Lustracja w Kościele

Lustracja w Kościele

Obok Radia Maryja współpraca księży z SB zaprząta uwagę biskupów

Kardynał Stefan Wyszyński mawiał, że „dobry katolik to dobry obywatel”. To jego przekonanie uzasadnia, dlaczego Kościół nie może się znaleźć poza procesem oczyszczania pamięci. Jednak dziś, niespełna rok po śmierci Jana Pawła II, gdy Polacy zdążyli już się skłócić między sobą, gdy zaczyna się od dawna zbierająca się burza wokół ojca Rydzyka, gdy wierni widzą Kościół podzielony na „łagiewnicki” i „toruński”, gdy zaostrza się walka polityczna między liberałami a radykałami, nie jest to dobry czas, by rozpoczynać na serio lustrację w Kościele. Niebezpieczeństwa jego upolitycznienia są większe niż kiedykolwiek.

„Przy dźwiękach politycznej orkiestry

lustracyjnej niełatwo podejmować debatę publiczną i obywatelską, ale czy istnieje inne wyjście?”, zastanawia się dominikanin Tomasz Dostatni, publicysta i animator dialogu międzyreligijnego i międzykulturowego. Miesięcznik jezuitów „Przegląd Powszechny” już wiele lat temu nalegał na podjęcie przez Kościół trudnego tematu lustracji w tej instytucji.
Nie sposób nie zastanowić się nad argumentem redaktora naczelnego miesięcznika, ojca Wacława Oszajcy, że to Kościół, który jako całość najlepiej oparł się naciskom, jakim społeczeństwo było poddawane w PRL-u, mógł po 1989 r. spokojnie rozpocząć od własnych ludzi rozliczenia z przeszłością. Ten dobry moment przegapiono.
Od 2 tys. lat zadaniem Kościoła, niejako jego specjalizacją, jest ukazywanie prawdy, grzechu i słabości, ale także skruchy i przebaczenia. Mógłby więc stworzyć wzorcowy model rozliczania z przeszłością, jak mówi katolicki wydawca i publicysta, Grzegorz Polak. Już wtedy mogło powstać coś na kształt Komisji Prawdy i Pojednania, która z powodzeniem działała w RPA.

Odczytywanie w chrześcijańskim duchu

akt SB – zdaniem Marka Zająca, czołowego młodego publicysty „Tygodnika Powszechnego”, laureata tegorocznej Nagrody „Ślad” im. biskupa Chrapka – pozwala zobaczyć nie tylko małość i słabość ludzi, lecz także ich bohaterstwo i trwanie przy wartościach. „Niestety – dodaje dziennikarz, który redagował książkę Marka Lasoty z krakowskiego IPN o agentach w otoczeniu Karola Wojtyły (ukaże się wczesną wiosną tego roku) – teraz Kościół musi działać niejako w defensywie, pod wpływem impulsu, jakim są fakty ujawniane przez ludzi, którzy odczytują właśnie swoje własne teczki”.
Po przebrzmiałej już nieco sprawie o. Konrada Hejmo, duszpasterza polskich pielgrzymek w Watykanie, w tych dniach „Tygodnik Podhalański” ujawnił, że cieszący się zaufaniem Domu Papieskiego kustosz sanktuarium papieskiego na Krzeptówkach, ks. Mirosław Drozdek, miał donosić na Karola Wojtyłę i na Stanisława Dziwisza. Drozdka prowadzić miał szef zakopiańskiej bezpieki – major Andrzej Szczepański. Ten jednak nazwał doniesienia tygodnika kłamstwem.
Do lustracji Kościół przygotowuje się, choć z opóźnieniem – sięga obecnie po wzór stworzonej w RPA z udziałem duchownych po upadku apartheidu słynnej Komisji Prawdy i Pojednania, organizując komisje diecezjalne, które działają już min. w Lublinie, Tarnowie, Katowicach.
„Ten, kto rzeczywiście wyrządził krzywdę ludziom, powinien stanąć przed sądem; jeśli będzie to ksiądz, powinien być potraktowany jak każdy inny obywatel”, mówi ojciec Oszajca. Jego stanowisko w tej sprawie jest konsekwentne od lat. Ale ten duchowny, publicysta i poeta, którego wpływu intelektualnego, zwłaszcza na młode pokolenie chrześcijan, nie da się oddzielić od jego autorytetu moralnego, podkreśla, że nie wolno w „atmosferze amoku”, jaka towarzyszy dziś lustracji, zapominać o specyfice zawodu i powołania księdza, a także roli Kościoła. „Przede wszystkim – przestrzega – należy robić wszystko, aby nikomu nie udawało się wykorzystywać procesu lustracyjnego w Kościele do rozgrywek partyjnych i politycznych”.
„Myślę – dodaje – że najwyższy czas, aby sobie parę rzeczy wyjaśnić. Na przykład to, że chrześcijanin jest z góry gotów do przebaczenia i nie może nosić w sobie chęci zemsty. A także, że ma obowiązek dbać o prawdę w życiu społeczno-politycznym i o sprawiedliwość. A miłość nieprzyjaciół polega na tym, że chrześcijanin chce dotrzeć do tych, którzy go krzywdzą, nie porzucając wiary w możliwość ich nawrócenia”.
Dziś istnieje już w polskim Kościele zgoda co do zasady, że powinien on oczyścić się wewnętrznie. U wielu duchownych budzi jednak rozterki bezkompromisowa postawa nowohuckiego kapelana „Solidarności”, księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, który osobiście dużo wycierpiał w latach 80. i chce radykalnego oczyszczenia kościelnych stanowisk z byłych współpracowników SB.
Jezuita Dominik Ciołek bardzo dobrze rozumie postawę kapelana i odrzuca twierdzenia niektórych księży, że Isakowicz „działa pod wpływem emocji”, ponieważ widzi, że ci, którzy na niego donosili, nadal świetnie się mają w Kościele.

„Między kolaboracją świeckich i duchownych

były dość istotne różnice – mówi ojciec Dominik. – Podczas gdy współpraca świeckich z organami bezpieczeństwa jest z reguły wynikiem jednostkowej decyzji, w przypadku duchowieństwa ma ona często charakter bardziej złożony”. Według dominikańskiego publicysty często powtarzał się taki schemat: ksiądz przyciskany przez służby przychodził do swego biskupa i pytał, co ma robić, a zwierzchnik radził mu: „Udawaj, że się godzisz na współprace, żeby dali nam spokój i pozwolili pracować”. Dziś biskup nie żyje, a proboszcz nie ma jak się wytłumaczyć.
W historii zdarzali się księża, którzy z całą premedytacją podejmowali działania skierowane przeciwko Kościołowi. Na przykład młody ksiądz unicki, Józef Siemaszko, który podsunął carowi zrealizowany później przez Kreml plan działań mających doprowadzić do oderwania swojego Kościoła od Stolicy Apostolskiej. Takimi byli średniowieczni księżą bułgarscy, którzy namówili swych parafian do przejścia na islam. Ostrożnie podchodzący do procesu lustracji znany teolog, dominikanin Jacek Salij, przytaczając te przykłady, pisze na łamach ostatniego numeru kwartalnika „Pastores”: „Kościół w czasach PRL-u chociaż (zwłaszcza przed rokiem 1956) wiele wycierpiał od księży lekceważących autorytet swoich biskupów i jawnie wysługujących się komunistom, zdrajców tak jednoznacznych prawdopodobnie jednak nie miał”.
Ojciec Salij opowiada, że w czasach PRL często przychodzili do niego z problemami sumienia uwikłani we współpracę z SB i osaczeni ludzie, którzy w złudnej nadziei, iż uda się jej wymknąć, podpisywali zgodę na współpracę, „ale jeśli pisali donosy, to w taki sposób, aby w istocie rzeczy nie donosić”.
W związku z tą specyfiką Kościoła ideałem byłoby, aby komisje diecezjalne mogły bez nacisku rozpatrywać sprawy między trzema stronami – tym, kto donosił, ofiarą donosów i arbitrem, czyli władzą kościelną. I dopiero wyniki zakończonych dochodzeń publikowano by na łamach poważnych mediów.
„Najlepiej by było, aby ci spośród nas, którzy mają coś na sumieniu, zdobyli się na odwagę i przyznali się do przewinień przynajmniej przed swoim biskupem lub przed komisją prawdy i uderzyli się w piersi” – powiedział w rozmowie jeden z biskupów diecezjalnych. „Ale – dodał – należy pamiętać, że księża są tylko ludźmi i zawsze będzie istniało niebezpieczeństwo wykorzystania tej sytuacji dla naszych rozgrywek parafialno-diecezjalnych, księżowskich”.
Pozostaje jednak podstawowe pytanie: w jaki sposób ksiądz oskarżony o donosicielstwo ma dalej żyć w swojej wspólnocie? Jakie są szanse na przyszłość duchownego, któremu udowodniono, że był współpracownikiem SB?

 

 

Wydanie: 08/2006, 2006

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy