Makkartyzm po polsku

Makkartyzm po polsku

Setki tysięcy komunistów nie są
innym gatunkiem ludzi niż my.
Václav Havel

Zawłaszczanie polskiej przestrzeni publicznej przez swoistą, nadwiślańską i postsolidarnościową wersję makkartyzmu jest efektem braku demitologizacji polskiego imaginarium. I to jest jednoznaczna porażka i kompromitacja polskiej transformacji; czyli pozostanie mentalnie w opłotkach dzisiejszego świata, w polskiej, folwarczno-sarmacko-klerykalnej (i wszystkiego, co z tymi terminami jest związane) wersji spojrzenia na ludzi i świat. Jego emanacją jest szerzenie się, w czasie władzy PiS-u, właśnie kolejnej, skompromitowanej wersji makkartyzmu. De facto to szerszy zakres, gdyż PiS jest tylko fragmentem, takim politycznym czyrakiem, szerszej mentalności ugruntowywanej przez pryzmat uprzedzeń, fobii, folwarcznego myślenia, „wsobności”, paternalizmu (głównie wobec Wschodu Europy, szczególnie – Rosji i Rosjan) i związanej z nimi rusofobii. Jak w czasach obłąkanego antykomunizmem senatora McCarthy’ego w Ameryce tak u nas rozpoczynają się – na razie drobne i nieśmiałe – prześladowania inaczej myślących. Szczególnie skuteczne – z racji wszechobecnej rusofobii – będą więc oskarżenia o agenturalność na rzecz Rosji, zarówno w sposób tradycyjny, jak i działania na rzecz jej wpływów, medialne trollowanie w interesie Moskwy etc.

Makkartyzm to ogólna nazwa działań politycznych, pozbawionych skrupułów metod śledczych oraz tworzenia atmosfery strachu i podejrzeń w walce z „wewnętrznym zagrożeniem komunistycznym” (1950-1954 w USA). Jest on rozumiany jako odłam skrajnego konserwatyzmu amerykańskiego, stanowiącego podstawę polityki realizowanej przez senatora Josepha Raymonda McCarthy’ego (1908-57), obsesyjnego antykomunisty. W 1950 r. stanął na czele specjalnej senackiej podkomisji śledczej, a następnie Komisji do Badania Działalności Rządu. Zainicjował kampanię na rzecz badania lojalności pracowników administracji rządowej, szkół wyższych, wojska i innych instytucji życia publicznego oraz przeciwdziałania „infiltracji komunistycznej”. Pierwotny cel akcji, polegającej na zabezpieczeniu instytucji rządowych przed inwigilacją ze strony agentów radzieckich specsłużb, szybko zamienił się w amerykańską, dwudziestowieczną wersję prywatnej inkwizycji senatora. Zatriumfował żywioł, bez jakiejkolwiek kontroli. Na fali histerii i paniki wywołanej propagandą oraz prezentowanym przez usłużne media apokaliptycznym zagrożeniem zakres zainteresowań komisji został rozszerzony przez grupę senatorów skupionych wokół McCarthy’ego na inwigilację wszelkich środowisk opiniotwórczych: aktorów, reżyserów, dziennikarzy, naukowców, osób publicznie znanych itd.

Działania te polegały na przesłuchiwaniu osób z listy sporządzonej na podstawie osobistych i zazwyczaj niczym nie uzasadnionych podejrzeń McCarthy’ego (i jego akolitów). W przypadku odmowy współpracy, w postaci podawania nazwisk kolejnych osób podejrzanych o sprzyjanie lub związki z członkami partii komunistycznej, łamano ich kariery. W przypadku osób zatrudnionych w prywatnych przedsiębiorstwach polegało to na wysyłaniu donosu do ich pracodawców, zaś w przypadku pracowników rządowych na wydawaniu negatywnych opinii o dopuszczeniu do tajemnic państwowych. Tropiono nie tylko prawdziwych i rzekomych komunistów czy (jak to się mówi w dzisiejszej Polsce) „lewaków”, ale i nieobyczajność (czyli alkoholików, narkomanów, gejów, stroje kobiet), promując przy okazji czystość etyczno-moralną jako model dobrego obywatela. Amerykański historyk, Stanley Schultz w „American History 102” napisał: „Na znikomych lub nieistniejących dowodach swoich oskarżeń, McCarthy opierając się często na pomówieniach, donosach i insynuacjach celowo niszczył reputację swoich przeciwników”. W 1954 r. telewizyjna relacja pozwoliła milionom obywateli USA oglądać metody pracy McCarthy’ego. Zostały one uznane powszechnie za cenzurę oraz formę prześladowania ludzi za ich przekonania oraz światopogląd i tym samym ostatecznie skompromitowane. Czynnym i aktywnym delatorem Komisji McCarthy’ego był trzeciorzędny aktor – Ronald Reagan. Najbardziej znane osoby, o światowym wymiarze intelektualnym, prześladowane przez McCarthy’ego to: David Bohm, Charlie Chaplin, Aaron Copland, Dashiell Hammett, Lillian Hellman, Paul Robeson, Waldo Salt, Paul Sweezy, John Garfield, Pete Seeger.

Uosobieniem metod działań McCarthy’ego (i na tym urosła legenda oraz pozycja ówczesnego szefa FBI) stał się „nienaruszalny” potem przez lata – z różnych względów – Edgar Hoover.

Dziś w Polsce policja wchodzi na konferencję naukową poświęconą marksizmowi (z okazji rocznicy urodzin filozofa z Trewiru), odwiedza Społeczne Forum Wymiany Myśli we Wrocławiu przed planowana debatą o Palestynie, spisuje dane personalne osób zadających niewygodne pytania na spotkaniach z przedstawicielami rządzącej Partii lub protestujących przeciwko łamaniu konstytucji przez władzę. Narastająca w mediach obsesja na temat agentury rosyjskiej (mającej pożerać Polskę pod różnymi formami, czyhającej na jej cnotę, niepodległość i wybijanie się na mocarstwowość) owocuje tym, iż fora społecznościowe aż kipią, gotują się od wskazywania, piętnowania, stygmatyzowania „niebłagonadiożnych” i nonkonformistycznych poglądów, których autorzy określani są mianem „ruskich trolli”, szpiegów Putina bądź agentów wpływów Kremla. Niezrównana w swej dociekliwości i obsesyjnej rusofobii redaktor TVPiS (zwanej przez pomyłkę publiczną), Anita Gargas, produkuje iście makiaweliczny paszkwil o „prokremlowskiej ośmiornicy”, mającej jakoby oplatać współczesną Polskę. Wszyscy, którzy nie podzielają pisowskiej narracji na temat Rosji, Rosjan i ich prezydenta (czy mainstreamowej, gdyż w tym aspekcie PO i PiS niewiele się różnią w ocenie stosunków polsko-rosyjskich) są opieczętowani mianem agentury, zdrady, szpiegostwa, kolaboracji i potencjalnych denuncjatorów na rzecz wrogów RP. Bardzo poważne to oskarżenia, zwłaszcza biorąc pod uwagę upolitycznienie i zhołdowanie sądów przez Zbigniewa Ziobro oraz wzięcie na pisowską smycz mediów (na co się zanosi).

Już nie tylko ci, co piszą niezgodnie z obowiązującym sznytem – czyli totalnie zła Rosja i prymitywni, godni pogardy Rosjanie (my ich musimy nauczyć wszystkiego, ucywilizować i nawrócić na demokrację made in Warszawa) – i polemizujący z rusofobicznymi tekstami autorzy są kwalifikowani do wymienionych kategorii nie-Polaków. W tę czeluść wpadają także np. działacze Stowarzyszenia „Kursk”, opiekujący się pomnikami i obeliskami żołnierzy radzieckich poległych na polskich ziemiach w czasie II Wojny Światowej, uczestnicy wymiany dziennikarzy Polska-Rosja, członkowie takich też stowarzyszeń (np. Polska – Wschód), publicyści związani w jakikolwiek sposób z rosyjskojęzycznymi mediami, protestujący przeciwko zmianom nazw ulic i usuwaniu ww. pomników etc. Paranoja, której patronuje także IPN, zatacza coraz szersze kręgi.

Takich metod oraz form ataku na swoich przeciwników używał żałosny – jak się koniec końców okazało – senator Joseph R. McCarthy, kreujący się przy okazji (to chyba predylekcja wszystkich fundamentalistów różnej proweniencji, fanatyków zaślepionych jakąś chorą i nierealną wizją, obsesjonatów) na wzorzec moralności, uczciwości, niemalże na „metr z Sevres” dobrego, szacownego obywatela Ameryki.

Prawicowi konserwatyści, purytanie i wszelkiej maści ortodoksyjni religianci wszędzie – bez względu na czas i szerokość geograficzną – są podobni. Życie pokazuje zazwyczaj ich hipokryzję, dwulicowość, faryzeizm, jak to ma miejsce w naszym kraju w przypadkach posła Pięty czy senatora Koguta; McCarthy zmarł w wyniku powikłań związanych z chorobą alkoholową, a Hoover okazał się praktykującym gejem, co było tym bardziej niegodziwe, iż był agresywnym homofobem. Czy aby znów gdzieś nie dotykamy naszej polskiej rzeczywistości?

Wytworzenie przez lata powszechnej obsesji, judzenie przeciwko wschodniemu sąsiadowi, bądź co bądź mocarstwu atomowemu i potencjalnemu poważnemu partnerowi handlowemu (trzeba tylko popatrzeć na te relacje pragmatycznie i racjonalnie, a nie ideologiczno-doktrynalnie, z płaszczyzny swoich fobii i rzeczywistych lub wydumanych urazów), permanentne plucie na Moskwę i jej władze dziś owocuje nadwiślańską wersją makkartyzmu. Tak kończy się zazwyczaj wszelkie demonizowanie ludzi, kultur, sytuacji, symboli, zagadnień, doktryn itd.

I na koniec, zwolennicy różnej maści KOD-ów, platform, rusofobicznie nastawieni lewicowcy: nie cieszcie się, nie wykazujcie Schadenfreude, kiedy kogoś będą zatrzymywać, zamykać, piętnować, stawiać pod pręgierzem opinii publicznej, aby go „symbolicznie” i „personalnie” ukamieniować. Makkartyzm w nadwiślańskim wydaniu ma to do siebie, że agentem Putina, zdrajcą, sprzedawczykiem, szpiegiem, kremlowskim trollem itp. osobnikiem – nie-Polakiem – może zostać każdy z Was. To jest mechanizm znany od wieków, a zastosowany i doprowadzony do perfekcji przez Świętą Inkwizycję. Wpierw stwarza się atmosferę donosicielstwa i zagrożenia. Demonizując przeciwnika wskazuje się jasno określonego wroga, bazując na społecznych fobiach, niepokojach i lękach. A potem idzie już jak po maśle. Ludzie sami się zadenuncjują. Tak usytuowanej władzy, w takim klimacie społecznym nie chodzi o rzeczywistych agentów, zdrajców, heretyków czy czarownice. To są tylko ozdobniki potrzebne takim elitom dla sprawowania władzy poprzez strach i obsesje, które są jego funkcją. Ozdobniki, dla Was wszystkich wcześniej wymienionych, celem rozgrywania Was wobec siebie samych.

Doskonale Waszą dotychczasową postawę i narrację oddaje słynny – dlatego nie potrzeba go po raz nie wiadomo który przywoływać – szlagwort pastora Martina Niemöllera o komunistach, Żydach, związkowcach i socjaldemokratach. I nie próbujcie mówić, że wiecie na pewno, kto jest agentem, ile bierze i od kogo pieniędzy, kto trolluje za ruble, a kto z czystej głupoty, kto jest agentem wpływu itp. Bo to nie ma żadnego znaczenia. Jak napisano wcześniej – to tylko ozdobniki bazujące na społecznych frustracjach, fobiach, lękach i uprzedzeniach.

Ku choć częściowemu opamiętaniu i krytycznej refleksji.

Wydanie:

Kategorie: Od czytelników

Komentarze

  1. Dvdduplicatorrental
    Dvdduplicatorrental 14 czerwca, 2018, 13:34

    Radosław S. Czarnecki, thank you for this post. Its very inspiring.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Radoslaw
    Radoslaw 14 czerwca, 2018, 22:13

    Havel uznał komunistów za byty ludzkie, w Polsce zamierzano ich powiesić na drzewach zamiast liści. To jedna z „drobnych” róznic, które ukazują źródła polskiego makkartyzmu. On się zrodził, kiedy tzw. demokratyczna opozycja zaczęła w latach 80-tych przyjmować pieniadze od CIA. Kiedy dwóch obsesyjnych antykomunistów, R.Reagan i K. Wojtyła, zawarło święte przymierze, którego celem było podzielenie się USA i Watykanu wpływami przyszłej Polsce. Cel został zrealizowany, czego symbolicznym dowodem jest obowiazujący w Polsce kult obu tych ludzi.
    Polski makkartyzm, w przeciwieństwie do oryginału, nie wygaśnie po kilku latach. Będzie się rozrastał, bo nikt nie zaryzykuje zwolnienia z pracy czy niezdania matury za niewłasciwe poglądy polityczne. Bo został on przeszczepiony z zewnątrz, ma potężnych mocodawców – a nie jest tylko produktem chorej wyobraźni grupki rodzimych fanatyków. Bo Polacy go po prostu chcą. Bo muszą wylać swoje kompleksy, zwalic wine na urojonego wroga w postaci „komuny” albo agentów Putina. Bo, ci którzy maja inne zdanie, beda się zwyczajnie bali je wyrazić. Bo jedynymi, którzy nie muszą się bać utraty pracy czy problemów w szkole są emeryci – a tych wystarczy po prostu przeczekać i za parę lat problem rozwiąże się w sposób naturalny.
    W latach 80-tych, epoce „krwawej junty Jaruzelskiego”, uczęszczałem do szkoły średniej. Wielokrotnie toczyliśmy spory z naszym nauczycielem historii, zadeklarownym komunistą starej daty. Czepialiśmy się systemu, wyciągaliśmy niewygodne fakty z historii. Nigdy na nas nie nakrzyczał, w pewnych kwestiach polemizował, w innych wyraził milczącą zgodę. Nikomu z nas krzywda się za to nie stała, nawet nam do głowy nie przyszło, że mogłaby sie stać!
    Gdybym dziś chodził do szkoły, to w panującej obecnie atmosferze już bym się nie odważył na takie dyskusje, w których, zgodnie ze swoimi racjonalnymi przekonaniami, np. stanąłbym w obronie wielu aspektów czasów Polski Ludowej. Rzeczowe argumenty nie mają dziś znaczenia – uniwersalną odpowiedzią jest agresywny, prawicowy wrzask, a ostatnio interwencje odpowiednich „służb”. No to mamy w Polsce wolność słowa pełnej krasie.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy