LiD po wyborach i co dalej?

LiD po wyborach i co dalej?

Wyborcy centrolewicy w niewielkim stopniu liczą się ze wskazówkami lokalnych działaczy. Plakietki organizacyjne są dla nich trzeciorzędne

Klęska czy niezły wynik? Kto na centrolewicy wygrał, a kto zawalił? Jak oceniać 13,15% uzyskanych w niedzielnych wyborach przez LiD? Czy ten projekt ma przyszłość? Czy liderzy lewicy rzucą się sobie do gardeł, by walczyć o przywództwo nad słabnącą partią? Co dalej – czy centrolewica będzie miała w nowym Sejmie dobre dni, czy też skazana będzie na przemilczenie, nie przebije się w walce między PiS a PO?
To są chyba najważniejsze pytania, jakie zadawane są od poniedziałku rano przez sympatyków lewicy.
Zacznijmy, od pytania pierwszego – jak ocenić wynik 13,15%?
Dyskusja o LiD przypomina dyskusję o szklance wody pełnej do połowy. Bo, owszem, można narzekać, że wynik 13,15% jest taki sobie, ale czy mógłby być lepszy?
Odpowiedź jest prosta, mógłby być, gdyby nie kampania wyborcza, gdyby nie wpadki Aleksandra Kwaśniewskiego w Kijowie, i – przede wszystkim – w Szczecinie. One zabrały centrolewicy wiele głosów, ośmieszyły Kwaśniewskiego, uczyniły z niego postać mało poważną i mało wiarygodną.
Przed Szczecinem LiD miał w sondażach 18% poparcia. Po Szczecinie był już tylko zjazd w dół. Można więc narzekać, że były prezydent swą niedyspozycją i niefrasobliwością zabrał LiD kilkaset tysięcy głosów, około 4-5%. Ale – patrząc z drugiej strony – czy bez Kwaśniewskiego LiD miałby szanse o te kilkaset tysięcy walczyć? Raczej nie miałby szans, raczej oscylowałby w granicach 10-12%.
Obsadzenie byłego prezydenta, szanowanego i lubianego, w roli twarzy i znaku firmowego LiD, z punktu widzenia marketingu politycznego było idealnym posunięciem. Tym bardziej że kampania wyborcza była krótka, bardzo spersonalizowana, opierała się na zderzeniu osobowości liderów trzech największych ugrupowań, a nie spotach reklamowych i billboardach. Kto mógł więc przypuszczać, że skończy się to tak, jak się skończyło?

Plebiscyt dla PO

Więc możemy mówić, że reklamy LiD były siermiężne, że pan piszący na maszynie (takiego sprzętu nie używa się już od lat!) po pewnym czasie już tylko denerwował, podobnie zresztą jak i trawa, znak rozpoznawczy centrolewicy… Ale, na dobrą sprawę, konkurencja nie miała nic lepszego, bo i „mordo ty moja”, i billboardy PSL czy PO to propagandowa III liga.
Wyborcze gadżety tym razem były na drugim planie, a decydowały debaty i atmosfera plebiscytu.
Ten plebiscyt wygrała Platforma, uzyskując w ostatnim tygodniu potężny przyrost głosów. To były przede wszystkim głosy na nie, głosy przeciwko PiS. Głosy młodzieży i dużych miast. Dlaczego poszły one na PO, a nie na LiD?
Odpowiedzi na to pytanie jest kilka. Po pierwsze, młodzieży i „miastowym” bardziej spodobał się dynamicznie wyglądający Tusk niż zmęczony Kwaśniewski. Po drugie, centrolewica – a to już jest efekt jej wcześniejszych kłopotów – nie potrafiła do tej grupy przemówić. Symbolem tej bezradności niech będzie deklaracja piosenkarki Dody, która powiedziała mniej więcej tak: „jestem za prawem do przerywania ciąży i dlatego będę głosowała na Platformę”. A, dodajmy, Platforma stoi twardo na straży obrony obecnej restrykcyjnej ustawy i nie ma żadnych szans, by ją złagodziła.
Tym sposobem PO zgarnęła głosy setek tysięcy wyborców, przedstawiając się jako partia proeuropejska, otwarta, także liberalna obyczajowo. A w zasadzie – nie przedstawiając się, tylko stwarzając takie wrażenie.
Ale skutecznie!
W powyborczych remanentach wręcz uderzający był słupek przedstawiający wyborców PO, opisujący, skąd przyszli, na kogo głosowali dwa lata temu. W tej grupie rzucały się w oczy dwa jego fragmenty. Po pierwsze, Platforma zgarnęła większość nowych wyborców. Po drugie, na PO głosowało aż 800 tys. byłych wyborców LiD, tych, którzy głosowali na centrolewicę dwa lata temu!
Z tej statystyki można wyciągnąć kilka wniosków. Po pierwsze, że coś takiego jak „twardy elektorat” lewicy jest czymś coraz bardziej ulotnym. Ale, po drugie, pamiętajmy, że 21 października na LiD głosowało ponad 2 mln 100 tys. wyborców, czyli o 100 tys. więcej niż w roku 2005 na SLD, SdPl i Demokratów razem. Więc 800 tys. głosów ubyło, ale 900 tys. przybyło! I tych wyborców, którzy odeszli do PO, też można będzie przyciągnąć. Tylko jak?

Kogo chcieli wyborcy?

O tym trochę później, bo warto jeszcze na chwilę zatrzymać się przy analizie wyników wyborów i przy jednym micie, który co poniektórzy działacze SLD, raczej ci przegrani, zaczęli głosić. Ten mit to opowieść, że błędem było tworzenie LiD, bo trzy partie, które przyszły do koalicji, głosów nie przyniosły, za to miejsca na listach, owszem, zabrały. Więc i tak SLD otrzymałby 13,15%, tylko że miałby całą pulę miejsc mandatowych, 53 posłów zamiast obecnych 39.
To jest teoria efektowna, ale mało realna. Po pierwsze, nie uwzględnia ona faktu, iż gdyby nie powstał LiD, Socjaldemokracja i Demokraci wystartowaliby oddzielnie. I na pewno kilka procent SLD by zabrali. Po drugie, Sojusz w takim przypadku szedłby do wyborów z odium partii, która nie potrafi poradzić sobie ze swoją przeszłością, z dużym elektoratem negatywnym. To jeszcze mogłoby pchnąć tę partię w dół, zdecydowanie poniżej PSL.
Projekt LiD jest więc o wiele bardziej perspektywiczny. Zresztą, analizując wyniki wyborów, wyraźnie się widzi, że spodobał się wyborcom lewicy, temu podobno twardemu SLD-owskiemu elektoratowi.
Weźmy przykład pierwszy z brzegu – Katowice. Z miejsca pierwszego startował tam Andrzej Celiński z SdPl. Startował w atmosferze skandalu, bo na znak protestu przeciwko przyznaniu mu „jedynki” z kandydowania zrezygnował lider SLD w woj. Śląskim Zbyszek Zaborowski. I cóż się okazało? Celiński zdobył ponad 20 tys. głosów, 37% oddanych na całą listę, ponad trzy razy więcej niż następny kandydat. Oto więc ten rzekomo tylko SLD-owski wyborca poparł kandydata, przeciwko któremu był wojewódzki szef SLD! Sygnał jest oczywisty – Celiński do Sejmu, Zaborowski na emeryturę! Bo czyż trzeba bardziej wyrazistego wotum nieufności dla takiego lidera?
Oto przykład drugi: w Krakowie z pierwszego miejsca startował Jan Widacki, kandydat niezależny, któremu najbliżej do Demokratów. I otrzymał 25 tys. głosów, czyli aż 46% głosów oddanych na całą listę LiD! Wielokrotnie więcej niż startujący za nim Filemonowicz (wiceprzewodniczący SdPl), Andrzej Jaeschke (jeszcze niedawno wiceprzewodniczący SLD) czy Kazimierz Chrzanowski, wieloletni poseł SLD z Krakowa, szef Sojuszu w woj. małopolskim.
I okazało się, że wyborca lewicy od polityków zajmujących ważne stanowiska w strukturach SLD i SdPl woli prof. Widackiego. Jego widzi w Sejmie. Że w Krakowie, tak jak w Katowicach, sympatia grona działaczy nie oznacza sympatii wyborców. Że lewicowy wyborca szuka lepszych.
I wcale nie jest tak, że oddaje automatycznie głos na osobę z pierwszego miejsca na liście. W Lublinie na pierwszym miejscu listy LiD był Grzegorz Kurczuk, szef tamtejszych struktur SLD, były poseł i były minister sprawiedliwości. Kurczuk pierwsze miejsce na liście dostał po ciężkim boju z reprezentująca SdPl Izabellą Sierakowską. Wygrał go i zadowolony mówił: „Nikt mi nie będzie mieszał w jedynkach”. Pomieszali mu więc wyborcy – Sierakowska startowała z drugiego miejsca i przeskoczyła Kurczuka, zdobyła 25 tys. głosów, 47% oddanych na listę. Ją chcą mieć w Sejmie sympatycy centrolewicy z Lublina.
Podobny manewr wykonała Krystyna Łybacka w Poznaniu. Ona z kolei startowała dopiero z trzeciego miejsca, mając przed sobą lidera SLD w Poznaniu i lidera Unii Pracy. Obu zdecydowanie pokonała, zdobyła najwięcej głosów i jedyny mandat LiD z Poznania.
Wnioski z tego krótkiego przeglądu są oczywiste – wyborcy centrolewicy w niewielkim stopniu liczą się z sympatiami i wskazówkami lokalnych działaczy. Stawiają na postacie znane, wyraziste, takie, które mogą zawalczyć, i to skutecznie, w Sejmie. Plakietki organizacyjne są dla nich trzeciorzędne.
I jeszcze jedno: co prawda obecny klub centrolewicy będzie lepszy niż poprzedni, ale wciąż nie mogą przebić się do przodu młodzi działacze – częściowo z ich winy, bo po prostu są słabsi od rutyniarzy, ale jest to także problem formacji, która nie potrafi promować młodych i poprzez nich docierać do nowych wyborców.

Dni Olejniczaka

Wybory nie tylko pokazały, jakich posłów chcą mieć w Sejmie wyborcy LiD-u, lecz także określiły układ sił wewnątrz tej formacji.
Dwa miesiące temu niekwestionowanym liderem LiD był Aleksander Kwaśniewski. A Wojciech Olejniczak i Grzegorz Napieralski byli plasowani jako organizatorzy, osoby ustępujące Markowi Borowskiemu czy niektórym Demokratom. Zastanawiano się też, jak wypadnie Olejniczak w Łodzi, w konfrontacji z Leszkiem Millerem.
Kampania zweryfikowała te oczekiwania. Była nieudana dla Kwaśniewskiego. Nie najlepiej wypadł w niej Marek Borowski, zdobywając o wiele mniej głosów niż rok temu. W Warszawie centrolewica poniosła dotkliwą porażkę. I odbija się to na pozycji szefa SdPl. Dziś nazywają go złośliwie „Rokitą lewicy” i kurczy mu się pole manewru, bo przecież drugi rozwód z Sojuszem byłby dla niego klęską.
Za to wyrósł Olejniczak. Jego pozycja i w LiD, i w SLD jest dziś mocniejsza niż kiedykolwiek i wszystkie spekulacje prasowe o tym, że grozi mu w Sojuszu jakiś pucz, świadczą tylko o niedoinformowaniu ich autorów. Którzy mylą narzekania outsiderów z realnym układem sił.
Olejniczak w cuglach wygrał w Łodzi. Poparł go Bronisław Geremek, nie szczędząc ciepłych słów. Władysław Frasyniuk nie ukrywa nadziei, jakie w nim pokłada. Zapunktował w SLD także tym, że gdy po Szczecinie wszyscy załamali ręce, nie stracił zimnej krwi i pozbierał rozsypującą się armię.
W samym SLD wszyscy jego potencjalni rywale sami się wyeliminowali. A Jerzy Szmajdziński, kreowany na jego ewentualnego następcę, to jeden z najbardziej lojalnych współpracowników Olejniczaka. Ucichły też plotki o konflikcie z Grzegorzem Napieralskim.
To wszystko składa się na pozycję nowego lidera. I gdy w piątek wieczorem ukazał się komunikat kierownictwa LiD, że szefem klubu parlamentarnego będzie Olejniczak, a kandydatem na wicemarszałka Szmajdziński, to warto wiedzieć, że takie właśnie były propozycje Olejniczaka.

Przyszłość LiD: języczek czy jęzor?

A co dalej? Czy Olejniczak spełni pokładane w nim nadzieje?
Tego nie wiadomo, wszystko zależy od tego, jak wykorzysta najbliższe miesiące, jak będzie grał, bo pole politycznej gry, które otworzyły nowe wybory, niesie ze sobą tyleż niebezpieczeństw, co nowych możliwości.
Olejniczak na pewno będzie miał do dyspozycji lepszy klub, niż miał go w ostatnich dwóch latach. Już na pierwszy rzut oka widać więcej frontmanów, ludzi przykuwających uwagę mediów i mających w tych mediach coś do powiedzenia. Klub LiD ma szanse być najmocniejszym merytorycznie klubem w Sejmie.
Tylko czy ten potencjał zostanie wykorzystany?
LiD, z jednej strony, czekają niebezpieczeństwa zepchnięcia na bok. Wojna PiS z Platformą może być tak gwałtowna, że centrolewica nie będzie mogła w tym sporze znaleźć miejsca. Zapowiedź tego mogliśmy obserwować w ubiegłym tygodniu, kiedy media zajmowały się niemal wyłącznie Donaldem Tuskiem, Waldemarem Pawlakiem i Jarosławem Kaczyńskim. Miejsca dla centrolewicy tu nie było. A w demokracji medialnej jest tak, że o kim się nie mówi, tego nie ma, ten umiera.
Z drugiej strony, układ sił, który powstał po wyborach, sprawia, że w sporze PO-PiS głos decydujący będzie należał do LiD. To od tego, jak zagłosuje centrolewica, zależeć będą losy ustaw, zależeć będzie, czy ewentualne weto prezydenta zostanie przyjęte, czy odrzucone.
To otwiera przed Olejniczakiem spore możliwości, zwłaszcza tam, gdzie nowa koalicja zamierza przeprowadzić rozwiązania bezpośrednio uderzające w państwo PiS, dotyczące komisji śledczych, służb specjalnych i mediów publicznych. Tu, podobnie zresztą jak w innych wrażliwych sferach, bez dogadania się z LiD koalicja PO-PSL będzie bezbronna.
Jeśli więc Olejniczak nie przegapi szansy, którą stwarza mu sejmowa arytmetyka, i nie zapomni, że wciąż trzeba budować tożsamość LiD, bo większość wyborców nie za bardzo wie, jakie wartości centrolewica prezentuje, to za trzy lata będzie mógł poprowadzić swoje ugrupowanie do wyborczego sukcesu. A jeżeli przegapi? Jeżeli LiD będzie milczący i nijaki? Wówczas na lewicy zaczną rozglądać się za nowym liderem… A piszę o trzech latach, bo trudno przypuszczać, by Tusk i Pawlak wyzbyli się prezydenckich ambicji. I by kandydowali, będąc razem w koalicji i w rządzie.
Taki scenariusz nam się otwiera. Pytanie tylko, jak zagrają go główni aktorzy…

 

Wydanie: 2007, 44/2007

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy