Listy od czytelników Nr 36/2016

Listy od czytelników Nr 36/2016

Szok reprywatyzacji
Opinia publiczna zbulwersowana jest informacjami o reprywatyzacji domów w Warszawie i w innych polskich miastach. Dziwią się i oburzają politycy, dziennikarze i masy czytające oraz oglądające telewizję. Mnie jednak dziwią te wyrazy oburzenia. Przecież procesy zamieniania własności państwowej na prywatną od 1990 r. przebiegały w podobny sposób. I były chwalone przez polityków i dziennikarzy jako wyraz słusznych zmian dziejowych. Skąd teraz takie obłudne potępienie dla reprywatyzacji?
Prywatyzacja zakładów przemysłowych też polegała na tym, że przejmowano majątek państwowy po symbolicznych cenach. I władze legalnie, za grosze oddawały zakłady w ręce prywatne. Oto kilka przykładów. Wojewoda sprzedał za 18 mln zł zakład, który na rachunku w banku miał 17 mln zł gotówki. Inny, dzisiaj ważny przedsiębiorca kupił firmę produkującą meble i mającą zakłady w dużym mieście, wówczas wojewódzkim. Następnie  podzielił przedsiębiorstwo na cztery spółki. Załogę przeniósł do jednej, a majątek w postaci parku maszynowego i nieruchomości do pozostałych. Bank mający kredyt w przedsiębiorstwie przenosił zabezpieczenia w ślad za majątkiem. Wojewoda tego nie robił. Następnie spółka z załogą zbankrutowała i skarb państwa wypłacił ludziom odprawy. Majątek zgromadzony w innych spółkach został sprzedany. Jedynie bank odzyskał swoje należności, ale podstawowa część pieniędzy ze sprzedaży poszła do kieszeni beneficjenta prywatyzacji. Prywatyzowano zakłady pracy mające domy zakładowe, w których mieszkali pracownicy. Sprzedano zakłady z tymi domami. Nowi właściciele dalej sprzedawali te domy razem z mieszkańcami, którzy byli z nich wysiedlani. Przez całe lata protestujących przeciwko temu traktowano jako osoby tęskniące za poprzednim ustrojem.
Transakcje prywatyzacyjne i reprywatyzacyjne zwykle były legalne i zgodne z ideologią oraz prawem polskiego kapitalizmu. Prawo okazywało się korzystne dla jednych, a okrutne dla drugich. Państwo zawsze działa w czyimś dominującym interesie. Dziwić może tylko, że ojcowie założyciele takiej III RP wywodzili się z Solidarności, która była ludowym buntem domagającym się równości. A oburzenie, które wybuchło ostatnio, to reakcja na zdarzenia w medialnym centrum i odpowiada nastrojowi chwili. Generalnie jednak niewiele to wszystko zmieni i w realiach panującego ustroju nie zostaną podważone decyzje reprywatyzacyjne. Co najwyżej toczyć się będzie jakiś jednostkowy spór sądowy.
Wiesław Żółtkowski


W obronie pl. Ludwika Waryńskiego w Poznaniu
Już w lutym 2015 r. alarmowałem w sprawie prowadzonej w Poznaniu „akcji dekomunizacyjnej”, której ofiarą padły pomniki, a nawet ulice, w tym pl. Ludwika Waryńskiego („Zamach na poznańskie pomniki”, PRZEGLĄD nr 8/2015). Ostatnio idea ta odżyła na łamach „Głosu Wielkopolskiego”, a jej rzecznikiem jest m.in. Mateusz Rozmiarek, radny PiS, wiceprzewodniczący Komisji Kultury i Nauki Rady Miasta Poznania. Zdumiewają jego zarzuty, że Waryński, zmarły w 1889 r. w carskiej twierdzy w Szlisselburgu, należał do organizacji Polska Młodzież Socjalistyczna i był założycielem pierwszej w Polsce partii marksistowskiej (Proletariat), której idee posłużyły do tworzenia doktryny w czasach PRL (!), a więc po ponad 50 latach. Radny Rozmiarek zastanawia się też, po której stronie – socjalistycznej czy niepodległościowej – opowiedziałby się Waryński, gdyby dożył rewolucji 1905 r.
Trudno dyskutować w krótkim tekście z wiceprzewodniczącym Rozmiarkiem, ale jako specjalista od spraw kultury i nauki powinien spojrzeć choćby na działalność Józefa Piłsudskiego w okresie zaboru rosyjskiego. Otóż późniejszy marszałek, patron wielu placów i ulic, był od 1892 r. członkiem Polskiej Partii Socjalistycznej, w 1895 r. został zaś członkiem frakcji lewicowej – Centralnego Komitetu Robotniczego, uczestniczył w działaniach rewolucyjnych, których zaczynem była krwawa niedziela w Petersburgu. Pewne idee PPS, która po II wojnie światowej weszła w skład PZPR, posłużyły – jak to stwierdza wiceprzewodniczący Rozmiarek w odniesieniu do Proletariatu – do tworzenia doktryny w czasach PRL.
W tym samym numerze „Głosu Wielkopolskiego” zamieszczono bardzo pozytywną ocenę działalności Ludwika Waryńskiego, której dokonał Przemysław Czechanowski, członek zarządu okręgowego partii Razem. Stwierdza on: „Nie rozumiem, jak osoba zasłużona w walce z rosyjskim zaborcą może być przez prawicę – rzekomo patriotyczną – tak radykalnie zwalczana. Nie zgadzamy się na wymazywanie takich kart naszej wspólnej historii”. Krytycznie o dążeniu do zmiany nazwy pl. Ludwika Waryńskiego wypowiada się także wielu mieszkańców Poznania, w tym radna lewicy Katarzyna Kretkowska, co również odnotowuje gazeta. Czy zwycięży „dekomunizacja” sięgająca czasów carskich?
Prof. dr hab. Tadeusz Malinowski, Poznań


Kolejna „dobra zmiana” na poczcie
W dawnych, odrażających czasach, kiedy rządzili wstrętni komuniści, jeśli się chciało wysłać list, wystarczyło go napisać, nakleić znaczek kupiony w pobliskim kiosku i wrzucić do ulicznej skrzynki pocztowej, których było pełno.
Pierwsza „dobra zmiana” nastąpiła w czasach III RP. Znaczki pocztowe wycofano z kiosków. Aby zdobyć znaczek, trzeba było się udać do urzędu pocztowego, który był położony dalej, czynny krócej, a po znaczek nierzadko trzeba było odstać w kolejce.
Pełne udogodnienie dla obywatela, pełna „dobra zmiana” nastąpiła dopiero dziś. W niektórych bowiem miastach, np. w Szczecinie, Poczta Polska zlikwidowała prawie wszystkie uliczne skrzynki pocztowe. Teraz z każdą pocztówką należy iść do urzędu pocztowego. Dopiero tam można ją wysłać! A z upływem lat coraz wyżej cenimy korespondencję i coraz trudniej nam się chodzi…
Niesprawna Alina ze Szczecina


Reprywatyzacja w Bielsku-Białej
Od dawna śledzę na łamach PRZEGLĄDU piętnowanie złodziejskiej reprywatyzacji. Chcę przedstawić Państwu sprawę reprywatyzacji budynku przy ul. Cechowej 11 w Bielsku-Białej.
Kilka lat temu odremontowany właśnie budynek spokojnie oddano w ręce podobno właściciela. W sądzie, w którym była rozpatrywana ta reprywatyzacja, przedstawiciel miasta się nie pojawił. Ochoczo oddano świeżo wyremontowany budynek rzekomemu właścicielowi. Ten rzekomy właściciel spokojnie poczekał na zakończenie remontu!
I wszystko byłoby OK, gdyby nie jakaś „głupia baba”, która wynajmowała tam lokal na restaurację i podniosła raban. I to ona wyszukiwała dowody przestępstwa. Okazuje się, że czynsz wzrósł tam trzykrotnie. Jest to metoda „na wirtualnego właściciela”, który nie zjawił się w sądzie. Ale jest pełnomocnik, który nie jest postacią fikcyjną. Pieniądze miał kto pobierać. A komu były one przekazywane? Ten wirtualny właściciel mieszka podobno w Australii. Sąd ma zamiar – dopiero teraz – wysłać list gończy… To jest przykład złodziejskiej reprywatyzacji. I chyba nikt z UM nie ucierpiał, władze trzymają się mocno swoich stanowisk. To jest skandal.
ABC

Wydanie: 2016, 36/2016

Kategorie: Od czytelników

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy