Lekcja Zapatera

Lekcja Zapatera

W Europie mało wyrazistych partii centrolewicowych zwycięstwo hiszpańskich socjalistów skłania do myślenia

Kilka tysięcy ludzi, w ogromnej większości młodych, tłoczyło się przy telebimach na kilkuset metrach wąskiej ulicy Ferraz w centrum Madrytu, gdzie naprzeciw popularnej piwiarni mieści się pięciopiętrowa, nowoczesna siedziba władz naczelnych partii socjalistycznej. Gdy co chwila zmieniające się w miarę liczenia głosów tabele na ekranie pokazywały, że wyniki partii socjalistycznej idą w górę, tłum skandował w euforii dwa słowa: Espaźa socialista, Espaźa socialista. Inżynier Angel Diaz, młody, sympatyczny brodacz projektujący elektroniczne gadżety w znanej hiszpańskiej firmie, zapytany, co dla niego oznacza Espaźa socialista, odpowiada bez wahania: „To polityka spełnionych obietnic socjalnych”.
Hasło wyborcze Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej (PSOE): „Rządzić dla wszystkich, ale przede wszystkim z myślą o tych, którzy wszystkiego nie mają”, nie brzmi w Hiszpanii jak obietnica bez pokrycia. Rząd Zapatera wywiązał się w ciągu czterech lat z wszystkich zobowiązań – od wyprowadzenia wojsk hiszpańskich z Iraku nazajutrz po objęciu władzy po zapewnienie wzrostu hiszpańskiego dobrobytu. Roczny wzrost gospodarczy na poziomie 3,8% w latach 2006 i 2007 r. stawia Hiszpanię na drugim miejscu w Unii. Podobnie jak wygospodarowana nadwyżka budżetowa 23,4 mld euro. Osiągnięcie prawie 22 tys. euro PKB na jednego mieszkańca i dobra koniunktura pozwoliły na „podzielenie się dobrobytem z mniej uprzywilejowanymi”, jak to określa Zapatero, poprzez znaczne podniesienie płacy minimalnej i emerytur oraz wysokie becikowe.
Zaufanie młodego pokolenia do socjalistów bierze się jednak głównie stąd, że Zapatero i jego współpracownicy to zupełnie nowy typ polityków. Hiszpania ma już zdecydowanie za sobą etap, w którym można było wmawiać ludziom, że wystarczy rynek i rozwój, a wszystko samo się ułoży. Zapatero powtarzał na wiecach wyborczych: „Broniąc demokracji i wolności, musimy pamiętać, że po to, aby mogli z niej korzystać również ci słabsi i biedniejsi, państwo musi odgrywać swoją rolę”. Dlatego w odpowiedzi na propozycje wyborcze konserwatystów dotyczące liberalizacji kodeksu pracy, PSOE wniosła do parlamentu projekt ustawy zapewniający każdemu po 30 miesiącach pracy prawo do zawarcia umowy na czas nieokreślony.
W tłumie wiwatującym przed siedzibą PSOE na ulicy Ferraz była grupka dziesięciu młodych ludzi z Polski, którzy – jak mi powiedział jeden z nich – wykupili bilety na tanią linię lotniczą, aby przeżyć razem z Hiszpanami moment triumfu lewicy.

Ciężkie chwile premiera

Jednak zwycięstwo Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej w dziesiątych demokratycznych wyborach do Kortezów od śmierci generalissimusa Francisca Franco w listopadzie 1975 r., wcale nie było przesądzone.
Premier Jose Luis Zapatero po powrocie socjalistów do władzy po ośmioletniej przerwie (w latach 1996-2004 rządzili konserwatyści) dzięki wyborom z marca 2004 r., przeżył co najmniej trzy ciężkie chwile, z których każda mogła zwiastować przegraną w kolejnym głosowaniu do Kortezów. 30 grudnia 2006 r. bomba podłożona przez terrorystów z ETA eksplodowała w garażu madryckiego portu lotniczego Barajas, zabijając dwóch Ekwadorczyków. Oznaczało to ciężką porażkę rządu i samego premiera, który odważył się podjąć negocjacje z organizacją terrorystyczną baskijskich separatystów w nadziei położenia kresu zamachom, które w ciągu 40 lat kosztowały życie 822 osób. Zamach na lotnisku i tym samym fiasko rozmów prowadzonych w czasie „zawieszenia broni”, które ogłosiła ETA, oznaczał, że słuszność była po stronie opozycji, która oskarżała socjalistów o skazane na niepowodzenie „układanie się ze zbrodniarzami”. Zapatero nie miał innego wyjścia, musiał przyznać im słuszność.
Po raz drugi premier socjalista znalazł się pod ciężkim ostrzałem opozycji, gdy podczas debaty nad reformą statutu autonomii katalońskiej w parlamencie regionalnym w Barcelonie bronił zasady ograniczonego prawa interwencji władzy centralnej w Madrycie w sprawy autonomii. Oskarżano go, że w zamian za poparcie posłów katalońskich w Kortezach naraża na szwank jedność Hiszpanii.
Trzeciego ciosu mógł się spodziewać. Od wielu miesięcy narastało napięcie w stosunkach między rządem a Episkopatem z powodu posunięć rządu, który powołując się na konstytucję, zmierza do laicyzacji państwa. Socjaliści przeforsowali w Kortezach ustawy ułatwiające uzyskanie rozwodu, legalizujące małżeństwa homoseksualne i pozwalające transseksualistom ubiegać się o opłacenie przez państwo operacji zmiany płci, a także przeszkodzili w umieszczaniu na świadectwach szkolnych ocen z religii. Rząd zdecydowanie odrzucił jednak żądania radykalnej lewicy, która domagała się zerwania układu z Watykanem i niekorzystnych dla Kościoła zmian w jego sytuacji prawnej. Uchodzący za skrajnie konserwatywnego kard. Antonio Maria Rouco Varela, arcybiskup Madrytu, wybrany tuż przed wyborami na przewodniczącego Episkopatu, przekonał zwolenników swego poprzednika, biskupa Bilbao Ricarda Blazqueza, że Kościół powinien aktywnie zaangażować się w wybory. Episkopat ogłosił osiem dni przed wyborami 10-punktowy komunikat, w którym powtarzał punkt po punkcie wszystkie oskarżenia pod adresem socjalistów formułowane przez Partię Ludową (PP), na czele z zarzutem zdrady demokracji, którą były – zdaniem części biskupów – rokowania z terrorystami. Nie wymieniając PSOE z nazwy, wezwał w oczywisty sposób do niegłosowania na socjalistów, co stwierdziły zgodnie media opozycyjne wobec Zapatera.

Ostatni pomnik caudilla

Gdy tłum świętował na ulicy Ferraz triumf socjalistów, ostatnie grzmoty burzliwej kampanii rozległy się z Radia Cadena Cope należącego do Episkopatu Hiszpanii. W niedzielę, 9 marca, o 22.20, wkrótce po ogłoszeniu pewnego już zwycięstwa PSOE komentator rozgłośni, jeden z najbardziej kontrowersyjnych publicystów hiszpańskich, Federico Jimenez Losantos, zawołał: „Stało się nieszczęście, tradycyjna Hiszpania leży w gruzach. Konstytucja już nie obowiązuje!”.
Tego dramatycznego tonu, niemal przywołującego widmo wojny domowej, nikt nie podjął. Przywódca opozycji, Mariano Rajoy, powiedział, że nie jest źle, ponieważ Partia Ludowa mimo porażki zdobyła 154 mandaty, o sześć więcej niż w poprzednich wyborach, i skróciła dystans do socjalistów. Kard. Rouco Varela w homilii nazajutrz po wyborach w ogóle do nich nie nawiązał.
Na wiecu zwycięstwa pod siedzibą PSOE nie było zacietrzewienia przeciwko pokonanej Partii Ludowej, której przewodzi brodaty Mariano Rajoy, o wyglądzie Hiszpana starej daty, który w kampanii wyborczej atakował socjalistów z pozycji narodowo-konserwatywnych. Tłum fanów PSOE przyjął oklaskami depeszę od Rajoya nadesłaną 2 godziny 40 minut po zakończeniu głosowania. „Gratulacje dla PSOE. Wasze zwycięstwo jest oczywiste i odnieśliście je po dobrej walce”, napisał Rajoy, nawiązując do stylistyki recenzji z korridy, którą przypominała chwilami ostra kampania wyborcza. I nie jest to pierwsza okazja do pozazdroszczenia Hiszpanom ich elegancji w polityce.
W głosowaniu wzięło udział ponad 75% wyborców. To niewątpliwy sukces hiszpańskiej transformacji, której produktem stało się społeczeństwo obywatelskie.

Czy warto wracać do historii?

Przedwyborcza korrida wzbudziła poważne obawy przed pogłębieniem historycznych podziałów w hiszpańskim społeczeństwie. Mariano Rajoy zdołał przenieść ją na grunt bardzo dla socjalistów niewygodny. Krytykując zbytnią, jego zdaniem, hojność rządu PSOE wobec 3 mln imigrantów, którzy w większości mają w Hiszpanii zapewnioną m.in. opiekę zdrowotną i zasiłki na wypadek bezrobocia, zyskał poklask m.in. w biedniejszych dzielnicach Madrytu. PP zwyciężyła w stolicy dzięki głosom odebranym socjalistom. W tej sprawie Kościół, oczywiście, nie poparł konserwatystów. Znaczna część duchowieństwa zaangażowała się jednak w krytykę „ustawy o pamięci historycznej”, uchwalonej z inicjatywy Zapatera. Ustawa ma być zadośćuczynieniem wobec rodzin ofiar dyktatury frankistowskiej, a państwo wspiera na jej podstawie m.in. poszukiwanie anonimowych grobów 50 tys. republikanów, ich sympatyków bądź ludzi posądzonych o republikańskie sympatie po zakończeniu wojny domowej. Wielu Hiszpanom o poglądach prawicowych nie podobało się jednak dyskretne usunięcie nocą sprzed gmachu dawnego frankistowskiego Ministerstwa Informacji i Turystyki ostatniego w Madrycie pomnika gen. Franco, przedstawiającego caudilla na ognistym rumaku. Kościół zaś, pamiętając o ponad 6,8 tys. hiszpańskich duchownych zamordowanych w czasie wojny domowej, zadaje pytanie, czy „ustawa o pamięci narodowej” nie odnawia historycznych podziałów z czasów tej wojny. I czy nie jest sprzeczna z duchem pojednania narodowego, w jakim przebiegała podziwiana przez całą Europę hiszpańska transformacja demokratyczna.
Portugalski pisarz Jose Saramago, mieszkający w Hiszpanii laureat Nagrody Nobla i sympatyk Zapatera, broni go. Powiedział nazajutrz po wyborach: „Chciałbym, aby wszyscy politycy mieli tyle powagi i działali z taką samą konsekwencją, aby potrafili tak jak on dotrzymywać obietnic danych wyborcom. To polityk, który potrafi odważnie bronić swoich idei, i to w sytuacji, gdy po raz pierwszy od czasu ustanowienia demokracji w Hiszpanii miał przeciwko sobie żelazną opozycję ze strony połowy hiszpańskiego społeczeństwa i Kościoła”.
Do uspokojenia rozgrzanej do czerwoności przedwyborczej atmosfery przyczynili się w sposób niezamierzony baskijscy terroryści. Ostatniego dnia kampanii wyborczej ETA, która przed każdymi wyborami dokonuje aktów terroru, śmiertelnie zraniła na progu domu w mieście Mondragon w Kraju Basków, na oczach żony i córki, byłego socjalistycznego radnego, 42-letniego Isaiasa Carrasca. Dwaj główni rywale, Zapatero i Rajoy, niezwłocznie się spotkali i ogłosili żałobę narodową oraz natychmiastowe zakończenie – 10 godzin wcześniej, niż planowano – kampanii wyborczej. Obaj też podzielili się z dziennikarzami swymi refleksjami na temat zbyt ostrego tonu kampanii wyborczej i potrzeby współpracy rządu i opozycji w walce z terroryzmem i w najważniejszych strategicznych sprawach państwa.

Wyraźni wygrywają, tracą skrajni

Wyniki wyborów pokazały, że hiszpański elektorat ceni zdecydowanych, wiarygodnych i uczciwych polityków, prowadzących wyraźną politykę, ale jest dość niechętny wszelkim skrajnościom. Komuniści i radykalna lewica z ugrupowania Zjednoczona Lewica (IU), które było na zmianę sojusznikiem lub zaciekłym adwersarzem socjalistów i domagało się od nich „bardziej konsekwentnej” postawy wobec Kościoła, m.in. zerwania układu ze Stolicą Apostolską, uzyskało najgorszy z dotychczasowych wyników wyborczych, utraciło w wyborach dwa ze swych pięciu mandatów i nie będzie już mogło zachować własnego klubu w parlamencie. Radykalna partia Republikańska Lewica Katalońska utraciła pięć ze swych dotychczasowych ośmiu mandatów. Kosztem radykałów umocniły się dwie główne partie – PSOE i PP, co sprawia, że Hiszpania zmierza w kierunku systemu dwupartyjnego: dwu wyrazistych partii politycznych reprezentujących odmienne interesy społeczne.
W Europie przeważnie mało wyrazistych partii centrolewicowych, często sprawiających wrażenie, że bardziej dbają o cudzy elektorat niż o własny, powtórne zwycięstwo wyborcze hiszpańskich socjalistów stało się wydarzeniem, które powinno skłaniać do przemyśleń. Charyzmatyczny przywódca hiszpańskich socjalistów, andaluzyjski architekt, który wyrósł na polityka jeszcze w niebezpiecznych czasach nielegalnej antyfrankistowskiej opozycji, Felipe Gonzalez, okazał się pragmatykiem, który wprowadził swój kraj do NATO i Unii Europejskiej. Działacz partyjny, który nie potrafi wygłaszać porywających przemówień, jakim jest zwycięzca ostatnich wyborów, Zapatero, okazał się politykiem z charakterem, zdolnym do podejmowania ryzyka. Jego polityka sprawiła, że Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza (PSOE) uzyskała po czterech latach rządzenia o pięć mandatów więcej niż poprzednio. Ma obecnie 169 deputowanych w 350-osobowym parlamencie dzięki głosom 43,7% wyborców. Przy zadeklarowanym nazajutrz po wyborach trwałym poparciu 11 deputowanych centrowej katalońskiej partii Konwergencja i Związek (CiU) ma zapewnioną komfortową absolutną większość na dalsze cztery lata.
Będzie to szósty socjalistyczny gabinet od 1982 r., kiedy PSOE po raz pierwszy doszła do władzy siedem lat po śmierci gen. Franco, po której zaczął się proces demokratycznej transformacji dawnej dyktatury. Dotąd socjaliści rządzili w Hiszpanii przez 17 lat (1982-1996), a konserwatyści z Partii Ludowej od 1996 do 2004 r.
Jednak zmieniając się u steru władzy, obie formacje zapewniały Hiszpanii coraz bardziej prestiżowe miejsce w czołówce krajów Unii Europejskiej. Pod ich rządami coraz bardziej nabierał barw wizerunek Hiszpanii jako kwitnącego kraju wspaniałych autostrad, szybkich kolei, niegdyś biednych regionów, które dzięki zastrzykom z Unii przyciągają inwestycje, turystów i zamożnych emerytów z całej Europy pragnących spędzić tu resztę życia.
Dotychczasowy motor hiszpańskiej gospodarki, którym była zawrotna koniunktura w przemyśle budowlanym, zaczął jednak w zeszłym roku gwałtownie zmniejszać obroty. Nagle okazało się, że 90% Hiszpanów ma już własne mieszkania, a pozostałych 10% procent nie stać na zaciągnięcie kredytów mieszkaniowych. W takich momentach na ogół wygrywa w Europie wybory prawica, która obiecuje ożywienie gospodarki przez cięcie wydatków socjalnych i zmniejszanie podatków. Zapatero jednak poszedł za ciosem i umieścił w swym programie zbudowanie do 2018 r. półtora miliona mieszkań, dofinansowywanych przez państwo, dla ponownego rozkręcenia koniunktury. Hiszpanie mu uwierzyli.

 

Wydanie: 12/2008, 2008

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy