LOT donikąd

LOT donikąd

Tak źle pod względem bezpieczeństwa jeszcze nie było

Związki zawodowe personelu pokładowego i pilotów PLL LOT, wspierane przez OPZZ, zapowiadają na wrzesień strajk generalny. To rezultat trwającego od wielu miesięcy sporu między pracownikami spółki a jej kierownictwem. Mimo że premier Mateusz Morawiecki zadeklarował objęcie sytuacji w tej państwowej firmie osobistym nadzorem, do tej pory nie wypowiedział się w sprawie narastającego konfliktu. – Wielokrotnie prosiliśmy premiera Morawieckiego z prośbą o mediację – mówi Agnieszka Szelągowska, wiceprzewodnicząca Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego. – Na żadne z kilkudziesięciu pism nie dostaliśmy odpowiedzi.

– W tej chwili pełniącym obowiązki przewodniczącym rady nadzorczej jest Mateusz Berger, który pracuje w Departamencie Skarbu Państwa, pod tym samym adresem, pod którym mieści się kancelaria premiera. Przecież premier musi wiedzieć o tym, co tu się dzieje – dodaje przewodnicząca Międzyzwiązkowego Komitetu Strajkowego w PLL LOT, Monika Żelazik.

Pozorowane bezpieczeństwo i samoloty widma

A dzieje się źle: kontrole maszyn dokonywane przez pilotów, nagminne usterki, setki odwołanych lotów w miesiącu i tysiące opóźnionych – to wstępny bilans efektów zarządzania narodowym przewoźnikiem. – To cud, że jeszcze nie było wypadku. To nie jest firma produkująca krzesła, tylko przewożąca ludzi 10 tys. m nad ziemią. Tu, jeśli wypadnie jakaś śrubka, grozi nam śmierć – denerwuje się Monika Żelazik.

Na alarm biją piloci. – Tak źle pod względem bezpieczeństwa jeszcze nie było – mówił przedstawiciel pilotów PLL LOT Adam Rzeszot na spotkaniu Rady Dialogu Społecznego pod koniec sierpnia. – Zlecenie przeglądu to koszty, a te coraz bardziej się tnie. Samolot sprawdza więc kapitan, ale ma na to za mało czasu, maksymalnie godzinę przed odlotem. Coraz częściej, gdy znajdzie usterkę, dokonuje tzw. odpisu i samolot po prostu leci.

– Dawniej po każdym lądowaniu samolot trafiał do mechanika na rutynową kontrolę – dopowiada Agnieszka Szelągowska. – Teraz mechaników wzywa się tylko wtedy, kiedy jest usterka. Tymczasem, jak alarmują związkowcy, usterek zdarza się coraz więcej: w ciągu ostatnich dwóch miesięcy media pisały o dwóch lądowaniach awaryjnych bombardiera Q400, który w tym roku nieplanowo lądował już trzy razy. Z kolei w nocy z 3 na 4 września awaryjnie lądował boeing 737. Powód – wyciek paliwa. Działaczki podkreślają jednak, że nie wszystkie nieplanowe lądowania wyciekają do mediów. Według Moniki Żelazik do lądowania awaryjnego dochodzi średnio raz w tygodniu.

Fakt ten budzi grozę w połączeniu z innymi elementami strategii oszczędnościowej spółki. Jednym z nich jest wypychanie pracowników na samozatrudnienie, co nie pozostaje bez wpływu na bezpieczeństwo przelotów. Jako usługodawcy piloci są bowiem pośrednio obciążani kosztami związanymi z lądowaniami awaryjnymi. – Jeśli pasażer wystąpi o odszkodowanie za opóźnienie albo lądowanie awaryjne, spółka zakłada sprawę pilotowi, bo to on jest wykonawcą usługi – tłumaczy Szelągowska.

Pilot w sytuacji zagrożenia musi wybierać między bezpieczeństwem swoim i pasażerów a brakiem kary. Jeśli z obawy przed sankcjami podejmie złą decyzję, wszyscy zginą. Z drugiej strony każde awaryjne lądowanie wiąże się z olbrzymim ryzykiem finansowym. Kapitanowie są w impasie: każda podjęta przez nich decyzja może być fatalna w skutkach.

Do tego dochodzi permanentne zmęczenie załogi, obciążanej coraz to nowymi obowiązkami: o ile pilotom dopisano punkt o kontroli maszyn, o tyle do obowiązków stewardes należy kontrola sprawności sprzętu awaryjnego w kokpicie. – Bardzo łatwo się pomylić po 10 godzinach lotu i dwóch nocach bez snu – mówi Monika Żelazik. Jak podkreślają działaczki, rutynowe kontrole sprzętu zostały dopisane do obowiązków załogi w tym samym stylu co wszystkie inne: – My po prostu dostajemy komunikat, że „od tego i tego dnia do waszych obowiązków należeć będzie…” – komentuje wiceszefowa ZZPPiL. – O dodatkowym wynagrodzeniu nie ma mowy.

Prowizoryczne rozwiązania dotyczą nie tylko procedur bezpieczeństwa. Jak podaje Agnieszka Szelągowska, tylko w czerwcu anulowano ok. 300 lotów, a 3 tys. było opóźnionych. Zdaniem związkowczyń rekordowa liczba odwołań i opóźnień wynika z faktu, że siatka lotów została opracowana z uwzględnieniem samolotów, których nie ma. Szelągowska: – Maszyny zostały zamówione, ale jeszcze nie przyszły. A zarząd, zamiast poczekać na dostawę, ułożył rozkład lotów, który jest niemożliwy do zrealizowania.

Dmuchany sukces

Narodowy przewoźnik wydaje się oczkiem w głowie premiera Morawieckiego, który – jak podaje „Newsweek” – liczy, że LOT wejdzie do piątki największych europejskich linii. Na razie jednak jest na 21. miejscu. Z 5,5 mln pasażerów w ubiegłym roku plasuje się daleko za irlandzkim Ryanairem (120 mln pasażerów) czy brytyjskim Easyjetem (70 mln klientów), piątym na liście.

Tymczasem prezes Rafał Milczarski ogłasza sukces. – Dziś LOT jest nieźle już funkcjonującą linią lotniczą, zarabiającą pieniądze – zachwala, podkreślając, że na samej działalności podstawowej, tj. na przewozie pasażerów, firma zarobiła w 2017 r. 288 mln zł. – Wynik ten jest istotnie wyższy niż planowany w budżecie za 2017 r. – mówił w marcu tego roku. Przypomniał też, że przejmując odpowiedzialność za spółkę pod koniec roku 2015, zastał ją z 46,5 mln zł straty.

– Szkoda, że prezes Milczarski zapomina, kto tak naprawdę zapłacił za wyjście z kryzysu – komentuje nie bez żalu Agnieszka Szelągowska. Zdaniem związkowców poprawiające się wyniki spółki zostały bowiem osiągnięte nie tylko kosztem standardów bezpieczeństwa, ale i przez pogorszenie warunków pracy i mobbingowy styl zarządzania. To ze względu na „trudności finansowe firmy” wynagrodzenia pracowników zostały obniżone w 2014 r. o jedną trzecią, a w roku 2015 podpisane zostało porozumienie, na mocy którego zmieniono zasady wypłacania wynagrodzeń. Rzecz jednak w tym, że miało to być porozumienie o charakterze tymczasowym – po zażegnaniu kryzysu w spółce LOT miał zaproponować pracownikom nowy regulamin. Tak się nie stało. A regulamin z roku 2015 stracił ważność w grudniu 2016 r.

– Do naszych obowiązków ciągle dodawane są nowe punkty, ale nie idzie za tym zmiana płac – mówi Szelągowska. Nowe obowiązki stewardes, poza kontrolą sprzętu, to m.in. sprzątanie samolotu. – Tyle że płaci się nam wyłącznie za czas spędzony w powietrzu – dodaje. – Nie dostajemy pieniędzy za godziny spędzone na obowiązkowych odprawach albo na oczekiwaniu na opóźniony samolot. Jesteśmy pod ciągłą presją czasową. Nie można wziąć urlopu na żądanie czy zamienić lotów. Jak ktoś ma np. awaryjną sytuację z dzieckiem i pisze mejl do prezesa z prośbą o kilka dni urlopu, przychodzi odpowiedź, że „niestety, jest trudna sytuacja w firmie”, albo – najczęściej – nie ma żadnej odpowiedzi. Jesteśmy po prostu ignorowani.

Co więcej, stosowane obecnie porozumienie z 2015 r. dotyczy wyłącznie etatowych pracowników spółki, których – jak podkreślają związkowczynie – jest w firmie mniejszość. Oznacza to, że kontrakty zawierane między personelem pokładowym a spółką są umowami nie o pracę, lecz o współpracę: stewardesy i piloci prowadzą jednoosobowe działalności gospodarcze. Poza odpowiedzialnością prawną i finansową za sprzęt zatrudnienie tego rodzaju wiąże się z brakiem prawa m.in. do płatnych urlopów. Dlatego stewardesy pracę w spółce nazywają najskuteczniejszym środkiem antykoncepcyjnym. – W ciąży latać nie wolno – wyjaśnia Monika Żelazik. – A każdy nieprzelatany miesiąc to dla nas brak dochodów. Jak ktoś ma etat, może przez te kilka miesięcy pracować na ziemi jako pracownik biurowy i po urlopie macierzyńskim wrócić do latania. A umowę o współpracę można rozwiązać w dowolnym momencie bez prawa do odprawy. I nie ma żadnej gwarancji, że po urodzeniu dziecka będzie się miało gdzie wrócić.

Jak twierdzą działaczki, w ciągu ostatnich lat w ciążę zaszły tylko trzy stewardesy. – A jest nas tu tysiąc kobiet – dodaje Żelazik.

Według Państwowej Inspekcji Pracy stosowane przez LOT praktyki zatrudniania są bezprawne. Kara dla członków zarządu za stosowanie tej formy umowy wyniosła po 1 tys. zł.

Zdaniem przedstawicielek związku drastyczne obniżanie standardów zatrudnienia coraz bardziej będzie się odbijać na bezpieczeństwie pasażerów – zdesperowani piloci PLL LOT zaczynają odchodzić do innych przewoźników, a spółka będzie niedługo obniżać wymagane kwalifikacje. – To już się zaczyna, ale prawdziwy exodus jeszcze przed nami – prognozuje Monika Żelazik. – Ktoś niezwiązany z lotnictwem nawet nie zdaje sobie sprawy, jak wielką rolę odgrywa doświadczenie pilota. Lecieliśmy kiedyś do Estonii. Fatalna pogoda, potężne turbulencje. Jak otworzyłam drzwi po wylądowaniu, mgła była taka, że nic nie było widać na odległość mojej ręki. Byliśmy jedynym samolotem, który wtedy wylądował. Ludzie byli tak zdziwieni, że przychodzili do kokpitu robić sobie zdjęcia z kapitanem. A on mi mówi: „Słuchaj, przecież ja tą trasą latałem tyle razy, że mógłbym lądować z zamkniętymi oczami”. Takich kapitanów niedługo w spółce nie będzie.

Rozżalenie personelu pokładowego potęgowane jest podejrzeniem, że zarząd – obciążając ich kosztami związanymi z kryzysem – nie zawahał się przyznać sobie wysokich premii. – Na nas się oszczędza, a członkowie zarządu wypłacają sobie milionowe nagrody – mówi Szelągowska. Twierdzi, że zarząd spółki został poproszony przez związki o podanie kwot, jakie sobie wypłacił. Prezes Milczarski odmówił jednak udzielenia tej informacji. – Ale my i tak wiemy, ile kto dostał – wzrusza ramionami Żelazik. – 1,25 mln dla samego prezesa.

Jak podaje „Gazeta Wyborcza”, łączna kwota premii dla wszystkich członków zarządu za rok 2016 sięga 2,5 mln zł.

Czujemy się upodleni

Według opowieści prezesa PLL LOT to on jest bohaterem, który brawurowo dźwignął spółkę z bagna. Związkowcy natomiast przedstawiani są jako szkodzący firmie roszczeniowcy. Toteż, zdaniem prezesa Milczarskiego, już sama zapowiedź strajku zasługuje na karę. „Gazeta Wyborcza” pisze, że prezes domaga się od związkowców prawie 2 mln zł odszkodowania za „działanie na szkodę spółki”.

Przykładem autorytarnego stylu zarządzania może być dyscyplinarne zwolnienie na przełomie maja i czerwca, po 25 latach pracy, Moniki Żelazik. Na pisemną decyzję wraz z uzasadnieniem działaczka czeka do tej pory, choć zgodnie z Kodeksem pracy decyzja o zwolnieniu w trybie dyscyplinarnym powinna zostać przekazana właśnie na piśmie. Jak twierdzi sama związkowczyni, powodem zwolnienia był „terroryzm”. Miało chodzić o mejl wysłany z jej prywatnej skrzynki do związkowców, a dokładniej o jego fragment: „My zakupiliśmy kilka rac, dwa wozy opancerzone, starą wyrzutnię rakiet, kilka granatów ręcznych i niech każdy weźmie z domu, co po dziadach zostało, oraz butlę z benzyną! (…) Czy naprawdę ktoś jeszcze wątpi, że jesteśmy prawdziwą siłą? (…) Nie zaginamy tu czasoprzestrzeni, po prostu walczymy o swoją godność”. Jak twierdzi Monika Żelazik, mejl ten został wykradziony z jej skrzynki. Zarząd PLL LOT dementuje tę informację, pisząc w liście do związkowców o „ciężkim naruszeniu obowiązków”, jednak konkretów nie podaje – ani w owym piśmie, ani samej zainteresowanej.

Państwowa Inspekcja Pracy oceniła zwolnienie Moniki Żelazik jako niezgodne z prawem. Działaczka skierowała sprawę do sądu.

Styl, w jakim ją zwolniono, wydaje się spójny z generalnym sposobem traktowania pracowników przez prezesa. Kilka tygodni temu, powołując się na „bezpieczeństwo”, polecił przeszukiwać osobiste bagaże załogi po lotach (Żelazik: – Zawartość walizek została po prostu wywalona na podłogę przy kontroli paszportowej. Wszystko działo się na oczach zdezorientowanych pasażerów). Również „względy bezpieczeństwa” nakazały prezesowi Milczarskiemu sprawdzać trzeźwość załogi, co zapowiadał w mediach (Szelągowska: – To manipulacja, bo trzeźwość sprawdzana była zawsze. Chodzi wyłącznie o upokorzenie pracowników. My byśmy nie mieli nic przeciwko wyrywkowym kontrolom. Ale pani z alkomatem i lizakiem sprawdzająca obecność narkotyków zakłóca naszą pracę). Zdaniem związkowczyń takie działania są elementem pacyfikowania niesubordynowanych pracowników. – To nie służyło niczemu poza upokorzeniem nas – mówi Agnieszka Szelągowska. – Ludzie czują się niedoceniani, upodleni – dodaje Monika Żelazik.

Planowany na wrzesień strajk pierwotnie miał się odbyć w maju – zgodnie z wynikiem wcześniejszego referendum. Mimo że większość pracowników opowiedziała się w nim za strajkiem, protest ograniczył się do pikiety przed siedzibą spółki. Choć w referendum mogli uczestniczyć jedynie jej pracownicy, prezes Milczarski również wziął w nim udział. Po czym zgłosił nieprawidłowości w organizacji głosowania. Sąd podjął decyzję o tzw. zabezpieczeniu strajku. – Chodziło o to, że według prezesa urna się przemieszczała – tłumaczy Monika Żelazik. – A myśmy ją zanieśli na górę, bo kiedy stała na dole, cały czas siedziały przy niej osoby z zarządu i obserwowały, kto głosuje. Niektórzy bali się zejść. Decyzja o strajku została anulowana, bo po wydaniu przez sąd postanowienia o jego zabezpieczeniu ludzie zaczęli się wycofywać. A dwa miesiące później sąd apelacyjny uznał, że decyzja sądu pierwszej instancji była nieważna i strajk jest legalny.

Zdaniem związkowców zgłoszenie przez zarząd spółki rzekomych nieprawidłowości w głosowaniu było grą na zwłokę. Także organizowane przez prezesa rozmowy z pracownikami ich zdaniem są czysto fasadowe. – Zarząd, owszem, negocjacje podjął, ale wszystko to na pokaz. Zapraszani na te spotkania byli głównie młodzi pracownicy administracyjni. Przychodzili przedstawiciele zarządu, notowali nasze postulaty i wychodzili. Nie padały żadne propozycje – dodaje wiceszefowa ZZPPiL. – Prezes proponuje niezmiennie te same zasady regulaminu, zupełnie ignorując nasze postulaty.

Głównym postulatem związkowców jest zaś powrót do zasad wynagradzania z 2010 r. (teraz załogi zarabiają o jedną trzecią mniej) oraz zastosowanie się zarządu do wyroków sądu i Kodeksu pracy. Agnieszka Szelągowska: – Przecież nam też zależy na tym, żeby wrócić do normalnej pracy. Ale jesteśmy zdesperowani, tak pracować się nie da!

Zarówno rzecznik prasowy PLL LOT, jak i rzecznik kancelarii premiera Morawieckiego zostali poproszeni o ustosunkowanie się do kilku pytań zadanych na potrzeby niniejszego artykułu. Na żaden z mejli nie dostałam odpowiedzi.

Wydanie: 2018, 37/2018

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy