Z drobnego przemytu wyrosła mafia farmaceutyczna Antybiotyki, leki przeciwbólowe, wszystkie ze wschodniego przemytu kosztują od złotówki do paru złotych, viagra – 40 zł za tabletkę, a nie 80 zł jak w aptece. Coraz więcej jest leków w polskich opakowaniach. Scorbolamid za 1,5 zł, a nie 7 zł, coldrex za 3,5 zł, a nie za niecałe 10 zł. Antybiotyki – bez recepty i pięć razy taniej niż w oficjalnej sprzedaży. Tabletka poronna w ogóle niedopuszczona do sprzedaży za jedyne 50 zł. – Nie oglądać, kupować – mężczyzna poucza łamaną polszczyzną. Sznur kupujących. Szósta rano. Warszawski Stadion Dziesięciolecia. Ola, Ukrainka, która pozwala, bym jej towarzyszyła, jest zła. Późno. W końcu to nie tylko jej biznes. Nie dość, że mnie z sobą zabrała, to jeszcze musi się denerwować, czy Rosjanin, który handluje obok, zarezerwował jej kawałek korony stadionu. Ola dźwiga wielką torbę. Pod cienką warstwą porządnej, bawełnianej bielizny leżą leki. Ola przyjeżdżała kiedyś, by sprzątać. Polki płaciły grosze i kazały szorować wielotygodniowe brudy. Czy nowe zajęcie daje większe pieniądze? Macha ręką. Nie ma porównania. Na wytartej ceracie opakowania – antybiotyki, przeciwbólowe. Daty ważności w porządku. Zainteresowanie bardzo duże. Każdy, kto przychodzi na bazar, szuka opakowań z rosyjskimi nazwami. Każdy szuka rzeczy tańszych. Tacy klienci. Większość niechętnie rozmawia. Kilka osób rzuca parę słów. Poza biedą pojawia się bezradność. Lekarz z przychodni, który mówi, że „Pani młodsza nie będzie”, zapisuje, nie mówi co, potem lek okazuje się drogi, a aptekarka dziwi się: „Przecież pani wie, ile to kosztuje”. – Nikt ze mną nie rozmawia – opowiada pani Janina. – Tylko pielęgniarka, co mi robiła EKG, trochę wytłumaczyła, lekarz burknął, a recepty i tak nie wykupiłam. Jak mi można zapisać lek za 92 zł! – złości się, a cienki płaszcz świadczy, że drogich leków nie powinno się jej zapisywać. Pani Janina przychodzi teraz do Oli. Kupuje leki na serce, pogada, miło jest. Leki są dobre, bo jeszcze żyje. Zadowolony jest również pan Wacław. Nie musi stać po numerek i prosić lekarza, żeby wytłumaczył działanie pastylek. Ola robi to chętniej i bardziej zrozumiale. Największą konkurencją dla „mojej” Ukrainki jest Polak urzędujący po drugiej stronie stadionu. Pod stosem skarpetek (pięć par za 10 zł) ma ukryte polskie leki z polskich aptek. Każdy o połowę tańszy niż w aptece. Jednak do Polaka nawet nie udaje mi się podejść. Młodzieniec o pulchno-bezwzględnych rysach nakazuje, bym zawróciła. Mężczyzna w ciasnej jesionce schował dwie fiolki. Pulchno-bezwzględny przepuścił go do handlarza. – On tu tylko sprzedaje ludziom, których ktoś polecił – tłumaczy pan w jesionce. – Ja na przykład przyprowadziłem sąsiadkę. Za nasercowe tabletki kazali jej zapłacić 278 zł, to przyszła tutaj i ma taniej. Mój rozmówca uważa, że wszystko jest w porządku. Sąsiadka nie bierze żadnych cudownych leków, tylko to, co jej kardiolog zapisał. Nie kombinuje, nie próbuje podejrzanych ziół. A że to łamanie prawa? – A co, zgodne z prawem byłoby, gdyby umarła? – pyta wojowniczo. On sam przynosi ze stadionu leki „na nerki”. I błogosławi handlarzy. Bardzo precyzyjnie wylicza, ile chleba i mleka kupi za zaoszczędzone pieniądze. Tygodniowo trzy bochenki i dwie torebki mleka. Na stadion chodzi pieszo – też oszczędność. Wracam do Oli. Najlepiej sprzedaje się ampicylina. Pudełko kosztuje 2 zł, w aptece kilka razy więcej. Idzie jak woda Główny Inspektorat Farmaceutyczny jest bezradny. Pracownicy mają prawo kontrolować tylko oficjalne placówki, w których sprzedawane są leki. Kobieta z bazaru jest poza ich zasięgiem. Inspektorzy mogą oczywiście zawiadomić policję i to czynią, ale – jak przyznają – policja nie pasjonuje się ściganiem nielegalnych leków. Na Stadionie Dziesięciolecia co jakiś czas łapie się handlarzy pirackich nagrań, leki są ciągle lekceważone. Równie mętnie wygląda sytuacja na granicy. Do października 1991 r., gdy uchwalono prawo farmaceutyczne, do Polski można było wwieźć 0,5 kg leków niezarejestrowanych, ale na własny użytek. Gdy zaczęła obowiązywać nowa ustawa, minister miał wydać nowe rozporządzenie w tej sprawie. Do tej pory go nie ma. Wykorzystują to handlarze. – Pani, ja się przepisami nie przejmuję. Dla mnie ważne, czego celnik szuka – tłumaczy
Tagi:
Iwona Konarska









