaktorem naczelnym polskiego pisma. Musiałem się ubiegać o specjalną zgodę ministra spraw zagranicznych. Dostałem ją od Krzysztofa Skubiszewskiego. Zarejestrowałem gazetę w sądzie. Założyłem spółkę. Jej prezesem została moja żona. Syn jest korespondentem moskiewskiego pisma i redaktorem jedynego rosyjskojęzycznego portalu warsaw.ru. „Kurier” to nadal jedyna rosyjskojęzyczna gazeta regularnie ukazująca się w Polsce.
– Sprzedaje pan ją nadal na stadionie?
– Kiedyś nie wyobrażałem sobie rozprowadzania „Kuriera” bez stadionu. Teraz nas tam nie ma, bo nie ma klientów. Zresztą stadion w ogóle schodzi na psy. Sprzedajemy „Kurier” w wybranych sieciach kolporterskich, księgarniach, hotelach, prenumeracie, wykładamy na pokładach samolotów rosyjskich i ukraińskich linii.
– Czuje się pan doceniony?
– Otrzymałem od Borysa Jelcyna Order Przyjaźni. Rosyjskie Ministerstwo Kultury uhonorowało nas dyplomem. Jestem zapraszany do polskiej telewizji, ale polscy politycy – czy to z lewicy, czy z prawicy – nigdy nas nie zauważali. Tak było za Suchockiej, Millera, tak jest za Kaczyńskiego. Nie o to chodzi, żeby nas noszono na rękach. Ale myślę, że moje pismo od 15 lat sprzyja nie kłótniom, ale normalnemu dogadywaniu się Polaków i Rosjan.

 

Wydanie: 2006, 49/2006

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy