Lewica i III RP

Lewica i III RP

Praktycznie wszystkie liczące się partie, od LiD do PiS, rywalizują o to, kto lepiej będzie reprezentował interesy tych, którzy i tak mają się świetnie

Po podwójnym zwycięstwie PiS w 2005 r., czemu towarzyszyły świetne wyniki Platformy Obywatelskiej, wielu komentatorów zastanawiało się, czy w Polsce jest w ogóle miejsce dla lewicy. Scena polityczna wydawała się podzielona między prawicowe, autorytarne, narodowo-katolickie PiS oraz neoliberalną i konserwatywną Platformę Obywatelską. Medialna intensywność sporu między tymi podmiotami maskowała brak rzeczywistych różnic programowych, dwa nieróżniące się niczym poza estetyką i grupą docelową, której miały się sprzedać, prawicowe pomysły na Polskę zmonopolizowały debatę publiczną. Lewica praktycznie przestała istnieć w publicznym dyskursie. Po dwóch latach rządów PiS zdążyło wejść w konflikt z prawie każdą grupą społeczną, z haseł o „państwie solidarnym” nie zostało nic, PiS

kontynuuje neoliberalną politykę

swoich poprzedników. Zamiast rozwiązań socjalnych wykluczeni otrzymują szereg populistycznych spektakli, cotygodniowe „seanse nienawiści”, gdzie rządzący wskazują kozła ofiarnego („agenci”, „postkomuna”, „lobby homoseksualne”, lekarze), na którym przegrani transformacji mogliby wyładować swój gniew. PiS wygrało dlatego, że udało mu się uzyskać poparcie tej grupy obywateli, która powinna być zapleczem lewicy, klas, które straciły na neoliberalnej transformacji, wykluczonych i mniej zamożnych.
Udało mu się to dlatego, że obietnice „Polski solidarnej” dawały wyborcom nadzieję na zmianę skrajnie niesprawiedliwej i irracjonalnej polityki ekonomicznej i społecznej, którą prowadziły w zasadzie wszystkie rządy po 1989 r. (poniekąd wyjątkiem były lata 1993-1997). Zamiast rzeczywistej zmiany PiS zaproponowało symboliczny, medialny „proces nad III RP”, kierujący się w dodatku zupełnie irracjonalnymi kategoriami. W swoich filipikach przeciw III RP Kaczyńscy i ich akolici krytykują przede wszystkim jej architektów, w drugiej kolejności brak „rozliczenia” poprzedniego systemu, co miało zaowocować rządami oligarchicznego „układu”. Jednak PiS rzadko podnosi krytykę neoliberalnego modelu transformacji, całą winę za patologie III RP zwalając na brak rozliczenia PRL, tak jakby skrajnie neoliberalna polityka przyniosła nam wszystkim korzyści, gdyby tylko wprowadzający ją politycy zostali wcześniej porządnie zlustrowani. Niemniej jednak oś politycznego sporu wydaje się dziś wyznaczać stosunek do III RP. Parlamentarna centrolewica (która w dużej mierze ją współtworzyła) coraz silniej określa się politycznie jako siła broniąca III RP, sojusz ze środowiskiem dawnej Unii Wolności, której liderzy mieli największy chyba wpływ na kształt polskiej transformacji, jeszcze mocniej osadza ją w tej roli. Dalej tą drogą zaleca iść lewicy Mieczysław F. Rakowski („Wychodzenie z cienia”), nawołując LiD do skupienia się na środowiskach byłej Unii Wolności, zagospodarowaniu centrowych wyborców zmęczonych radykalizmem rządzącej koalicji, wzięcia w obronę tych wszystkich, którzy padają ofiarą PiS-owskiej przemocy symbolicznej (lekarzy, „wykształciuchów”, środowiska naukowe etc.). Słowem lewica ma zdefiniować się jako „front obrony III RP”.
Tymczasem z lewicowego punktu widzenia nie bardzo jest czego bronić. Zaprowadzony na początku lat 90. skrajnie neoliberalny i nieliczący się ze społecznymi kosztami paradygmat transformacji ekonomicznej, doprowadził do wyłonienia się najbardziej niesprawiedliwej formy kapitalizmu w tej części Europy w drugiej połowie XX w. Dla większości polskich obywateli historia III RP, to nie historia wspaniałych sukcesów ekonomicznych, nowych szans czy szerokich perspektyw, ale historia

zmagania się z biedą

i strachem przed nią, rozpadu podstawowych funkcji socjalnych państwa, wyzysku przybierającego coraz bardziej obsceniczne formy, stwarzającego zagrożenie dla zdrowia i życia pracowników, pacyfikacji ruchu związkowego, bezrobocia. Ponad 60% Polaków żyje dziś poniżej minimum socjalnego, co ósmy ma problemy z uzyskaniem środków potrzebnych do zaspokojenia najbardziej elementarnych, biologicznych potrzeb. Młodzi ludzie, których rodziny słuchając neoliberalnych ekspertów, zainwestowały wszystko, co mogły w edukację swoich dzieci, nie są w stanie znaleźć pracy, z której mogliby się utrzymać, i zmuszeni są do emigracji do krajów starej Unii, w poszukiwaniu pracy, której tam nikt nie chce wykonywać. To grunt, na którym kwitnie „kaczyzm” i na którym dalej kwitnąć będzie wszelki antydemokratyczny, autorytarny populizm, tak długo, aż lewica w racjonalny sposób nie stawi czoła problemom, na które w sposób nieracjonalny (urządzając spektakle ofiarnicze, gdzie kozłem ofiarnym stają się kolejne grupy społeczne) odpowiadają populiści.
Także w dziedzinie kulturowo-obyczajowej III RP nie ma wielu powodów do dumy. To okres pełzającej klerykalizacji państwa, instytucjonalnego umacniania się Kościoła katolickiego, który podporządkował sobie szereg obszarów społecznej aktywności, to państwowy kult „Papieża Polaka” i ratyfikacja konkordatu. To ksiądz z kropidłem uświetniający otwarcie każdej dróżki czy mostu, krzyże w klasach i religia w szkołach. Obecna niezwykle represyjna ustawa aborcyjna i piekło kobiet, które powoduje, także nie jest dziełem „kaczystów”. Homofobia w mediach i na ulicach eksplodowała wszystkimi odcieniami agresji na długo przed tym, zanim Kaczyńscy przejęli władzę. III RP wycofywała się z jakiejkolwiek polityki kulturalnej, która zapewniałaby jaką taką redystrybucję kapitału kulturowego, polska demokracja zostawiła kulturę Kościołowi i rynkowi. Nic dziwnego, że Kościołowi tak przeszkadzają otwarte w niedzielę supermarkety, msza, lub zakupy (ewentualnie oglądanie w domu telewizji) to jedyna alternatywa, jaką ma większość mieszkańców naszego kraju.
Ustawiając się w roli obrończyni III RP, lewica porzuca większość społeczeństwa, tę większość, która nie skorzystała na przemianach ustrojowych, a która powinna być jej naturalnym zapleczem. Jeśli lewica nie zagospodaruje tej grupy, nie wyartykułuje w racjonalny sposób jej klasowego interesu, zrobią to autorytarni populiści, którzy zamiast rozwiązać problemy biednych i wykluczonych, wskażą im łatwych wrogów, na których w irracjonalny sposób przegrani będą mogli

wyładować swój gniew.

Dziś praktycznie wszystkie liczące się partie, od LiD do PiS, rywalizują o to, kto lepiej będzie reprezentował interesy tej części społeczeństwa, która i tak ma się świetnie. Tymczasem z roku na rok, coraz więcej Polaków wykazuje sceptycyzm wobec demokracji, frekwencja w wyborach jest coraz mniejsza. Jeśli lewica nie włączy z powrotem tych rozczarowanych do demokracji, staną się oni dla niej – prędzej czy później – zagrożeniem. Dlatego lewica powinna przede wszystkim stawać w obronie tych grup, które III RP nie wspominają dobrze, pracowników najemnych, wolnomyślicieli, kobiet, którym odebrano prawo do decydowania o własnym ciele, mniejszości seksualnych.
Wszystko to oczywiście nie znaczy, że lewica ma milczeć wobec PiS-owskiego populizmu, spektakularnych polowań z nagonką na „agentów”, „wykształciuchów” czy feministki. Lewica musi bronić ofiar prawicowego szaleństwa bezwarunkowo, kimkolwiek by one były. Ale parafrazując to, co Marks pisał o religii, wszelka krytyka populizmu musi być krytyką warunków, w jakich pojawia się populizm. W Polsce tym warunkiem była ekonomiczna i polityczna rzeczywistość III RP, Kaczyński, Giertych i Lepper są jej dziećmi. Jeśli lewica chce ich pokonać, musi najpierw zmierzyć się z okresem transformacji i rozliczyć swoje własne winy. Dziś w prawicowych dyskursach słowa „agent”, „gej” odgrywają taką rolę jak słowo „Żyd” w przedwojennych dyskursach antysemickich. Zadaniem lewicy jest pokazać, że lustracja czy politycznie motywowana homofobia to współczesny „socjalizm głupców”, który ma określoną ideologiczną funkcję.
Wątpię, czy centrolewica skupiona w LiD, która wydaje się zmierzać w stronę koalicji z Platformą Obywatelską, jest tego w stanie dokonać, nie wiem, czy lewica pozaparlamentarna będzie do następnych wyborów na tyle silna, by móc wyartykułować lewicowe rozliczenie III RP, które dotarłoby do pokrzywdzonych. Ale jeśli polska lewica tego nie zrobi, będzie to bardzo niebezpieczne, nie tylko dla jej politycznej przyszłości, ale i kondycji demokracji w Polsce.
Autor jest członkiem Rady Krajowej Młodych Socjalistów

Wydanie: 2007, 33/2007

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy