Mądry Polak po Rywinie

Mądry Polak po Rywinie

Jerzy Głuszyński, prezes Instytutu Pentor: Skutki społeczne tej afery są wielorakie i sądzę, że są znacznie głębsze, niż zazwyczaj się uważa

Afera Rywina nałożyła się na naturalnie zmieniający się proces postrzegania polityki przez społeczeństwo. Otóż w okresie wyborczym następuje wzrost poparcia dla ugrupowań politycznych. Kredytem zaufania obdarzany jest też tworzący się rząd. Jednak społeczeństwo jest niecierpliwe i oczekuje natychmiastowej poprawy. Kiedy ta nie następuje, zaufanie do partii rządzącej maleje. Afera Rywina wybuchła, wówczas gdy następował już ten naturalny spadek zaufania do klasy politycznej.
Afera Rywina to wydarzenie niezwykle spektakularne. Wzbudziła ogromne zainteresowanie m.in. dlatego, że ujawniła wiedzę, która była powszechna w społeczeństwie, ale o której nie pisało się na pierwszych stronach gazet. To było takie oficjalne potwierdzenie przeświadczenia, które miał każdy: że w Polsce jest korupcja, a największa tam, gdzie duża polityka (osoby z pierwszych stron gazet) i gdzie w grę wchodzą duże pieniądze.
Afera przyciąga uwagę także dlatego, że dzieje się w kręgach władzy. Z punktu widzenia przeciętnego obywatela, po stronie władzy znajdują się zarówno prezydent, premier, ministrowie, jak i sztandarowe postacie życia publicznego. A więc ci, którzy kierują wielkimi spółkami prawa handlowego (a tym bardziej tzw. medialne), jak Agora, czy są prezesami telewizji publicznej. Podobnie postrzegany jest również Lew Rywin, bo to przecież postać bardzo znana. W tym kontekście sprawa jawi się przeciętnemu obserwatorowi jako wojna w rodzinie. Tym bardziej że główni bohaterowie afery to nie tylko ludzie wzajemnie się znający, ale często partnerzy w interesach, byli lub aktualni przyjaciele – słowem, bywalcy tych samych salonów, i to tych najważniejszych. Ludzi zaintrygowało, co takiego musiało się zdarzyć, że ta „rodzinna kłótnia” została wyciągnięta na światło dzienne.
Oczywiście, społeczny odbiór Afery Rywina zmienia się. W pierwszym etapie dominowało zwykłe zaciekawienie. Sensację budziło przeczytanie zapisu rozmowy Adama Michnika i Lwa Rywina, chociażby z przyczyn… językowych. Elity zazwyczaj są idealizowane przez społeczeństwo, tymczasem obywatel dowiedział się, że ci, których uważał za lepszych, rozmawiają między sobą, posługując się językiem bazaru. Nagle naród zobaczył władzę bez ubrania, a to, co dostrzegł nie wzbudziło zachwytu.
Następnym etapem zainteresowania sprawą Rywina było coś w rodzaju znużenia. Po drodze zdarzały się jeszcze różne ekscesy: emocje premiera przesłuchiwanego przez posła Ziobrę, ewolucja Nałęcza, odejście Kalisza i dojrzewanie Błochowiak czy sensacje wokół wywiadu Renaty Beger.
Sądzę, że zwykli ludzie nie żyją już tą sprawą tak jak na początku, zwłaszcza że społeczne wyroki już zapadły. I tak Aleksandra Jakubowska – niezależnie od tego, co orzekną sąd czy sejmowa Komisja Śledcza – została zdefiniowana i napiętnowana, o czym zresztą sama mówi. Adam Michnik w oczach jednych publicystów został uznany za pierwszego odważnego, który sprawę ujawnił, według drugich jest współudziałowcem, który poinformował o aferze dopiero wtedy, gdy był do tego zmuszony.
Skutki społeczne są wielorakie i sądzę, że znacznie głębsze, niż zazwyczaj się uważa. Myślę, że po aferze Rywina nie będziemy już tacy sami. Zyskaliśmy świadomość, że sposoby działania przed aferą nie muszą być normą, że jest inny model funkcjonowania. Z punktu widzenia państwa, społeczeństwa, trudno bagatelizować ten efekt. Może po aferze Rywina jakiś urzędnik państwowy zrozumie, że są pewne reguły, których należy przestrzegać, nabierze pokory i odpowiedzialności za to, co i jak robi. A chcąc iść na skróty, pomyśli, że ktoś będzie oczekiwał wyjaśnień, dlaczego postąpił tak, a nie inaczej.
Negatywnym zjawiskiem jest natomiast zepchnięcie na margines dobra publicznego. Do społeczeństwa dotarł sygnał, że górę bierze biznes, a nie państwo. W tej aferze nie ma niestety bohatera, który – dla przeciętnego obywatela w sposób całkowicie jednoznaczny – wyrażałby długofalowy interes państwa i któremu zależałoby wyłącznie na dobru państwa. Interes publiczny jest tu sierotą, bo każdy ma swoje partykularne interesy. Także ci, którzy mówią, że występują w interesie publicznym, nie są postrzegani jako wiarygodni, bo są stroną w tej sprawie. Jak to w sądzie (także tym parlamentarnym) – są strony. Jedni walczą o swoje twarze, drudzy o swoje pieniądze (zarówno te już utracone, jak i te dopiero możliwe), a wielu zapewne chciałoby i uratować twarz, i nie stracić pieniędzy. Co z tego będzie miał przeciętny obywatel? Może – mimo wszystko – więcej niż nic.
JT

 

Wydanie: 2003, 49/2003

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy