Lepka na ludzi

Podczas rozmowy z Joanną Ligocką i w przemówieniu 11 listopada Lech Kaczyński użył dwóch nowych zwrotów „nowa rzeczpospolita” i „nowy patriotyzm”. To nie są zwroty przypadkowe, lecz celowe. Prawie na pewno nie powstały one w pałacu ani w głowie prezydenta, lecz na Żoliborzu i w głowie programującego brata. Lech Kaczyński, jako brat powtarzający, wykonuje zadanie, wzorem tego wykonanego cztery lata temu i zaraportowanego bratu dominującemu.
Cel jest klarowny, chodzi o zastąpienie zgranej, zużytej, zdemaskowanej i odrażającej Czwartej Rzeczypospolitej nowymi słowami-lepkami na ludzi, ładniejszymi i przez to łatwiejszymi do nabierania. To jest typowe dla politycznego stylu Jarosława Kaczyńskiego i pewno niemałą część czasu poświęca on na wymyślanie kolejnej „lepki”, na którą dałoby się nabrać wyborców po to, by móc robić następnie to, co naprawdę chce się robić. Ja tę twórczą działalność obserwuję od 20 lat i do dziś dałoby się skolekcjonować tych lepek na ludzi więcej, niż minęło lat, poczynając od „przyśpieszenia”, „chadecji”, „sanacji” po „czwartą RP” i teraz „nową rzeczpospolitą” oraz jako dodatek do niej „nowy patriotyzm”.
W tych nowych, niewinnych na razie określeniach nie ma nowej treści. To nie jest zapowiedź przemiany PiS-owskiej formacji, lecz inna maska. Za nią ukrywa się stara, wykrzywiona gęba Czwartej RP, Chwasta, jak ją nazywam, od kiedy się pojawiła najpierw w obiegu medialnym, a potem niestety na dwa lata w praktyce. Kilka miesięcy temu w wywiadzie dla „Faktu” Jarosław Kaczyński tak zapowiadał: „Mamy dobry punkt odbicia się do dalszej ofensywy. Leszek Miller powiedział, że istnieje groźba „recydywy IV RP”. I to jest prawda. Będziemy dążyć do tego, by IV RP wróciła. Mamy program, ci, co twierdzą inaczej, się mylą. Cały pierwszy rok po wyborach przygotowywaliśmy się do kongresu programowego, który odbył się zimą. Tam uchwaliliśmy program będący skorygowaną na podstawie naszych doświadczeń wersją programu IV RP. IV RP nie zginęła… Można się z tym programem zgadzać lub nie, ale twierdzić, że go nie ma, to łgać w żywe oczy”.
Proszę więc nie łgać „nową rzecząpospolitą”!

POLSKI CAŁUS DLA PANI KANCLERZ

Z dnia, kiedy upadał mur berliński, pamiętam tylko to, że jak zwykle byłem w moim ogromnym gabinecie Urzędu Rady Ministrów, który był położony w najbardziej wtedy prestiżowej części budynku, dokładnie naprzeciw jeszcze większego gabinetu premiera. I z całego dnia tylko to, że kanclerz Kohl zdecydował wracać do Niemiec, bo ludzie szturmują mur.
Sam mur także widziałem na własne oczy, dokładnie 31 sierpnia 1982 r. po południu, kiedy przejeżdżaliśmy nad nim z córką Dorotą, pociągiem Warszawa-Berlin i chyba dalej Paryż. Wyjeżdżaliśmy z Polski na paszportach w dwie strony po to, by córka w razie potrzeby mogła być leczona z powstrzymanej w Polsce ciężkiej choroby metodami niedostępnymi wtedy u nas. Okazało się, że wyjeżdżaliśmy na osiem lat. Bardzo przygnębiający, wręcz przestraszający był ceremoniał rewidowania pociągu przez NRD-owskich pograniczników. Stali na peronie co parę metrów, rozkraczone nogi, karabiny, co jakiś czas pies na smyczy. Spodnie Galliffeta, czapki z wygiętymi daszkami, imitacja hitlerowców. Pasażerowie musieli wysiąść i przejść spory odcinek do następnego peronu i po pewnym czasie przyjechał tam obrewidowany pociąg. Jechaliśmy powoli, niżej był mur, dwie ściany oddzielone od siebie kilkudziesięciometrowym, a może szerszym pasem z kozłami, drutami. Ponurość, groza. I w pewnym momencie mur został za nami, a pokazały się domy z wielką liczbą kolorowych parasoli, reklamy i ulice z mknącymi zachodnimi samochodami. Byliśmy w innym świecie. Na wolności.
Z Berlina już wylecieliśmy samolotem zafundowanym mnie i córce przez tygodnik „Der Spiegel”, który postanowił przeprowadzić ze mną duży wywiad o Polsce stanu wojennego, bo byłem wtedy jednym z pierwszych wyższych działaczy związku (wicenaczelnym „Tygodnika Solidarność”) na Zachodzie.
Nigdy nie wygramy z murem berlińskim rywalizacji o prymat w zamarkowaniu końca komunizmu w Europie. To nie Odra-Nysa dzieliła Europę, lecz ten mur. To on był symbolem rozdarcia kontynentu nie przez porozumienie jałtańskie, lecz przez jego pogwałcenie przez Stalina. W Berlinie symboliczne proporcje roli naszej stoczni i ich bramy zostały dobrze pokazane. Mamy niezłego sąsiada na Zachodzie. Szanujmy to.
Uważam, że Niemcy zrobili tę uroczystość świetnie, także z naszego, polskiego punktu widzenia. Należy im się podziękowanie, a Pani Kanclerz Angeli Merkel wielki całus od Polaków. Można wybrać tylko tych przystojnych i młodych. Ja się nie będę pchał.

LICZNIK PREZYDENCKI
Do końca kadencji „Prezydenta Swojego Brata” zostało już tylko 347 dni.

Wydanie: 2009, 46/2009

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy