Lepper pogrąża Kamińskiego

Lepper pogrąża Kamińskiego

Operacja CBA była pretekstem do użycia służb specjalnych przeciwko Andrzejowi Lepperowi i Samoobronie

Wojna o Sąd Najwyższy i o niezależność trzeciej władzy od PiS, która toczyła się na ulicach polskich miast, wcale się nie skończyła. Weto Andrzeja Dudy to tylko chwilowe zawieszenie broni. 1 sierpnia miał miejsce kolejny jej epizod. Trójka sędziów Sądu Najwyższego uznała, że istnieje „spór kompetencyjny” między Sądem Najwyższym a prezydentem w sprawie ułaskawienia szefa CBA Mariusza Kamińskiego, i zawiesiła rozpatrywanie kasacji do czasu wyjaśnienia sprawy przez Trybunał Konstytucyjny. O co dokładnie chodzi, piszemy w dalszej części.

Ważniejsze jest coś innego – decyzja sędziów przypomniała wydarzenia sprzed 10 lat, kiedy o korupcję został oskarżony wicepremier Andrzej Lepper: upadek rządzącej koalicji, zatrzymanie ministra spraw wewnętrznych, niszczenie państwa.

Tamte wydarzenia, zrekonstruowane przez sąd, pokazują, do czego była zdolna władza PiS. I do czego zdolne były podległe tej partii służby specjalne. Wtedy, mimo braku poważnych przesłanek, przygotowano operację – poza prawem – która polegała na stałym inwigilowaniu wicepremiera, stałym podsłuchiwaniu jego współpracowników i na wrobieniu go w korupcję.

CBA było ponad prawem. Dziś ci sami ludzie, którzy 10 lat temu organizowali tamte działania, znów są u władzy.

9 lipca 2007 r. premier Jarosław Kaczyński zdymisjonował wicepremiera Andrzeja Leppera. Bo „znalazł się w kręgu podejrzeń”. W ten sposób wyszła na jaw tzw. afera gruntowa, czyli operacja Centralnego Biura Antykorupcyjnego wymierzona oficjalnie w korupcję w Ministerstwie Rolnictwa. Rzekoma łapówka miała trafić do Andrzeja Leppera, ale nic takiego się nie wydarzyło. Operacja skończyła się skandalem. Jej konsekwencje ciągną się do dziś.

Pierwszą jej ofiarą był Andrzej Lepper, który stracił stanowisko. Drugą – Jarosław Kaczyński, bo w wyniku przegranych, przyśpieszonych wyborów stracił władzę. A potem na jaw wyszły kulisy afery, jej szczegóły. I sprawa nabrała innej wagi.

Dowiedzieliśmy się bowiem, że „celem (akcji CBA) nie była walka z korupcją”. Co więc nim było?

Wrocław. Tam się zaczęło

Afera zaczęła się we Wrocławiu, na przełomie lat 2006 i 2007. W spółce Telefonia Dialog, będącej wówczas w 100% własnością KGHM. Jednym z jej wiceprezesów był prawnik Andrzej Kryszyński, odpowiadał m.in. za przetargi. Inni członkowie zarządu nie byli zadowoleni ze sposobu ich przeprowadzania. Źle także odbierano opowieści Kryszyńskiego, że może załatwić odrolnienie gruntów w Polsce, bo ma przełożenie na Ministerstwo Rolnictwa. Tym przełożeniem, jak później się okazało, był pracujący również w Dialogu Piotr Ryba, który z kolei dobrze znał Andrzeja Leppera.

Te przechwałki, a także problem przetargów w Telefonii Dialog, spowodowały, że szefowie firmy oraz szef przedsiębiorstwa ATM zwrócili się do kierującego Centralnym Biurem Antykorupcyjnym Mariusza Kamińskiego o przyjrzenie się sprawie. Kamiński się nie przyjrzał. Zwrócili się więc do Adama Lipińskiego (pamiętamy go z nagranej rozmowy z Renatą Beger), posła PiS z Wrocławia, jednego z najbliższych współpracowników Jarosława Kaczyńskiego, a w tamtym czasie „kadrowego” w KGHM. Lipiński zadzwonił do Kamińskiego i dopiero wtedy sprawa ruszyła.

Nasuwa się pytanie, dlaczego szefowie Telefonii Dialog, wtedy spółki córki KGHM, po prostu nie wyrzucili Kryszyńskiego, tylko kopali pod nim dołki, skarżąc się na niego najważniejszym ludziom w PiS? Odpowiedź jest prosta – widocznie wyrzucić go nie mogli. Kryszyński miał „umocowanie”. Wcześniej był radcą w Urzędzie m.st. Warszawy, gdy prezydentem stolicy był Lech Kaczyński. W Dialogu traktowano go jako człowieka Kaczyńskiego (czy słusznie – tego nie wiemy, ale on sam powoływał się na poparcie Kancelarii Prezydenta RP), nie można go było zatem z państwowej firmy (kierowanej wówczas przez ludzi PiS) wyrzucić ot tak sobie. Trzeba było zorganizować intrygę.

Później jeszcze „Dziennik” ujawnił, że Kryszyński był oficerem UOP: „»Kryszyński to absolwent szkoły szpiegów w Kiejkutach« – potwierdził DZIENNIKOWI wysoki rangą oficer tajnych służb. Z innego źródła wiadomo, że Kryszyński od września 1990 do października 1991 r. (…) pracował w Urzędzie Ochrony Państwa. Odszedł stamtąd w randze podporucznika, ale nie ma pewności, czy definitywnie zerwał związki ze służbami. (…) Jedno jest pewne. Centralne Biuro Antykorupcyjne musiało wiedzieć, że Kryszyński jest człowiekiem służb. CBA ma dostęp do archiwów i powinno sprawdzić takie elementarne rzeczy przed rozpoczęciem operacji specjalnej”.

Wrocław-Warszawa. Co zrobi Ryba?

Po interwencji Adama Lipińskiego CBA rozpoczęło operację o kryptonimie „Odra”. Podjęto ją, chociaż biuro nie miało żadnych informacji o tym, że w Ministerstwie Rolnictwa można za łapówki odrolnić ziemię. Jedynym punktem zaczepienia były przechwałki Kryszyńskiego. Można je było sprawdzić bez potężnej operacji. A jednak ją uruchomiono.

Kryszyńskiemu podstawiono oficera CBA udającego biznesmena. Przedstawił się jako Sosnowski. Ich pierwszy kontakt nastąpił w styczniu 2007 r. „Sosnowski” powiedział Kryszyńskiemu, że jest właścicielem 40-hektarowej nieruchomości na Mazurach i chce ją odrolnić, by postawić ośrodek wypoczynkowy. Żeby to wszystko zabrzmiało wiarygodnie, dał Kryszyńskiemu dokumenty, które przygotowano mu w CBA. Czyli fałszywe, z podrobioną m.in. pieczątką wójta gminy. Dokumenty te trafiły później do Ministerstwa Rolnictwa i weszły w normalny obieg biurowy. Panowie ustalili też „cenę” – początkowo odrolnienie miało kosztować 6 mln zł, potem cena spadła do 2,7 mln zł.

Czy tak rzeczywiście było? Czy Kryszyński, oficer UOP, mógł być tak naiwny, by nie sprawdzić „Sosnowskiego” i jego papierów? Czy CBA nie wiedziało o przeszłości Kryszyńskiego? Innymi słowy, czy panowie faktycznie negocjowali, czy też od początku grali w jednej drużynie?

Tego prawdopodobnie się nie dowiemy. Jest za to pewne, że adresatem ich działań był Piotr Ryba, człowiek, który dosyć dobrze znał Andrzeja Leppera, uchodził za kogoś w rodzaju jego doradcy.

Później, w prokuraturze, Ryba zeznawał, że nie kontaktował się z rzekomymi biznesmenami, że motorem całej sprawy był Kryszyński. To on był głównym pośrednikiem, który dał Rybie dokumenty, a później go popędzał, mówiąc, że kontrahent się niecierpliwi.

Warszawa. Ministerstwo Rolnictwa

Ryba pilotował sprawę działki w ministerstwie. Tyle że, jak wynika z późniejszych ustaleń, ministerstwo postępowało z wnioskiem o odrolnienie tak jak z każdym innym.

Po pierwsze, odrolnienie tej nieruchomości było legalne, nie wymagało korzystania z innej drogi niż normalna. Operacja CBA polegała więc na tym, że oferowano niepotrzebną łapówkę. To dziwne, że Kryszyński, bądź co bądź prawnik, tego nie zauważył. A może zauważył?

Po drugie, gdy sprawa weszła w ministerialne tryby, okazało się, że CBA niechlujnie przygotowało dokumenty. Trzeba było uzupełnić korespondencję i mapki. Z ministerstwa wysłano kilka zapytań do gminy Mrągowo, na obszarze której miała się znajdować działka. To wtedy wójt gminy zorientował się, że jest jakaś machlojka, i 28 czerwca 2007 r. zawiadomił prokuraturę. Wcześniej zaś obfotografował agentów CBA, którzy przyjechali do niego, tłumacząc, że właśnie toczy się policyjna operacja, więc niech siedzi cicho.

Po trzecie, departament, który zajmował się odrolnieniami, podlegał wiceministrowi Henrykowi Kowalczykowi z PiS. Andrzej Lepper jako minister nie miał „przełożenia” na pracę jego urzędników. Warto tu przypomnieć zeznania „Sosnowskiego” złożone w prokuraturze.

Mówił: „Około połowy czerwca doszło do kolejnego spotkania, na którym przekazałem brakujące dokumenty wniosku o odrolnienie. W połowie czerwca (Kryszyński) zatelefonował, że decyzja będzie w ciągu tygodnia.

W związku z tym 19 czerwca zameldowałem się w hotelu Fort przy Modlińskiej i czekałem na przywiezienie decyzji. (…) Czekaliśmy gdzieś do 17. Wtedy zadzwonił i powiedział, że wiceminister z PiS zapytał się Leppera, czy puszcza bokiem jakieś odrolnienia. Z relacji K. wynikało, że w związku z tym pytaniem Lepper się przestraszył i wniosek musi przejść całą procedurę administracyjną. Muszą być zachowane pozory legalności, sprawa stanąć musi na kierownictwie resortu.

(…) Później mówił, że ktoś tam w ministerstwie zawalił sprawę i został odsunięty od jej załatwienia. Mówił, że może to załatwić za 2,7 mln i to potrwa 10 dni. Za każdy dzień zwłoki opuszczą 100 tys. zł.

W piątek 6 lipca spotkaliśmy się w hotelu Fort. Wcześniej powiedział, że kierownictwo przesunięte zostało na 6 lipca. W trakcie spotkania przeliczył pieniądze i przez telefon rozmawiał z mężczyzną, który miał na imię Piotr.
O 17.50 miał on przez Amsterdam lecieć do Chin. Andrzej K. pytał Piotra, czy ma wiedzę, że to zostało podbite. Piotr stwierdził, że tak, ale nie mogli się dogadać, jak mi to udowodnić. Mówili o faksie, ksero, w końcu żebym sobie pojechał do Ministerstwa Rolnictwa i tam to zobaczył. W końcu nic nie ustaliliśmy.

K. wyszedł. Mówił, że ma umówione spotkanie z dyrektorem BOT [Elektrownia Bełchatów] w sprawie pracy. Twierdził, że był rekomendowany przez Kancelarię Prezydenta.

Przed godziną 16 zadzwoniłem do pani M. z wydziału ochrony gruntów. Kobieta stwierdziła, że zna sprawę, ma ona priorytet w ministerstwie i jest zielone światło dla decyzji, ale jeszcze nie wróciła ona z kierownictwa. Około 17 zadzwoniłem do K., powiedziałem, że wziąłem numer z internetu i w wydziale ochrony twierdzą, że jest pozytywna decyzja. On poprosił o przyjazd do 6/12. Na polecenie przełożonych nie pojechałem. [Kilka minut później przed lokalem Andrzej K. został zatrzymany]”.

Tego samego dnia, wedle planów CBA, zatrzymany miał być również Andrzej Lepper. Ale ktoś go ostrzegł, że jest szykowana przeciwko niemu prowokacja, więc nie wychodził z ministerstwa. A Kryszyński, najpewniej ostrzeżony przez Rybę, pieniędzy nie wziął.

9 lipca Lepper został zdymisjonowany. Kaczyński stwierdził, że lider Samoobrony uczestniczył w korupcyjnym procederze, a to, że nie wziął pieniędzy, jest efektem ostrzeżenia.

Wrocław-Warszawa. CBA

30 marca 2015 r. Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście orzekł karę trzech lat więzienia i 10-letni zakaz zajmowania stanowisk wobec Mariusza Kamińskiego (dziś posła PiS i wiceprezesa partii) i jego byłego zastępcy Macieja Wąsika (dziś lidera samorządowców PiS). Grzegorz Postek i Krzysztof Brendel z pionu operacyjno-śledczego CBA zostali skazani na kary po dwa i pół roku więzienia oraz 10 lat zakazu sprawowania funkcji publicznych.

Ten prosty komunikat to miażdżąca ocena prawna akcji CBA. „Mariusz Kamiński twierdził, że motywacją działania była walka z korupcją, której obiektywnie w Ministerstwie Rolnictwa nie było, a na pewno nie było na to poszlak czy dowodów. Czyn zabroniony (…) został »wyprodukowany« przez aparat państwa”, oceniał prowadzący sprawę sędzia Wojciech Łączewski, dodając, że „wręczenie korzyści majątkowej nie może służyć weryfikacji informacji o podejrzeniu korupcji w instytucji publicznej”.

Sąd uznał, że „nie było wiarygodnej informacji o popełnieniu przestępstwa, były tylko słowa Kryszyńskiego, któremu i tak nie wszyscy wierzyli”. A mimo to rozpoczęto operację, która zakończyła się „wyprodukowaniem” czynu korupcyjnego, gdyż „wprowadzenie agenta pod przykrywką pozwoliło na sterowanie zachowaniem Kryszyńskiego i doprowadziło do zainicjowania jego działania, co było kreacją przestępstwa”.

CBA w całej operacji naruszyło prawo jeszcze kilkakrotnie. W tamtym czasie nie miało uprawnień, by wprowadzać agentów pod przykrywką. Nie miało też prawa fałszować dokumentów. Ani masowo podsłuchiwać wszystkich, którzy byli związani z Andrzejem Lepperem.

Z politycznego punktu widzenia operacja CBA miała więc inne niż oficjalnie deklarowane przez Mariusza Kamińskiego zadania. Chodziło o skompromitowanie Andrzeja Leppera. Wyeliminowanie go z życia politycznego poprzez zatrzymanie i oskarżenie o korupcję. Dalszym krokiem miało być przejęcie przez PiS Samoobrony, w tamtym czasie dosyć kłopotliwego koalicjanta PiS. Łatwo sobie wyobrazić sytuację, w której Lepper idzie do więzienia, a szefem jego partii zostaje zwolennik ścisłej współpracy z PiS.

Operacja służyła poza tym ścisłej inwigilacji liderów Samoobrony. Samego Andrzeja Leppera podsłuchiwano pięć miesięcy. Podsłuch miał na kilku telefonach, nadano mu kryptonim „Stary”. Podsłuchiwano również innych polityków tego ugrupowania, np. Krzysztofa Filipka, Janusza Maksymiuka, Wandę i Stanisława Łyżwińskich, senatora PiS Jarosława Chmielewskiego i osoby prywatne. Nie mieli oni wpływu na procedurę odrolnienia.

Nie podsłuchiwano natomiast wiceministra Henryka Kowalczyka z PiS, który nadzorował Departament Ochrony Gruntów i miał akceptować wniosek o odrolnienie na wcześniejszym etapie. „Wprost razi nieobjęcie go kontrolą operacyjną i świadczy dobitnie o rzeczywistej motywacji oskarżonych”, komentował tę sytuację sąd, dodając w uzasadnieniu wyroku: „Nie wystąpiono o kontrolę operacyjną innych osób zatrudnionych w Ministerstwie Rolnictwa, cały wysiłek skierowano na posłów zrzeszonych w klubie parlamentarnym Samoobrony. (…) Nawet podjęto się obserwacji sekretarki zatrudnionej w biurze Samoobrony”.

Walka z korupcją była zatem pretekstem do użycia służb specjalnych wobec Leppera i jego partii. Do podsłuchiwania, inwigilowania, a w końcu – do jego oskarżenia.

A Ryba i Kryszyński? Ryba w 2014 r. został skazany na dwa i pół roku więzienia, Kryszyński zaś na 54 tys. zł grzywny. Sąd wziął pod uwagę, że po zatrzymaniu współpracował z organami ścigania, wykazując skruchę w związku z popełnionym czynem.

Warszawa. CBA. Prokuratura

Sędzia Łączewski, skazując Kamińskiego, w uzasadnieniu wyroku jego postępowanie oceniał jednoznacznie: „Zachowywał się jak osoba stojąca ponad prawem, bo zlecał czynności, o których już w początkowym okresie funkcjonowania CBA był informowany, że przeprowadzić ich nie może. Świadomie nie stosował przepisów ustawy o CBA”. O skazanych funkcjonariuszach CBA pisał tak: „Do obowiązujących ich przepisów podchodzili lekceważąco. (…) Cieszyli się swoistym poczuciem bezkarności. (…) Brak akceptacji oskarżonych dla zasad demokratycznego państwa prawnego, a wręcz przekonanie o wszechwładzy, którą mają dysponować. (…) Ich działania w potocznym rozumieniu zasługują na skrajnie negatywne oceny moralne, co oznacza konieczność ich szczególnego napiętnowania. (…) Widoczna była premedytacja, a oskarżeni wielokrotnie łamali prawo, i to wbrew ostrzeżeniom”.

Wyrok z 30 marca 2015 r. ma więc znaczenie niemal ustrojowe. Mówi wyraźnie, jaka jest granica działań służb specjalnych w państwie demokratycznym, co mogą robić, a czego nie mogą – m.in. nie mogą służyć do inwigilacji i niszczenia partii.

Z tego wyroku wynika również, że do odpowiedzialności za operację przeciwko Lepperowi powinien zostać też pociągnięty ówczesny minister sprawiedliwości prokurator generalny Zbigniew Ziobro. Co prawda, pisząc wnioski o podsłuchy, „oskarżony Mariusz Kamiński wprowadzał świadomie w błąd Prokuratora Generalnego, jak i sąd okręgowy, wyłudzając zgodę na przeprowadzenie kontroli operacyjnej [podsłuchy] lub na kontrolowane wręczenie korzyści majątkowej. (…) Mariusz Kamiński, podpisując wnioski, manipulował faktami”. Jednak zgodę na operację „Odra” i na podsłuchy telefonów podpisywali zastępcy Ziobry, a jak zauważył sędzia Łączewski, prokurator generalny nie mógł wtedy cedować swoich uprawnień w tym zakresie na zastępców. „Ma to zasadnicze znaczenie i może prowadzić do odpowiedzialności karnej [ówczesnego] prokuratora generalnego” za przekroczenie uprawnień.

To niby drobiazg, ale pokazuje on, że Kamiński nie działał w próżni. Że operacja „Odra” była znana Zbigniewowi Ziobrze i – niemal na pewno – premierowi Jarosławowi Kaczyńskiemu. Sejmowa komisja badająca okoliczności śmierci Barbary Blidy pozwoliła ujawnić funkcjonujący w tamtej ekipie mechanizm – że w Kancelarii Premiera nocą odbywały się narady szefów MSW, policji, tajnych służb i prokuratury. Dotyczyły one działań wymierzonych w przeciwników politycznych. Czy w ten sposób rozmawiano również o Lepperze?

Warszawa. Lata 2015-2017

Wyrok z 30 marca 2015 r. wywołał w PiS furię. Jarosław Kaczyński nazwał go kuriozalnym. Zaatakowano również sędziego Łączewskiego – że karze ludzi, którzy walczyli z korupcją. PiS zapowiedziało odwołanie od wyroku, sprawę miał rozpatrywać sąd apelacyjny.

Do tego jednak nie doszło, bo prezydent Andrzej Duda jesienią 2015 r. wszystkich skazanych wyrokiem z 30 marca ułaskawił. Dzięki temu mogli objąć stanowiska rządowe. Kamiński mógł zostać ministrem koordynatorem ds. służb specjalnych.

Decyzja prezydenta spowodowała wielkie poruszenie w środowisku prawniczym – wyrok z 30 marca był bowiem nieprawomocny, sprawą miał się zajmować sąd apelacyjny. Czy można ułaskawić kogoś przed zakończeniem procedury sądowej, tak na zapas? Nie patrząc, czy jest winien, czy nie?

Tymczasem w 2016 r. sąd okręgowy uchylił wyrok sądu rejonowego i wobec aktu łaski prawomocnie umorzył sprawę. Od tej decyzji kasację do Sądu Najwyższego złożyli oskarżyciele posiłkowi (m.in. oskarżony o łapówkę Piotr Ryba oraz rodzina Andrzeja Leppera).

Kasacja w Sądzie Najwyższym miała swoją historię. Najpierw sędziowie, którzy dostali ją do rozpatrzenia, zwrócili się do Sądu Najwyższego, obradującego w składzie siedmioosobowym, z pytaniem, czy prezydent może skutecznie ułaskawić przed prawomocnym skazaniem. Odpowiedź była prosta – nie może. Sędziowie w uzasadnieniu napisali również, że Sąd Najwyższy nie uzurpuje sobie prezydenckiego prawa łaski, a więc że żadnego sporu kompetencyjnego nie ma. Sąd nie decyduje bowiem, czy prezydent może ułaskawiać, czy nie. Rozpatruje jedynie, jak – według prawa – tę swoją wyłączną prerogatywę może wykonywać.

W międzyczasie do Sądu Najwyższego z Trybunału Konstytucyjnego i od prokuratora generalnego wpłynęły wnioski o zawieszenie postępowania. Trybunał uznał, że między Sądem Najwyższym a prezydentem zaistniał „spór kompetencyjny” i sprawę może rozstrzygać jedynie Trybunał Konstytucyjny, zgodnie z art. 86 ust. 1 ustawy o TK.

Trzyosobowy skład Sądu Najwyższego 1 sierpnia przychylił się do tego wniosku i postępowanie kasacyjne zawiesił, dezawuując tym samym wcześniejszą odpowiedź siedmiu sędziów i oddając losy Kamińskiego w ręce Trybunału Konstytucyjnego oraz pani Przyłębskiej.

PiS może świętować. Obroniło swoich ludzi i metody, które wówczas stosowało wobec politycznych – jakkolwiek by to zabrzmiało – sojuszników. Mariusz Kamiński i jego współpracownicy znaleźli się ponad prawem.

Dziś znów kierują służbami specjalnymi, a Zbigniew Ziobro jest ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym.


Kalendarium
6 października 2009 r. – prokuratura w Rzeszowie stawia zarzuty Mariuszowi Kamińskiemu.
20 czerwca 2012 r. – Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście umarza proces byłego kierownictwa CBA. Prokuratura odwołuje się od wyroku.
5 grudnia 2012 r. – sąd okręgowy uznaje, że proces musi być rozpoczęty.
30 marca 2015 r. – Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście skazuje Kamińskiego na trzy lata więzienia i 10-letni zakaz zajmowania stanowisk publicznych (wyrok jest nieprawomocny).
18 listopada 2015 r. – prezydent Andrzej Duda ułaskawia Kamińskiego.
30 marca 2016 r. – Sąd Apelacyjny w Warszawie umarza proces z powodu ułaskawienia. Od tego orzeczenia zostaje złożona kasacja do Sądu Najwyższego.
31 maja 2017 r. – SN, odpowiadając na pytanie prawne składu trzyosobowego, podejmuje uchwałę, że prawo łaski można zastosować tylko po prawomocnym wyroku.
Lipiec 2017 r. – Julia Przyłębska, prezes Trybunału Konstytucyjnego, i Zbigniew Ziobro, prokurator generalny, piszą do SN wniosek o zawieszenie postępowania przed SN z powodu sporu kompetencyjnego.
1 sierpnia 2017 r. – SN zawiesza postępowanie w sprawie Kamińskiego i zdejmuje z wokandy rozpatrzenie wyznaczonych na 9 sierpnia kasacji.

Wydanie: 2017, 32/2017

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy