List Józefa Oleksego po publikacji Roberta Walenciaka i odpowiedź autora

List Józefa Oleksego po publikacji Roberta Walenciaka i odpowiedź autora

Walenciak o Oleksym

(„Przegląd” nr 1 – Rewolucja w polityce. Kto zyskał, kto stracił, a kto rozczarował w 2005 r.)

Józef Oleksy
Dygnitarz. Przez pół minionego roku kierował SLD, i przez ten czas lewica niczym się nie zajmowała, tylko jego problemami. Że boli go głowa, że go nie lubią, że przegrywa proces lustracyjny. Domagał się zachwytów i komplementów. Wreszcie, gdy Sojusz sięgnął 4% poparcia, podziękowano mu za wysiłek. Potem pchał się na listy wyborcze. Ostatecznie wystartował w wyborach do Senatu i przerżnął je z kretesem.
O nie, to nie oznacza, że Oleksy zakończył karierę. Pewnie za chwilę go zobaczymy jako odnowiciela lewicy, krytyka liderów SLD i co tam jeszcze będzie modnego.

Oleksy o Walenciaku
(list drukujemy w oryginalnej pisowni)
Pan
Jerzy Domański
Redaktor Naczelny

Szanowny Panie Redaktorze!

W numerze Pańskiego pisma z 8 I 2006 w tekście Roberta Walenciaka napotkałem notkę o sobie. Przeczytawszy ją przetarłem oczy ze zdumienia. Takiej bowiem pogardliwości i poniżenia nie zaznałem dawno. Także od przeciwników politycznych. Ile trzeba złości i nieuczciwości politycznej by tak skwitować moją publiczną obecność. Nie spodziewam się zmiany nastawienia „Przeglądu”, bo od dawna uprawiana jest demonstracyjna selektywność personalna i respektowane są jasne i znane zależności.
Muszę jednak, gwoli choćby resztek przyzwoitego obyczaju, wyjaśnić iż dygnitarstwo nie było i nie jest wyznacznikiem mojego postępowania. Wystarczy zapytać tysiące zwykłych ludzi z którymi nawiązałem serdeczne kontakty. Mam całą listę tych których R. Walendziak mógłby zaliczyć do dygnitarzy. Jest zwykłym kłamstwem opowiadanie że przez pół roku lewica niczym się nie zajmowała tylko bólem głowy J. Oleksego i jego lustracją. R. Walenciak nie raczy pamiętać, że uczestniczył w rzeczywistym spisku przeciwko legalnie wybranemu na kongresie kierownictwu partii co skutecznie blokowało niejedną inicjatywę. Nie tylko moją. Kpienie z dramatu nieuczciwej lustracji mojej służby wojskowej wpisuje „Przegląd” do określonego obozu. Nie pchałem się na listy wyborcze. Broniłem tylko swojego imienia na lewicy, której poświęciłem wiele lat swojego życia. Nie „przerżnąłem wyborów z kretesem”, choć tak wyraźnie chciałby „Przegląd”. Gdybym kandydował do Sejmu zdobyłbym pewnie conajmniej 2 mandaty. Nie wiedziałem dotąd, że 40 tyś. głosów które zdobyłem to „przerżnięcie z kretesem”.
Nie wiem skąd R. Walendziak ma informacje o „domaganiu się zachwytów i komplementów”. Jest mi to obce. Takie stwierdzenie pokazuje jak łatwo pluje się na innych byle zohydzić postać. Wasz bliski kolega J. Rolicki kłamał tak samo pisząc że „J. Oleksy kłócił się w MSW o srebrne BMW (i pancerne). Fakty nie są potrzebne.
Mam od dawna własną ocenę bilansu mojej obecności na lewicy i w życiu publicznym państwa. Jest ona także samokrytyczna. Zniosłem wiele od przeciwników i dlatego nie godzę się na takie kwitowanie mojego życia.
Nie liczę na żadne sprostowanie. Niech tylko R. Walenciak i Redakcja odpowie sobie na pytanie o własną uczciwość i prawdziwą przyczynę takiego politycznego kanibalizmu.
Józef Oleksy

Odpowiedź Walenciaka
No i wszystko się zgadza. Gdyby ktoś chciał zbadać stan umysłu jeszcze niedawno lidera jeszcze niedawno rządzącej partii, to ma wspaniały materiał źródłowy. Józef Oleksy na krótką notatkę na swój temat odpowiedział długim, pełnym pretensji, emocjonalnym elaboratem. Że jest niedoceniany i został źle przeze mnie potraktowany. I teraz proszę sobie wyobrazić: jeżeli ma taki zapał do strofowania dziennikarza, z którym w życiu zamienił kilka zdań, to czegóż musiał domagać się od swoich podwładnych?
Jak wyobraża sobie bilans roku 2005 w swoim wydaniu – jako pasmo sukcesów?
List Oleksego pokazuje jeszcze jedno – że ma on kłopoty z oceną rzeczywistości. Nie wiem, jak lekarze kwalifikują taki stan ducha, ale przypisywanie dziennikarzowi piszącemu o SLD, że uczestniczył w jakimś spisku, i to wymierzonym przeciwko Józefowi Oleksemu, delikatnie mówiąc, ośmiesza autora. W żadnym spisku nie uczestniczyłem, nie za bardzo zresztą wyobrażam sobie, by mógł on istnieć.
To charakterystyczne – przegrani politycy bardzo chętnie tłumaczą swoje klęski jakimiś spiskami. Podnoszą w ten sposób swoją ważność, tłumaczą niepowodzenia, zaciemniają rzeczywistość. Tak zresztą, jak zaciemnia ją Oleksy, pisząc, ile to lat swego życia poświęcił lewicy. Jest to emocjonalny szantaż, który Oleksy (i wielu innych polityków lewicy) stosował wobec swego zaplecza – trzymajmy się razem, nie krytykujmy się, bo, wicie-rozumicie, prawica rośnie w siłę. I rzeczywiście, rosła, w wielkim stopniu dlatego, że SLD firmowali ludzie, którzy już dawno powinni być odsunięci na dalekie zaplecze. I którzy, niewiele do swej formacji wnosząc, garściami z niej czerpali, sadowiąc się na rozmaitych posadach.
Oleksy w swej karierze był m.in. marszałkiem Sejmu, premierem, a w ostatnich latach szefem mazowieckiego SLD, wicepremierem i szefem MSWiA, marszałkiem Sejmu, wiceprzewodniczącym, a potem przewodniczącym SLD. Kolekcja posad! Nawiasem mówiąc, od Sasa do Lasa, nie widać w tym łapczywym braniu jakiejś logiki, poza chęcią powiększania własnej władzy. Tylko po co? W jakim celu?
Oleksy miał w swoich rękach potężne instrumenty do prowadzenia politycznej gry. Był jednym z głównych rozgrywających po lewej stronie sceny politycznej. A w pewnym momencie – głównym. I co z tego wyszło? Spiskowcy przeszkodzili?
Sojusz Lewicy Demokratycznej obumierał powoli, wielu do jego upadku się przyczyniło. W tej grupie jedno z głównych miejsc należy się Józefowi Oleksemu. Mistrza w personalnych rozgrywkach, w budowaniu rozmaitych „spółdzielni”, w przyklejaniu innym łatek, i kompletnego dyletanta, jeśli chodzi o inicjatywy dotyczące obywateli. Panował, tylko że obywatele nie wiedzieli po co. Więc obywatele powiedzieli mu: bye, bye! Dziś Sojusz może więc tylko ze zdumieniem patrzeć, jak prawicowi konkurenci wdrażają elementy programu lewicy, patrzeć, jak innym się chce.
W sumie, jestem wdzięczny byłemu przewodniczącemu SLD, że przysłał do redakcji ten list. Dzięki niemu lepiej możemy zrozumieć, jak to się mogło stać, że kiedyś potężna partia stoczyła się tak nisko, i z trudem obroniła się przed polityczną śmiercią. I lepiej zrozumieć, jak wiele we współczesnej polityce zależy od lidera – od jasności jego umysłu, charakteru, energii i woli politycznego działania.
Robert Waleciak

 

Wydanie:

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy