Lekcja stabilizacji

Sześćdziesiąt lat temu Ho Szi Min ogłosił powstanie niepodległego Wietnamu. Polska uznała Wietnam 4 lutego 1950 r. 23 lata później USA zakończyły w Wietnamie coś, co dzisiaj w Iraku nazywa się „misją stabilizacyjną”. Wraz z wojskami amerykańskimi Wietnam opuściły, wspomagające wojska „sojusznicze”, o których dzisiaj mało kto pamięta. Byli to Australijczycy, Nowozelandczycy, Tajowie, Filipińczycy i Koreańczycy z południa. Najwięcej zginęło Koreańczyków. Byli najbardziej przez Wietnamczyków znienawidzeni, bo łatwo odnajdowali się w tamtejszych warunkach. Jedyni potrafili po wejściu do wietnamskiej wioski zorientować się, że są tam ukryci partyzanci. Poznawali po porcjach znalezionego ryżu.
Misja stabilizacyjna w Wietnamie różniła się nieco od aktualnej irackiej. Nie obalono tam niedemokratycznego reżimu, tylko po podziale kraju wzdłuż 17 równoleżnika, wspierały reżim południowy. Zablokowały wolne wybory z udziałem partii Ho Szi Mina na południu, bo obawiały się, że Wiet Minh je wygra.
Angażowały się stopniowo, powiększając koszty utrzymania tam „demokracji”. Z biegiem lat w południowym Wietnamie powstał cały sektor gospodarki, obsługujący stabilizatorów. Artur Dmowski w monografii „Wietnam 1962-1975” przypomina relacje „Newsweeka” z 1967 r. „W Dac TO cały pułk południowo-wietnamski wyłączył się z działań bojowych, poprzestając na dostarczaniu dla 173. Brygady USA piwa, prostytutek i czystej bielizny…W Bien Hoa w sąsiedztwie bazy, inny przedsiębiorczy oddział, zbudował osiedle czerwonych latarni… Miejsce na polach bitew zostawiają oni „braciom Amerykanom””.
Nienormalna sytuacja panowała wszędzie tam, gdzie stabilizatorzy stacjonowali. Pułkownik armii południowowietnamskiej zarabiał ówcześnie 70 dol. miesięcznie. Tłumacz w bazie amerykańskiej cztery więcej. Robotnik przeciętnie miał 5 tys. dongów pensji, nauczyciel 10 tys., a kelnerka w amerykańskim barze 50 tys. Zastrzyk płynących pieniędzy, podwójna administracja: wojskowa i cywilna znakomicie sprzyjały korupcji. Nawet premier południowego Wietnamu, Nguyen Cao, wspominał, że potrzebowali oni wietnamskich żołnierzy, ale nie ich stylu życia, że przywieźli oni warunki życia tak lepsze od wietnamskich, że to na różne sposoby wszystkich korumpowało.
W miarę rosnących strat Amerykanie i ich sojusznicy nie chcieli już umierać za stabilny Wietnam. Stąd różne warianty „wietnamizacji” konfliktu. Czyli „wynajmowania” armii wietnamskiej, aby zamiast amerykańskiej walczyła z konkurencyjnym Wietkongiem. Wojskowi południowowietnamscy chętnie przyjmowali pomoc: broń i pieniądze, ale do walki się nie palili. Rychło przeciwko wspieranemu przez obcych rządowi zaczęli obracać się ludzie niesympatyzujący z czerwoną północą. Do walki z rządem ruszyli uchodzący za spokojnych buddyści. Zaczęło się od samopaleń, kończyło na podpaleniu w Hue amerykańskiego konsulatu i biblioteki. W 1966 r. odbyły się na południu wybory parlamentarne. Nawet wolne i uczciwe. Nowy parlament uchwalił demokratyczną konstytucję. Co z tego, kiedy zaraz potem podzielił się na grono skłóconych i walczących ze sobą, a konstytucja została na papierze. Następne wybory prezydenckie odbyły się już w atmosferze oskarżeń o fałszerstwa. Wojna w Wietanmie kosztowała Amerykanów 57 tys. zabitych i 140 mld ówczesnych dolarów. Przyniosła Stanom pierwszy, wielki deficyt budżetowy. Armia południowowietnamska zaczęła walczyć naprawdę, dopiero gdy wojska USA opuściły ten kraj. W 1975 r. reżim na południu upadł. 20 lat później USA zniosły sankcje i nawiązały stosunki dyplomatyczne z Wietnamem. Krajem, który wcześniej sam zaczął wprowadzać gospodarkę rynkową.
Henry Kissinger, ówczesny sekretarz stanu ds. obrony, rzekł wtedy: „Partyzantka zwycięża, gdy nie przegrywa. Armia konwencjonalna przegrywa, gdy nie zwycięża”
Dziś można powtórzyć tę nadal aktualną mądrość. Jedynie godząc się na obowiązującą poprawność polityczną i zamiast „partyzant” wpisać „terrorysta”.

Wydanie: 07/2005, 2005

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy