Lewica – Kościół: partnerzy dialogu

Lewica – Kościół: partnerzy dialogu

Nie chciałbym, aby katolicy w SLD byli “katolikami etatowymi”, aby wierzący wchodzili do jakichś struktur “z klucza katolickiego”

Rozmowa z Antonim Styrczulą

– Jest pan człowiekiem lewicy, a zarazem katolikiem. Jak wielu w naszym kraju. Czy jako katolik czuje się pan w SLD jak u siebie, czy też może nie do końca?
– Wśród wielu ludzi pokutuje jeszcze teza, według której przekonania religijne przesądzają o opcjach politycznych. Nie jest ona prawdziwa. Świadczą o tym chociażby wyniki kolejnych wyborów w kraju, w którym 95% społeczeństwa deklaruje swą przynależność do Kościoła.
Ze strony polityków socjaldemokracji nie ma już wystąpień antykościelnych, jakie zdarzały się jeszcze parę lat temu. Sądzę, że zmiana tonu jest widoczna.

– Czy to jest zmiana strategii wobec Kościoła, czy może coś więcej?
– SLD widzi dobro, które Kościół realizuje. Teraz i w przeszłości. Docenia rolę papieża-Polaka. Ogromny szacunek, jakim darzy Jana Pawła II socjaldemokracja, a także prezydent Aleksander Kwaśniewski, to nie jest kwestia wyrachowania. To jest fakt. Papież jest naszym wielkim autorytetem narodowym, autorytetem moralnym.

– Co miał pan na myśli, krytykując w jednym z artykułów “wchodzenie przez kruchtę na biskupie salony”?
– Ważne jest, aby lewica w poszukiwaniu dialogu z Kościołem zachowywała przy tym swą tożsamość i wiarygodność. Gdy mówiłem o “wchodzeniu przez kruchtę”, chodziło mi o taką niepokojącą postawę, którą czasami się obserwuje. Niektórzy lewicowi politycy próbują się uwiarygodnić przez takie działania, jak na przykład ostentacyjne manifestowanie religijności pod okiem kamer telewizyjnych, odbierane w konkretnych przypadkach jako działania niewiarygodne, na pokaz. Jako efekt pragmatycznego, żeby nie powiedzieć koniunkturalnego, działania.
Taka pozbawiona wiarygodności ostentacja jest źle odbierana przez obie strony: niewiarygodna dla lewicy i dla duchownych. Ona nas wcale nie zbliża do rozpoczęcia prawdziwego dialogu.

– Czy nie dopuszcza pan myśli, że taka manifestowana religijność może być objawem prawdziwego nawrócenia, przeżycia religijnego? Choćby podczas ostatniej wizyty papieża w Polsce, którą również ludzie o lewicowych przekonaniach niejednokrotnie głęboko przeżywali.
– Nikt nie odmawia człowiekowi prawa do nawrócenia. Ale przecież to jest przeżycie intymne, prywatne. W przypadku niektórych polityków czy działaczy w terenie pewne niewiarygodne gesty czynią więcej szkód niż pożytku.

– Według niektórych ocen, około 80% członków SLD deklaruje się jako katolicy.
– Być może, ale nie prowadzi się takiej statystyki. Nie chodzi o liczby, ale o to, aby osoby wierzące miały wpływ na kształtowanie oblicza socjaldemokracji.

– Czy nie ma ich we władzach partii?
– Nie chciałbym, aby katolicy w SLD byli “katolikami etatowymi”, abyśmy popełnili ten błąd, który popełniały władze PRL, to jest, aby wierzący wchodzili do jakichś struktur “z klucza katolickiego”. Mam na myśli stowarzyszenie PAX i inne organizacje. Obecność katolików musi wynikać z tego, co mamy do zaproponowania.

– Pozwoli pan, że powrócę do pytania: czy wierzący może czuć się w SLD jak u siebie w domu? Mam na myśli pewne stare kompleksy i nawyki w myśleniu o wierzących i Kościele.
– Ja czuję się jak u siebie, chodzę na spotkania mego koła, biorę udział w pracach nad programem partii. Ale to prawda, że pokutują wciąż jeszcze te nawyki antykościelnego myślenia. Takie doktrynerskie myślenie antykościelne czasami jeszcze daje o sobie znać.

– Wśród starszego pokolenia?
– Nie chodzi o pokolenia. Ważne jest to, że nie jest to już język tej partii. Wystarczy przeczytać jej deklaracje programowe.
Z drugiej strony, nie możemy odmówić komukolwiek prawa do wyrażania swoich poglądów, jeśli nie podziela np. moich i jest agnostykiem. Najbardziej szkodzą podejmowaniu dialogu lewica – Kościół ekstremiści z obu stron. Ich działania prowadzą bowiem do usztywniania postaw niechęci do wszelkiej rozmowy. Gdy pojawiają się z naszej strony, utrwalają stereotyp myślenia o SLD jako o partii antyklerykalnej, która chce wojny z Kościołem. Gdy pojawiają się z drugiej strony, ich działania są przyjmowane na lewicy jako przejaw dążenia do wprowadzenia państwa wyznaniowego i próby klerykalizacji społeczeństwa.

– Skoro ekstremistów możemy uznać za margines, to co stoi na przeszkodzie autentycznemu dialogowi?
– Instrumentalizacja. Próby politycznej instrumentalizacji spraw wiary. Są politycy i biskupi, którzy nadal twierdzą, że przekonania religijne przesądzają o postawach politycznych.
Niektórzy publicyści katoliccy formułujący tę tezę utrzymują, że skoro tak, to Kościół nie może się otwierać na lewicę, ponieważ będzie tracił wiernych. Mówiąc językiem polityki: “Nie może zrażać swego elektoratu”. Wobec nacisku takich opinii działania na rzecz zbliżenia Kościoła do lewicy albo są podejmowane z niechęcią, albo tak, jak powiedział kiedyś jeden z moich przyjaciół: “Może tak po cichu to byśmy ze sobą dialogowali, ale na oficjalnym forum to byłoby trudne”.

– Czy nauka społeczna Kościoła, której Jan Paweł II poświęcił aż trzy encykliki swego pontyfikatu i setki homilii, podkreślając podmiotowość i nadrzędność człowieka w stosunku do kapitału, człowieka z jego prawem do pracy, nauki i opieki zdrowotnej, z jego prawem do godziwego życia, nie stwarza najznakomitszej podstawy do dialogu? Więcej: do współpracy Kościoła z lewicą?
– Byłem uczniem księdza Józefa Tischnera. To na jego wykładach tak naprawdę zapoznałem się z myślą Marksa, którą ksiądz profesor z wrodzoną sobie przenikliwością analizował. Proszę jednak zauważyć, jak ten duchowny, otwarty wobec inaczej myślących, był krytykowany w Kościele. I były to krytyki ad personam, gdy leżał już na łożu boleści. Jak krytykowały go fundamentalistyczne środowiska katolickie za to, że był otwarty na drugiego człowieka, że mówił, iż Kościół musi być otwarty na dialog. Nurt fundamentalistyczny wciąż jest silny w polskim Kościele. Nie będę wymieniał ośrodków, wokół których się on koncentruje.

– Biograf Jana Pawła II, włoski pisarz i publicysta katolicki, Luigi Accattoli, napisał: “Polski papież przełamał niedobrą włoską tradycję utożsamiania Kościoła z wybraną partią”. Oczywiście, chodzi o chadecję, która była hegemonem we Włoszech przez prawie pół wieku, zanim się nie rozpadła. W Polsce nie ma takiej siły politycznej. Czy nie dostrzega pan w tej dziedzinie ewolucji również w postawie polskiego Episkopatu?
– Nie da się zaprzeczyć, że również w Polsce Kościół ulega przemianom pod wpływem pozytywnych procesów, jakie zachodzą od czasu upadku komunizmu, w demokratycznym państwie, jak również w samym Kościele, wśród wiernych. Denerwuje mnie jednak, gdy ciągle słyszę, że jestem członkiem partii postkomunistycznej. Denerwuje to ludzi jeszcze znacznie młodszych ode mnie, którzy mieli łaskę późniejszego urodzenia. Ten dychotomiczny podział na złą lewicę i dobrą prawicę zupełnie dziś nie przystaje do rzeczywistości.

– Podczas jubileuszowej pielgrzymki Polaków do Rzymu w lipcu tego roku papież, zwracając się w swej homilii do wiernych i czołowych polskich polityków, wypowiedział znamienne zdanie, które było najkrótszym wykładem nauki społecznej Kościoła: “Niech widmo utraty pracy, dachu nad głową, zdrowia czy możliwości kształcenia się nie kładzie się cieniem na radość przeżywania Roku Jubileuszowego”. Czy, zdaniem pana, nie można tego zdania odczytać jako przedstawienia platformy do współpracy Kościoła z lewicą?
– Troska o to, aby polskie przemiany dokonywały się w miłosierdziu i sprawiedliwości, istotnie powinna stać się wymarzoną płaszczyzną dialogu i współpracy. Lokalnie bywają przykłady współdziałania Kościoła i działaczy lewicy na tym polu. Ale generalnie wciąż tak nie jest. Czasami odnosi się wrażenie, że niektórzy nasi księża i biskupi niezbyt uważnie słuchają głosu z Watykanu. Nie wystarczy dialog w gronie elit, na łamach miesięcznika “Więź” czy “Tygodnika Powszechnego”.
Myślę, że troska Kościoła i polskiej socjaldemokracji o ludzi, którzy na transformacji gospodarczej zyskali najmniej lub zostali zmarginalizowani, jest zbieżna. Istnieje możliwość konkretnej współpracy w naprawianiu ujemnych skutków transformacji.
Poszukiwanie takiej możliwości nie jest jednak wyłącznie obowiązkiem partii lewicowych, lecz wszystkich, zwłaszcza zaś przywódców duchowych i elit politycznych w ogóle.
Obawiam się jednak, że niedawne publiczne wypowiedzi w rodzaju tych, które wyszły z ust arcybiskupa białostockiego lub biskupa seniora Tokarczuka w związku z kampanią wyborczą, nie sprzyjają dialogowi i współpracy.

– Jest jednak widoczne gołym okiem, że Kościół nie angażuje się dziś z takim impetem w walkę wyborczą, jak w 1993 r. i w poprzednich wyborach prezydenckich.
– Po badaniach CBOS i socjologów z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, które wykazały, że zbytnie zaangażowanie hierarchii i księży w politykę spotyka się z dezaprobatą wiernych, to się istotnie zmieniło. Jan Paweł II, ogłaszając w 1995 r. w Palermo na ogólnokrajowym kongresie katolików stanowisko Kościoła wobec działalności politycznej katolików powiedział, że katolik może działać w każdej demokratycznej partii, byle kierował się swym chrześcijańskim sumieniem. U nas takie przewartościowanie dopiero się zaczyna. Gdy ktoś deklaruje się jako członek SLD, a zarazem katolik, spotyka się to z ostrą reakcją niektórych hierarchów. Uzasadniają to tym, że SLD jest spadkobierczynią PZPR, a zatem powinna przeprosić za komunistyczną przeszłość, jeśli pragnie być uznana jako partner przyszłego dialogu.

– Chciałbym zwrócić uwagę, że Kościół z okazji jubileuszu 2000 lat chrześcijaństwa ogłosił z inicjatywy papieża publiczne wyznanie win przeszłości, poczynając od zbrodni Inkwizycji i grzechu nietolerancji religijnej.
– Ale przecież były także przeprosiny ze strony polskiej lewicy. Prezydent Kwaśniewski przepraszał z trybuny sejmowej. Na kongresie SLD podjęto uchwałę potępiającą negatywne postawy i czyny z okresu PRL. Również przewodniczący SLD, Leszek Miller, mówił wielokrotnie o wszystkim, co obciąża konto dawnej instytucjonalnej lewicy, tzn. PZPR. Nie mylmy odpowiedzialności zbiorowej z indywidualną. Jeśli ktoś popełnił czyny zbrodnicze, niech odpowiada przed sądem, ale nie wolno stosować zasady odpowiedzialności zbiorowej wobec wszystkich byłych członków PZPR, a także następnego pokolenia, które z tą partią nie miało nic wspólnego. A to właśnie usiłuje się robić!

– Czy nie sądzi pan, iż sam fakt, że tak znaczna część społeczeństwa wypowiada się w wyborach po lewej stronie, przesądza, iż w przyszłości obecność lewicy w Kościele stanie się również w Polsce czymś zupełnie oczywistym, naturalnym?
– To zależy w ogromnej mierze od naszych biskupów i księży. Młodzi katolicy, uczestniczący w ruchu lewicowym, nie obciążeni żadnymi kompleksami wynikającymi z historii, często mówią: “Należymy do Kościoła, ale mamy prawo do takich wyborów politycznych, jakie nam odpowiadają. Nie chcemy, aby ksiądz biskup albo ksiądz proboszcz podpowiadali nam wybór opcji politycznej”.

– We Włoszech Kościół potrzebował 45 lat, zmiany dwóch pokoleń, aby zaakceptować taką postawę wyborców. Ale dziś, gdy w Europie nie ma podziału na bloki – zimnej wojny i ateizmów państwowych, uprzedzenia będą zapewne znikać znacznie szybciej. Co jeszcze stoi na przeszkodzie dialogowi i współpracy między Kościołem a lewicą?
– Po pierwsze, zaakceptowania tego, że nie zawsze wszystkie decyzje organów ustawodawczych demokratycznego państwa muszą być zgodne z nauczaniem czy życzeniami Kościoła. Demokracja nie jest może dobrem absolutnym, ale jej reguły obowiązują i o nią toczyła się walka, również z udziałem Kościoła.
W końcu w sprawach życia publicznego, w których nikt nie kwestionuje prawa Kościoła do wypowiadania się, Kościół ma inne środki urzeczywistniania swych celów niż państwo.
Po drugie, jak długo jeszcze można wypominać sobie grzechy przeszłości, gdy wołają o rozwiązanie teraźniejsze problemy osoby ludzkiej, m.in. zachowania jej godności w procesie przemian. Myślę, że potrzebna jest jakaś wspólna deklaracja, która umożliwiałaby zakończenie tego okresu waśni i sporów, stwarzała platformę współpracy. Mam nadzieję, że dojdzie do takiego historycznego spotkania, do takiej historycznej deklaracji pojednania Polaków z Polakami, która otwierałaby nową kartę, kartę normalnej koegzystencji Kościoła i lewicy.

– A więc jest pan optymistą i nie sądzi, że trzeba będzie czekać z tym dialogiem i współdziałaniem na zmianę pokolenia?
– Tego nie wiem. Oczywiście, dialog nie jest łatwy. Zakłada wzajemny szacunek, przy zachowaniu odmienności, własnej tożsamości. Nauczmy się słuchać, co ma do powiedzenia partner, a nie prowadzić dialog z własnym o nim wyobrażeniem.

Wydanie: 2000, 39/2000

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy