Ludobójstwo

Ludobójstwo

Polski Kodeks karny w art. 118 definiuje ludobójstwo tak: „Kto w celu wyniszczenia w całości albo w części grupy narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, wyznaniowej lub grupy o określonym światopoglądzie, dopuszcza się zabójstwa albo powoduje ciężki uszczerbek na zdrowiu osoby należącej do takiej grupy”.

Jeśli ktoś zamordował choć jednego Białorusina tylko dlatego, że był Białorusinem, jest wedle polskiego prawa ludobójcą. Swego czasu IPN przyznał, że „Bury” mordujący Białorusinów był ludobójcą. Teraz zmienił zdanie. Ohydne!

Domagamy się od Ukraińców, by potępili zbrodnie ludobójstwa popełniane przez UPA. Dziwimy się i oburzamy, że przychodzi im to z takim trudem. A my? Mamy w historii rzeczy piękne i chwalebne i jesteśmy z nich słusznie dumni. Ale mamy też rzeczy podłe. Nie potrafimy nie tylko ich potępić, ale nawet do nich się przyznać. Wydawało się, że Jedwabne było przełomem. Okazało się, że nie było. Teraz IPN wycofuje się z wydanej kiedyś słusznej oceny, że dzielny partyzant z Wileńszczyzny, jakim był Romuald Rajs „Bury”, po wojnie, w styczniu i lutym 1946 r., w Białostockiem wymordował kilkadziesiąt cywilnych osób narodowości białoruskiej właśnie z „powodu ich przynależności do białoruskiej grupy narodowej o wyznaniu prawosławnym”, co nosiło ewidentne znamiona ludobójstwa. „Bury” jest teraz dla IPN znów bohaterem. Zawróciliśmy z drogi, na którą z takim trudem dopiero wkroczyliśmy.

Wielkość narodu mierzy się także jego zdolnością do rozliczenia się z własną przeszłością. Wielki jest ten naród, który potrafi się przyznać do swoich win. Przemyśleć błędy, a nawet zbrodnie, i wyciągnąć z tego wnioski na przyszłość. Skrywanie win, pokrętne ich tłumaczenie, a tym bardziej kłamstwa i fałszowanie historii to oznaki małości i kompleksów.

Mitologizacja „żołnierzy wyklętych” jest gwałtem na historii. Ich dramat wymaga wyjaśnienia, nie mitologizacji. Tego wymaga nie tylko elementarna uczciwość, ale również troska o przyszłość narodu. Jaką nauczycielką życia ma być tak zakłamana historia?

Po 1945 r. większość Polaków przystąpiła do odbudowy zniszczonego wojną kraju. W takich warunkach, jakie były. Przy mocno ograniczonej suwerenności, ale przecież podnoszono z gruzów miasta, odbudowywano przemysł, szkolnictwo, uniwersytety, szpitale. Żołnierz AK Aleksander Gieysztor powiedział, że teraz trzeba robić uniwersytet, nie partyzantkę. Eugeniusz Kwiatkowski po raz kolejny w życiu przystąpił do odbudowy wybrzeża. Część Polaków została jednak w lesie. Z różnych motywacji. Jedni, bo chcieli z bronią w ręku doczekać III wojny światowej, w której rychły wybuch naiwnie wierzyli. Drudzy, bo może nie mieli innego wyjścia i bali się represji komunistycznych władz, inni, bo niewiele z sytuacji politycznej rozumieli, ale mieli zaufanie do swoich partyzanckich dowódców, a niektórzy, bo i tacy byli, bo polubili swobodę życia w partyzantce, poczucie nieokiełznanej wolności.

Wszystkich, bez względu na to, za sprawą jakich motywacji znaleźli się w lesie, czekał ten sam los. Wojna demoralizuje. Trzeba przeżyć, a żeby przeżyć, trzeba rekwirować żywność. Jak nie chcą jej dawać, trzeba brać siłą. Jak się bronią – zabijać. Dopóki partyzantka była siłą zbrojną podziemnego państwa, dowódcy wypełniali rozkazy wyższego dowództwa, a gdy wykonywano wyroki, były to wyroki sądów podziemnych. Ale podziemnego państwa już nie było. Dowódca każdego oddziału był sam sobie panem. To on decydował teraz o wszystkim. O życiu i śmierci również. To on wskazywał, kto jest wrogiem. On teraz wydawał wyroki śmierci na tych, których uznał za wrogów ojczyzny lub tylko swojego oddziału.

Nawet ci, którzy w lesie zostali z najszlachetniejszych motywów, musieli ulegać postępującej demoralizacji. Zbrojne podziemie skazane było na zbandycenie. To był dramat tych ludzi.

Dzielny partyzant, dowódca 1. Kompanii Szturmowej 3. Wileńskiej Brygady AK, później dowódca szwadronu w 5. Brygadzie, Romuald Adam Rajs „Bury”, po rozwiązaniu AK nikomu już faktycznie nie podlegał. Pogotowie Akcji Specjalnej (PAS), w skład którego formalnie wchodził jego oddział, było strukturą luźną i samozwańczą. Nie było już praw ani sądów podziemnego państwa. Prawo stanowili poszczególni dowódcy i oni je egzekwowali. Ponieważ oddział nie miał dość sił, by toczyć walkę z regularnymi jednostkami Ludowego Wojska Polskiego, a tym bardziej wojska radzieckiego, jego działalność zbrojna polegała na aktach terroru. Zamachach na funkcjonariuszy UB, milicji, na działaczy partyjnych, czasem na członków ich rodzin, a czasem na przypadkowych ludzi, uznanych przez dowódcę za wrogów. Mordując prawosławnych Białorusinów, „Bury” był pewnie przekonany, że dobrze służy Polsce, umacniając polskość tych ziem. Podobnie zapewne myślał „Ogień”, gdy mordował Słowaków na Spiszu. Ale służyli źle. Ich tragedią było zaś to, że nie miał im kto tego powiedzieć. Stali się ludobójcami.

Tym bardziej jednak trzeba to powiedzieć dziś. Tak się Polsce nie służy! A my nie potrafimy tego wyraźnie powiedzieć. Nie im, bo oni już nie żyją od dawna, ale tym młodym ludziom, którzy z dumą noszą koszulki z emblematami „żołnierzy wyklętych”. „Wyklętych”, których oficjalna propaganda stawia im teraz za wzór do naśladowania.

Wydanie: 12/2019, 2019

Kategorie: Felietony, Jan Widacki

Komentarze

  1. ireneusz50
    ireneusz50 21 marca, 2019, 21:33

    Piłsudski tez był zbrodniarzem i ludobójca, mordował ukraińców, tylko dlatego ze byli ukraińcami.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy