Lekarzu, lecz się sam

Nie jestem prezydentem RP. Toteż kiedy przeczytałem w „Gazecie Polskiej” artykuł „Tarcza ochronna SLD”, a w nim kłamstwa sugerujące, że byłem skorumpowany przez biznesmenów, postanowiłem zażądać od nadredaktora Tomasza Sakiewicza stosownego sprostowania. Ponieważ przez lata kilka tytułów współredagowałem i wiem, jak powinno wyglądać sprostowanie, by było drukowalne, byłem pewny, że zostanie zamieszczone. Tu jednak trafiłem na zdecydowane lekceważenie ze strony sekretariatu redakcji „Gazety Polskiej” i może samego nadredaktora Tomasza Sakiewicza. Pewnie dla prawicowego redaktora, bojownika o IV RP skazą na honorze byłoby zamieszczenie mojego sprostowania, przyznanie się do nieprofesjonalizmu. Po próbach listownego wymuszenia sprostowania zdecydowałem się na drogę sądową. I 25 lipca redaktor Tomasz Sakiewicz zobowiązał się mnie przeprosić oraz wyrazić ubolewanie z powodu przykrości, jakich mogłem w wyniku kłamliwej publikacji doznać.
W sejmowych kuluarach krąży projekt-idea nowego prawa prasowego. Do jego uchwalenia dążą posłowie koalicji rządzącej wściekli na krytykujące ich media. Jest to zemsta polityczna na mediach. Nowe prawo prasowe ma zaostrzyć odpowiedzialność wydawców i dziennikarzy za kłamstwa, pomówienia i oszczerstwa. Zwiększyć nakładane na wydawców nawiązki na tzw. szlachetne cele, czyli grzywny na rzecz wskazanych przez powodów instytucji charytatywnych. Nierzadko zaprzyjaźnionych z powodami. Środowisko dziennikarskie i wydawcy, rzecz jasna, protestują przeciwko zapowiadanym represyjnym zapisom prawnym. Sam też oponowałem przeciwko proponowanym tam siedmio- albo czternastodniowym terminom obligującym sądy do wydawania wyroków. Bo spory o publikacje to materia wymagająca wnikliwego rozważania.
Z drugiej strony, jako poszkodowany przez nierzetelną, nieprofesjonalną redakcję doskonale pojmuję wściekłość niektórych moich kolegów parlamentarzystów.
Kłamstwa wobec mojej osoby ukazały się w „Gazecie Polskiej” w listopadzie 2005 r. Przeprosiny i ubolewania otrzymuję po prawie dwóch latach! I to już podczas drugiej rozprawy sądowej. Pierwsza wykazała, że redaktorzy „Gazety Polskiej”, pisząc artykuł, nie skontaktowali się ze mną, nie zweryfikowali zamieszczonych tam rewelacji na mój temat. Nie potwierdzili pozyskanych plotek. Nie tylko u mnie, także w Kancelarii Sejmu czy u innych osób. Napisali jedynie to, co gdzieś usłyszeli albo się przesłyszeli, albo coś wymyślili, żeby przywalić posłowi z wrogiej im partii. Nic dziwnego, że adwokat pozwanego redaktora Sakiewicza zaproponował ugodę. Ponieważ chciałem jedynie uzyskać sprostowanie i przeprosiny, to nie żądałem żadnych kar dodatkowych. Żadnych wpłat, żadnych pokazowych kar dla wydawcy, na ugodę zatem szybko się zgodziłem. Ale nawet przy pójściu na maksymalne skróty proceduralne uzyskanie sprostowania trwało prawie dwa lata.
Wydawcy i dziennikarze oburzają się, kiedy obrażeni politycy grożą zaostrzeniem sankcji w nowym prawie prasowym. Ale, jak widać po przypadku „Gazety Polskiej”, sami wydawcy i dziennikarze są przecież winni takiego zapowiadanego prawa. Sprawy sądowej nie byłoby, gdyby dziennikarz zachował staranność i profesjonalizm. Sądu też by nie było, gdyby redakcja zamieściła sprostowanie. Zatem zamiast krzywić się na parlamentarzystów, środowisko wydawców i dziennikarzy powinno walczyć i piętnować takie praktyki, jakie stosowała „Gazeta Polska”. Inaczej rozsądek nie przebije zemsty politycznej.

PS Włocławski Klub Myśli Politycznej zaprasza na grillowanie z moim udziałem. Oprócz płynów i kiełbasy będę na zakąskę mówił o sprawiedliwości społecznej i innych sprawach interesujących zebranych. Dostępna będzie moja książka „Diabeł mówi po polsku” – biały kruk czerwonej publicystyki.

 

Wydanie: 2007, 31/2007

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy