Lepsza śmierć

Dziesięć lat temu usłyszałem od działaczy francuskiej organizacji SIDA zajmującej się promowaniem walki z AIDS, iż ludzie opiniotwórczy we Francji długo lekceważyli społeczną wagę choroby. Uważali, że jest to dolegliwość społecznego marginesu. Środowisk seksualnych, narkomanów, ludzi drugorzędnych, Dopiero kiedy AIDS zaczęli zarażać się synowie z dobrych, paryskich domów, media wszczęły alarm. Jęły przekonywać, że to może być powszechna klęska, „dżuma XX wieku”.
W zeszłym tygodniu słychać było oburzone dziennikarskie głosy. Za to, że redaktor „Super Expressu”, Mariusz Ziomecki, zamieścił na pierwszych stronach zdjęcia redaktora Milewicza. W chwilę po śmierci jego. Moi koledzy dziennikarze oburzyli się wielce. Że tak przecież nie można. Bo to przykro patrzeć na świeżą śmierć. Bo zmarły miał wielu Bliskich, których publikacja rani. Bo to epatowanie przemocą. Bo nie wypada nabijać sobie nakładu, czyli nabijać kasę, na śmierci naszych bliskich. Były protesty dziennikarzy, młodych socjaldemokratów pod redakcją „Super Expressu”. Grzegorz Lindenberg, twórca tej gazety, wysłał redaktorowi Ziomeckiemu list otwarty w formie felietonu zamieszczonego w „Życiu Warszawy”. Zarzucający, że red. Ziomecki z pisma „popularnego” uczynił brukowiec.
Protest, dziennikarskie oburzenie wybuchło rychło po tym, kiedy media często i gęsto zamieszczały drastyczne zdjęcia świeżych trupów, ciał torturowanych, porozrywanych przywódców radykalnych ugrupowań muzułmańskich. Nikt wtedy nie protestował. Nie było słychać oburzenia, gdy pokazywano świeżo pozyskane obrazy szczątków zięciów Sadama Husajna ani kiedy poddawano irackiego dyktatora upokarzającym badaniom „lekarskim”. Nie protestowano, kiedy pokazywano nagie ciała pojmanych, dręczonych żołnierzy irackich. Przeciwnie, przy okazji tłumaczono, że dla muzułmanina nagość jest wyjątkowo poniżająca, zwłaszcza kiedy w roli strażników występują kobiety. Tych ludzi można było spokojnie, moralnie pokazywać tylko dlatego, że byli tu anonimowi. Nie mieli przyjaciół w środowisku dziennikarskim. Nie mieli takich, którzy by w ich obronie pisali listy otwarte, zorganizowali protestówki.
Środowisko dziennikarskie w Polsce nie ma ostatnio szczęścia do protestów. Pamiętamy jeszcze protest w obronie więzionego „za walkę o wolność słowa” red. Marka. Malownicze zamykanie się w klatce gwiazd dziennikarskich, pozowanie do kamer kolegów. Potem okazało się, że red. Marek nie walczył o wolność słowa, tylko o kasę. Podobnie jak red. Ziomecki czy inni redaktorzy naczelni, szefowie wydawnictw.
W polskich mediach od lat paru zaczynają obowiązywać zasady „reality szoł”. W programach „Big Brother” czy „Bar” uczestnicy muszą wszystko pokazywać widzom, bo inaczej karani są usunięciem z programu. Wyjście z „Baru” to śmierć medialna, gorsza do rzeczywistej. Bo jeszcze żyjesz, ale już jesteś nikim. Toteż w pismach plotkarskich gwiazdy ekranu informują o swych ciążach zaraz po ich zawiązaniu. Opowiadają o seksualnych igraszkach z najbliższymi ze wszystkimi szczegółami. Matki gwiazd cieszą się na łamach, że córkom tak dobrze, zwłaszcza na seksualnym polu się powodzi. Byleby partner był atrakcyjny medialnie. O rozwodach, życiu intymnym opowiadają na łamach i przed kamerami także politycy. Sama informacja o hobby już wyborców nie musi zainteresować, trzeba kreować atrakcje.
Redaktor Milewicz zginął, szukając materiału podnoszącego atrakcyjność programu. Może jego śmierć, tak jak paryskich chłopców z dobrych domów, skłoni wydawców i dziennikarzy do głębszej refleksji niż ich protest. Też medialny.

 

 

Wydanie: 2004, 21/2004

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy