Łowca Ściganych

Łowca Ściganych

Jak w majestacie prawa dostałem licencję na zabijanie

Korespondencja z Chicago

Płace – znakomite, godziny – dowolne. Wydawałoby się – wymarzona praca, a jednak niewielu chciałoby spróbować sił w tym fachu. Ludzie, którzy dla pieniędzy poszukują osób ściganych przez prawo, nazywani są łowcami nagród. Ich legendę pielęgnuje również fabryka snów w Hollywood. Przypadek sprawił, że dołączyłem do tych, którzy – jak się później okazało – działają w sposób najbardziej bezprawny w obliczu prawa.
Wszystko zaczyna się od szkoły. Do klasy jednak nie wolno przynosić broni. Gdy wypełniłem kwestionariusz do Północnoamerykańskiej Akademii Łowców Nagród w Los Angeles, to ostrzeżenie było pierwszym, na jakie natknąłem się w tej szkole. Od kandydatów na tropicieli przestępców nie wymagano żadnych wcześniejszych treningów specjalistycznych, nie określono też limitu wieku. Nikt nie wymagał portretu psychologicznego aspiranta, nie pofatygowano się nawet o sprawdzenie, czy kandydat na łowcę sam wcześniej nie był obiektem takiego “polowania”… Należało jedynie wypełnić jednostronicowy kwestionariusz i przyrzec, że do szkoły nie będzie przynosiło się broni. Postanowiłem więc, ja – reporter i amator przygód – że zostanę łowcą nagród. Przed oczami przesuwała mi się już projekcja marzeń, jak schwytanych przestępców pod lufą colta wprowadzam do gmachu sądu… Oto idą potulni, ze spuszczonymi głowami, w kajdankach…
Podpisałem więc swoją aplikację i załączyłem do niej

czek na 385 dolarów…

Broszura, którą otrzymałem przy zapisach na kurs, obiecywała ćwiczenia w takich zakresach jak: aresztowanie w ryzykownych warunkach, transport więźnia, strzelanie instynktowne, kondycja psychiczna ściganego, prowadzenie negocjacji z osaczonym, gotowym na wszystko bandytą…
Przybrałem bardzo amerykański pseudonim “Metan” i w swoich papierach podałem, że jestem zawodowym instruktorem kick-boxingu. Ubrałem się w purpurowy dres sportowy z napisem “Drapieżny łowca nagród” i pomyślałem, że od tej chwili powinienem być zły, patrzeć na wszystkich spode łba i otwierać drzwi wyłącznie silnym kopnięciem, bo tylko wtedy bandyci będą czuli przede mną należyty respekt.
Spóźniłem się na pierwszą lekcję. Odbywała się w niewielkim pokoju konferencyjnym. Gdy wszedłem, zajęcia już trwały. Usiadłem na jedynym wolnym krześle, obok 5 innych aspirantów. Jeden z nich, Jimmy, pochodzący z niewielkiego miasteczka w północnej Kalifornii, z ogromnym nożem przy pasku, zrobił na mnie wrażenie komandosa, który właśnie wyskoczył z samolotu Air Force i zamiast na akcję w dżungli trafił do naszej Akademii… Obok niego siedziała Kaye, dziewczyna pracująca na co dzień u okulisty po drugiej stronie ulicy. Dalej bracia Chang, którzy właśnie otworzyli bar sieci “Subway” z kanapkami. Był też ostrzyżony na pałę facet w ciemnych okularach. Co chwilę drapał się po głowie, na której zaczęły odrastać wątłe włoski…
Następną rzeczą, jaką zarejestrowałem, był fakt, iż głowa naszego instruktora była dziwnie mała i tak naprawdę wcale nie pasowała do reszty jego ciała. Ron był naprawdę wielkim mężczyzną. Był tak wielki, że gdyby chciał, mógłby mnie zabić małym palcem. Była to jedyna rzecz, która przyszła mi do głowy, gdy go zobaczyłem. Potem dowiedziałem się, że miał licencję prywatnego detektywa, przed laty ukończył akademię policyjną, a teraz pełnił funkcję komisarza policji w pobliskim miasteczku na przedmieściach Los Angeles.

*
Pierwsze zajęcia zaczynają się od krótkiej lekcji historii…
Ron zaczyna od precedensowego werdyktu z 1872 roku, jaki zapadł w procesie Taylor-Taintor, leżącym u podstaw protokołu uprawniającego do podejmowania działań przez tzw. łowców nagród. Taylor, napadnięty przez groźnego bandytę, sam postanowił dochodzić swoich praw. Wobec niemożności dostarczenia sprawcy przestępstwa przez szeryfa do sądu, postanowił zrobić to osobiście. Nie był już młody i zbyt sprawny, wynajął więc do tego celu Taintora, jednego z dzielnych ludzi Zachodu, co to z niejednego pieca chleb już jedli i nie bali się żadnych trudności. Taintor był więc pierwszym w historii typowym łowcą nagród…
Potem przenieśliśmy się do czasów już jak najbardziej nam współczesnych.
– Łowca bierze średnio od 10 do 15% sumy wyznaczonej za dostarczenie przestępcy – opowiada Ron. – Biorąc pod uwagę, że rocznie ogłasza się ok. 5 tysięcy tego typu kontraktów, łowca pracujący w miarę systematycznie, ale bez obrywania sobie rękawów, może zarobić od 60 do 100 tysięcy dolarów na rok. Nie jest to więc kiepska płaca… Najlepsze z tego wszystkiego, że

szmal można
skasować

nawet i wtedy, gdy bandzior straci życie, podczas próby ucieczki, czy coś w tym rodzaju…
– Jakie mamy prawa?
– W celu złapania ściganego przestępcy możecie wchodzić na prywatne posesje, przewozić schwytanego przez terytorium różnych stanów bez ubiegania się o specjalne zezwolenia, możecie użyć każdego niezbędnego zabezpieczenia, jak kajdanki i wiele innych, macie również prawo użycia broni palnej, nie tylko w swojej obronie, ale również by udaremnić ucieczkę konwojowanego… W stanie Kalifornia schwytany musi być dostarczony przed oblicze sędziego w ciągu 48 godzin od chwili zatrzymania… Metan, masz jakieś pytania?
– Co robić z zatrzymanym przez te 48 godzin?
– Czasem jest to za mało, by dostarczyć go przed oblicze sędziego. A co masz robić? Wszystko! Nie możesz spuścić go z oczu. Powinieneś towarzyszyć mu nawet w toalecie. Musicie jednak pamiętać, że jest kilka spraw, za które łowca nagród może trafić za kratki.
– Jak to? – pyta Kaye.
– W przypadku, jeśli wyważysz drzwi do prywatnego mieszkania. Nie możesz się włamywać, ani w żaden sposób naruszać prawa. Papiery dotyczące twojej roboty musisz mieć w porządku. Sprawdzają je drobiazgowo, więc wszystko musi być okay. Nie wolno też trzymać na muszce ani straszyć pistoletem pary, która akurat figluje w łóżku, choćby byli to sami Boonie i Clyde… No i najważniejsze, to za co najczęściej łowcy trafiają do kicia. W żadnym wypadku nie możesz podawać się za funkcjonariusza policji. A trzeba pamiętać, że ścigani właśnie o to najczęściej oskarżają swoich tropicieli. I czasem się zdarza, iż mimo doprowadzenia gościa do sądu, trzeba go puścić. Nie dość, że szmal przechodzi koło nosa, to jeszcze można oberwać kilka miesięcy odsiadki. Pamiętajcie, że bandyci też potrafią się bronić. Poza tym w ośmiu stanach wymagana jest licencja tropiciela. I trzeba o tym pamiętać, by odpowiednie kwitki mieć w każdej chwili przy sobie.
Następnego dnia Ron włącza taśmę wideo, gdzie instruktorzy demonstrują, w jaki sposób skutecznie obezwładniać ściganych. Potem Ron pokazuje wszystko na manekinach.
– Najłatwiej jest zatrzymać i prowadzić kogoś, kto ma długie włosy – mówi. – Po prostu łapiesz za włosy, okręcasz wokół dłoni i szarpiesz. Wówczas

delikwent nie ma szans.

A podczas prowadzenia ciągniesz za włosy. Musi być posłuszny, bo inaczej sam sobie sprawia wielki ból.
Ron pokazuje też, w jaki sposób krępować zatrzymanych, jak mocować pętle rzemieni na kostkach nóg, jak wiązać, by unieruchomić przestępcę. Pokazuje, gdzie skutecznie uderzyć zatrzymanego, aby go obezwładnić. Objaśnia, kiedy należy strzelać i gdzie celować.
– Najlepiej w kolana – demonstruje. – Są z tego dwie korzyści. Delikwent jest porażony strasznym bólem i zajmuje się już tylko sobą. A po drugie – mamy pewność, że już nie ucieknie.
Potem mówimy o psychologii strzelania.
– Jeśli masz pistolet ze światełkiem, które wskazuje miejsce strzału i kiedy skierujesz lufę w twarz bandyty, a światełko zaświeci mu między oczami, to masz go ugotowanego. Delikwent czuje, jakby właśnie wchodził do piekła. Wtedy go już masz! Na bezmyślny ruch, albo atak zdobędzie się tylko samobójca. Pamiętajcie, bandyci, jak mało kto na świecie, lubią żyć i cieszyć się życiem.
Na koniec wypełniamy test składający się z 65 pytań. Mój wynik jest najgorszy z całej naszej szóstki, ale mimo wszystko otrzymuję licencję łowcy nagród.
Jestem łowcą!
Mam dyplom w ręku i czuję, jaki jestem ważny. Teraz świat stoi przede mną otworem. Adrenalina zrobiła już swoje i mam wrażenie, jakbym był prawdziwym macho. Z książki telefonicznej wybieram kilka agencji, w których mógłbym znaleźć pracę. Moją uwagę przykuwa jedna, opatrzona zdjęciem grupy miło uśmiechających się osób. Przez telefon wyjaśniam, że jestem licencjonowanym łowcą nagród. To wzbudza zainteresowanie mojego rozmówcy, który zaprasza mnie na spotkanie do siedziby firmy.
Na miejscu spotykam Gary’ego i Mario. Obaj są przyjacielscy, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Gary, dorosły facet, ma naiwną buźkę dzieciaczka, a sylwetka Mario kojarzy mi się z hydrantem przeciwpożarowym. Opowiadają mi o swojej firmie, a ich zachowanie prowokuje moją wyobraźnię. Bardzo przypominają Mela Gibsona i Danny’ego Glovera z filmowego cyklu “Lethal Weapon”. Gdy zadaję kolejne pytanie, przychodzi mi do głowy, że powinienem uważać, by nie być kimś w rodzaju Joe Pesci.
Pora na konkrety.
– 25 tysięcy baksów za faceta – objaśnia nazajutrz Gary – który prowadził samochód po pijanemu i molestował dwie nieletnie dziewczynki. Nie stawił się przed obliczem sądu w dniu 10 czerwca.

Ostatni raz był widziany

dzień wcześniej w pracy. Potem ślad po nim się urwał. Szukaj wiatru w polu.
Mario podaje mi zdjęcie delikwenta. Wygląda jak wielka, tłusta świnia.
– Jest trochę duży – wyjaśnia Gary. – Przy zatrzymaniu powinieneś użyć kajdanek o większym rozmiarze.
Mario wylicza mi sprzęt, jakiego powinienem użyć w akcji:
– Kamizelka kuloodporna, kajdanki, pistolet, gaz obezwładniający, latarka…
– Właściwie możesz użyć broni – mówi Gary – ale powinieneś pamiętać, że facet nie jest mordercą.
Mario kładzie mi rękę na ramieniu.
– Gotowy?
Kiwam głową, a on dzwoni na policję, by poinformować, że właśnie rozpoczynamy akcję.
– Lepiej ich uprzedzić.
Powinni wiedzieć, że ktoś z bronią będzie się kręcił wokół tej posesji. Poza tym, gdyby doszło do strzelaniny, albo innych nieprzewidzianych okoliczności, ten fakt będzie działał na naszą korzyść.
Jedziemy. Wybraliśmy odrapany mikrobus. Nie powinien za bardzo rzucać się w oczy. Okolica, w której będziemy pracować, nie należy do ekskluzywnych.
Jesteśmy na miejscu. Zatrzymujemy samochód i rozglądamy się po okolicy. Jeden z sąsiadów kręci się po swoim podwórku i napełnia wodą ogrodowy basen. Gość z przeciwka naprawia ganek. Wokół kręci się sporo dzieciaków. Nie jest dobrze, gdy wokół przebywa tyle osób. Łatwiej o wypadek. Nie wiadomo też, kto jest kim i kto może przyjść z pomocą zatrzymanemu. W tej sytuacji trzeba liczyć wyłącznie na własne siły. Gary i Mario wkładają czarne kurtki z napisem “Agencja Ścigania Przestępców”.
– Mam zostać w samochodzie? – pytam.
– Nie, pójdziesz z nami. Tylko

załóż kamizelkę kuloodporną.

Gdy jesteśmy gotowi, wychodzimy jednocześnie z samochodu i szybkim krokiem ruszamy wprost do drzwi apartamentu delikwenta. Nasz wygląd musi chyba robić wrażenie, bo facet przy ganku otwiera usta ze zdumienia, a dzieciaki przerywają zabawę i patrzą na nas, jakbyśmy byli bohaterami jakiegoś filmu.
Drzwi mieszkania są zamknięte. Z okna obok dochodzi krzyk niemowlaka. Kilka metrów dalej pojawia się mężczyzna w kasku baseballowym. Miętoli w dłoniach butelkę owiniętą papierową torebką. Pociąga z niej… Pytamy o poszukiwanego.
– Nie widziałem go już dawno. Chyba wyjechał do Meksyku.
– Kiedy?
– Jakieś dwa tygodnie temu…
Idziemy na parking, który raczej przypomina złomowisko. Grata naszego tłuściocha nie ma. Mario puka do kolejnych drzwi, a my z Garym ubezpieczamy go z obu stron z wyciągniętymi pistoletami. Niestety, nikt nie otwiera, więc po chwili wracamy do mikrobusu. Mario przeładowuje swojego 9-mm browninga i chowa z powrotem do kabury…
Pierwszy raz w życiu biegałem z wyciągniętym pistoletem i było to dla mnie nie lada przeżycie. Teraz, gdy odłożyłem go do nesesera z innymi przyborami, poczułem jakbym był nagi. Jednak broń dodaje pewności siebie.
– To jeszcze nie koniec – mówi Gary. – Nie odkładaj tego. Może się przydać.
Mario prowadzi samochód. Jedziemy wolno, rozglądając się po okolicy. Przy pralni jest sporo osób. Wysiadamy. Na tyłach są jakieś mieszkania. Wchodzimy na klatkę schodową. Ściany są pomazane idiotycznymi graffiti, są też ślady krwi, a wokół unosi się nieznośny odór. Stajemy przed drzwiami na pierwszym piętrze. Pukamy. Gary pokazuje mi, abym się cofnął… W drzwiach staje kobieta w średnim wieku. To żona naszego tłuściocha. Nie mówi po angielsku, więc Mario zaczyna rozmawiać z nią po hiszpańsku. Wokół coraz więcej gapiów. Sąsiedzi gremialnie wylegają ze swoich nor…
Gary rusza do przodu, odtrąca kobietę i wpada do mieszkania. Idę za nim. Przeszukujemy pokój za pokojem; w pewnej chwili słyszę krzyk Gary’ego:
– Jest!
Wpadam za nim do sypialni i czuję, że mam spocone dłonie. Na łóżku siedzi jakaś postać, ale nie widać twarzy, bo utknęła w podkoszulku.
– Nie ruszaj się, bo

będziemy strzelać!

– krzyczę podekscytowany i zastanawiam się, czy moja kamizelka kuloodporna rzeczywiście wystarczy w tej sytuacji. Ciało na łóżku jest jednak chyba nie mniej przerażone niż ja, bo wciąż miota się w ubraniu, którego jakoś nie może przeciągnąć przez głowę. Samo się obezwładniło.
– Co robicie? – krzyczy kobieta. – To mój syn!
Mario przesłuchuje ją, a my wraz z Garym przeszukujemy pozostałe pomieszczenia.
– Mój mąż jest w Meksyku – mówi kobieta.
Mario nie daje wiary, ale nie udaje mu się nic więcej z niej wyciągnąć.
Już w samochodzie mówi, że możemy beknąć, bo wyciągnęliśmy chłopaka z łóżka, ale może jakoś przejdzie to bokiem.
– Musimy tu przyjść za kilka dni. Jeśli gruby jest w tym mieście, na pewno wpadnie nam w ręce.
Trzy tygodnie później wyciągnęliśmy go z jego własnego przyjęcia urodzinowego, w którym brali udział sąsiedzi, żona, syn i koledzy z fabryki, w której pracował. Trafił nam się też facet, który wyszedł z więzienia na przepustkę i zapomniał wrócić tam na czas. Wyciągnęliśmy go zupełnie pijanego z baru “U Josha” na przedmieściach L.A. Zabrudził nam cały mikrobus. Samodzielnie doprowadziłem do sądu dwóch dżentelmenów, którzy notorycznie uchylali się od płacenia alimentów. Wraz z Mario i Garym brałem też udział w kilku większych akcjach, które nie przyniosły jednak powodzenia. Pieniądze z nagród nie były wcale tak rewelacyjne, jak obiecywano na początku. Okazało się, że rzeczywistość powszedniego dnia łowcy nagród nie ma nic wspólnego z tym, co ogląda się w filmach. Codzienność polega na doprowadzaniu do stróżów porządku drobnych rzezimieszków i pijaczków za marne grosze. Hollywood, jak zwykle, kreuje świat nie mający nic wspólnego z rzeczywistością.


Autor jest publicystą prasy polonijnej

Wydanie: 07/2001, 2001

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy