Ludzie ze Studenckiej

Ludzie ze Studenckiej

„Gazeta Studencka” jest jak terminowanie u rzemieślnika dla tych, którzy chcą pisać. Odbijają się z niej jak z trampoliny

Nie leży na żadnym stojaku, nie jest do kupienia w kiosku. Co miesiąc jest rozdawana „z ręki” przed uczelniami. Utrzymuje się z reklam, wiadomo, że student to dobry target. Robert Pawłowski, gość po trzydziestce, od zawsze ma pomysły, którym inni dają 3 do 5% szans. „Gazeta Studencka” też nie miała więcej. Dziś jest największą gazetą środowiska, wydawaną przez Fundację Optimi Elaturi w ramach programu Praktyczna Szkoła Dziennikarstwa. Zaraz stuknie jej dziesięć lat.
Po raz pierwszy wyszła we wrześniu 1996 r. Kilka czarno-białych stron na dużej płachcie. Robert był wtedy na trzecim roku nauk politycznych. Nocami w akademiku na prywatnych komputerach składali 16,5 tys. nakładu (dziś urósł do 105 tys.). Po co? Żeby ci wszyscy ludzie z kierunków humanistycznych mogli gdzieś spróbować warsztatu, sprawdzać siebie, powiedzieć na głos coś ważnego.
W małym mieszkaniu przy Ordynackiej zawsze jest nerwowo, kiedy składają nowy numer. Kwietniowy jest o LSD, który napędza niejeden umysł na studiach – „Lot Stąd Donikąd”, na okładce dziewczyna o nieobecnych oczach, jest o uczelniach w Polsce B, z Mirosławem Pęczakiem o bezrefleksyjności, o Hrabalu, rockowej muzyce, z Januszem Majewskim o starości… Żaden folderek z harmonogramem studenckich imprez.
To Dominika, redaktor prowadzący, wyłapuje „pióra”. Ale rzemieślników nie szuka. Szuka wariatów, pomysłów, nie trzeba teczki z dorobkiem, ważne, że chce się coś powiedzieć, coś się dostrzega… Coś, czego nie można udać zgrabnym CV: „będę sumiennie wykonywać obowiązki”. – Z pisaniem jest jak z piłkarzami – mówi Robert. – Można stracić kondycję, ale z techniką człowiek się rodzi.

Każdy chce pisać felieton
Dominika Rafalska, eteryczna dziewczyna w czarnym golfie, jeszcze jako maturzystka robiła wywiad z Robertem, założycielem Parlamentu Studenckiego, do jakiejś gazetki. Miał nosa, że wziął od niej telefon. Była na pierwszym roku dziennikarstwa, kiedy „Gazeta” się rozkręcała. Dziś robi doktorat i wykłada informację dziennikarską. Mówią o niej: idealista, kosmitka, bo Rafalskiej chce się wystawać z ludźmi na przerwach i dyskutować. W „Studenckiej” nie ma kolegiów, Dominika z każdym umawia się osobno.
Ktoś właśnie przyniósł reportaż o spoterach, ludziach którzy obserwują samoloty, napisany w… punktach: „Spoterzy dzielą się na…”. Dominika: – Idź, porozmawiaj z nimi, dlaczego ich to fascynuje, zapisują w notesie jakieś dane, zajrzyj w ten notes. Chłopak był raz, ale… akurat padał deszcz. – To idź drugi raz. Kolejna rozmowa: – Jak piszesz o ośrodku akademickim na Śląsku, nie mogą się wypowiadać student Rafał i student Piotrek. Dziewczyna tłumaczy, że wysłała e-mail, ale… nie dostała odpowiedzi. – Zdarza się, że przysyłają tekst na trzy strony bez polskich czcionek, dużych liter, pisane jak SMS-y i myślą, że to normalne – opowiada Dominika.
Instytut Dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Choć na roku jest 140 osób, coraz trudniej o „wariatów”. Czasem w „Studenckiej” szukają ich przez konkursy. Na przykład rzucą temat „student nabity w butelkę”. Dobre pióro zdarza się jedno na setkę. Zwykle na pytania odpowiadają „tak – nie”. Ale prawie każdy, kto przysyła tu CV, chce pisać felietony i robić wywiady ze znanymi ludźmi. – Nie chce im się drążyć – Dominika nie mówi, że to złe, to inne niż w połowie lat 90., gdy zaczynała studia. Wtedy wszyscy chcieli być dziennikarzami. – Dziś wymaga się od nich, żeby byli sprawni i wydajni. Pytam ich: a kiedy będziecie dorastać, poznawać, jeździć z plecakiem, żeby coś zobaczyć, niekoniecznie za kasę? Często są młodymi biznesmenami. 22-letni student rozmawia ze mną tak: „Proszę mi udzielić odpowiedzi na pytanie, czy mogę liczyć na etat w państwa gazecie, bo jeśli nie, proszę zrozumieć, muszę planować karierę”. Wielu chce się zaszyć w PR, marketingu i mieć sztab doradców. Pasja jest niedochodowa.
Robert obserwuje przez te dziesięć lat, jak poziom leci w dół: – Sposoby rekrutacji na studia zniszczą go jeszcze bardziej. W maju tego roku po raz pierwszy nie będzie na dziennikarstwie wstępnego egzaminu z predyspozycji, który sprawdzał pióro. Zaczną przychodzić ludzie wygenerowani przez system: oceny z matur spłyną do jednego wielkiego komputera, zwanego internetowym rejestrem, ktoś siądzie, zrobi „Control Alt” i wyskoczy lista zakwalifikowanych do dziennikarstwa na podstawie punktów z angielskiego, WOS i historii. Pytanie, jaki system wygeneruje to COŚ?
Nad biurkami na Ordynackiej mnóstwo papierów, plakatów, okładek płyt. Każdy z ekipy „Studenckiej” ma jakąś pasję, fioła, odlot. Mnóstwo tych odlotów. Właściwie trzy osoby są od dziesięciu lat: Dominika, Robert i Marcin Wyrwał. Inni uczą się tu warsztatu, potem odbijają się jak z trampoliny do gazet, telewizji, agencji. Kilkaset ludzi przez te lata… – Co z tego mam, że tu tkwię? – zastanawia się Robert. – Nie tracę refleksji, czuję się jak ktoś, kto w gęstym lesie znalazł najwyższy dąb, taką wieżę obserwacyjną. Kolejne roczniki przewijają się przez gazetę, ten kraj, a ja rejestruję, co mają w nosie, a co jest tym lepiszczem, które je spina. Jestem jak człowiek wielojęzyczny. Mówię slangiem studentów sprzed dziesięciu lat, pięciu i współczesnym. I nie jest to tak sztuczne jak w mediach, które próbują młodzież uchwycić, udać. Trafiamy do ich środowiska bez zafałszowania.

Giną osobowości
Marcin, chłopak w czerwonej koszulce i glanach, na zewnątrz nauczyciel angielskiego, tłumacz, redaktor podręczników w dużym wydawnictwie i ojciec siedmiolatki, tu redaktor kreatywny i cięty felietonista, wpada dwa razy w tygodniu. To Marcin nadaje gazecie subiektywny sznyt. Z tego powodu ciągle odbiera pocztę: „Ty pedale, ty pieprzony Żydzie”. – Teraz – mówi – dla felietonisty to złoty okres. Można się wściekać do woli. Co mnie wścieka aktualnie? Polska szkoła, to, że od zerówki po uniwersytet są półbogowie i plebs. Na całym świecie ludzie poddawani procesowi edukacji dzielą się na dwie grupy: pierwsza to ci, którzy w przyszłości będą decydować i organizować pracę innym, druga to wykonawcy. Nasza edukacja jest nastawiona na produkowanie wykonawców w myśl zasady: żeby wprowadzić wysoki poziom, trzeba ucznia wziąć za pysk, trzymać nisko przy podłodze i robić mu mnóstwo testów, aby jego aktywność sprowadzić do zakuwania. W klasach 1-3 zamiast ocen wprowadzono znaczki, tylko że oceny zastąpiły smuteczki i uśmieszki, „einsteiny” i leniuszki. To taka polska mentalność – wystawić stopień.
– Czy kogoś interesuje, że cię to wścieka?
– Jest coraz większa grupa, której nie interesuje nic. Media posiały w ludziach strach, krzyczą, że rynek pracy, że kariera… To oni skupiają się na punktach w CV i nie myślą ponad to. Więcej listów piszą do mnie z liceów, potem z ludzi gdzieś schodzi zapał.
– Bo nie ma osobowości, Marcin – wtrąca Robert. – Kilka roczników przeszło i trudno mi znaleźć nazwisko, które ma coś do powiedzenia w jakichś mediach. Prędzej widzę ich jako kandydatki w wyborach miss, w serialach. Najlepsi od razu się wkręcają w maszynkę rynkową, nie mają czasu sobie postudiować, wyjechać razem, założyć jakieś koło, podyskutować.
Dziewczyna w bojówkach właśnie wróciła z tematu. Sylwia Kawalerowicz jest od pop kultury. Zero polityki. – Ważniejsze jest dla mnie, że ktoś wydał nową płytę, niż że ktoś znów coś napyskował w Sejmie. Zaczęła pisać na piątym roku polonistyki. Całe pięć lat ją to męczyło: a co w życiu? Nie czuła żadnego powołania, żeby zmieniać świat. To przychodziło powoli. Najpierw jakaś recenzja płyty ówczesnego chłopaka, fajna, elektroniczna muzyka, teraz Sylwia, sekretarz redakcji, choć ma tylko 28 lat, próbuje wpływać na gusty tych ludzi, podsunąć jakiś brytyjski rock, metal, soulowe czarne brzmienia, zamiast kolejnych podróbek amerykańskich wokalistek, kino europejskie zamiast amerykańskiej rozrywki. „Studencka” pozwoliła jej odkryć, na co w życiu stawia:
– Do kogo chcę dotrzeć? Ciągle jacyś poważni ludzie pytają nas: czego studenci słuchają, jakbyście scharakteryzowali środowisko? Dziś to niemożliwe. Już nie ma tej jednej bazy, do której można mówić, jak kilka lat temu. Student przestał być osobną jednostką społeczną, teraz studiowanie jest tylko jednym z elementów życia. Nawet legitymacja nie stanowi wyznacznika bycia w jakiejś kulturze. Jest po to, żeby wejść taniej do klubów, które są dziś normalną dyskoteką.

W „Studenckiej” nie parzę kawy
Zajęcia Rafalskiej z informacji dziennikarskiej uczą szkolnych podstaw. Najpierw ludzie piszą małe newsy, potem coraz większe formy. Na uczelni mówią, że to jedyne zajęcia, które uczą pisać. Sami z siebie się śmieją, że są specjalistami od prawa: na pierwszym roku encyklopedia prawa, potem prawo prasowe, autorskie, etyka mediów, zajęć z pisania jest 1%.
To tu Dominika wyłapuje „pióra”. Nie muszą pisać po to, żeby potem schować to wszystko w jakąś teczkę. Ale na 25 osób w grupie chce się dwóm, trzem….
– Zwykle tym, którzy są najbardziej onieśmieleni – mówi Dominika. – To dobre. Ten brak pewności, tupetu. Taka wrażliwość może się ładnie rozwinąć.
Dziewczyna w kolorowym szaliku czyta swój tekst o szkole teatralnej: – „Po korytarzach przechadza się kilka osób, nie rozmawiają, mruczą coś pod nosem. W kącie blondynka płacze. Nie wiadomo, czy jest smutna, czy ćwiczy rolę…”.
– Jakie macie uwagi? – Dominika zawsze pyta ich o zdanie.
– Niezły wstęp. Ten najazd kamery z egzaminu.
– A teza? Czy jest teza? Przeczytaj jeszcze raz lead.
– „30 osób na miejsce. Potem? Sława, wywiady, flesze? Studia na uczelni teatralnej to nie tylko zabawa… Na czym polegają?”.
– Czy „na czym polegają” to jest problem? Co chciałaś powiedzieć?
Łukasz przygotował artykuł o Politechnice Warszawskiej:
– „Godzina szósta rano. Adam, student drugiego roku jest już pod uczelnią. Spał cztery godziny, zajęcia poprzedniego dnia skończyły się o 22, dziś o ósmej ma zaliczenie. Wyjątkowo intensywny dzień? Nie. Tak wygląda zwykły dzień studenta politechniki…”.
– Czy to, że uczelnia jest najlepsza, to problem, czy zwykła informacja? – drąży Dominika. – Co znaczy to zdanie w rozdziale „Minusy”: „To, co dla wielu jest zaletą – wysoki poziom nauczania – dla innych to przeszkoda”? Gdzie hierarchia? A co z kadrą, sprzętem? Ilustrujcie konkretami.
– Na podważenie tezy, że jest najlepsza czy poparcie? – pyta chłopak.
– A na co wyjdzie… – na sali śmiech.
Na drugim roku mają prawo do takich pytań. – Tylko nie ma kiedy im odpowiadać. Gdy studiowałam, było nas 80 osób na roku, teraz 140, wcześniej miałam dwie godziny ćwiczeń w tygodniu, teraz jedną. To jest nic.
Przerwa. Ludzie z dziennikarstwa dopijają kawę w kafejce, ładni, jacyś tacy pewni siebie. Mówią o sobie: sformatowani. Sformatowany to ten, kto wie, czego chce w życiu. Idealistów, którzy tracą czas na studiowanie, jest niewielu. Za to wielu pracuje. Chyba na żadnym kierunku nie ma tylu „zrobionych” dziewczyn. Zrobione dziewczyny chcą być lwicami salonów, drugą Moniką Olejnik.
Ula Golnik z drugiego roku lubi patrzeć na nich z boku: – Jest jakaś prawidłowość, że im mniejsza miejscowość, z której pochodzą, tym mają większe ambicje, żeby JUŻ na tę drabinę się wspiąć, NATYCHMIAST parzyć kawę w ważnym miejscu, byle się zaczepić. To nic, że tę kawę będą parzyć dwa lata, ważna liczba nowych telefonów. To widać po sposobie ubierania, po tym, że takie są aż za bardzo, żakiecik, szpileczki, perfekcyjne, grzeczne – Ulka też nie ocenia, czy to złe, ale się do tego nie nadaje. – Dziewczyna z Ciechocinka już pracuje w „Teleexpressie”, inna w TVP Kultura. I tu się zaczyna presja: „A widziałaś wczoraj news podpisany moim nazwiskiem?”, „A ty dalej w tej ťStudenckiej?Ť”, „O czym teraz piszesz? O pająkach?” – czasem Ulka pisze o pająkach, czasem o sportach zimowych. – Może nie odkrywam świata, ale siebie, ćwiczę naprawdę.
Ulka ma tatuaż jaszczurki, a w domu hoduje gady. Po gadach nie widać, jak po kotach i psach, czy są zadowolone, czy złe. Trzeba je obserwować. Właśnie to Ulka lubi – obserwować. Gdy dostała się na polonistykę, stwierdziła, że poczytać zawsze można w domu. – W dziennikarstwie pociągało mnie to, że będę mogła uzmysłowić ludziom coś, o czym nie myślą na co dzień, bo są zabiegani, nie mają czasu. Nie aferkę, ale jakąś drugą stronę rzeczywistości, właśnie to, jak żyją pająki, albo to, że islam to nie tylko terroryzm.
Gdy Basia Wasyl przyjechała z Lublina, dała sobie tylko rok na aklimatyzację. Na pierwszych zajęciach na drugim roku zapytała Dominikę, czy może spróbować. Dostała temat: „Dlaczego dżinsy są nieśmiertelne?”. Jak napisać coś niebanalnego o dżinsach? Napisała. Potem napisała o akcjach i obligacjach, maraton rozmów, o rzeczach, o których nie miała pojęcia. „Studencką” Basia traktuje jak pracę w warsztacie. Mogłaby teraz też praktykować w ważnym miejscu, układając na półce dokumenty, ale tu coś od niej zależy, uczy się patrzeć, wyciągnąć z setek zdań to jedno, które skupi uwagę, skracać własne myśli. Już ma coraz mniej uwag od Dominiki w stylu: „Robisz wywiad o pracy zawodowej, to dlaczego pytasz o dzieci i ulubione buty?”.

Jak trampolina
Sylwia czasem myśli, że to trochę freelanserka. Teraz jest fajnie, ale czy z pisania utrzyma rodzinę, kupi mieszkanie?
– Więcej się nauczyłam w „Studenckiej” przez te dwa lata niż na stażu w superagencji – Ulka teraz ma do siebie dystans. Bo pomarzyła i zweryfikowała marzenia: – Dziś widzę się w PR, nie w prasie, bo nie wejdę oknem, jak mnie wyrzucą drzwiami. I świat widzę po swojemu, nie lubię, jak zmieniają mi tytuły na „mega-odjazd” i „super-czad”, nie chcę być dżezi, szokująca, chcę być sobą. Znajoma była ostatnio na stażu w „Super Expressie”. Mówi, że to praca dla kogoś, kto ma dystans do siebie, potrafi odciąć swój styl od tego, jak ma być napisane. Ja bym nie umiała.
– Co dziś jest lepiszczem pokolenia, które będzie chciało w gazecie coś powiedzieć? – zastanawia się Robert, który 10 lat patrzy z najwyższego dębu. – Ciągle bunt wobec starszaków, ale na innych zasadach. Już nie wystarczy przypalić trawę i iść na imprę. Bunt tych młodych kieruje się przeciw fasadowości życia, z opóźnieniem odwzorowującego konsumpcjonizm Zachodu. W ludziach rodzi się jakiś neokonserwatyzm, jeśli są religijni, będą zgłębiać religię autentycznie, jeśli no global, nie ograniczą się do bojkotu reklam i metek, ale rozszyfrują to, co jest fałszem w kulturze masowej. Będą coraz bardziej zatomizowani, kolorowi, skrajni… Dziś nie ma jednej awangardy. Są liczni zwiadowcy, którzy idą przodem i szukają nowego. My będziemy to rejestrować.

Wydanie: 17-18/2006, 2006

Kategorie: Reportaż
Tagi: Edyta Gietka

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy