Make love, not work

Make love, not work

Młoda Ameryka chce zarabiać, by żyć po swojemu

Korespondencja z USA

Nowy sondaż na temat skali wartości Amerykanów wpędza w niepokój. Młode pokolenia wykazują się najsłabszym w historii poczuciem patriotyzmu, religijności i najmniejszą chęcią zakładania rodziny. Za to jeszcze większą niż inne przedziały wiekowe chęcią wzbogacenia się. Czy młodzi Amerykanie rzeczywiście tacy są?

Najpierw trochę osobistych doświadczeń z rozmów na tematy najważniejsze z młodymi Amerykanami. Sama jestem matką wchodzących w dorosłość córek, więc mam do tej grupy wiekowej łatwy dostęp. Szczególnie ciekawe są spotkania z nastolatkami kończącymi liceum i rozważającymi, co robić dalej.

Plany i marzenia młodzi Amerykanie, jak wszyscy młodzi ludzie, mają rozmaite. Jednak amerykańskie nastolatki z reguły są o wiele bardziej praktyczne niż rówieśnicy w Europie i nieraz szczegółowy plan kariery zaczynają budować już w gimnazjum. Skąd ta postawa? Przede wszystkim od najmłodszych lat amerykańskie dziecko jest wprost bombardowane – przez rodziców, nauczycieli, media – informacjami o kosztach czekającego je życia, w tym studiów i ubezpieczenia medycznego. I pouczane, że we współczesnej Ameryce, by dało się w ogóle przetrwać, najważniejszy jest zdrowy rozsądek oraz taki zawód, na który jest zapotrzebowanie na rynku. W sprzyjających okolicznościach być może później uda się spełnić prawdziwe marzenia.

W gronie znajomych starszej córki kilka lat temu, a teraz w otoczeniu młodszej, znalazły się dzieciaki, które ze smutkiem informowały mnie, że na studia nie idą. Na nic świadectwo prymusa, członkostwo w siatkarskiej lidze juniorów i starty w olimpiadach. Rodziny mają niemajętne, wizja ponad 100 tys. dol. długu za czteroletnią edukację jest dla nich nie do przyjęcia. Szukają innych dróg zdobycia dyplomu – tańszych szkół policealnych, po których można, jeśli ma się odpowiednie oceny i szczęście, przenieść się na uczelnię i zredukować wysokość zaciąganego długu. Druga ewentualność to praca i nauka jednocześnie, choć ten układ robi się coraz trudniejszy, bo przy obowiązujących stawkach, nawet na tzw. uczelniach państwowych, nikt już nie jest w stanie zarobić na czesne, pracując na pół etatu. I to nawet jeśli tnie koszty, bo mieszka nadal w rodzinnym domu. Model trzeci, coraz popularniejszy, to odsunięcie studiów na bliżej nieokreśloną przyszłość.

Każda z tych rozmów zapada mi głęboko w pamięć, bo podszyta jest smutkiem, rozczarowaniem, a przede wszystkim złością: dlaczego akurat ja musiałem/musiałam urodzić się w pokoleniu, które zamiast mieć lepiej niż rodzice, już na starcie ma gorzej, i to znacznie? Mnie zaś ogarnia złość, gdy słyszę, że najsilniejszy w historii, wzmocniony po pandemii trend zamiany uniwersytetu na przysposobienie zawodowe do pracy hydraulika czy handlowca to wynik wyłącznie zdrowego pragmatyzmu młodych. Wszak nie wszyscy nadają się na studia i nie ma co trwonić na nie pieniędzy, skoro można zarabiać na życie inaczej. Takiej argumentacji wciąż się nie doczekałam ze strony żadnego młodego człowieka. Rezygnacja ze studiów ma wyłącznie przyczynę finansową.

Bezideowi i żądni kasy?

Wróćmy do wspomnianego sondażu. Mowa o badaniach przeprowadzonych pod koniec marca br. przez tandem „Wall Street Journal”-NORC (ośrodek badania opinii na Uniwersytecie w Chicago – przyp. red.), które wykazały, że od 1998 r. liczba Amerykanów deklarujących, że patriotyzm jest dla nich bardzo ważny, spadła z 70% do 38%. Podobnie zmalała waga religii w życiu: z 62% do 39%. Kwestia posiadania dzieci istotna jest już nie dla 59%, lecz tylko dla 30%, osłabło nawet przywiązanie do wartości, które Amerykanie po dziś dzień z dumą i niemal automatycznie wskazują jako ich wyróżniki na tle reszty świata: tolerancji oraz pomocy innym. Jeszcze cztery lata temu tolerancja była „bardzo ważna” dla 80% społeczeństwa. Dzisiaj – dla 58%. Z kolei bycie pomocnym ważne jest jedynie dla 27% społeczeństwa w porównaniu z 62% w roku 2019.

Zaniepokojenie ekspertów jest tym większe, że najwyraźniejszy spadek patriotyzmu, religijności i chęci posiadania dzieci odnotowano wśród najmłodszych pokoleń. Za patriotów uważa się tylko 23% 20- i 30-latków, za osoby religijne – 31%, a rodzicielstwo jest ważne dla zaledwie 26% osób z tej grupy wiekowej.

Jedyna „wartość”, której znaczenie wzrosło – dla wszystkich Amerykanów, bez względu na wiek – to pieniądze. Za bardzo ważne w życiu uważa je 43% społeczeństwa, o 12% więcej niż w 1998 r.

Jak można było się spodziewać, sondaż narobił szumu, bo w pierwszym odruchu człowiek łapie się za głowę – naród, który nie od dzisiaj ma opinię materialistycznego, jeszcze pogłębił swoją miłość do pieniądza, a jego najmłodsi przedstawiciele to już w ogóle potwory. Egoiści i lenie, nie chcą nawet zakładać rodziny ani wyciągnąć pomocnej dłoni do sąsiada. Chcą tylko kasy. Urodzeni nihiliści.

Zorganizowani, zaangażowani…

Kto jest na bieżąco z newsami na temat postaw i wyborów życiowych amerykańskich milenialsów i zetek, zdumiał się wynikami sondażu nie mniej, ale z innej przyczyny. Pojawiła się bowiem kuriozalna sprzeczność. Jacy to bezduszni materialiści, skoro właśnie najmłodsi Amerykanie przewodzą dziś największym rewolucjom społecznym?

Co dokładnie robią? Po pierwsze, otwarcie i bez strachu charakteryzującego ich rodziców organizują się, by protestować przeciwko wyzyskowi w miejscu pracy, nieustępliwie walcząc zwłaszcza o podniesienie skandalicznie niskiej i od zbyt dawna nieaktualizowanej płacy minimalnej. Zetki i młodsi milenialsi są najbardziej prozwiązkową grupą Amerykanów od 60 lat – instytucję związków zawodowych popiera aż 65%. Mocy ich gniewu i działania już zresztą doświadczyło kilku największych pracodawców: Amazon, Starbucks, Home Depot i Minor League Baseball, gdzie postęp organizowania się w związki zawodowe jest największy (o ruchu na rzecz odrodzenia w Ameryce związków zawodowych pisaliśmy szerzej w artykule „Pracująca Ameryka mówi dość” w styczniu 2022 r.).

– To pokolenia, które rozumieją znaczenia słowa odpowiedzialność. Nie zgadzają się milczeć w miejscu pracy i nie boją się pociągać do odpowiedzialności pracodawców, którzy mówią jedno, a robią drugie, szczególnie pod względem sprawiedliwości społecznej – tłumaczy Rebecca Givan, ekspert ds. stosunków pracy i zatrudnienia na Uniwersytecie Rutgersa.

Po drugie, jacy to nihiliści, skoro o sprawiedliwość społeczną i inkluzywność walczą z nie mniejszym zaangażowaniem niż ich dziadkowie o prawa cywilne dla ludności kolorowej w pierwszej połowie XX w.? Wywodzący się z USA ruch Black Lives Matter, najbardziej widoczny po zamordowaniu przez policję George’a Floyda, zainspirował nawet resztę globu. Protesty przetoczyły się przez każde większe miasto na świecie. Trudno też oskarżać młodych Amerykanów o lenistwo, skoro to oni przewodzą w kraju walce o ochronę środowiska i akcjom ratowania klimatu. Jednocześnie są najaktywniejszym młodym elektoratem od lat – na pewno bardziej aktywnym niż pokolenie rodziców, gdy było w ich wieku. Najlepszego dowodu dostarczyły ostatnie wybory uzupełniające w listopadzie. To dzięki wysokiej, bo niemal 30-procentowej frekwencji młodych (18-29 lat) demokratom udało się obronić Senat, a w Izbie Reprezentantów odnotować o wiele niższe straty, niż przewidywano. I tym samym przełamać regułę, że partia urzędującego prezydenta za jego pierwszej kadencji dostaje w wyborach midterms porządne lanie i nierzadko traci – jeśli wcześniej ją miała – kontrolę nad całym Kongresem.

…stawiający na jakość życia i pracy

Dalej – co z nagłośnionym już w mediach zwrotem najmłodszych Amerykanów ku wspólnotowemu modelowi życia i użytkowania, czyli osławionej ekonomii współdzielenia (sharing economy)? Uczestnictwo w niej zakłada umiejętność współpracy, wysoko rozwinięty zmysł społeczny i zaangażowanie w realizację wspólnych celów.

I wreszcie – co z Don’t dream of labor (Nie marzę o pracy), szalenie popularną wśród młodych filozofią życiową, z którą obnoszą się dumnie, a być może nawet wyrosła już ona na ich pokoleniowe motto? Użytkownicy TikToka na pewno wiedzą, o czym mowa, reszcie niech wyjaśni to Isaiah Thomas z Alabamy, 22-letni pracownik hurtowni Amazona: – Moi rodzice żyli, by pracować, a i tak ledwie starczało od pierwszego do pierwszego. Chyba się nie pomylę, jeśli powiem, że większość mojego pokolenia doświadczyła czegoś takiego w rodzinnym domu i nie ma ochoty sama tak się szarpać. Chcemy przeżywać nasze życie inaczej.

Z odwagą więc – starsi powiedzieliby, że z bezczelnością – młodzi Amerykanie ogłaszają, że praca zarobkowa to dla nich wyłącznie konieczność, warunek przetrwania i nigdy cel sam w sobie. W mediach społecznościowych imiennie piętnują nieuczciwych i toksycznych pracodawców, uczą jedni drugich, jak negocjować lepsze zarobki i krótszy oraz elastyczny tydzień pracy, a także podpowiadają, jak przeżyć za mniej. Twierdzą, że najważniejsze to sprawować nad swoim życiem większą kontrolę i kreować je zgodnie z własnymi wartościami i marzeniami. 42% amerykańskich zetek deklaruje, że o wiele ważniejsza jest dla nich praca, która daje poczucie sensu, a nie tylko pieniądze, i skłonni są pracować za mniej, jeśli taką pracę znajdą. Aż 64% uważa też, że miejsce pracy jak najbardziej powinno być obszarem walki o cele społeczne i środowiskowe, a pracodawca winien zabierać w tych sprawach głos. Powtórzmy więc: czy tak myśli cyniczny materialista?

Czy widzą już Państwo, że sprzeczność między wynikami sondażu a wszystkim, co wiemy o młodych z innych źródeł, jest tylko pozorna? Ich zainteresowanie pieniądzem przy jednoczesnym spadku zainteresowania wartościami ważnymi dla poprzednich pokoleń to nie manifestacja egoizmu i materializmu, lecz przejaw boleśnie realistycznej świadomości, w jak nieciekawym znaleźli się miejscu. A przywiodły ich do niego obowiązujący model gospodarczy (kapitalizm finansowy) i postawa poprzednich pokoleń: pokorna zgoda na wyzysk, erozję praw pracowniczych oraz obkurczanie parasola praw i przywilejów socjalnych. Młodzi mają świadomość, że choć potrzebne są fundamentalne zmiany w systemach tworzących amerykańską codzienność, rozbijają się tutaj o mur najwyższy z możliwych. Nie stać ich bowiem na rzecz tak podstawową – wydawałoby się – w dzisiejszych czasach i w każdym kraju rozwiniętym jak edukacja wyższa. Absolutnie konieczna, by mogli nie tylko cokolwiek w świecie zmienić, ale w ogóle godnie żyć.

Przypomnijmy, że dług studencki jest w USA jedynym rodzajem długu, którego nie można się pozbyć na drodze ogłoszenia bankructwa, trzeba go spłacać, choćby się było już na emeryturze i pobierało najniższe świadczenie. Poza tym amerykańskie pensje dawno przestały nadążać za inflacją oraz rosnącymi kosztami życia i ich siła nabywcza jest obecnie niższa, niż była pół wieku temu.

Młodzi Amerykanie przywiązują wagę do pieniędzy nie z czystej do nich miłości, ale ze strachu, że nie będą mogli się wywiązywać ze swoich zobowiązań finansowych. Koszty edukacji wyższej znów niebotycznie poszły w górę. Rok studiów na publicznym Uniwersytecie Kolorado w Boulder, w rankingach gdzieś pośrodku, to 37 tys. dol. dla rezydenta stanu Kolorado i 59 tys. dla osoby spoza stanu. Koszt kształcenia się przez rok na prywatnym Uniwersytecie Pensylwanii (Liga Bluszczowa) to 89 tys. dol. dla każdego. 75 tys., jeśli mieszka się i stołuje w rodzinnym domu.

Wypaleni już na starcie

By definitywnie zaprzeczyć wizerunkowi młodych jako leniwych materialistów, przyjrzyjmy się wnioskom z badań Sary Konrath, psycholożki społecznej z Uniwersytetu Indiany.

  1. Najmłodsi Amerykanie są inteligentniejsi od poprzednich pokoleń – IQ zwiększa się średnio o 3 pkt co 10 lat, zjawisko znane jako efekt Flynna.
  2. Wykazują się większym stopniem samokontroli niż starsi Amerykanie – potrafią dłużej i cierpliwiej czekać na nagrodę.
  3. Są najpracowitszym pokoleniem Amerykanów, jeśli weźmiemy pod uwagę, ile czasu spędzali na nauce i pozalekcyjnych zajęciach rozwijających (dziennie dwie godziny więcej w szkole i na odrabianiu pracy domowej niż ich rodzice, tłumnie uczęszczali w wakacje do szkół letnich).
  4. Po wielkiej recesji (2007-2008) odwróciły się trendy narastającego wśród młodych od lat 80. narcyzmu przy jednoczesnym spadku empatii. Od tego momentu młodzi Amerykanie robią się mniej narcystyczni, za to bardziej empatyczni, co doskonale wyjaśnia ich zaangażowanie społeczne oraz nacisk na życie definiowane przez inne wartości niż kariera i pieniądze.

Niestety, żyjąc w czasach, kiedy nic nie jest pewne (realia gigekonomii), wszystko jest na pokaz (media społecznościowe), a świat zdaje się wymagać od każdego wciąż więcej i szybciej na każdej płaszczyźnie, młode pokolenie Amerykanów jest też pokoleniem, które najwcześniej, bo już jako nastolatki, może paść ofiarą życiowego wypalenia. Pierwszym symptomem jest zwiększony stres.

– Od 2007 r., czyli odkąd American Psychological Association prowadzi coroczne krajowe badanie poziomu stresu, widzimy, że stres wśród młodych z roku na rok rośnie. Jego nadmiar może prowadzić do nerwic i depresji, co niestety także jest udziałem coraz większej liczby młodych – wyjaśnia Sara Konrath.

Drugim symptomem wypalenia jest cynizm i obniżone zaufanie do innych. To tłumaczy, dlaczego młodzi Amerykanie przy całej swojej gotowości do współdziałania gorzej radzą sobie w związkach, a tak duży odsetek nie chce decydować się na zakładanie rodziny, a jednocześnie dlaczego wyrośli na tak niesamowitą siłę społeczną zdolną odważnie krytykować wszystko, co im się nie podoba.

– Młodzi troszczą się o innych, lecz mają trudności z wiarą, że inni podobnie troszczą się o nich. To prowadzi do poczucia obniżonej wartości i pesymizmu, myślenia, że bez względu na to, jak bardzo będą się starać, i tak nic nie wyjdzie z ich planów, bo barierą są inni ludzie – wskazuje Sara Konrath i dodaje, że poczucie wypalenia może niestety niszczyć w młodych ich chęć do działania, bez względu na to, o jakie cele chodzi. – Wypalenie jest siłą demoralizującą na wszystkich frontach, dlatego jak nigdy potrzebujemy pozostałych pokoleń, by wspierały młodych, tym bardziej że przecież młodzi walczą o lepsze jutro dla nas wszystkich. W latach 60. mantrą młodych było: Make love, not war. Dzisiaj skandują: Make love, not work. Wszyscy powinniśmy stanąć za tym hasłem murem!

Dobrze by było, gdyby to wsparcie zaczęło się od obniżenia kosztów edukacji wyższej. Kto wie, może mniej zadłużeni, mniej zestresowani, więc nie tak wypaleni, za to lepiej wykształceni młodzi Amerykanie zaczną znowu kochać swój kraj, będą bardziej tolerancyjni oraz pomocni, a zamiast obsesyjnie myśleć o pieniądzach, zaczną myśleć nawet o potomstwie.

Fot. AP/East News

Wydanie: 18/2023, 2023

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy