Lokalsi – przypadek Radomska

Lokalsi – przypadek Radomska

Samorząd to miejsce, gdzie się człowiek nie narobił i nie narobi


Chór występuje w składzie: Wieloletni Radny Różnych Szczebli, Dziennikarka, Młody Polityk, Była Urzędniczka, Urzędnik, Były Dziennikarz, Młody Aktywista, Radny, Wieloletnia Radna, Samorządowiec, Polityk, Była Urzędniczka, Przedsiębiorca, Drugi Młody Polityk, Radny Kilku Kadencji, Prominentny Działacz Samorządowy i Polityczny, Polityk, Samorządowiec i Radny Kilku Kadencji.


No jest takie zachłyśnięcie na początku, nikt mi nie powie, że jest inaczej. Zostajesz radnym, twoje nazwisko pojawia się w mediach, zapraszają cię na imprezy, przedstawiają z nazwiska, siedzisz w pierwszym rzędzie, jak oficjalna część się zakończy, to wokół ciebie tworzy się wianuszek, ludzie chcą zagadać, ale się krygują, no to podchodzisz do nich, wyciągasz rękę, przedstawiasz się, już nabijasz sobie punktów, pokazujesz, że tamten jest ważniejszy, a przecież nie jest… Nikt mi nie powie, że go to nie rusza. Jak tak mówi, to kłamie. Czujesz się ważny, potrzebny, wydaje ci się, że masz na coś wpływ, tu powstanie plac zabaw, a tu nie powstanie, tu chodnik będzie, a tu nie. Co, pan by się oparł? Nie wierzę.

Ja byłam naiwna. Pewnie miałam to wypisane na twarzy, czarnym flamastrem, wszyscy widzieli z daleka, tylko ja byłam tak zaaferowana nową sytuacją, że nie zauważyłam. Zapisałam się, by popychać do przodu, dyskutować, rozwiązywać problemy… Naprawdę w to wierzyłam. Chce pan to usłyszeć, prawda? OK. Nic nie rozumiałam.

Przez pierwszy rok wierzyłam, że radni są po to, żeby Radomsko się rozwijało, żebyśmy budowali drogi, przygotowywali inwestycje, dyskutowali i wspólnie decydowali, które powinny być realizowane w pierwszej kolejności, które w drugiej. Nadal wierzę, że tak powinno być, że samorządowcy są po to, żeby podejmować dobre decyzje. Ale wiara to jedno, realia drugie.

Z czasem traciłam złudzenia. To jest polityka w najczystszej postaci, w dodatku bez sporu ideowego, jeśli już są spory, to są osobowe, a pobudki niskie. Szybko się przekonałam, że pomysły opozycji nie mogą być realizowane, bo są opozycji, że polityka na szczeblu lokalnym niczym się nie różni od krajowej. Każdy prowadzi własną grę, to ciągła próba sił, próba ogrania przeciwnika. Albo się to rozumie, albo dostaje w dupę. Albo jesteś graczem, albo rozgrywanym, takim radnym, co głosuje, kiedy go szturchną i każą podnieść rękę.

Wie pan, ja panu współczuję. Ile pan banialuk musi wysłuchać. Gada z nami raz, drugi, piąty, pięćdziesiąty, patrzymy panu głęboko w oczy i sadzimy ściemę bez mrugnięcia okiem. Czy ja też taki jestem? No może i jestem, musisz pan sprawdzić. Powiedz pan, któremu staroście w Polsce przyszedłby pomysł wcisnąć się w radę nadzorczą w spółce miejskiej w swoim mieście? Jak już szukać, to gdzieś poza, transakcja wiązana, ty wchodzisz do rady w Pcimiu, ten z Pcimia do rady nadzorczej w Dziurkach Małych, a ty tego z Dziurek bierzesz do siebie. Ale tak na widoku? A tu nie ma z tym problemu. No co, media napisały, ludzie się wzburzyli i zapomnieli. A kasa płynie.

Kasa rzecz święta, robota dobrze płatna, dla leniwca, on więcej się rusza na tym drzewie niż taki zarząd w powiecie. Jest konkurs poetycki dla przedszkolaków, to cały zarząd siedzi dwie godziny w pierwszym rzędzie, w ramach reprezentacji. Cztery łby, zdjęcia są, rodzice widzą, potem się podejdzie, zagada, może zapamiętają, że miły. I tak dzień za dniem. Otwarcie dziesięciu metrów chodnika – to samo. To kiedy oni pracują?! Jeden by polazł, reszta pracowała. Choćby nad taką drogą. Powiedz mi pan, czy ktokolwiek sprawdza, jaka masa użyta jest do budowy dróg? Jakby to było twoje, tobyś siedział z miarką, nie popuścił, ale jest publiczne, znaczy niczyje.

Przykład dam. Ekipa remontowa łata dziury, ma beczkę z masą. I kiedykolwiek by nie łatała, ilekolwiek by tych dziur nie było, zawsze w rozliczeniu są pełne beczki. Jedna beczka, trzy, sześć, piętnaście. Ale nigdy: jedna beczka i trzy czwarte. Dwie beczki i pół. I co, myślisz pan, że w dół zaokrąglają?

W samorządzie siedzą ludzie, co ich ojce wiedzieli, że się do roboty nie nadają, jak tylko ich po porodzie zobaczyli. Samorząd to dla takich idealne miejsce. No dobra, dla nas, w końcu też żem samorządowiec. Miejsce, gdzie się człowiek nie narobił i nie narobi. Nie mamy w samorządzie ambitnych marzeń, nie mamy projektów, to się nie musimy wkurzać, że coś nie idzie, radni też się nie denerwują, spokój jest.

*

Ja jestem z przypadku, taki bardziej wpadkowy, jeśli można to tak ująć. Powiaty się robiły, spotyka mnie znajomy na ulicy, z tych działających, kombatantów Solidarności, i pyta, czy bym nie wystartował. Czy Bóg cię, Zdzichu, opuścił, pytam, ja do powiatu? No czemu nie, ten nie naciska, ale wcale się nie wycofuje, przemyśl, zobaczymy. O czym tu myśleć? Podpytałem znajomego, a ten, że to nie taki głupi pomysł, czemu nie, przecież możemy wystartować obaj.

Kampania jakaś była, drukowało się ulotki, ale mieliśmy tę przewagę, że nas ludzie rozpoznawali, bo wcześniej działaliśmy jako młodzi w różnych organizacjach.

Zdobyliśmy mandaty. I zaczęła się duża polityka. Dobra, przeginam, dla nas duża, ostatecznie okazała się taka mała, że aż szkoda. Z robotą było wtedy krucho, ale się dla mnie znalazła. W placówce podległej, tak to się ładnie nazywa. Zawołał starosta szefa tej placówki, patrz, jaki młody wykształcony człowiek, trzeba wykroić etacik u ciebie. No to się wykroiło. A jak już raz się wykroiło, to proszę pamiętać, że póki człowiek radnym, robota nie do stracenia. Na zwolnienie musi zgodę wyrazić rada. Nie wyraża.

*

Nigdy nie brałem udziału w wyborach, nigdy nie byłem zaangażowany. Całe studia i kilka lat po nich mieszkałem poza Radomskiem, ale zawsze byłem tu zameldowany. W młodości moim ulubionym przebojem było „Nie wierzę politykom” Tiltu. Nie wyobrażałem sobie, że przejdę drogę od antysystemowości do establishmentu. Jest w tej drodze trochę przypadku, ale nie tylko. Mnie ten utwór, „Nie wierzę politykom”, zawsze brzmiał w uszach. Teraz nie mogę go już nucić, może w domu, pod nosem, gdy szlag mnie trafia, jak wyglądają przekazy w mediach i telewizji. Ja jako młody człowiek nigdy nie byłem zaangażowany, jedynie w harcerstwo.

Po studiach wcale nie miałem zamiaru wracać, ale tak się złożyło. Różne względy, głównie rodzinne. Wróciłem, rozglądam się za robotą, poznaję ludzi, starym znajomym przypominam o sobie, ktoś mnie podprowadza do prezydenta, no i poszło. Dostałem pracę.

Ale nadal nie funkcjonowałem w życiu politycznym, chociaż prezydent mnie do tego namawiał. Aż przyszedł taki moment, gdy trzeba było się określić. Wymagali tego i jedni i drudzy, i władza, i jej przeciwnicy. Jestem lojalny, jak ktoś mi pomógł, to czuję się zobowiązany. Nie wyobrażałem sobie, że będę pluł na człowieka, który mi pomógł, więc przystałem do nich.

Mapa samorządu nie jest zbyt skomplikowana, tworzą się grupy ludzi, po części towarzyskie, po części biznesowe, które sięgają po władzę. Raz jedne, raz drugie.

*

Najpierw przyglądałem się samorządowi, bo mnie to zawsze interesowało. Jego jakość pozostawiała wiele do życzenia. Pamiętam przewodniczącego rady, który na sesję przynosił w teczce pod każdy punkt obrad dwa, trzy projekty uchwał. W zależności od tego, jak się układała sytuacja na sali i jaka była atmosfera, wyciągał jeden, drugi albo trzeci. Chociaż na komisjach procedowano inne.

Byłem młody, moi znajomi także, więc pomyśleliśmy, że spróbujemy. Wydawało nam się, że możemy wejść do samorządu i go zmienić. Dodać świeżej krwi. Była reforma administracyjna, utworzono powiaty, wydawało nam się, że to będzie jak najbardziej odpowiednie miejsce. Teraz, z perspektywy lat, wiem, że stworzenie powiatów to jeden z większych błędów tej reformy. Wtedy wydawało się, że takie ciało nad gminami będzie potrzebne.

To były czasy, gdy bezrobocie było duże, więc jak był dzień przyjęcia interesantów przez starostę, to na korytarzu był tłum ludzi. Po robotę.

*

Źle pan stawia pytanie. Nieważne, jakie są motywacje wejścia do samorządu, ważne, kto decyduje, czy gość może wejść, czy nie. A decydują pieniądze. Nie oszukujmy się, na wybory trzeba pieniędzy. Limity, które określa Państwowa Komisja Wyborcza, to fatamorgana, żaden z tych, co się biją naprawdę, ich nie przestrzega. Nie da się zrobić kampanii na prezydenta za 30 tys., a taki jest limit w Radomsku. Nie da się zrobić na radnego wojewódzkiego za marne grosze.

I pan wie, i ja wiem, że możemy o tym mówić głośno, możemy krzyczeć, opublikować ogłoszenie w mediach, i tak nikt nie zareaguje. To jest jedyne tabu polskiego samorządu. Bo wszyscy przewalają limity, więc nikt nikomu tego nie wyciągnie. Kto daje pieniądze na kampanię? Biznes. Przed każdą kampanią mają kolejki i większość robi tak, żeby nikogo nie zrazić. Temu rzuci 5 tys., temu też, i tyle. Żeby pan słyszał, co o nich mówią, jak tylko zamkną się za nimi drzwi. Gardzą nimi, gardzą, jak się łaszą, ale dają dla świętego spokoju. No bo jak biznes nie da, to nie ma kampanii. A jak nie ma kampanii, to nie istniejesz.

Dlatego nie ma konkurencji z zewnątrz. Jej stworzenie wcale nie jest takie proste, jak się wydaje. Nie masz zaplecza finansowego, to cię nie ma. A jak się dopchać do biznesu, jak znaleźć kanały dotarcia, jak cię nie znają? Zamknięte koło.

Bywa i tak, że władza nadepnie na odcisk biznesowi, wtedy ma przerąbane. Tak było w ostatnich wyborach w jednej z wioch. Biznesmen zażądał od wójta, by wstrzymał koncesję na wódkę dla sieci handlowej, co chciała się tam stawiać. On tam miał monopol, nie chciał konkurencji. Wójt powiedział, że nie może tego zrobić, to biznesmen wymyślił i zasponsorował konkurenta. Kilka głosów więcej i zamach by mu się udał. O głupią koncesję.

W sumie jedyna szansa dla nowych to wstrzelić się we właściwy moment. Władzę najczęściej traci się przez arogancję. Ludzie cię znają, uznają za fajnego gościa, a dostajesz mandat i ci odpala. Wierzysz, że jesteś nie do ruszenia. Ty jesteś pan, a inni mają leżeć, i to jeszcze grzecznie, jeżeli pozwolę. Bo jak nie, to jeszcze każę na was wleźć. Zwyczajni ludzie stają się chamami. Najważniejszymi czynnikami konfliktu stają się małość i małostkowość. Bo ten coś komuś powiedział. A tamten napisał w internecie. To staje się najważniejsze pod słońcem, siedzisz godzinami na fejsie, czytasz o sobie komentarze i buzuje ci pod kopułą.

To nikogo nie oszczędza. Samorząd zdegenerował brak kadencyjności. Czy to wójt, czy prezydent, czy radny – dwie kadencje i wypad. A skończyło się gminami, gdzie całe rodziny wójtów, radnych są pozatrudniane. Teraz zmienił się rynek pracy, ale jeszcze kilka lat temu za lojalność zostawało się sprzątaczką albo dostawało się zasiłek w opiece społecznej. To jest karykatura.

Ludzie to widzą i są wkurzeni, ale bezradni. Wiedzą, że sami nie zrobią nic. Nie potrafią się zorganizować. Zresztą, jak podejmą taką próbę, to zaraz im władza jakiegoś kreta wpuści, co ich rozsadzi od środka. Albo gębę przyprawi, że oni nic społecznie, tylko o robotę im chodzi, jak wszystkim.

To jest problem z obywatelskością. Jak we Francji czy Chile wzrośnie coś tam o 8%, to płonie Paryż, płonie Santiago de Chile. A u nas ile musi wzrosnąć, żeby coś ludzie zauważyli?

*

Zgadzam się, że patologie samorządowe wynikają z systemu, ale nie zgadzam się, że elementem tworzącym tę patologię jest jakiś zapis w prawie. Przyczynę widzę przede wszystkim w ordynacji wyborczej. To ona doprowadziła do sytuacji, że chociaż komitet zdobywa 7% czy 8% w skali miasta, nie dostaje ani jednego radnego.

Jak mówimy o tym, że władza deprawuje, to ona deprawuje nawet wtedy, jak masz jej odrobinkę. Radny trzeciej kadencji jest często gorszy niż nowicjusz. Ważne jest, jakie obywatel ma możliwości działania między wyborami. Co może zrobić jako społeczeństwo. Wyobraźmy sobie, że chcesz zadziałać na patologię. Jakie masz narzędzia? Policję i prokuraturę. Masz wojewodę, który może pogrozić paluszkiem, media, jeśli są, i społeczeństwo obywatelskie. Pierwsza rzecz, która przychodzi ludziom do głowy, to zamordyzm. Mamy patologie, dajmy władzy kontrolnej więcej uprawnień. Ale przecież to jej nie ukróci. Wytworzy tylko kolejną patologię.

Jest coś takiego jak masa krytyczna. Ale ona nie może się wytworzyć, bo jesteśmy w czasach globalizacji. Przesypujemy się z miejsca na miejsce, nie jesteśmy niczym związani. Jak coś nam nie pasuje, możemy kupić bilet, spakować się i wyjechać. Kiedyś byliśmy związani z ziemią, miejscem i jeśli chcieliśmy zmiany, musieliśmy ją robić tu i teraz. A dziś nie. Chcemy zmiany, wynosimy się.

*

Zna pan taką książkę Kosińskiego „Wystarczy być”? To o niekumatym ogrodniku, który zbiegiem okoliczności zostaje kandydatem na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wszystko się dzieje poza nim, on po prostu jest w odpowiednim miejscu i czasie. To właśnie samorząd.

Ludzie wiedzą, że tu są konfitury, można załatwić sobie dobre wynagrodzenie, można ustawić rodzinę. Dziś może to jest mniej atrakcyjne, bo i gospodarczo jesteśmy w innym miejscu, ale kiedyś było, i to bardzo.

Samorząd działa siłą rozpędu. Nie ma tak, że ktoś decyduje, wszystko oparte jest na zarządzaniu bieżącym. To nie są ludzie pazerni na władzę, tylko tacy zwyczajni, co zrozumieli, że jak się działa w samorządzie, to można dobrze żyć. Jest cała szkoła, która mówi, że tylko jakiś procent ludzi jest liderami. Na spotkaniach głośniej się zachowują, w szkole to oni prowadzą imprezy, i zwykle to są samorządowcy. Ludzie ich znają.

Fragment książki Andrzeja Andrysiaka Lokalsi. Nieoficjalna historia pewnego samorządu, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2022

Fot. Shutterstock

Wydanie: 2022, 41/2022

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy