W Łodzi dzieje się

W Łodzi dzieje się

Miasto meneli czy miasto hipsterów

Wojciech GóreckiBartosz Józefiak – autorzy reporterskiej książki „Łódź. Miasto po przejściach” (Czarne)

Macie łódzki kompleks?
Wojciech Górecki: – Nigdy nie czułem się gorszy dlatego, że jestem z Łodzi. Wręcz przeciwnie – byłem i jestem z tego dumny. W latach 90. oznaczało to jednak, że jest się z miasta, które znajduje się w zapaści i ma gigantyczne problemy. Wiadomo było, że taka osoba miała pod górkę. Wielu wstydziło się Łodzi. W reportażu przytaczamy np. felieton z początku lat 90. reżysera Marka Koterskiego, który mieszkał przez jakiś czas w Łodzi. Opisuje w nim zadanie, które wymyślił studentom Filmówki. Mieli napisać, co zrobić z Łodzią. Najbardziej podobał mu się pomysł spryskania miasta z helikopterów białą farbą i urządzenia gułagu dla politycznych. Innym było ustawienie buldożerów i zrównanie miasta z ziemią. Mówił, że nie pójdzie na ulicę Piotrkowską, bo czuje się, jakby dostawał w twarz, a ludzie wyglądają jak z depozytu izby wytrzeźwień.

Bartosz Józefiak: – Teraz ten kompleks już chyba nie jest obecny. Nadal wiele osób wyjeżdża z Łodzi, ale nie z poczucia wstydu. Przeciwnie – ludzie żałują, że muszą opuścić miasto. Poznałem licealistkę, która mówiła mi, że bardzo lubi Łódź. Wyjeżdża jednak, bo kierunek studiów, na który chce iść, jest tylko w Warszawie. Coraz więcej słyszę głosów: „Chciałbym zostać, ale nie mogę”.

Dlaczego Łódź kojarzy się ze wszystkim, co najgorsze?
W.G.: – Jak ujął to Bartek, w Łodzi dzieje się to, co w całej Polsce. Tylko że dzieje się bardziej. Głównym powodem problemów miasta jest kryzys, który je dopadł po 1989 r. W Rosji funkcjonuje określenie monomiasto. To ośrodek, który powstawał wokół zakładu pracy – był żywicielem większości rodzin. Jeśli upadał, to całe miasto szło na bezrobocie. Podobnie było w Łodzi. Nie była ona co prawda skupiona wokół jednego zakładu, ale wokół jednej branży, czyli przemysłu włókienniczego, już tak. Łódź rozwijała się w tym kierunku od lat 20. XIX w. W okresie międzywojennym i w PRL uzależnienie od jednej branży jeszcze się pogłębiło. Kiedy branża zaczęła mieć problemy, miała je cała Łódź. Upadały fabryki, było 20-procentowe bezrobocie, panowała skrajna bieda. Warunki mieszkaniowe były gorsze niż w innych miastach. Jeszcze na przełomie lat 80. i 90. doszło do kilku tragicznych wybuchów gazu. Okazało się, że należy pilnie wymienić 100 km sieci gazowej. Od tamtej pory sporo zrobiono, ale wieloletnich zaniedbań nie da się tak szybko naprawić.

W 1992 r. Łódź niemal zbankrutowała. Jak to możliwe, że miasto doprowadzono do takiego stanu?
W.G.: – Łódź przeżywała kryzys już pod koniec XIX w. i na początku XX w. W 1892 r. był tzw. bunt łódzki – robotnicy protestowali przeciwko złemu traktowaniu ich przez majstrów, żądali wyższej płacy i krótszego dnia pracy. Protest został krwawo stłumiony przez carskie wojsko, zginęło wielu ludzi. Później o prawa robotnicze włókniarki i włókniarze walczyli w rewolucji 1905 r. W PRL klasa robotnicza była ważna dla władzy, ale włókniarki (bo przemysł lekki był silnie sfeminizowany) nie były grupą zawodową, która mogła przestraszyć władzę. Nie mogły też – tak jak stoczniowcy czy górnicy – zablokować całego miasta, wstrzymując pracę, bo miały na głowie rodziny. Trudno było w tych warunkach coś wywalczyć.

B.J.: – Władze centralne nigdy nie były wielbicielami Łodzi. Nie inwestowało się w nią – poza okresem, kiedy Platforma Obywatelska była u władzy i minister Cezary Grabarczyk walczył o to, aby postawić nowy dworzec Łódź Fabryczna i wybudować autostrady. Łódź ma poczucie osamotnienia i pozostawienia przez władze. Moi rozmówcy często mówią, że np. Wrocław był wspierany po powodzi, a ich miastu, które doświadczyło klęski ekonomicznej, nie pomagano.

Jak więc Łódź poradziła sobie z kryzysem?
W.G.: – W latach 90. nie miała na siebie żadnego pomysłu i rozpaczliwie chwytała się wszelkich brzytew. Jedną z inicjatyw, którym patronowały ówczesne władze, było sięgnięcie do korzeni wielokulturowej historii Łodzi. Wymyślono np. Światowe Spotkanie Łodzian – pierwsza edycja tej imprezy odbyła się w 1992 r., a gośćmi byli m.in. znakomity tłumacz Karl Dedecius i wybitny producent filmowy Artur Brauner. Wielu uczestników Spotkania odwiedzało miasto po raz pierwszy od II wojny światowej. Takie inicjatywy miały rozkręcić turystykę, zainteresować Łodzią ludzi z całego świata. Poza tym Łódź korzystała z położenia w centrum Polski. Jego symbolem jest dla mnie Centrum Hurtowe Ptak założone przez Antoniego Ptaka. Gdy powstawało na początku lat 90., wyglądało absurdalnie – bazar w szczerym polu, przy pustej drodze z Łodzi do Piotrkowa Trybunalskiego, między Rzgowem a Tuszynem. Z każdym rokiem bazar się rozrastał, aż stał się największym targowiskiem w kraju. Kupcy, pośrednicy i hurtownicy z całej Polski przyjeżdżali tam po towar.

B.J.: – Ponadto w latach 90. powstało mnóstwo małych firm szwalniczych. Ludzie mieli maszyny do szycia, a włókniarki, które były bezrobotne – fach w ręku. Szyły więc za niewielkie pieniądze. Niektóre firmy istnieją do dziś. Przykładem są Rajstopy Adrian – założycielka, Małgorzata Rosołowska-Pomorska, wykupiła na początku jedną maszynę, później kolejne i udało się rozkręcić interes. Teraz to jedna z największych firm zajmujących się projektowaniem i sprzedażą rajstop w Polsce.

Jaki pomysł na rozwój miasta miały później władze?
W.G.: – Takie na większą skalę pojawiły się dopiero na przełomie stuleci. Jeszcze w latach 90. przywrócono ruch na lokalnym lotnisku, któremu nadano imię Władysława Reymonta, autora „Ziemi obiecanej”. Tłoku tam jednak nie ma, choć gdy kilka lat temu remontowano jeden z pasów startowych na Okęciu i przekierowano tam część połączeń, obsługa stanęła na wysokości zadania. A w 2009 r. postawiono Atlas Arenę, gdzie odbywają się duże koncerty i imprezy. Przyjeżdżają na nie ludzie z całej Polski.

B.J.: – Wykorzystano też środki unijne – zainwestowano w monumentalne budowle, takie jak wspomniany dworzec Łódź Fabryczna bądź kompleks EC1, dawna elektrownia, w której znajdują się Centrum Nauki i Techniki, Planetarium czy Narodowe Centrum Kultury Filmowej.

Ponadto pomysłem na rozwój miasta jest wykorzystanie budynków pofabrycznych. W latach 90. fabryki uważano nie za zabytek, tylko za pomnik PRL, który trzeba wyburzyć. Dopiero później zauważono, że pofabryczne przestrzenie są piękne i funkcjonalne. W 2006 r. otwarto Manufakturę, ogromne centrum handlowo-rozrywkowe. W ostatnich latach zrewitalizowano kolejne fabryki – powstały Monopolis, OFF Piotrkowska, ekskluzywne apartamenty w fabryce Karola Scheiblera.

Nie brakuje też chyba wydarzeń kulturalnych.
B.J.:
– Pojawiają się ciekawe inicjatywy artystyczne. Łódź ma bardzo silną scenę muzyczną – zasłynęły offowe kapele, takie jak nieistniejące już Cool Kids of Death czy 19 Wiosen, ale także popularniejsza Coma czy popowi gwiazdorzy jak Michał Wiśniewski. Mamy znanych raperów – Zeusa, O.S.T.R., zespół Dwa Sławy. W twórczości wszystkich tych artystów przebija różnie rozumiana „łódzkość”. Albo zawierają w tekstach nazwy ulic lub miejsc w Łodzi, albo wyczuwa się „szorstkość”, smutek związany z tym, jak to miasto wyglądało w latach 90., postindustrialny smak tej muzyki. Cool Kids of Death śpiewali np.: „Urodziłem się w Łodzi / Nie w Nowym Jorku / Moje miasto to syf / Czasami myślę, że żyję w piekle / Czasami myślę, że to zaszczyt”.

Moją ulubioną imprezą w Łodzi jest natomiast Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier – największa taka impreza w Polsce i tej części Europy. Zaczynała się w katakumbach Łódzkiego Domu Kultury. Kilku gości przychodziło i grzebało w kartonach z komiksami. Pamiętam, że na spotkanie z twórcami „Jeża Jerzego” – komiksu ukazującego się od 1996 r. w magazynie „Ślizg” – przyszło zaledwie kilkanaście osób. Miałem wrażenie, że wszyscy się znają. Środowisko zainteresowane festiwalem było bardzo małe. Teraz to ogromna impreza w Atlas Arenie – trzeba stać w kolejkach, żeby kupić bilet. Przyjeżdżają tu sławy z całego świata.

W „Ajlawju” Marka Koterskiego z 1999 r. bohater grany przez Cezarego Pazurę wychodzi z obskurnego dworca Łódź Kaliska, potyka się i krzyczy: „Łódź, k…”. W 2017 r. nakręcono spot, w którym Pazura wychodzi z nowego Dworca Fabrycznego. Wypowiada tę samą kwestię, ale z podziwem. Przekaz: Łódź wstała z kolan. Ile w tym prawdy?
B.J.:
– Dworzec Fabryczny to idealny przykład, że wstawanie z kolan jest pozorne. Ogromna, megalomańska inwestycja za grube miliony z Unii – największy dworzec w Polsce. Problem w tym, że prawdopodobnie nigdy taka przepustowość nie będzie tam potrzebna. Zaprojektowano go tak, by przyjął tylu pasażerów, co Warszawa Centralna. Zwykle jednak świeci pustkami. Miasto wpakowało też wiele pieniędzy w EC1, które nie jest oblegane przez mieszkańców. Pięknie odnowiono Piotrkowską. Wystarczy jednak skręcić w którąś inną ulicę, żeby zobaczyć, że Łódź w pewnych kwestiach jest nadal tym samym miastem. 19 tys. mieszkań nie ma toalety, 89% kamienic komunalnych nadaje się do generalnego remontu. W Łodzi nadal ludzie zarabiają najmniej i żyją najkrócej w Polsce.

Co z tym można zrobić?
B.J.: – Społecznicy mówią, że powinniśmy inwestować w jakość życia, np. w renowację kamienic. W zeszłym roku zawaliły się trzy kamienice. To efekt wieloletnich zaniedbań – Łódź po 1989 r. miała najwięcej kamienic w Polsce, które znajdowały się w gestii miasta. Były one w fatalnym stanie, bo w PRL ich nie remontowano. Teraz policzono, że na remonty wszystkich kamienic w Łodzi potrzeba 13 mld zł – takiej kasy nie ma żadne miasto w Polsce. W związku z tym Łódź zaapelowała do władz kraju o wsparcie finansowe. Na razie nie dostała pieniędzy i przy obecnej sytuacji politycznej nie zapowiada się, żeby dostała.

Jakie nastroje panują wśród mieszkańców? Narzekają czy doceniają inwestycje miasta?
B.J.: – Przebija narracja, że Łódź się zmienia: „Ta Piotrkowska taka piękna. Ale się dzieje!”. Ale gdy dopytujemy, co się zmieniło w ich życiu, mówią, że zarabiają tyle samo albo mniej i w sumie myślą o wyjeździe. Realnie w życiu ludzi niewiele się zmienia, ale mają poczucie dumy z miasta. Cieszą się, że w Atlas Arenie grają Deep Purple czy The Cure – nawet jeśli nigdy nie pójdą tam na żaden koncert. Jeśli przyjedzie rodzina z Trójmiasta czy z Wrocławia, to mają gdzie ją zabrać, co pokazać. To bardzo ważne. Taką narrację przyjęli też PR-owcy prezydent miasta Hanny Zdanowskiej – podczas jej kampanii przekaz był taki: „Możecie być już dumni ze swojego miasta!”. I łodzianie w to uwierzyli.

Usłyszałem kiedyś opinię, że Łódź albo się kocha, albo nienawidzi.
B.J.:
– Łatwiej być patriotą we Wrocławiu, który dynamicznie się rozwija, niż w mieście, które przez lata kojarzyło się z biedą i patologią, wszyscy się z niego śmiali. Ale ci, którzy tu zostali, tym bardziej są patriotyczni – to objawia się nawet w oznakowaniu miasta przez kibiców Widzewa i ŁKS. Dla wielu to wandalizm, ale dla łodzian przejaw patriotyzmu, część tożsamości mieszkańców. Łódź szeroko rozsławiła akcja artysty Janusza III Wazy, który tworzył zabawne napisy na murach, np. „Widzew myśli, że sushi to ziemniaki”.

Kibice mają dystans do stereotypu biednego i patologicznego miasta. Moje ulubione napisy na murach to: „Twierdza patologii” i „Zakute łby, otwarte serca”. Dlaczego łodzianie tę reputację przekuwają w coś pozytywnego?
W.G.: – Nieważne, że masz problem, ważne, co z nim zrobisz. Każdą słabość można przekuć w siłę. Przypomniał mi się film „Borat”, pokazujący prześmiewczo Kazachstan. Film wywołał tam furię. W 2012 r. doszło nawet do incydentu, który zaognił sprawę. Na mistrzostwach świata w strzelectwie na ceremonii otwarcia reprezentantów Kazachstanu przywitano hymnem, ale nie prawdziwym, tylko tym z „Borata”. W tekście tego fałszywego hymnu pada np. stwierdzenie, że w Kazachstanie „są najczystsze prostytutki w regionie” i że „Kazachstan to największy kraj na świecie”. Oburzenie było ogromne. W pewnym momencie ktoś jednak poszedł po rozum do głowy – wielu ludzi na świecie dzięki „Boratowi” dowiedziało się, że w ogóle jest takie państwo. Kazachowie zaczęli mieć większy dystans do filmu. Biura podróży zaczęły nawet po cichu – bo odwołanie się wprost budzi jednak niesmak – reklamować kraj hasłami: „Przyjedź, zobacz ojczyznę Borata”. Zorientowano się, że to może być haczyk reklamowy. Myślę, że podobnie jest z Łodzią.

B.J.: – Bo łodzianie są wyluzowani! Jak słuchasz czegoś od 20 lat, to nie pozostaje ci nic innego, jak się z tego śmiać. Urzędnicy też to podłapali.

Pokazem takiego luzu było postawienie pomnika jednorożca?
B.J.: – Pomnik akurat powstał w ramach budżetu obywatelskiego. Łodzianie sami zagłosowali na ten projekt. Ale urząd miasta przyjął tę propozycję, co pokazuje, jak wyluzowane są władze. Przykładem dystansu do niechlubnych stereotypów był też Wielki Roast Łodzi w 2019 r. Roast to impreza, w której biorą udział stand-uperzy (artyści prowadzący monolog mający rozbawić publiczność). Wyśmiewają się z siebie nawzajem, często jadą po bandzie – ich żarty są niepoprawne politycznie. Rafał Pacześ, jeden z najpopularniejszych stand-uperów, jest łodzianinem i często żartuje z miasta. Urząd miasta wszedł z nim w kooperatywę i zrobił event, którego bohaterem była Łódź. Cała Atlas Arena została wykupiona. Najpierw stand-uperzy przez bitą godzinę obrażali Łódź i Hannę Zdanowską, a później sama Zdanowska wyszła na scenę. Bardzo ostrymi żartami obrzucała stand-uperów. Naśmiewała się np. z tuszy Lotka. Mówiła, że jego matka dzwoni do niej co tydzień i pyta, czy ma mieszkanie dla jej syna, tylko żeby było z pełną lodówką. Wyobrażacie sobie innego prezydenta, który poszedłby w taką formę promocji?

Taka jest Łódź – nienadęta, wyluzowana, bez spiny. Nie ma podziałów klasowych – w sobotę na Piotrkowskiej kibice, biznesmeni i hipsterzy potrafią się bawić w jednej przestrzeni i czują się ze sobą dobrze.


Wojciech Górecki – historyk, znawca Kaukazu i Azji Centralnej. Autor reportaży „Planeta Kaukaz”, „Toast za przodków”, „Abchazja” i „Buran. Kirgiz wraca na koń”. „Miasto po przejściach” to jego powrót po przeszło ćwierćwieczu w rodzinne strony.

 Bartosz Józefiak – absolwent Polskiej Szkoły Reportażu. Współpracuje z „Dużym Formatem”, „Tygodnikiem Powszechnym”, portalem weekend.gazeta.pl. Dwukrotnie nominowany do Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej w kategorii „Najlepsze w Internecie”. Mieszka w Łodzi.


Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 2020, 35/2020

Kategorie: Kultura

Komentarze

  1. hetys
    hetys 10 września, 2020, 22:40

    W tym wywiadzie jest kilka bardzo istotnych błędów. Jest także swoisty happy end.

    Wojciech Górecki: „[Łódź była skupiona] wokół jednej branży, czyli przemysłu włókienniczego, już tak. Łódź rozwijała się w tym kierunku od lat 20. XIX w. W okresie międzywojennym i w PRL uzależnienie od jednej branży jeszcze się pogłębiło.”
    Wojciech Górecki wykazuje niewiedzę (tak dzisiaj pożądaną) i powtarzaną od 30 lat w propagandzie (bo to jest proste wyjaśnienie). Gdyby był łodzianinem prawdziwym (a nie rzekomym), to powinien wiedzieć, że w okresie Polski Ludowej procentowy udział poszczególnych gałęzi przemysłu w ogólnej produkcji przemysłu uspołecznionego kształtował się następująco:
    przemysł 1955 1960 1965 1970 1975 1978
    włókienniczy 68,8 63,2 54,9 49,5 47,5 48,9
    elektromaszynowy 6,3 7,5 10,1 16 20,1 21,8
    chemiczny 4,6 5,6 6,1 8,9 8,5 8
    spożywczy 10,2 10,3 10,9 9,4 9,2 7,6
    odzieżowy 4,8 6,7 9,2 7,8 6,5 6,4
    skórzany 1,1 1,8 1,5 1,3 0,9 0,8
    Źródło: Ewa Niedźwiecka – Łódź w PRL-u. Opowieść o życiu miasta 1945-1980. Wydawnictwo „Księży Młyn”. Łódź 2011.
    Gdzież więc W.G. widzi pogłębiające się w PRL uzależnienie od jednej branży? Bo z powyższych liczb takie pogłębienie nie wynika – wprost przeciwnie, widać, że od roku 1970 przemysł włókienniczy dawał mniej niż połowę łódzkiej produkcji przemysłowej!

    W.G. „[włókniarki] Nie mogły też – tak jak stoczniowcy czy górnicy – zablokować całego miasta, wstrzymując pracę, bo miały na głowie rodziny. Trudno było w tych warunkach coś wywalczyć.”
    Ja pamiętam co innego – te organizowane przez „Solidarność” „marsze głodowe” przeciwko głodowi – którego nie było, te strajki ochoczo organizowane we wszystkich przedsiębiorstwach (najpierw przerywano pracę, a dopiero później dla ich uzasadnienia wymyślano „postulaty”). Co ciekawe (?), ci sami pracownicy na początku lat 90. pokornie przyjmowali wypowiedzenia z pracy chociaż „miały na głowie rodziny”, likwidowanie zatrudniających ich zakładów itp. Tylko nieliczni bezskutecznie protestowali nieśmiało i po cichu – już nie przyjeżdżała do nich Joan Baez.

    W.G.: „[Łódź] W latach 90. nie miała na siebie żadnego pomysłu i rozpaczliwie chwytała się wszelkich brzytew.”
    „Łódź” – w domyśle władza rządząca Łodzią w pierwszej połowie lat 90. – utworzona przez partyjny duet ZChN-KPN – nie miała żadnego pomysłu. To prawda. Chociaż nie…, miała – pamiętam dwa z nich:
    – Pomysł 1 – Dodatkowe opodatkowanie wszystkich przedsiębiorstw mających w nazwie „Łódź” (np. Łódzkie Zakłady …, Łódzkie Przedsiębiorstwo … itp.). Mówiło się o tym w Łodzi i trochę pisano w łódzkiej prasie. Był także ogólnopolski program publicystyczny, w którym w warszawskim studio wystąpił Andrzej Celiński, a w studio łódzkim pomysłodawca tego projektu, ówczesny prezydent Łodzi Grzegorz Palka. Palka potwierdził ten zamysł, na co Andrzej Celiński zareagował wypowiedzeniem słów „Mój Boże!” i zakryciem twarzy rękoma. Z jakichś przyczyn nie zrealizowano tego pomysłu.
    – Pomysł 2 – Likwidowanie żłobków i przedszkoli (przecież to jest komuszy wynalazek, a dzieci mają być wychowywane przez rodziców). Trzeba uczciwie przyznać, że władza ta wywiązała się tego zamierzenia bardzo dobrze – zlikwidowano kilkadziesiąt z tych ośrodków; na zlikwidowanie wszystkich zapewne nie starczyło czasu.
    Jest jeszcze jedno zrealizowane zamierzenie – co prawda nie gospodarcze lecz polityczne (no, to zawsze coś), ale skutecznie zrealizowane. Otóż to nie w Trzciance w 2017 r. wyburzono miejsce pamięci żołnierzy radzieckich (jako pierwsze w Polsce) lecz w Łodzi – w 1992 roku; w Parku im. J. Poniatowskiego zburzono Pomnik Wdzięczności.

    W.G.: „Jeszcze na przełomie lat 80. i 90. doszło do kilku tragicznych wybuchów gazu. Okazało się, że należy pilnie wymienić 100 km sieci gazowej.”
    Czy umieszczenie obok siebie informacji o wybuchach i gazowej sieci do wymiany jest przypadkowe? Prawdziwy, żyjący w tamtych latach łodzianin pamięta, że wybuchy gazu miały miejsce nie „na przełomie lat 80. i 90.”, ale na początku lat 80., a konkretnie w styczniu roku 1982 i w grudniu roku 1983; zaś ich przyczyną nie była stara, wadliwa sieć gazowa, ale jej uszkodzenie przez prowadzone obok prace budowlane.

    A teraz ten happy end; w wykonaniu głównie Bartosza Józefiaka. Oto przykład:
    Bartosz Józefiak: „Ponadto pomysłem na rozwój miasta jest wykorzystanie budynków pofabrycznych. (…)W 2006 r. otwarto Manufakturę, ogromne centrum handlowo-rozrywkowe. W ostatnich latach zrewitalizowano kolejne fabryki – powstały Monopolis, OFF Piotrkowska, ekskluzywne apartamenty w fabryce Karola Scheiblera.”
    Czyż w tym happy endzie nie można zauważyć analogii do bajki Lafontaine’a „Lis i winogrona”? Jest to bajka o lisie, który miał ochotę na rosnące wysoko winogrona, a ponieważ nie mógł ich dosięgnąć, to pocieszał się tym, że są one zielone i kwaśne.
    Nie ma zakładów przemysłowych? Nie szkodzi. Są za to apartamenty w ich murach. Nie rozumiem jednak dlaczego – skoro to są takie dobre pomysły na rozwój – liczba mieszkańców Łodzi ciągle szybko zmniejsza się. I tak:
    rok 1988 2006 2019
    ludność 854 003 760 251 679 941 osoby
    źródła:
    https://lodz.stat.gov.pl/vademecum/vademecum_lodzkie/portrety_miast/miasto_lodz.pdf
    https://lodz.stat.gov.pl/dane-o-wojewodztwie-lodzkim/
    https://lodz.stat.gov.pl/download/gfx/lodz/pl/defaultaktualnosci/756/3/1/1/200712_p_lud_lodz_miast_19842006.pdf
    Wielka Encyklopedia Powszechna PWN. Państwowe Wydawnictwo Naukowe. Warszawa 1965
    Od otwarcia Manufaktury (czyli od roku 2006) do chwili obecnej (2020 r.) liczba łodzian zmniejszyła o ok. 80 tys. Dlaczego? Jest przecież Manufaktura, są centra handlowo-rozrywkowe, ekskluzywne apartamenty. Są liczne igrzyska. Czy to mało? Czego łodzianom jeszcze więcej trzeba? Czemu jest ich coraz mniej?

    Teraz liczba mieszkańców Łodzi jest obecnie zbliżona do jej liczebności w roku 1955 (674 172), przy czym trzeba przy nadmienić, że wtedy jej powierzchnia była znacznie mniejsza (212 km2 przy obecnych 293 km2).

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Radoslaw
      Radoslaw 18 września, 2020, 22:31

      Jak czytamy w nocie biograficznej: „Wojciech Górecki – historyk, znawca Kaukazu i Azji Centralnej. „Miasto po przejściach” to jego powrót po przeszło ćwierćwieczu w rodzinne strony.”
      No wygląda na to, że panu Góreckiemu sporo przez te 25 lat umknęło i wypisuje banialuki, które mu ktoś podsunął. Drugi autor tez nie lepszy:
      „W latach 90. fabryki uważano nie za zabytek, tylko za pomnik PRL, który trzeba wyburzyć. Dopiero później zauważono, że pofabryczne przestrzenie są piękne i funkcjonalne. W 2006 r. otwarto Manufakturę, ogromne centrum handlowo-rozrywkowe. ”
      To Manufaktura jest rodem z PRL? A może jednak to dawne imperium Poznańskiego? PRL-owskie zakłady nie były burzone (w każdym razie nie na jakąś większą skalę). Były przejmowane przez zagraniczny kapital (jak Elta czy Ema-Elester), przeznaczane pod biura, urzędy (jak dawny biurowiec Ponar-Jotes) handel a czasem po prostu porzucane – jak dawny budynek produkcyjny Foniki. PRL-owskie zakłady były tak solidnie zbudowane, że nawet ta niszczycielska zgraja, która objęła w Polsce władzę po 1989 roku była zbyt słaba i głupia, żeby je zniszczyć.
      Bardzo wymowne są przedstawione przez ciebie statystyki obrazujące przeprofilowanie łódzkiego przemysłu, szczególnie ponad 3-krotny wzrost udziału branży elektromaszynowej:
      Elta, Ema Elester, Ponar Jotes, Fonica, Famed, Zakłady Hydrauliki Siłowej, Polmo, Wifama, Prexer, WUKO, Spomasz, Mera Poltik – to tylko kilka przykładów, które potrafię wymienić z pamięci. Tam pracowali moi rodzice, wujowie, koledzy, mijałem te zakłady w drodze do szkoły. Autorzy tekstu chyba nigdy tych nazw nie słyszeli, oni znają już Łódź, kiedy te fabryki już zamieniły się w handelki albo zmieniły nazwy – np. Elta przeszła w ABB. Generalnie – skarłowaciały i zdziadziały.
      Z danych statystycznych wynika jasno – dzięki Polsce Ludowej Łódź przestała być przemysłową monokulturą i wkroczyła na ścieżkę rozwoju wszechstronnego, nowoczesnego przemysłu. Zresztą i przemysł lekki zaczął się dywersyfikować – produkcja odzieży, włókien chemicznych. Decydującym impulsem rozwojowym było założenie w czasach PRL wszystkich łodzkich wyższych uczelni i dziesiątków szkół średnich o wszelkich możliwych profilach. Właśnie absolwenci tych uczelni i szkół zaczęli budować prawdziwie nowoczesne miasto, którego baza przemysłowa stała się podłożem, na którym zaczęły wyrastać instytucje kulturalne czy naukowe. Tylko taki proces zajmuje kilka pokoleń, a w Łodzi (jak i w całej Polsce) został przerwany po dwóch, po 1989 roku. Na handelkach, pubach, montowniach itp. kabaretowej gospodarce nie da się utrzymać miasta większego niż półmilionowe (i też wątpię). I będzie to miasto ludzi prymitywnych, bo na obcowanie z kulturą nie będzie ich stać, bo nikt nie przekaże im odpowiednich wzorców, bo nikt kultury od nich nie oczekuje. Bo ma im wystarczyć mocne piwo z dyskontu i teledebilizja. Łódź będzie się więc dalej wyludniać i po prostu schodzić na psy, a „historycy” będą objaśniać przez następne pokolenia, że to wina „komuny”.

      Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy