Macedończyk made in Poland

Macedończyk made in Poland

60 lat temu zakończyła się jedna z najkrwawszych wojen na Bałkanach. Jej ślady znajdziecie tu, wśród nas

Wojciech Śmieja
Korespondencja ze Skopje

Obcy głos pyta, jak się nazywam. „521” – odpowiadam, jak mnie nauczono. „Jak się nazywasz?!”. Głos staje się bardziej natarczywy. „521!” – mam już łzy w oczach, bo jestem dzieckiem i nie wiem, o co chodzi. Wezwany do wagonu Grek z politbiura tłumaczy polskiemu lekarzowi, że dzieci mają numery. Polak na to, że żadne dziecko nie wjedzie do Polski bez imienia. Zagroził, że sprawa dotrze do sekretarza partii, Zachariadisa. W końcu Grecy numery zabrali. Pan nawet nie wie, jakie to ważne: Polacy zwrócili nam imiona!
Prof. Taszka Mamurovskiego spotkałem w Skopje. Choć jest Macedończykiem i mieszka w Macedonii, mówi, że do swej ojczyzny nie może wrócić już ponad 60 lat:
– A przecież powiedzieli mi, że wyjeżdżam tylko na dwa miesiące!
Gdybyście go spotkali, wyjaśniłby wam, że ta jego ojczyzna składa się z trzech części. Jedną z nich, ukochanym heimatem, jest Macedonia Egejska ze stolicą w Sołuniu, czyli greckich Tesalonikach; drugą, tą niepodległą, Macedonia Wardarska ze stolicą w Skopje. Najbardziej na wschodzie leży zaś Macedonia Piryńska, dziś w Bułgarii. Profesor pokazałby wam mapę, która ukazuje tę historyczną krainę obrazowo przeciętą zasiekami z drutu kolczastego w miejscu dzisiejszych granic Macedonii, Bułgarii i Grecji.

Czy 14-latki mogą wyzwolić państwo

– Najpierw był dowódca naszych wojsk, gen. Markos, potem Chrystus, tacy z nas byli komuniści – opowiada ze śmiechem Risto Solomanovski, sąsiad z klatki profesora (blok, w którym mieszkają, wzniesiono właśnie dla nich, „Egejców”). – Dziadek był popem we wsi, a w mojej rodzinie do komunistycznej partyzantki należało osiem osób. Dla komunistów byli mięsem armatnim, które za obietnice autonomii dla Macedonii Egejskiej chwytało za broń przeciw królewskim wojskom greckim. Moja wioska nazywała się Statica i liczyła 135 domów. W czasie wojny zginęło 62 ludzi.
Dlaczego rodzice Rista i Taszka, a z nimi tysiące innych Macedończyków, popierali greckich komunistów w wojnie domowej 1946-1949? Bo jeszcze na długo przed II wojną władze w Atenach urządzają im pierwsze w Europie masowe wysiedlenia – z greckich doświadczeń w tej dziedzinie wzór wezmą i Hitler, i Stalin. Kreml wyczuwa pismo nosem i podejmuje geopolityczną grę o Grecję i wpływy na Bałkanach już w latach 20.: łudzi niepiśmiennych górali obietnicą wyzwolenia spod greckiego jarzma. Nic dziwnego, że według niektórych źródeł nawet 60% zaangażowanych po partyzanckiej stronie sił greckich stanowią egejscy Macedończycy.
Jest wiosna 1948 r., kiedy wizja świetlanej komunistycznej przyszłości zaczyna się oddalać. 4 marca 1948 r. Radio Wolna Grecja ogłasza, że wszystkie dzieci poniżej 15. roku życia będą ewakuowane z terenów kontrolowanych przez komunistyczną partyzantkę. Dzieci wyjadą na dwa, trzy miesiące, mówiono płaczącym rodzicom, tam, gdzie będą bezpieczne: do krajów demokracji ludowej. Komunikat kończy się optymistycznie: Wrócą, jak tylko wygramy wojnę.
– Miałem cztery lata, więc prawie nic nie pamiętam – opowiada Pando Tolič. – Mam tylko sny, że stoję nad przepaścią i chwytam się jakiejś spódnicy, chyba matczynej. Rozdzielili nas z rodzicami. W drodze młodszymi opiekowały się starsze dziewczyny, takie 14-, 15-letnie. Szliśmy boso. Rodziców wywieźli do Polski, mnie do Rumunii. Taka polityka była. Żeby rozdzielić, wynarodowić.
W rozmowach ze wszystkimi ofiarami paidomazomy, bo tak tę ewakuację nazwała historiografia, powracają te same obrazy: dramatyczny nocny marsz przez góry, rozstania z rodzicami, ostrzeliwanie kolumn przez alianckie lotnictwo. Niektórzy, jak Taszko, nie będą potrafili po tylu latach powstrzymać łez. Pierwsze transporty do Polski po półrocznym etapie w Rumunii przychodzą w październiku 1948 r. Mniej więcej połowę 15-tysięcznej „greckiej emigracji” stanowią Macedończycy, a wśród nich jest ponad 3 tys. dzieci.
– Szli przez Albanię i Jugosławię, gdzie były centrale rozdzielcze – precyzuje Taszko. – Exodus był masowy, samych dzieci ok. 30 tys. Szli do Związku Radzieckiego, Rumunii, Polski, Czechosłowacji, Węgier… Młodsze dzieci zabierali po to, żeby rodzice przyłączali się do partyzantki. Starsze dzieci, 14-latków, KPG wzięła później z powrotem do walki. Polacy jako jedyni nie wysłali tych dzieci do wojny domowej! Nie zgodzili się. Niech pan sam powie, czy 14-latki mogą wyzwolić państwo?
– Ze wsi – wspomina Risto – zabrali 160 dzieci. 90% z nich, podobnie jak ja, nigdy już nie zobaczyło matek.

Zrywały się w nocy z łóżek

Uchodźców ulokowano w Polsce na Dolnym Śląsku, m.in. w Zgorzelcu i Lądku-Zdroju. Dzieci były w opłakanym stanie, większość z nich nigdy nie chodziła do szkoły, nie wiedziała, co to piżama, wiele z nich wymagało kwarantanny i leczenia.
– Język grecki usłyszałem właśnie wtedy po raz pierwszy w klinice w Krakowie – wspomina Todor Solomanovski.
– Na początku jedliśmy jak prosięta. Polacy pokazywali nam, w której ręce trzyma się widelec, w której nóż, a my jakbyśmy z dżungli przyszli. Niech pan pamięta, że byliśmy dziećmi wojny – przyznaje emerytowany profesor, wówczas nastoletni analfabeta.
Ich polscy opiekunowie notowali wtedy: „Pośród innych zachowań i postaw ukazują przede wszystkim nieufność, bojaźliwość i podejrzliwość. Na warkot traktorów, samochodów czy też samolotów zabierały swoje rzeczy osobiste i z płaczem, i z krzykiem chowały się pod łóżkami. Nocami podczas snu prześladowały dzieci halucynacje. Zrywały się w nocy z łóżek, przygotowywały do ucieczki, czekały na polecenia…”.
W 1949 r. w Policach koło Szczecina zostaje utworzony Państwowy Ośrodek Wychowawczy, w którym ulokowani zostają małoletni uchodźcy, Grecy i Macedończycy razem. Dzieci żyją w luksusowych, jak na tamte czasy, warunkach, są dobrze żywione (norma to 3000 kcal/dzień), ubierane i leczone. POW ma być wizytówką socjalistycznego raju. Skórki z pomarańczy, którymi karmieni są podopieczni, ukradkiem zabierają kucharki, by własnym dzieciom odsmażyć je z cukrem. Personel wychowawczy ośrodka złożony był z Polaków, Greków i Macedończyków. Ci pierwsi dziwią się metodom wychowawczym stosowanym przez tych drugich. Nie rozumieją potrzeby utrzymywania wojskowego drylu, wszystkich tych marszów, zbiórek, rozkazów, zwracania się przez kilkuletnie brzdące do wychowawczyń per „towarzyszko”. Skąd mają wiedzieć, że dzieci są wdrażane do kontynuowania przegranej przez rodziców walki? Uderza ich, że macedońskie dzieci są gorzej traktowane niż greckie, poddawane są hellenizacji, co wyraża się m.in. poprzez zgreczanie nazwisk. Że wreszcie macedońscy nauczyciele znienacka „znikają”, a zastępują ich Grecy. Jedyną formą kontaktu dzieci z rodzicami są listy. Dzieci odmalowują na kartkach zarysy swoich dłoni, by pokazać, jak rosną w Polsce. Risto dokładnie pamięta: – Wszystkich ubrali w niebieskie garniturki. Kazali kochać Stalina i greckiego generała Markosa. Po roku przygotowawczym trafiłem od razu do czwartej klasy szkoły podstawowej. Po siódmej klasie chciałem iść do szkoły zawodowej przy Ursusie, ale grecki nauczyciel mnie wezwał i mówi, że partia na mnie liczy i żebym szedł do liceum.
Ukończenie szkoły podstawowej rozdziela zwartą etnicznie grupę: Taszko rozpoczyna naukę w liceum pedagogicznym w Szczecinie, Risto (dla Polaków zawsze Rysiek) w jednym z wrocławskich ogólniaków, Todor wybiera technikum mechaniczne w Bielsku-Białej. Pando uczy się na hutnika szkła. – Z rodzicami udało mi się połączyć dzięki Czerwonemu Krzyżowi. Dobrze się tu mieli, praca była, mieszkanie dali. W Zgorzelcu. Troje dzieci przyszło na świat. Ja wróciłem z tej Rumunii po kilku latach jako wyrostek, trochę obcy. Nie mogłem się z nimi zgodzić, nie mogliśmy razem mieszkać. Ale nie mam żalu. Po szkole zawodowej dostałem pracę w hucie szkła w Pieńsku koło Zgorzelca.
Życie ma swoje prawa – po szkole przychodzą studia, praca zawodowa, małżeństwa i dzieci. Risto: – Zdałem na studia, SGPiS, rozpocząłem doktorat, ale małżeństwo z Dorą, też Macedonką z Polic, i dzieci skutecznie oderwały mnie od pisania. Pracowałem w kilku miejscach, m.in. w Państwowej Komisji Cen. To się mieściło na Krakowskim Przedmieściu, widziałem marzec ’68, ale mnie to wówczas w ogóle nie interesowało, nie rozumiałem tego…

Obcy wśród swoich

Są już w Polsce po 20 i więcej lat, pozapuszczali korzenie, odnaleźli się, ale nocami marzą o powrocie w rodzinne strony, choć, jak głosiły raporty wewnętrzne z ośrodka w Policach: „Duża część dzieci greckich chciała w przyszłości powrócić do Grecji, natomiast spora grupa dzieci macedońskich pragnęła pozostać w Polsce”. Powrót do Macedonii Egejskiej staje się możliwy – tylko dla etnicznych Greków – na mocy specjalnej ustawy z 1982 r. Trzy lata później mogą oni również odzyskać majątki. Dla Macedończyków po dziś dzień jest to nierealne. Gdyby jednak mogli wrócić, co by zobaczyli? Opuszczone cmentarze, zdewastowane bądź rozjeżdżone czołgami wsie albo obcych ludzi – w ramach prowadzonej w latach 1952-1958 akcji wiele spośród skonfiskowanych majątków uchodźców zostało przekazanych Grekom. Pozostałych Macedończyków, oficjalnie zwanych Slawofonami, wysiedlano do miast.
– Nie, w Grecji nie byłem – tłumaczy się Pando – ale chciałbym przed śmiercią pojechać i znaleźć grób babci i dziadka w rodzinnej wsi, nazywała się Wembel, Grecy przechrzcili na „10 km”, bo leżała 10 km od Floriny, teraz nazywa się Moschochori. Jak pan myśli, może groby oszczędzili? W żadnym wypadku bym tam na stałe nie został. Majątku nawet nie próbuję odzyskać, bo co będziemy się po sądach 50 lat włóczyć? Ja nie chcę korzyści, ja chcę być Macedończykiem.
Jedyne, co świat mógł im zaoferować, to wyjazd do Macedonii, tej jugosłowiańskiej, dziś niepodległej, zwanej od przecinającej ją rzeki Wardarską. Nadchodziły momenty najważniejszych decyzji życiowych.
– W Polsce znalazłem raj, nie przesadzam – wielokrotnie zapewnia mnie prof. Taszko.
Mimo to wyjechał do Skopje w 1974 r., żeby być bliżej ojczyzny. Od początku wiążą się z tym jednak problemy. Rozdzieleni granicami w 1913 r. Macedończycy mają trudności ze wzajemną akceptacją. Na przyjezdnych patrzy się krzywo, mówi się pogardliwie „Egejcy”, straszy się nimi dzieci: „Bądź mirny (grzeczny – przyp. aut.), bo dam cię Egejcom!”. W Skopje nie uznano magisterium Taszka, nikomu nie uznawano. Doktorat pt. „Położenie Macedończyków i Albańczyków w Macedonii Egejskiej” może zrobić w Prisztinie (Kosowo). Risto z żoną i trójką dzieci decydują się przenieść do Skopje w 1975 r. Bo nie chcieli wynarodowienia dzieci – doszło do tego, że w domu mówili z Dorą po polsku. Początkowo mieszkali w hotelu robotniczym.
– Pierwszy rok pracowałem, zbierając ślimaki. 27 kg jednego dnia to mój rekord. W lutym 1976 r. przyjechała nigdy niewidziana siostra z ojcem i małym synem. Ojca zobaczyłem pierwszy raz od 28 lat. Matka w międzyczasie zmarła. Aklimatyzacja była trudna, raził mnie bałagan i brud. Chodziłem i sprzątałem – dali mi przezwisko „komunalec”. Na emeryturę odchodziłem jako dyrektor w fabryce tekstylnej.
Todor, może dlatego że młodszy, decyduje się pozostać w Polsce, żeni się z Wandą, Polką. Przez jakiś czas rozważają za i przeciw wyjazdu, ale w końcu kupują działkę w Komorowicach koło Bielska-Białej, budują dom z widokiem na góry. Dziś jego mury oplata winorośl, która daje cień i wraz z górskim widokiem ma przypominać egejską ojczyznę.
W połowie lat 60. w Macedonii poziom analfabetyzmu wynosi 24%, Skopje jest zniszczone po trzęsieniu ziemi z 1963 r., brakuje kadr. Dobrze wykształceni inżynierowie, technicy, budowlańcy spadają najuboższej federacyjnej republice Jugosławii jak z nieba, ale budzą niechęć, narastają animozje. Pando: – Ten kraj na nas wygrał. W Skopje teraz my jesteśmy: „Egejcy”, nawet nasz premier z „Egejców”. Repatrianci byli podejrzani, bądź co bądź przyjeżdżali z bloku wschodniego, oni sami lub ich rodzice należeli do ortodoksyjnie stalinowskiej KPG. W kraju Tity muszą zaczynać od zera, pomoc państwa i organizacji międzynarodowych nie jest nawet symboliczna. Nie wszystkim starcza sił, determinacji, sprytu czy dyplomacji, by odnaleźć się w nowych warunkach. Są tacy, którzy poddali się i wracają do Polski, są też tacy jak Pando, który mówi: – Pojechaliśmy więc do socjalistycznej Jugosławii, do Skopje. Szczerze? To była najgłupsza decyzja w moim życiu.

Bliżej z Polski niż przez granicę

W Grecji ogłoszono przepadek mienia wszystkich Macedończyków na emigracji. Odebrano im obywatelstwo. Wykreślono z ksiąg urodzeń i ewidencji. Macedońskim emigrantom Grecja nie wydaje metryk urodzenia, nie odpowiada na ich pisma. Ci, którzy wyjechali do Jugosławii, wcale nie znaleźli się więc bliżej domu. Granica była szczelna. Grecy nie robili utrudnień w jej przekraczaniu „Wardarcom”, lecz ci, którzy mieli w paszporcie niewłaściwe, czyli egejskie miejsce urodzenia, nie mogli marzyć o jej przekroczeniu. Charakterystyczną sceną z tamtych lat było nawoływanie się członków rozerwanych rodzin przez graniczne szlabany. Kiedy w 1988 r. Risto dostaje telegram o śmierci ojca, nie otrzyma wizy, bo jest „Egejcem”. Załatwia w Skopje wymianę papierów na takie z innym miejscem urodzenia i w efekcie dostaje wizę, ale grecki pogranicznik cofa go z granicy, bo rozsądnie pyta, co ojciec robił w Grecji, skoro syn urodził się na terenie Jugosławii? Risto musi wrócić i ponownie wymienić papiery. Gdy w końcu może jechać, jest już dwa tygodnie po pogrzebie. Zresztą Todor w Polsce ma podobne problemy: ilekroć chciał pojechać do Grecji, w ambasadzie w Warszawie, gdy tylko sprawdzili miejsce urodzenia, odrzucali wniosek wizowy. Udaje się dopiero podstępem. Pracując jako ubezpieczyciel, ma klienta, właściciela biura podróży, a Grecy wycieczkom wizy dają przecież taśmowo, nazwisko ma na -ski, więc a nuż się uda? Udaje się. To był 1994 r., rodzinną wieś ogląda po 46 latach!
– Siostra mieszka w sąsiedniej wsi. Dom rodzinny jest niemal zupełnie zrujnowany, szwagier trzyma w nim siano – opowiada Todor. – Grób dziadka wciąż jest, na nagrobku zgreczone nazwisko – Warelas. Paradoks polega na tym, że odkąd Polska jest w Unii, jestem bliżej ojczyzny niż brat, który mieszka rzut kamieniem od domu, w Skopje.
Dziś syn Rista, Mirjan, inżynier telekomunikacji, nie ma problemów z wyjazdem do Grecji. Jak wielu jego rodaków często jeździ do Ikei w Salonikach na zakupy, ale w rodzinnej wsi – teraz nazywa się nie Statica, ale Pavlo Melas – nigdy nie był. Nie miał czasu. On już nie jest stamtąd, ale stąd, ze Skopje, i problemem dla niego są Albańczycy, a nie jakieś historie sprzed lat.
– Grecy mają dobrą politykę: czekają, aż nasze pokolenie wymrze, a wtedy będą mieli spokój – złośliwie komentuje ojciec. Nie jest do końca sprawiedliwy, bo dziś sytuacja jest już trochę inna niż jeszcze kilka lat temu. Grecy przyjęli do wiadomości istnienie macedońskiej mniejszości narodowej, działa nawet macedońska partia pod nazwą Vinožito (Tęcza), lecz Macedończycy wciąż są non grata. Świadczy o tym chociażby fakt, że w 2005 r. Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał rząd Grecji winnym pogwałcenia Europejskiej Konwencji Praw Człowieka z powodu ograniczania członkom macedońskiej partii prawa wolności zrzeszania się, a Macedończycy, tacy jak Mirjan, parkujący przed Ikeą w Salonikach muszą liczyć się z tym, że ktoś wybije im w samochodzie szybę albo przejedzie gwoździem po karoserii.
Polscy Macedończycy to może jedyni ludzie mogący bezkrytycznie kochać PRL. Mają za co być wdzięczni przybranej ojczyźnie. Gorzej obchodzi się z nimi Polska dzisiejsza. Czy z niejasnych politycznych powodów, a może po prostu z niedbalstwa? – Macedończycy, którzy przeżyli wśród nas 20, czasem 30 lat, muszą obecnie ubiegać się o wizy i zaproszenia bez żadnej taryfy ulgowej. Wszystko kosztuje i trwa, a często i tak bezduszne procedury uniemożliwiają przyjazd, bo np. strona zapraszająca musi się wykazać odpowiednimi dochodami, co w przypadku mieszkających w Polsce macedońskich emerytów nie zawsze jest możliwe do spełnienia. Również na miejscu, w Macedonii, władze polskie nie próbują zorganizować żadnego spotkania, wieczoru wspomnień, psa z kulawą nogą nie interesuje te parę tysięcy ludzi z polskim epizodem w tle. Dla Panda drzwi w polskiej ambasadzie pozostały zamknięte. Kiedy poprosił o jakieś gazety z Polski, zbyto go, że nie ma…
A mimo to Risto zapytany, co mu zostało z Polski, odpowiada bez namysłu: – Wszystko!
Ma dwie ojczyzny: podczas pamiętnego meczu piłki ręcznej Polska-Macedonia najzwyczajniej w świecie nie wiedział, komu kibicować. Pando, kiedy spotkałem się z nim w jego maleńkim mieszkaniu w Skopje, wciąż lepiej czyta po polsku niż po macedońsku. Prof. Taszko optymistycznie zauważa, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: – Śmiać się chce, gdy człowiek pomyśli, że gdyby nie to wszystko, co się wydarzyło, może dalej byłbym niepiśmiennym pastuchem w górskiej wiosce?

Za pomoc w przygotowaniu artykułu dziękuję moim rozmówcom, a także paniom Wandzie i Dorze Solomanovskim i panu Pawłowi Knopowi.

Wydanie: 2009, 29/2009

Kategorie: Reportaż

Komentarze

  1. tala
    tala 26 października, 2016, 17:31

    Po przeczytaniu tego artykułu popłakałam się, wróciły wspomnienia. Jestem Macedonką z krwi i kości urodzoną we wsi Orownik i razi .mnie, gdy słyszę od niektórych macedończykow, źe są grekami.Ja nie pamiętam, na szczęście, gehenny, którą przeźyłyśmy z czternastoletnią siostrą nim dotarłyśmy do Polski Byłam trzyletnim dzieckiem i dla mnie Polska jest jedyną ojczyzną Wyszłam za Polaka i mam trzech synów. Serce czasem zabije mocniej, gdy słyszę mowę lub muzykę macedońską, dlatego nigdy nie zapomnę kim jestem.

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Basia
      Basia 20 czerwca, 2017, 21:51

      Nie zapominaj…serce mi peka gdy to czytam jestem z toba

      Odpowiedz na ten komentarz
    • zybex
      zybex 20 czerwca, 2017, 23:27

      Zobaczyłem film Macedończyk – wzbudził moje zainteresowanie historią dzieci , które przybyły do Polski jednak , każde wspomnienie ojczyzny dojrzałych już dziś ludzi , okraszone było łezką w ich oku.
      Szacun !!

      Odpowiedz na ten komentarz
  2. Zenon Rogala
    Zenon Rogala 6 kwietnia, 2018, 19:59

    Macedończyk – Polak
    U nas w Polsce jeszcze nie okrzepła nowa władza powojenna, jeszcze ustrój demokracji ludowej ścigał po lasach odrzucone przez historię i współczesność zdezorientowane oddziały, kłamliwie szczute nawzajem na siebie przez wrogie propagandy. Jeszcze powojenny porządek wymagał czasu i wielu jeszcze ofiar, bo w całej Europie w tyglu wojny wypalały się najważniejsze dla narodów sprawy.
    Wewnątrz narodowe spory, oparte na ambicjach prących do władzy kacyków, znajdowały w narodach Europy swoje złe okazje do rozegrania ostatecznych rozwiązań. W Grecji ledwo po zakończeniu wojny światowej, wybuchła wojna domowa. Większość wszelakich konfliktów dzieje się kosztem najmłodszych. Oni, jako najważniejsi i będący przyszłością narodu, schodzą na dalsze plany strategicznych poczynań polityków. Niekiedy te plany są tak odległe, że dzieci schodzą na najdalszy plan, bo aż pod ziemię.
    W czasie trwania krwawych potyczek w Grecji, Polska jako jedno z kilku państw, jeszcze nie okrzepłych po wojennych trudach, zdecydowała się na udzielenie schronienia dzieciom greckim i macedońskim. Schronienie uzyskało z początku około dwóch tysięcy dzieci, a od początku przesiedleń na naszych przeważnie zachodnich ziemiach odzyskanych, zamieszkało i przebywało dzieci dorosłych i działaczy politycznych, prawie piętnaście tysięcy greckich i macedońskich uchodźców. Zgorzelec był miastem, w którym mieścił się Ośrodek dla Uchodźców z Grecji.
    Jednym z tułaczy po Europejskiej arenie działań powojennych, był wtedy kilkuletni chłopiec o imieniu Christo. A w latach 1961 – 1963 uczył się i ukończył wraz ze mną Liceum Pedagogiczne w Jeleniej Górze. Dopiero w latach siedemdziesiątych dogodna sytuacja polityczna Grecji umożliwiła mu powrót na jego „ojczyzny łono”.
    Teraz, kiedy wykrystalizowała się rzeczywistość polityczno-społeczna i kiedy po tak tragicznych doświadczeniach lat wojny w byłej Jugosławii, ukształtowało się Państwo Macedonia, jej wierny syn, a obecnie mój serdeczny kolega i przyjaciel Chisto Ristowski jest znanym w Macedonii profesorem i autorem kilku prac. Szczególnie mi bliska jest ta, która zawiera relacje o swoich przyjaciołach, kolegach szkolnych, nauczycielach i znajomych, dla których w czasie pobytu między nami, był przykładem dzielności, szlachetności, hartu ducha i niezłomnego dążenia do celu.
    Dzisiaj, wracam ze zjazdu absolwentów z okazji pięćdziesiątej rocznicy zdania matury, na które przybył ze Skopje, stolicy dalekiego kraju, nasz kolega Macedończyk – Polak. Spotkanie przebiegało zgodnie z tradycją polskiej gościnności.
    Wynalazek Facebooka jest najlepszym miejscem, żeby tym przykładem potwierdzić, że losy Macedończyka – Polaka, szlachetnie wpisują się w naszą wzajemną historię.
    A zajmujący honorowe miejsce za stołem wspomnień „Karol” – nasz wychowawca – nie kryje wzruszenia i zapewnia mądrze, że widocznie w tamtym czasie Christo spotkał na naszej ziemi ludzi wspaniałych, czyli nas – jego kolegów, nauczycieli, przyjaciół i jak się teraz okazuje zjednoczonych europejczyków.
    Wczoraj Christo zadzwonił ze Skopje, i swoją nienaganną polszczyzną podziękował za wspaniałe przyjęcie i zapewnił, że tam w dalekiej Macedionii
    opowiada o swoich serdecznych przyjaciołach w Polsce.

    VIVA MACEDONIA

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy