Litwa stawia na populistę

Litwa stawia na populistę

Sensacja w Wilnie: w wyborach zwycięża… Rosjanin, który jest milionerem

Rosyjska Piąta Kolumna czy kombinacja Andrzeja Leppera i Stana Tymińskiego w swoistym litewskim stylu? Po pierwszej turze parlamentarnych wyborów na Litwie królem – w dosłownym tego słowa znaczeniu – ale także królem z pierwszych stron gazet jest jeden człowiek… Rosjanin z pochodzenia, Wiktor Uspaskich. Jego Partia Pracy założona raptem przed rokiem zdobyła zdecydowanie największe poparcie Litwinów, o ponad 30% większe niż wynik drugiej w rozgrywce wyborczej koalicji socjaldemokratów i socjalliberałów (patrz: infografika). W ten sposób prawie absolutni noworysze w polityce litewskiej niemal zaczęli się już witać z (realną) władzą.
Wracając do Uspaskicha. Nie tylko niektórzy litewscy politolodzy, lecz także międzynarodowi komentatorzy zdążyli już wokół lidera Partii Pracy stworzyć atmosferę podejrzliwości i sugestii, że będzie reprezentował na Litwie interesy niedawnego imperialnego „pana” – Rosji. Punktem wyjścia do takich hipotez jest barwny życiorys Uspaskicha, który dorosłe życie zaczynał na dalekiej rosyjskiej północy, pod Archangielskiem, gdzie pracował jako spawacz i gdzie zaprzyjaźnił się wówczas (sypiając, jak to mówią nie tylko Rosjanie, prycza w pryczę) z jednym z dzisiejszych wiceprezesów Gazpromu.
Tamte czasy na pewno nie zaszkodziły Uspaskichowi w dalszej karierze. Przed dwudziestu laty po raz pierwszy przyjechał do (ówczesnej) Litwy, gdzie kierował budową odcinka gazociągu. Potem, w latach 90., przyjechał na stałe do Kiejdan (tych od Radziwiłów), gdzie robił, jak elegancko to się dzisiaj określa, interesy z rosyjskimi gigantami energetycznymi. Wtedy zarobił pierwsze duże pieniądze. Ale wielka kariera życiowa zwycięzcy październikowej elekcji wiąże się z rozpoczęciem działalności biznesowej bezpośrednio na Litwie. Wiktor Uspaskich założył tu kilka dobrze prosperujących firm, m.in. zakład przetwórstwa warzyw, znajdujący się w Kiejdanach. Jego twarz stała się wtedy powszechnie znana, przez kilka lat bowiem zdjęcie Uspaskicha ozdabiało etykiety słoików z produkowanymi przez niego ogórkami konserwowymi. Innymi słowy –

swojego majątku

Wiktor Uspaskich nie zawdzięcza, jak sugerują jego przeciwnicy, niewidzialnej ręce rosyjskich służb specjalnych albo Gazpromowi (który w zamian zażąda teraz podporządkowania Litwy rosyjskim planom), ale własnej przedsiębiorczości – połączonej (jak często przy budowaniu potęg biznesowych w państwach postkomunistycznych) z układami towarzyskimi.
Także ci, którzy uważają, że zaskakujący sukces na Litwie osiągnął człowiek absolutnie nowy w litewskiej polityce, nie mają do końca racji. Jak wielu biznesmenom w regionie środkowej i wschodniej Europy, także i Uspaskichowi przestały w jakimś momencie wystarczać jedynie wielkie pieniądze, a zaczęła śnić się mu władza polityczna. Dzisiejszy lider Partii Pracy swoją karierę polityczną rozpoczął już przed czterema laty, kiedy został posłem z listy partii socjalliberalnej Nowy Związek, tej samej, która tworzyła w minionym czasie koalicję rządową (a teraz koalicję wyborczą) z socjaldemokratami premiera Algirdasa Brazauskusa. Uspaskich był nawet z ramienia socjalliberałów przewodniczącym sejmowej komisji ekonomicznej.
Dla kogoś, kto w swoich firmach jest władcą nieomal absolutnym, rola człowieka nawet z pierwszej dziesiątki, ale daleko w tyle za przewodniczącym Nowego Związku (i marszałkiem poprzedniego Sejmu), Arturasem Paulauskasem, wyraźnie okazała się niedostatecznie satysfakcjonująca. Na dodatek skandale korupcyjne i polityczne wstrząsające Litwą w ostatnich dwóch latach – poczynając od impeachmentu (byłego już) prezydenta Rolandasa Paksasa – doprowadziły do kompromitacji dotychczasowej klasy politycznej. Uspaskich dostrzegł w takim rozwoju wydarzeń szansę dla siebie. Pod hasłami zerwania z przegniłymi elitami litewskiej polityki najpierw zrezygnował ze stanowiska przewodniczącego komisji w Sejmie, potem wystąpił z Nowego Związku, a w końcu, przed rokiem, założył swoją Partię Pracy.
Czym jest to nowe na Litwie ugrupowanie? Politolodzy ograniczają się często do określenia, że to partia populistyczna, i to na pewno część prawdy. Główne hasło Partii Pracy w kampanii wyborczej brzmiało: członkowie tego ugrupowania

potrafili sami się wzbogacić

i teraz pomogą osiągnąć dobrobyt ogółowi społeczeństwa. Na wyborczych listach Partii Pracy wśród kandydatów najwięcej było ludzi zamożnych. Tylko w pierwszej trzydziestce znalazło się aż dziewięciu milionerów! Sam Uspaskich prezentował się jako człowiek sukcesu i dobry biznesmen, któremu udała się także kariera polityczna.
Lider Partii Pracy powtarzał też często: każdy ma szansę, by zostać milionerem. Obiecywał, że prawie natychmiast po przejęciu władzy zaprowadzi porządek, który zaowocuje szybkim rozwojem gospodarki i błyskawicznym wzrostem poziomu życia.
Druga część prawdy o sukcesie Uspaskicha to

urok politycznej nowości.

Biznesmen z Kiejdan i relatywnie świeży poseł do (poprzedniego) Sejmu wyczuł społeczne nastroje. Większość Litwinów była już zmęczona historycznymi partiami politycznymi, takimi jak Sajudis (przekształcony w Związek Ojczyźniany) czy socjaldemokraci, które wywalczyły na początku lat niepodległe państwo litewskie. Już w 2000 r. pierwszym sygnałem tego socjologicznego zjawiska były niezłe wyniki, jakie w tamtych wyborach osiągnęła np. partia Paulauskasa. Po serii kolejnych skandali Litwini chcieli kogoś nowego albo przynajmniej iluzji, że ktoś nowy będzie sprawował władzę. Znamienne, że z badań opinii publicznej od dawna wiadomo było, że elektorat Partii Pracy to głównie ludzie, którzy zawiedli się na dotychczasowych rządach, i ci biedni, i ci bardziej zamożni. „Będziemy głosowali na Uspaskicha, bo już tylko jemu wierzymy”, powtarzali w prasie przed elekcją zarówno Litwini, jak i Rosjanie oraz litewscy Polacy.
Co wynika jednak z tego sukcesu dla przyszłości politycznej Litwy? Po pierwszych emocjach, wywołanych głównie wysokim wynikiem Partii Pracy, w Wilnie prawie nikt nie wierzy dziś, aby Wiktor Uspaskich mógł rzeczywiście przewrócić do góry nogami tamtejszą scenę polityczną. Specyficzna ordynacja wyborcza, w której część posłów wybierana jest według ordynacji proporcjonalnej, a część w okręgach jednomandatowych, sprawia, że zdobywając w skali kraju prawie 30% głosów, Partia Pracy zyskała na razie jedynie 23 mandaty w 141-osobowym Sejmie. W drugiej turze, 24 października, kandydaci Uspaskicha będą walczyć w 48 (ogółem 71) okręgach jednomandatowych. Gdyby zwyciężyli we wszystkich, uzyskaliby większość – 71 mandatów, i mogliby samodzielnie formować rząd.
Praktycznie żaden z ośrodków socjologicznych takiego scenariusza jednak nie przewiduje. Jeśli Partia Pracy będzie miała 60 mandatów, to będzie polityczny wyczyn, przewidują socjologowie. Bardziej prawdopodobne jest, że w ostatecznym rozkładzie sił w litewskim Sejmie ludzie Uspaskicha będą mieć nie więcej niż 45-50 mandatów. W takim przypadku – prognozuje litewski politolog Lauras Bielenis – możliwe jest, że Partia Pracy pozostanie nawet za burtą władzy wykonawczej. „Teoretycznie rządzącą koalicję mogą utworzyć socjaldemokraci i socjalliberałowie na przykład ze Związkiem Liberałów i Centrum, a do nich dołączą konserwatyści”, napisał Bielenis. Hasła sugerujące podobny – ponadideologiczny – sojusz

„dla obrony ojczyzny”

sformułowali już także liderzy Związku Ojczyźnianego.
W praktyce najbardziej realistyczny scenariusz dla Litwy zakłada jednak udział Uspaskicha w nowym litewskim rządzie, ale jako… słabszego partnera w koalicji z dotychczasowym układem rządzącym, tj. socjaldemokratami i socjalliberałami. Najbardziej doświadczony, czynny dzisiaj polityk na Litwie, czyli socjaldemokratyczny premier Algirdas Brazauskus, zapowiedział już, że zamierza zachować stanowisko szefa rządu w najbliższych latach albo przy wsparciu Partii Pracy, ale w innej konfiguracji. Dla Uspaskicha, który wyrósł z ugrupowania socjalliberałów, może być to jedyne rozwiązanie. Chyba że będzie chciał cztery lata przeczekać w ławach opozycji, ale przykład wielu partii populistycznych (także np. Samoobrony w polskim Sejmie) powinien mu przypominać, że co cztery lata wyborcom podobają się zupełnie nowi populiści, a nie ci już „splamieni” udziałem w – choćby tylko parlamentarnym – rządzeniu.


W pierwszej turze wyborów
Partia Pracy Wiktora Uspaskicha -28,6%
Koalicja socjaldemokratów i socjalliberałów „Za pracę na rzecz Litwy”- 20,6%
Związek Ojczyźniany (konserwatyści z byłego Sajudisu) – 14,5%
Koalicja b. prezydenta Paksasa „Za porządek i sprawiedliwość”, – 11,42%
Związek Liberałów i Centrum – 6,6%


Polacy w wyborach
Aż 129 Polaków, obywateli litewskich, wystartowało w wyborach na Litwie. Najwięcej – 105 – z listy Akcji Wyborczej Polaków na Litwie (AWPL). Pozostali kandydują z list partii ogólnonarodowych albo samodzielnie w okręgach jednomandatowych. Od początku wiadomo było, że realne szanse zdobycia mandatów mają jedynie kandydaci AWPL; szanse pozostałych były minimalne, w odróżnieniu bowiem od poprzednich wyborów partie ogólnonarodowe tym razem umieściły Polaków na końcu swych list. M.in. poseł partii socjaldemokratycznej Artur Płokszto, który przez trzy ostatnie kadencje zajmował jedno z czołowych miejsc na liście swego ugrupowania, tym razem znalazł się na 84. pozycji – i nie wszedł do litewskiego Sejmu.
Akcja Wyborcza Polaków na Litwie liczyła, że odegra w obecnych wyborach istotną rolę. Aby zwiększyć swoje szanse na przekroczenie progu wyborczego (5% poparcia w skali całej Litwy), AWPL połączyła swe siły z innymi organizacjami mniejszości narodowych – z listy AWPL startowali także Rosjanie i Białorusini (co było powtórzeniem manewru z czerwcowych wyborów do Parlamentu Europejskiego, kiedy to dzięki wspólnym listom z Rosjanami udało się AWPL przekroczyć pięcioprocentowy próg wyborczy).
Te rachuby nie sprawdziły się jednak. Akcja Wyborcza Polaków na Litwie nie przekroczyła wymaganego progu; zdobywając 3,8% głosów. W pierwszej turze do Sejmu dostał się jedynie przewodniczący AWPL, Waldemar Tomaszewski, który w wileńsko-solecznickim okręgu jednomandatowym uzyskał 67,76% głosów. 24 października, w drugiej turze, o mandat poselski będzie walczyło jeszcze trzech przedstawicieli AWPL, którzy 10 października uzyskali najwięcej głosów w swych okręgach jednomandatowych. Ich konkurentami są przedstawiciele Partii Pracy, faworyci obecnych wyborów.
Na Litwie Polacy są najliczniejszą mniejszością, stanowią 6,7% społeczeństwa. Na drugim miejscu są Rosjanie – 6,3%, na trzecim Białorusini – 1,2%.

Wydanie: 2004, 43/2004

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy