Liga dla bogatych

Liga dla bogatych

Ligą Mistrzów, i całym futbolem, rządzą giganci.
Jak więc liczyć, że Wisła pokona Barcelonę?

Biedni i słabi nie mają prawa znaleźć się w elitarnym gronie Champions League. Jeszcze przed 10 laty mogli liczyć na łut szczęścia, bo wszystko było prostsze: losowanie, mecz i rewanż, przegrywający odpada. Dzisiaj mogą też spotkać się z największymi potęgami piłkarskimi w Europie, ale w fazie eliminacyjnej. W praktyce wstęp do elitarnego grona mają zabroniony. W gigantycznej i gigantomańskiej Champions League jest miejsce nie tylko dla mistrzów krajowych najsilniejszych federacji, ale nie ma – choć z wyjątkami – miejsca dla mistrzów krajów słabych lig. Takich jak nasza. Bo najpierw trzeba przebrnąć przez kwalifikacje.

Coraz więcej
Najpierw w Champions League było w drugiej fazie osiem zespołów. W 1994 r. grało już 16 zespołów, ale i to było mało. Zwiększono liczbę drużyn do 24. Rosło zainteresowanie i pieniądze. W sezonie 1992/93 pula do podziału wynosiła 39 mln franków szwajcarskich. Dwa lata później już 116 mln franków.
Pod koniec lat 90. zyski z Ligi Mistrzów osiągnęły już 800 mln franków szwajcarskich. Uratował się Puchar UEFA – 200 mln franków szwajcarskich zysków, przepadł Puchar Europy Zdobywców Pucharów, który przynosił straty (zdobywcy krajowych pucharów grają w Pucharze UEFA). Ale wielkie pieniądze prowadzą do nieporozumień. Potężny strumień płynął do kasy UEFA głównie z pięciu federacji mających najsilniejsze ligi w Europie. Znaczący udział miały zyski z transmisji telewizyjnych. W 1999 r. Niemcy, Włosi, Francuzi, Anglicy i Hiszpanie dawali ponad 80% wpływów! Niespełna 20% – cała reszta Europy, w tym oczywiście Polska. Tymczasem UEFA dzieliła pieniądze równo na wszystkich startujących w LM. Wielcy postanowili się zbuntować. Bayern, Manchester United, Juventus i inni zagrozili wystąpieniem z UEFA i stworzeniem własnej Superligi. Europejska Federacja Piłkarska musiała pójść na ustępstwa. Zgodziła się i na proporcjonalne dzielenie zysków, i na zwiększenie liczby zespołów z najsilniejszych lig, i na inne liczenie punktów rankingowych – zdobyte w rundach wstępnych dzielone są na pół. Skoro mali i tak żyją z wielkich, to nie mogą mieć za dużo do powiedzenia. Ligę Mistrzów rozszerzono do 32 drużyn. Prawdopodobnie musiałaby zostać powiększona do 64 zespołów, by zagrał w niej mistrz Polski.

Pięć minut
Do 1995 r. ani Zagłębie Lubin, ani dwa razy Lech, ani Legia nie zdołały zakwalifikować się do Ligi Mistrzów. Potem mieliśmy swoje pięć minut. Prowadzeni przez Pawła Janasa legioniści osiągnęli cel, wyeliminowali IFK Göteborg, a będący wtedy szefem Rady Sponsorów Legii Janusz Romanowski został nazwany „polskim Berlusconim”. Legia awansowała nawet do ćwierćfinału, lecz zanim to się stało, wewnętrzne kłótnie działaczy z Romanowskim doprowadziły do tego, że Romanowski odszedł. Potem była walka o półfinał z Panathinaikosem, a specjalnie wynajęta firma wysypała na skute lodem boisko Legii tony soli. Lód się roztopił, grano w błocie, trawa wyrosła kilka miesięcy później. Legia odpadła, lecz zarobiła na starcie w Lidze Mistrzów w sumie ponad pięć milionów dolarów. Menedżerem legionistów był wówczas Jerzy Engel.
– Gdy prowadziłem Legię jako trener, to już nie były lata 80.
– wspomina Jerzy Engel. – Okazało się, że do Warszawy ma przyjechać Inter Mediolan i trzeba było na gwałt pomalować szatnie. No i zawodnicy Interu przyjechali, usiedli w szatni, a potem chodzili w zielonych marynarkach. Kiedy realizował się pomysł Ligi Mistrzów, przyjechała masa tirów i przedstawiciele UEFA uczyli nas, co należy zrobić. Pierwszy wykład miał już miejsce podczas losowania. Był to ukłon w stronę federacji, które chciały grać w LM, ale nie miały takich możliwości. Nad przygotowaniami pracowały całe sztaby ludzi, a ponieważ jednak mieliśmy zdolność politykowania, za organizację meczów dostawaliśmy w 10-stopniowej skali „dziewiątki”.
W następnym sezonie awansował do Ligi Mistrzów Widzew, ale skończył przygodę w fazie eliminacji grupowych. Zarobił jednak ponad dwa i pół miliona dolarów.
Jednorazowe wyczyny Legii i Widzewa nic nie dały. Mało tego, obie drużyny po sukcesach spotkał ten sam los – najlepsi zawodnicy zostali rozsprzedani, a w kasach pokazało się dno. Kiedy ŁKS został mistrzem Polski, przed decydującymi meczami z Manchesterem United Antoni Ptak sprzedał najlepszego strzelca, Mirosława Trzeciaka, do Osasuny, a najlepszego obrońcę, Tomasza Kłosa, do Auxerre. Wisła sięgnęła po tytuł, ale nie mogła wystartować w europejskich pucharach z powodu kary nałożonej za rzucenie nożem przez jednego z kibiców podczas meczu z Parmą. Nie sprostała Panathinaikosowi Ateny warszawska Polonia. Teraz z kolei Wisła – po spełnieniu podstawowego warunku: wyeliminowania łotewskiego Skonto Ryga – trafi na słynną Barcelonę.
Franciszek Smuda wrócił do Wisły i zastąpił Adama Nawałkę. Nawałka zrezygnował z pracy, podając jako oficjalny powód, że z tą drużyną bez dokonania transferów nic się w Europie nie zwojuje. Wisła nikogo wybitnego nie kupiła. Przyjęto filozofię, że skoro wiślaków stać na transfery rzędu góra dwóch milionów złotych, a takich zawodników albo już w kraju nie ma, albo to nie byłoby żadne radykalne wzmocnienie, lepiej nie wydawać pieniędzy. Drumlak z Pogoni był za drogi, z Grzybowskim z Zagłębia Lubin nie wyszło, Kałużny wyjechał do Cottbus. A do tego – gdzie grać? UEFA stawia konkretne warunki, dotyczące infrastruktury. Aby grać w Lidze Mistrzów, klub musi mieć podgrzewaną płytę i sztuczne oświetlenie o mocy 2000 luksów. Plus miejsce dla 15 tirów telewizji, 150 miejsc parkingowych dla UEFA, 250 dla gości, sale konferencyjne, trybunę dla przyjezdnych stanowiącą 5% pojemności obiektu. Do tego jeszcze stadion rezerwowy. Podstawowego stadionu w Krakowie nie ma, rezerwowy Śląski jeszcze nie jest gotowy i z Barceloną Wisła ma zagrać w Krakowie. Nie ma sztucznego oświetlenia, trybuny pomieszczą 10 tys. widzów. Bogusław Cupiał z Tele-Foniki był gotów wyłożyć kilkadziesiąt milionów, a reszty oczekiwano od UKFiS. UKFiS ma jednak na wszystkie inwestycje 300 mln zł, ponadto przecież to Jacek Dębski za czasu swego urzędowania zamierzał uczynić z obiektu Wisły „stadion narodowy” (w PZPN nie podjęto jednak żadnej uchwały na ten temat, jedynym stadionem mającym status narodowego jest Stadion Śląski).

Gdzie te kluby?
Henryk Apostel, dziś wiceprezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, został współautorem reformy rozgrywek polskiej ekstraklasy. Przyznaje, że pięć lat temu był zbyt dużym optymistą.
– Nie wyszliśmy przez te lata z kryzysu – mówi. – Mało tego – cofnęliśmy się. Jeden z naszych największych problemów polega na tym, że lubimy się zachłystywać, nie wiadomo czym. Nie rozumiem zawodników bijących sobie brawo po takim meczu jak pierwsze spotkanie Wisły ze Skonto, podczas gdy powinni być na siebie wściekli, że zagrali tak marnie. Ale takie zachowania są u nas powszechne. Taką mamy mentalność i to jest tragiczne. Pewnie za ileś lat będziemy mieli polski zespół w LM. Kiedy – nie wiem. Możemy żonglować liczbami, powoływać się na różnice w budżetach polskich i zachodnich klubów, w wysokości transferów, zarobków. Ale to jest podobnie jak w tenisie: nic nie dałoby wręczenie każdej z naszych zawodniczek po milionie dolarów, bo i tak nie byłyby w stanie przeskoczyć pewnej granicy. To samo dotyczy piłkarzy.
Dziś znacznie większe szanse osiągnięcia znaczącego sukcesu na arenie międzynarodowej ma polska reprezentacja niż polskie kluby. Selekcjoner Jerzy Engel uważa jednak, że nie będziemy musieli czekać na awans polskiego klubu do Ligi Mistrzów w nieskończoność. Mówi:
– Na pewno doczekamy się polskiego zespołu w Champions League i to w niedalekiej przyszłości. Nowa formuła polskiej ekstraklasy nie dla wszystkich jest jeszcze zrozumiała, ale to właśnie coś na wzór Ligi Mistrzów, gdzie o tytuł walczyć będzie w decydującej fazie elitarna ósemka, a dla pozostałych również nie będzie spotkań o nic. Będzie walka, stadiony się zapełnią. Ta reforma wymusi też na klubach gospodarowanie pieniędzmi zgodne z posiadanymi budżetami. To nie jest zabawa dla bankrutów, którzy podpisują szalone kontrakty, przyjmują zobowiązania, jakich nie są w stanie zrealizować i dysponują czymś, co właściwie do nich nie należy. Niedawno byłem uczestnikiem konferencji trenerskiej. Trener Katanec po raz kolejny domagał się przywrócenia starej formuły, z udziałem wyłącznie mistrzów krajowych. Trener Van Gaal zapytał, co by to miało dać? Sami popatrzmy – dla kogo był taki mecz jak Skonto-Wisła? Dla pięciuset osób? Dla kogo było spotkanie Polonii Warszawa z Panathinaikosem, gdzie mistrz Polski nie może grać na swoim stadionie, bo nie spełnia norm, jedzie do Płocka i walczy w obecności tysiąca kibiców? Gdzie tu jest jakiś wielki spektakl? Kluby nie pojmują, czym jest Liga Mistrzów. Liga Mistrzów to są pełne stadiony, wielkie widowiska oglądane jak w teatrze, ze swoim ceremoniałem i sztabem ludzi czuwających nad właściwym przebiegiem. Powoli do tego też dojdziemy. UEFA grozi palcem, PZPN dał dwa lata na dostosowanie insfrastruktury obiektów do wymagań i oczekiwań. Jeśli ktoś myśli o LM, musi go być stać na odpowiednie obiekty. Dalej – nie ma u nas tak wielu znakomitych piłkarzy, żeby zgromadzić ich w jednym klubie. Ale zmieniły się przepisy i zamiast trzech można zaangażować w polskim klubie pięciu obcokrajowców. To jest połowa zespołu. Mamy w Europie coraz większy rynek piłkarski. Każdy musi mieć świadomość, że aby liczyć się w kraju i starować w Lidze Mistrzów, trzeba dysponować kadrą liczącą 30 piłkarzy i to o wyrównanych umiejętnościach. Dziś jest ich góra 12-13. 30 to jednak trzy razy wyższy budżet. W klubach powinni być dobrzy menedżerowie, dbający nie o swoje interesy, ale o to, by takich zawodników znaleźć. Nie na szybko, ale z odpowiednim wyprzedzeniem. O tym, co będzie latem, myśli się zimą, mając jeszcze bardziej odległą perspektywę. Już teraz trzeba się zastanawiać, co dalej. Sytuacja w polskiej piłce się zmieni. Najlepsi będą dostawać najwięcej, a to nakręca potem całą koniunkturę. W tej chwili mamy dwa zespoły z szerokimi, bardzo ciekawymi kadrami – Polonię Warszawa i Amikę Wronki, przy czym Amica w przeciwieństwie do Polonii ma zaplecze, infrastrukturę. Kto wie, czy właśnie Amica nie stanie się w najbliższym czasie klubową wizytówką polskiego futbolu.
– Czy to się komuś podoba, czy nie, musimy wszyscy pogodzić się ze świadomością, że tym światem, a przy okazji i futbolem, rządzą giganci – to słowa prezydenta UEFA, Lenarta Johanssona. Champions League to gigantyczny biznes z gigantycznymi pieniędzmi. Czyli w zasadzie dziś zdecydowanie nie dla nas. Dla innych są więc miliony franków, nam musi na razie wystarczyć Frankowski.


18 mln zł – tyle wynosi roczny budżet Wisły,
22 mln zł – tyle wynosi roczna pensja Rivaldo w Barcelonie,
80 mln zł – tyle zainwestowała Tele–Fonika w Wisłę w ciągu czterech lat,
3,5 mln zł – tyle (w przeliczeniu na złotówki) wynosi premia za awans do grona 32 zespołów w Champions League,
1,1 mln zł – tyle wynosi stawka za każdy mecz w fazie zasadniczej i każdy mecz w drugiej rundzie,
650 tys. zł – tyle płaci się za każdy remis w fazie zasadniczej i drugiej rundzie,
1,1 mln zł – tyle wynosi premia za zwycięstwo w fazie zasadniczej i drugiej rundzie,
9 mln zł – tyle dostaje się za awans do ćwierćfinału,
11 mln zł – tyle należy się za awans do półfinału,
13 mln zł – tyle dostanie pokonany w finale,
22 mln zł – tyle otrzyma zwycięzca Champions League (do tego należy jeszcze doliczyć zyski ze sprzedaży biletów, praw do transmisji i reklam),
20 mln zł – tyle zarobiła Legia w Champions League pięć lat temu,
167 mln zł – tyle w poprzedniej edycji zarobił na udziale w Lidze Mistrzów Bayern Monachium,
0 – tyle mamy obecnie w Polsce stadionów spełniających normy Ligi Mistrzów.

Wydanie: 2001, 32/2001

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy