Listy

Listy

*Krośnieńscy radni do szefa NIK
Jako radni Sojuszu Lewicy Demokratycznej Rady Miejskiej w Krośnie uprzejmie prosimy o podjęcie stosownych działań w odniesieniu do niżej wymienionych faktów.
1. W 1990 roku decyzją Rady Miejskiej w Krośnie przekazano za symboliczną złotówkę budynek b. przedszkola znajdujący się przy ul. Wojska Polskiego na rzecz Zgromadzenia św. Michała Archanioła w Markach. Od tego okresu Rada Miejska (Urząd Miejski) przekazuje corocznie określone kwoty na potrzeby remontowe. Budziło to i budzi dalej negatywną reakcję części radnych. Od kilku lat Zarząd Miasta zasila budżet Stowarzyszenia Katolickiego Oratorium “Twój Dom” zlokalizowanego w ww. budynku, wskazując na coraz to inne “wychowawcze” działania, które realizuje ta organizacja np. wspomagając niedostosowaną młodzież, która uczęszcza na zajęcia do tego ośrodka.
2. Finansowanie Radia “Fara” w Krośnie: z jednej strony, przekazuje się środki zarezerwowane w budżecie jako dotację celową miasta, z drugiej strony, każdorazowe wystąpienia na antenie radiowej Prezydenta Miasta – jest finansowane jako umowa-zlecenie. Takich praktyk nie stosuje prezydent wobec innych mediów na terenie Krosna.
3. Nakładem ok. 2.400.000 zł Urząd Wojewódzki w Krośnie wyremontował b. budynek biblioteki publicznej w latach 1990-1980. W roku 1998 Rada Miejska podjęła uchwałę o przekazaniu budynku znajdującego się przy ul. Grodzkiej w Krośnie na rzecz Zgromadzenia św. Michała Archanioła w Markach. Nadzorca – Wojewoda Krośnieński – uchwalił uchwałę. Zarząd Krosna przedstawił propozycję wyceny wartości budynku wg biegłych i sprzedania go wg określonej kwoty ww. Zgromadzenia. W roku 1999 budynek został zasiedlony przez Społeczne Katolickie Liceum Ogólnokształcące prowadzone przez Zgromadzenie Michalitów. W projekcie budżetu br. nie ma ujętej kwoty, którą miał wpłacić kupujący, czyli Zgromadzenie Michalitów. Podczas obrad Rady Miejskiej radni zapytali, gdzie są środki ze sprzedaży budynku przy ul. Grodzkiej. Odpowiedzi nikt nie udzielił. Pytamy zatem wprost: jakie działania kryją się za sprzedażą powyższej nieruchomości?
4. W latach 1989-1996 zaniechano prowadzenia inwestycji – hala sportowo-widowiskowa przy ul. Bursaki. Była to polityczna zemsta na “budowę komunistyczną”. Spowodowało to ogromne straty, część wybudowanej (fundamenty, izolacja, mury, instalacje itp.) po prostu uległa zniszczeniu. Kontynuowanie inwestycji (od 1997 roku) zaczęto od remontu istniejących murów i instalacji. Na pytanie radnych, kto ponosi odpowiedzialność – brak odpowiedzi.
Adam Krzanowski, Wacław Mika,
Radni Rady Miejskiej w Krośnie

*Spółdzielnia mieszkaniowa czy folwark
Przed wyborami liderzy niemal wszystkich partii deklarowali, że po objęciu władzy przeprowadzą gruntowną reformę spółdzielni mieszkaniowych, gdyż ich obecny stan w żaden sposób nie przystaje do rzeczywistości. Bardziej radykalni – a jest ich zdecydowana większość i rekrutują się oni z szeregowych członków spółdzielni – określają je wręcz jako prywatne folwarki prezesów i wąskiej grupy ich totumfackich. Ponieważ jednak o zmianach w spółdzielczym prawie (a raczej bezprawiu) mieszkaniowym wypowiadają się na ogół ludzie ze spółdzielczej nomenklatury, toteż powstaje wrażenie, że mają one nie mniej zwolenników niż przeciwników.
Mógłby zatem ktoś pomyśleć, że skoro demokratycznie wybrani przedstawiciele lokatorów spółdzielczych mieszkań są zdecydowanie za status quo, to odgórnie nie powinno się niczego zmieniać. Ale taki punkt widzenia może przyjąć tylko ktoś, kto bezpośrednio nie zetknął się z tym problemem. Bowiem jak funkcjonuje spółdzielnia, wie tylko ten, kto w spółdzielczym mieszkaniu mieszka. Istnieje w niej ścisły podział ról: tzw. zwykłym lokatorom zostało wyznaczone tylko jedno zadanie: płacić i nie zadawać niewygodnych pytań; zaś pozostała garstka, czyli prezes ze swą świtą, w całości wzięła na swe barki trud wydawania zebranych pieniędzy.
W tym stanie rzeczy słowo „spółdzielnia” całkowicie zatraciło swe pierwotne znaczenie i kojarzy się wyłącznie z jej nomenklaturą. Tolerowanie tego wynaturzenia przez najwyższe władze w państwie doprowadziło do tego, że spółdzielcza samorządność stała się czystą abstrakcją, rzeczywistością natomiast jest całkowita arbitralność decyzji jej władz. A przecież są to jedynie osoby prawne administrujące budynkami, za które zapłacili ich użytkownicy.
Władze spółdzielni w praktyce dowolnie zarządzają wielkim majątkiem i operują ogromnymi kwotami, wpływającymi do nich jako opłaty eksploatacyjne, bowiem kontrola tych operacji ze strony płacących w praktyce nie jest możliwa, a zewnętrzny nadzór ze strony NIK czy prokuratury został ustawowo zniesiony. Spółdzielnie mieszkaniowe są zatem jedyną instytucją w Polsce, a może nawet w całym cywilizowanym świecie, której finanse nie podlegają kontroli z mocy prawa. Ta przez wiele lat tolerowana samowola i brak odpowiedzialności władz spółdzielni wpływają demoralizująco na wszystkich jej członków, szczególnie zaś tych, którzy znaleźli się w nomenklaturze.
Prezesowskie lobby jest już tak silne i zasobne, że zdołało pozyskać takiego mecenasa, iż lepszego trudno sobie wymarzyć. Mowa o SLD, niewątpliwym zwycięzcy w najbliższych wyborach. Nie ma wątpliwości, że nie pokrywa się to z deklaracjami tej partii o konieczności ukrócenia szastania publicznymi pieniędzmi przez różnej maści koterie.
Jerzy Namysło, Katowice

*Kopanie ziemniaków w maju?
W numerze 17 “Przeglądu” przeczytałam m.in. wypowiedzi osób publicznych w sondzie nt. “Czym jest dziś święto 1 Maja”. Wypowiedź p. Smagowicza, wiceprzewodniczącego Komisji Krajowej NSZZ “Solidarność” – poza tym, że poraziła mnie swoją polszczyzną – wprawiła mnie w niebywałe zdumienie. Czytam otóż, że Pan ów, jeżdżąc w tym dniu (1 maja) po Polsce, widzi, że wszędzie kopią ziemniaki i dodaje: “Może to ostatni dzień na kopanie ziemniaków?”
I teraz już nie wiem, czy Polska, po której jeździ p. S. to ta sama, po której ja chodzę lat już kilkadziesiąt? Bo w tej “mojej” Polsce ziemniaki kopano zawsze jesienią.
Stała czytelniczka ze Szczecina

*Zanim przyszli aniołowie
Kilka uwag psychiatry do artykułu p. Ryszarda Widawy “Zanim przyszli aniołowie”.
1.“W końcu został aresztowany na cztery miesiące, jednak psychiatrzy uznali, że nie ma podstaw do jego ubezwłasnowolnienia, gdyż nic mu nie dolega”. Ubezwłasnowolnienie oznacza ograniczenie zdolności do czynności prawnych, np. swobodnego dysponowania rentą, majątkiem, udziału w wyborach, czy podejmowania niektórych życiowo ważnych decyzji. Tylko część osób chorych psychicznie wymaga ubezwłasnowolnienia. Wielu takich, którym “coś dolega”, nie jest ubezwłasnowolnionych, gdyż nie ma takiej potrzeby. Ubezwłasnowolnienie nie wiąże się z izolacją, a przy przymusowym leczeniu ma pewne, choć, oczywiście, nie decydujące znaczenie. Przypuszczam, że chodziło o poczytalność, bo to mogło interesować prokuraturę.
2.“Dwa lata przed tragedią, gdy zastraszona matka szukała pomocy, psychiatrzy zaświadczyli, że jej syn nie stanowi dla nikogo zagrożenia“. A pięć lat przed tragedią syn po ukończeniu wyższej uczelni otworzył przewód doktorancki, miał rodzinę, nie zdradzał chyba poważnych zaburzeń. Pan redaktor powinien zdawać sobie sprawę, że schizofrenia paranoidalna, jak większość chorób przewlekłych, rozwija się latami. To, co jest ewidentne dziś, mogło rok temu być dopiero w zarodku, mogło wyglądać zupełnie inaczej. Ostatecznie, dopiero później ten syn zaczął rozmawiać z telewizorem i mówić dziwne rzeczy. Początkowo, z punktu widzenia postronnego obserwatora, starał się pozbyć matki z mieszkania, które zamienił na pijacką melinę. To nie jest przejaw choroby psychicznej, tylko spotykana co jakiś czas w kręgach “synów pijaków czy łobuzów” postawa.
3.“Jeśli kiedyś lekarze uznają, że jest już zdrowy – wyjdzie na wolność”. Niedawno sami Państwo publikowaliście artykuł o możliwościach leczenia schizofrenii. Czy Pan redaktor może założyć z góry, że akurat ten pacjent jest chory nieuleczalnie, że leczenie jego nie przyniesie żadnych efektów? A może dobrze zareaguje na leczenie, wróci do domu i będzie troskliwie opiekował się matką staruszką?
4. Z zakończenia artykułu, nie odbiegającego od szablonu myślenia większości dziennikarzy, wieje grozą. Ot, dziki wariat, którego beztroscy psychiatrzy chcą odesłać do domu (nb. decyduje o tym Sąd, a nie psychiatrzy), żeby zabił bezbronną staruszkę. A czy Pan redaktor może zastanowić się, cóż by się działo, gdyby to nie był człowiek chory psychicznie, tylko zwyrodniały chuligan. Jaki dostałby wyrok i gdzie wróciłby po jego odbyciu? Jak by się ten chuligan zmienił, zresocjalizował – jakie są na to szanse? Czy Pan redaktor jest przekonany, że resocjalizacja itp. metody stosowane wobec ludzi zdrowych są bardziej skuteczne od leczenia ludzi, których do określonych zachowań popchnęła choroba psychiczna?
Z wyrazami szacunku
dr med. Wojciech Lemańczyk

*Kombatanci w Uniejowicach
Z okazji Dnia Zwycięstwa w posiadłości Michała Sabadacha, który jest właścicielem jedynego w Polsce prywatnego Muzeum Ludowego Wojska Polskiego i Pamiątek po Armii Radzieckiej w Uniejowicach odbyła się majówka. Wzięło w niej udział kilkudziesięciu kombatantów spod różnych znaków bojowych.
Najważniejszymi gośćmi imprezy byli Kawalerowie Orderu Wojennego Virtuti Militari. Na 36 zgłoszeń z całego kraju przybyło ich jedenastu (część usprawiedliwiona złym stanem zdrowia, a część postanowiła skorzystać z zaproszenia Zwierzchnika Sił Zbrojnych na spotkanie w Pałacu Prezydenckim). Kawalerowie Virtuti otrzymali pamiątkowe medale rocznicowe, przygotowane przez Zarząd Główny Związku Żołnierzy LWP.
Odznaczeni najbardziej zaszczytnym orderem bojowym postanowili powołać swój klub przy muzeum w Uniejowicach. W czasie dyskusji klubowej wspominali wojenne dzieje, ale dzielili się też refleksjami dotyczącymi współczesności. Z żalem podkreślali, że władze państwowe nie dość dbają o warunki socjalno-bytowe i zdrowotne kombatantów. Nie zawsze odczuwa się szacunek dla żołnierzy, którzy przelewali krew za Ojczyznę. Martwi ich sytuacja, gdy kombatanci kiedyś dzieleni przez władze na lepszych i gorszych, dziś dzielą się sami, przez co zmniejsza się siła przebicia środowiska kombatanckiego.
Kombatanci uważają, że należy wystąpić do Prezydenta RP z listem otwartym w sprawie potrzeby nowelizacji ustawy kombatanckiej. Wzorem mogą być pewne rozwiązania ustawy o Orderze Wojennym Virtuti Militari z 25 marca 1933 r. Środowisko kombatanckie potrzebuje realnej pomocy, a nie deklaracji.
W czasie spotkania postanowiono zaproponować organizacjom kombatanckim powołanie wspólnych wojewódzkich klubów kawalerów “krzyży wojennych”: Orderu Virtuti Militari, Orderu Grunwaldu i Walecznych z udziałem przedstawicieli miast, miejscowości i jednostek wojskowych odznaczonych tymi krzyżami. Kluby te mogą popularyzować wśród społeczności lokalnych, zwłaszcza młodzieży, historię i dokonania wojska oraz dbać o warunki socjalno-bytowe i zdrowotne kombatantów.
Członkowie Powiatowego Oddziału ZŻ LWP z Lubina zbierali datki pieniężne do skarbonki na pomoc weteranom LWP z Żytomierszczyzny na Ukrainie. Zebrali prawie 700 złotych (oczekują dalszych wpłat na konto bankowe PKO BP Lubin 10203059-1972250-270-1, ZP ZŻ LWP 59-300 Lubin, ul. Kilińskiego 25a/144 z dopiskiem “Dar serca żołnierzom weteranom LWP z Żytomierza”). Zakupione dary zostaną wysłane do Żytomierza w lipcu br.
Prezes Zarządu
Wojewódzkiego Oddziału Dolnośląskiego ZŻ LWP
Mjr rez. mgr Krzysztof Majer

*Tylko zapłać
W numerze 20 “Przeglądu” z 15 maja 2000 r. ukazał się artykuł autorstwa pani Heleny Ciemińskiej, dotyczący wyższych szkół niepaństwowych, w którym znalazły się istotne nieścisłości. Cytowany passus, dotyczący Wyższej Szkoły Ochrony Środowiska, który brzmi – “To nie jest szkoła wyższa. (…) W trybie natychmiastowym powinna ulec przekształceniu w technikum lub najwyżej szkołę policealną (…)”, przypisany przez autorkę kontrolerom ministra edukacji narodowej, jest w rzeczywistości autorstwa osoby kwestionującej poziom kształcenia w tej uczelni. Przeprowadzona w Wyższej Szkole Ochrony Środowiska w Bydgoszczy wizytacja zarzutu tego nie potwierdziła.
Wizytowali szkołę: pracownik ministerstwa odpowiedzialny za nadzór nad szkołami wyższymi oraz ekspert Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego profesor Akademii Rolniczej w Poznaniu. Wizytacja stwierdziła, że uczelnia jest dobrze zorganizowana jak na pierwszy rok istnienia, a plany i programy studiów oraz kadra spełniają wymogi stawiane przez Radę Główną Szkolnictwa Wyższego.
Ponadto w artykule wymienia się przypadki nadania niektórym uczelniom przez Ministra Edukacji Narodowej uprawnień wbrew opinii Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego. Na początku akapitu wymienia się obecnego ministra, prof. Mirosława Handke, co mogłoby sugerować, że to właśnie ten minister nie liczy się z Radą Główną, tymczasem wymienione uczelnie otrzymały uprawnienia od poprzednika obecnego ministra, prof. Jerzego Wiatra. Nie pozostawało to w sprzeczności z przepisami ustawy o szkolnictwie wyższym, która wymaga, by minister zasięgnął opinii Rady Głównej, nie jest natomiast tą opinią związany.
Ministerstwo Edukacji Narodowej uprzejmie prosi o sprostowanie wymienionych nieścisłości.
Dyrektor Departamentu
mgr Tadeusz Popłonkowski

Od autora:
W artykule oparłam się na protokole NIK, który kontrolowane ministerstwo podpisało bez zastrzeżeń. Nie rozumiem więc, skąd teraz pojawiają się próby dementowania treści raportu. Dla mnie materiały Izby są wiarygodne.
Helena Ciemińska

*Diabelskie ziele
Lubię czytać “Przegląd”. Także dlatego, że pisują w nim moi dobrzy znajomi (Aleksander Małachowski, Krzysztof Wolicki). I dlatego z wielkim zdumieniem i przykrością przeczytałem (w numerze z 25 kwietnia br.) artykuł pani Iwony Konarskiej “Diabelskie ziele”.
Nie będę wdawał się z panią Konarską w polemikę na temat właściwości leczniczych vilcacory. Lecznicze działanie różnych (bo nie tylko vilcacory) ziół andyjskich – dla mnie bezsporne – budzi kontrowersje w świecie lekarskim. Zioła te mają wśród lekarzy zwolenników i przeciwników. To normalne, proszę przypomnieć sobie, co na przełomie lat 20. i 30. mówiło się i pisało w środowiskach medycznych o penicylinie. Ale to temat na inną dyskusję.
Smutkiem napawa mnie jednak to, że autorka tekstu przytacza informacje dotyczące wydawnictwa TOWER PRESS, które – niestety – nie są prawdziwe. A przecież można to było wszystko bardzo łatwo sprawdzić.
Nie jest prawdą, że wydawnictwo TOWER PRESS wydało wybór “sztuk teatralnych swojego wiceprezesa, Władysława Zawistowskiego”. Książkę tę wydało zupełnie inne wydawnictwo.
O Romanie Warszewskim autorka pisze: “Niektórzy dziennikarze w swoich publikacjach tytułują go doktorem”. Otóż Roman Warszewski rzeczywiście ma tytuł doktora.
“Jeden z warszawskich lekarzy onkologów dostał list z pogróżkami od wydawnictwa firmującego publikacje”. To sugestia, iż nasze wydawnictwo zajmuje się zastraszaniem ludzi. W tym wypadku onkologów. Jest to pomówienie.
Stwierdzenie, iż “dziennikarze pojechali na koszt londyńskiej firmy do Peru” jest także nieprawdziwe.
Jeszcze raz powtarzam – przykro mi, że akurat w “Przeglądzie” ukazał się tekst zawierający tak wiele nieprzyjemnych dla naszego wydawnictwa nieporozumień.
Z poważaniem
Redaktor Naczelny Działu Książkowego
Antoni Pawlak
Od autora:
1. Rzeczywiście, sztuki teatralne pana Zawistowskiego wydało inne wydawnictwo. Za to zbiór wierszy różnych autorów, w tym pana Zawistowskiego, wydało właśnie wydawnictwo Tower Press.
2. Oczywiście, pan Pawlak wie, że kupujący książkę o vilcacorze widzi tytuł książki, informujący, że vilcacora leczy raka, obok informację, że autor ma dr przed nazwiskiem. Nikt, powtarzam nikt nie pomyśli, że autor jest na przykład doktorem maszynoznawstwa. Czytelnik sądzi, że autor jest lekarzem, a tytuł odczytuje jako tytuł lekarza. Właśnie dlatego dziennikarze mówią do autora “panie doktorze”.
3. Znam imię i nazwisko lekarza onkologa, który otrzymał agresywny list. Dopóki nie będzie to konieczne, jego dane nie będą ujawnione.
4. Informacja, że zwolennicy vilcacory sfinansowali wyjazd dziennikarzy, pojawia się i w książce, i w publikacjach prasowych. Jeśli są nieprawdziwe, to kto płacił za tę kosztowną podróż?
Przy okazji chcę podkreślić, że spieramy się o fakty, a o nie zawsze trzeba się spierać. Niech jednak nie umknie nam świadomość, że głównym tematem sporu jest ziele, dla którego chorzy na raka porzucają leczenie szpitalne. I które nigdy – jak chciałby pan Antoni Pawlak – nie będzie nową penicyliną.
Iwona Konarska

*Kasa jak twierdza
Po przeczytaniu artykułu zamieszczonego w “Przeglądzie” w dniu 25 kwietnia 2000 r. pt. “Kasa jak twierdza” chciałam serdecznie zaprosić autorkę artykułu red. Iwonę Konarską do przyjazdu do Opolskiej Regionalnej Kasy Chorych. Chętnie przejedziemy się z panią redaktor szybką windą, pokażemy ocieplony budynek oraz przedstawimy rachunki wystawiane za modernizację budynku. Na red. Iwonę Konarską czekamy w Opolu 15 maja 2000 r.
Mam nadzieję, że pani redaktor skorzysta z naszego zaproszenia i odwiedzi Opolską Kasę Chorych. W razie odmowy można by pomyśleć, że autorka tekstu – parafrazuję zdanie z artykułu – … nie chce wiedzieć, jaka jest rzeczywistość w Opolskiej Kasie Chorych”.
Elwina Bielak
Rzecznik Prasowy
Opolskiej Regionalnej Kasy Chorych

Od autora:
Dokładną relację na temat siedziby przedstawiła mi jedna z pracownic Kasy. Ale rzeczywiście, nie widziałam jej na własne oczy, więc dziękuję za zaproszenie. Na pewno skorzystam.
Iwona Konarska

Jubileusz Domu Dziecka w Józefowie
Komitet Organizacyjny Jubileuszu 50-lecia działalności Domu Dziecka w Józefowie-Michalinie zaprasza wychowanków na spotkanie jubileuszowe, które odbędzie się 17 czerwca o godz. 10.00 w Domu Dziecka w Michalinie-Józefowie przy ul. Piłsudskiego 22. Uczestnictwo w spotkaniu i ewentualny nocleg są bezpłatne.
Dodatkowe informacje można uzyskać w korporacji MALEX, 01-043 Warszawa, ul. Okopowa 59, tel.: 636 66 92 i 636 66 93, kom. 0-90 205 953 u przewodniczącego Komitetu Organizacyjnego p. Zbigniewa Malesy, podając hasło “Dom Dziecka”.

Wydanie: 2000, 21/2000

Kategorie: Od czytelników

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy