Przez kwarantannę droga do ojczyzny

Przez kwarantannę droga do ojczyzny

Stara Dąbrowa .Baza harcerska. N/z Dominik Domiński szef bazy. fot.: Ewa Smolińska-Borecka

W ośrodku jest dwóch mężczyzn, których żony nie wpuściły do mieszkania w obawie przed koronawirusem Na Mazowszu funkcjonuje 86 ośrodków kwarantanny zbiorowej. Powołano je do życia ad hoc, kiedy rząd 13 marca ogłosił, że Polacy wracający do kraju muszą się poddać kwarantannie. Po dziesięciu dniach, kiedy w województwie mazowieckim w zamknięciu było 159 osób, ok. 30% poddanych kwarantannie przebywało w ośrodku w Starej Dąbrowie. Na portalach internetowych ukazały się o nim niepochlebne opinie. Nie wiadomo, kto je umieścił, bo autor był anonimowy. W każdym razie z opisu wynikało, że w ośrodku źle się dzieje. Autor wpisu alarmował, że ludzie mieszkają nawet w pięcioosobowych pokojach, co w przypadku odbywania kwarantanny jest poważnym błędem, bo powinni być odizolowani. Że w niektórych pokojach śpią na piętrowych łóżkach. Że na kilkadziesiąt osób jest jeden płyn dezynfekujący i jeden termometr. Że tylko w niektórych pokojach są łazienki, więc część ludzi musi korzystać z łazienek zbiorowych, na które przypada nawet kilkanaście osób. W dodatku miejscowi nie są życzliwie nastawieni do mieszkańców ośrodka, bo obawiają się, że przywloką do wsi zarazę. Skarżyli się też, że ludzie z kwarantanny maseczkami na twarzach straszą dzieci. Czyli dramat. Pojechałam to sprawdzić. Fałszywy alarm Stara Dąbrowa. Wieś jakby zatopiona w Kampinoskim Parku Narodowym. Rozciągnięta wzdłuż drogi jak szczerbaty grzebień, bo działki z domami przegrodzone są tymi, które już wchłonął park. I z czasem pewnie miejscowość zniknie z mapy. Wtedy zostaną jedynie przydrożne kapliczki, kilkumetrowy krzyż i ośrodek Związku Harcerstwa Polskiego. Brama półotwarta, ale i tak nikt nie próbuje tu wchodzić, napis ostrzega, że za nią zaczyna się teren kwarantanny. Mieszkańcy ośrodka też nie próbują wychodzić, choć nie byłoby to trudne. Musieli dać się zamknąć dla dobra swojego i społecznego. Jest 30 marca. Dziś właśnie pierwsza zamknięta tu kobieta po 14 dniach opuściła ośrodek. Pozostało 49 osób. Dziesięć kolejnych zakończy pobyt nazajutrz. Na ich miejsce zapewne przyjadą następni, bo Polacy wciąż wracają do ojczyzny. Niektórzy są skazani na takie właśnie ośrodki. Za ogrodzeniem w zadrzewionym parku kobieta i mężczyzna. Nie zbliżają się do siebie. Spacerują, rozmawiając przez telefon. Gdy próbuję do nich zagadać, szybko wchodzą do budynku. Dlaczego nie chcą rozmawiać? To przecież okazja, by poskarżyć się na opisane na portalach warunki. Widzę twarze w oknach. Ktoś wychodzi przed budynek, ale nie zbliża się w moim kierunku. Nie rezygnuję. W końcu jest! Młody mężczyzna idzie ku bramie, zatrzymuje się w bezpiecznej kilkumetrowej odległości. Dominik Domińczak nie jest na kwarantannie. Jest szefem bazy. W ośrodku pracuje jako wolontariusz. Zapytany, dlaczego ludzie nie chcą rozmawiać, odpowiada, że nie ufają dziennikarzom. Po tym jak przeczytali o ośrodku na portalach, byli bardzo wzburzeni. Ich życie na kwarantannie podobno wygląda zupełnie inaczej, niż to opisano. Muszę mu wierzyć na słowo, bo – co oczywiste – wejść do środka nie mogę. Zaczęło się od telefonu. W sobotę wieczorem, 14 marca, zadzwonił do Domińczaka ktoś z Centrum Zarządzania Kryzysowego Wojewody Mazowieckiego. Powiedział, że w tempie błyskawicznym muszą stworzyć ośrodek kwarantanny zbiorowej, i spytał, czy w tej harcerskiej bazie nie dałoby się tego zrobić. Sanepidy zaproponowały różne miejsca na tego rodzaju ośrodki, np. szkoły i hotele. Ale wszystkie zaproponowane hotele odmówiły z obawy przed zakażeniem. A szkoły? Owszem, z powodu zawieszenia lekcji są puste, ale jak tu z marszu zorganizować ośrodek w szkole, w której są tylko ławki i tablice? – To był taki moment, kiedy byliśmy w kropce – wspomina Domińczak. – Właśnie w sobotę miało się rozpocząć szkolenie dla wolontariuszy, ale z powodu rozporządzenia ministra zdrowia zostało odwołane. Ośrodek był więc gotowy na przyjęcie gości, wszystko było wysprzątane, pościel powleczona, zapasy żywności zrobione. I nagle ten telefon w sprawie ośrodka kwarantanny zbiorowej. Postanowiłem, że się zgodzę i poprowadzę ten ośrodek. Czy się bał? Oczywiście, że tak. Ale pomyślał, że przecież ktoś musi opiekować się ludźmi na kwarantannie. Do pomocy ma dwie osoby – stałych pracowników ośrodka. Pani Bożena, kucharka, przychodzi na osiem godzin, używa wejścia z drugiej strony budynku, z nikim się nie kontaktuje. Jedzenie wystawia przez okienko. Potrafi sama przygotować posiłki nawet dla stu osób, więc te 50 na kwarantannie to dla niej małe piwo. Rano zawsze pieczywo białe i ciemne,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2020, 2020

Kategorie: Kraj