Laur Wawrzyniakowi

Co tam, panie, w polityce? Chińczyki trzymają się mocno. Ostatnio media zelektryzowała wieść, że jest szansa na tanie, granitowe nagrobki. Szykowne, nadające szacownemu odchodzącemu dodatkowy prestiż. Tanie, bo chińskie. Dobrze wykonane, bo chińskie. Czasy, kiedy chińszczyzna kojarzyła się z tandetą, wyrobem jednorazowego użytku, schodzą już z tego świata.
Kiedy w Polsce rodzi się człowiek, to od razu spotyka się z chińszczyzną. Ubranka, zabawki, już od niemowlęcego wieku. Potem dorasta w chińskiej odzieży, pisze chińskim długopisem, biega z chińskim piórnikiem i odtwarzaczem MP3. Gdy dorośnie, pewnie przesiądzie się do chińskiego samochodu i będzie pruł po autostradach. Jeśli wybudują je nam Chińczycy. Na koniec położy się do grobu wykutego z chińskiego marmuru przez skośnookich kamieniarzy. Do pełni szczęścia tylko żona z Azji. Ale koreańska. Chinki w tym regionie uważa się za zbyt sfeminizowane, władcze, kapryśne nierzadko.
Polska powinna wrócić do Azji, słyszę co krok. Nie tylko do Chin, gdzie swoje szanse na ekonomiczny sukces kraj nasz przespał. Ciasne, sprasowane przez prymitywną, antykomunistyczną propagandę umysły nie mogły pojąć, że można łączyć „kompartię” z dwucyfrowym, corocznym wzrostem PKB. Z budową największej na świecie fabryki. Wszystkiego. Nawet ozdób choinkowych i wielkanocnych. Podczas niedawnej konferencji w PAIiIZ orędownikami współpracy gospodarczej z Chinami byli ludzie niespełna 30-letni, znakomicie już wykształceni. Wolni od ideologicznych uprzedzeń. To wielka szansa, zwłaszcza jeśli uda się wreszcie stworzyć w Polsce lobby prochińskie ponad partyjnymi, krajowymi podziałami.
Ale Chin, Azji nie da się gospodarczo wydoić bez zrozumienia kultury, mentalności. To truizm, ale jakże często u nas zapominany.
W czasie dyskusji o polskich szansach na rynkach azjatyckich coraz częściej mówi się nie tylko o rozreklamowanych, rozpieszczanych przez zachodnich inwestorów Chinach, zwłaszcza nadmorskich, zachodnich prowincjach. Szanse są w regionach uznawanych tam za nierozwinięte. No i innych krajach regionu. Indonezji, Malezji, Wietnamie. Ten ostatni kraj przestał być ostatnio uważany za jeden z ostatnich. Stały ośmioprocentowy wzrost sprawia, że wyrasta tam kolejna prężna gospodarka. A przecież jest jeszcze budzący się gospodarczo Laos, czeka na szansę Kambodża.
W 1950 r. po raz pierwszy stanął na azjatyckim lądzie oficer Polskiej Marynarki Handlowej, Andrzej Wawrzyniak. W Chinach. Tam zaczęła się fascynacja Azją. Rychło podjął studia w Szkole Głównej Służby Zagranicznej i od 1956 r. przez cztery lata był w międzynarodowej Komisji Nadzoru i Kontroli w Wietnamie. Potem przez 30 lat kierował polskimi placówkami dyplomatycznymi w Indonezji, Laosie, Nepalu i Afganistanie. Tam, zwłaszcza w Indonezji, oddał się kolekcjonerskiej pasji. Już w 1973 r. przywiózł do Polski ponad 3 tys. eksponatów. Malarstwa, rzeźby, tkanin, lalek teatralnych, białej broni. Tak zaczynało obecne Muzeum Azji i Pacyfiku. Szkoda, że nie wszyscy nasi dyplomaci mają podobne pasje. No i nie wszyscy z pasjonatów przekazują swe kolekcje państwu polskiemu.
Od początku lat 80. muzeum ma swoją stałą siedzibę, którą ocaliło mimo zakusów żądnych stołecznej ziemi deweloperów. Muzeum wychowało, wyedukowało wielu miłośników Azji. Nierzadko ludzi, którzy potem działali tam na niwie gospodarczej. Andrzej Wawrzyniak, który właśnie kończy 75 lat, znał w odległych krajach Azji królów i sklepikarzy, biznesmenów i artystów, reporterów i misjonarzy. Przez lata uczył krajowych królów, artystów, sklepikarzy i biznesmenów, jak tamtą stronę świata rozumieć. Chwała mu. Bez tego szkoda tam jechać. Nawet na zakupy.

PS Zapraszam do czytania mojego bloga na portalu internetowym Wirtualna Polska.

Wydanie: 2006, 48/2006

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy