Mali geniusze
Trzeba przyswoić ich indywidualności, a nie ociosywać
To objawią się zazwyczaj podobnie: 3-letnie dziecko czyta napisy w telewizorze, rozpoznaje modele aut, liczy do miliona, potrafi się dłużej skoncentrować na jednej rzeczy, wymyśla nowe gry. I zadaje mnóstwo pytań, zastanawia się nad odpowiedziami, czasem je kwestionuje. Jako 4-latek namiętnie wertuje encyklopedię, zamiast do piaskownicy chce iść do księgami. W szkole już w pierwszych dniach zapoznaje się ze wszystkimi podręcznikami, potem nudzi się na lekcjach. Często ustawia się w roli odpytującego nauczyciela. Z czasem – koncentruje się na przedmiotach, które go interesują. Potrafi samodzielnie i efektywnie pracować, dobrze sobie radzi z pojęciami abstrakcyjnymi i z zakresu logiki… Zazwyczaj zostaje olimpijczykiem.
Orłom podobni
Pedagodzy twierdzą, że co dziesiąte dziecko jest wybitnie zdolne, ale tylko co setne zostaje odkryte. Te nie rozpoznane giną w masie przeciętnych. 10- 20% uczniów cierpi w szkole z powodu zbyt niskiego poziomu nauczania.
Jak rozpoznają geniusza profesjonaliści? Mirosława Partyka, autorka książki pt. “Zdolni, utalentowani, twórczy”, udowadnia, że najwcześniej, bo już w przedszkolu, objawiają się talenty matematyczne i muzyczne. Pierwsze klasy podstawówki to czas rozwoju zdolności intelektualnych. Dopiero w okresie dojrzewania przychodzi pora na pełne ujawnienie się talentów twórczych.
Istotą mądrą może już być małe, zadające mnóstwo pytań dziecko, które bada świat. Jednak warunkiem zachowania przez nie na dłużej tej cechy jest pełna akceptacja najpierw ze strony rodziców, później szkoły. Nic bowiem nie hamuje zdolności dziecka tak, jak występujący w roli wszystkowiedzącego autorytet, który narzuca swoje zdanie. Jeśli mimo to nie zawsze udaje się stłamsić geniusz, to tylko dlatego, że wybrańcy bogów są zazwyczaj niezwykle uparci.
Michał (nie chce występować z nazwiskiem) ma 22 lata i mówi o sobie, że należy do pokolenia przełomu. Albo więc pójdzie do przodu jak inni, albo stanie w miejscu. Pochodzi z małej, żuławskiej wsi. Wysoki, smukły, ma upodobanie do ciekawych strojów i niebanalnych zachowań. Ostatnio nosi się w czerni, bo ten kolor chyba odzwierciedla stan jego ducha. Nauka zawsze przychodziła mu z łatwością. Właściwie jest w stanie opanować każdą dyscyplinę, od matematyki, chemii poczynając, na przedmiotach humanistycznych kończąc. Gdy miał 14 lat, podjął decyzję, że w jednym roku zrobi program dwóch klas – ósmej podstawówki i pierwszej liceum. Traktował ten pomysł trochę jak przygodę, trochę jak nobilitację. Rzeczywiście, bez trudności, na szóstkach i piątkach skończył ogólniak.
Kiedy zdawał maturę, miał już zaliczony eksternistycznie pierwszy rok filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Był jedynym z grona 150 studentów zaocznych, któremu zaproponowano przejście na studia dzienne. Mimo nalegań dziekana odrzucił jednak tę ofertę. Powód? Nie cierpi Warszawy. Każdy wyjazd do tego miasta był dla niego udręką. Przerażał go panujący wokół zgiełk, atmosfera karierowiczostwa i pustki zarazem.
Ania (też chce zostać anonimowa) wygrała w wieku 18 lat międzynarodowy konkurs na znajomość łaciny, organizowany we Włoszech. W szkole była prymuską, ale łaciny uczyła się sama. Zaczęła od tego, że w tajemnicy przed rodzicami przetłumaczyła starożytne opisy orgii seksualnych. Badała też, jakie kalumnie wypisywano w antyku na murach.
Gdy Łukasz Pułaski z Łodzi był na pierwszym roku studiów, a miał wówczas lat 14, komputer wylosował dla niego stypendium w Illinois. Matka wpadła w panikę. Takie dziecko samo do Ameryki? Ale nic nie powiedziała. Chłopiec sam postanowił, że zostanie w Polsce. W pięć lat później miał już dwa dyplomy magisterskie: z botaniki i biologii molekularnej. Doktorat robił z immunologii. Ostatnio wziął się za studiowanie nauk politycznych i elektroniki. Jest autorem podręcznika do nauki języków obcych.
Tomasz Religa z Opatowa został laureatem krajowej olimpiady biologicznej w pierwszej klasie ogólniaka i jako najmłodszy spośród olimpijczyków miał indeks wyższej uczelni w kieszeni. Rok później powtórzył ten sukces. W 1995 r. zainteresował się nim Krajowy Fundusz na rzecz Dzieci. Dzięki Funduszowi, otrzymał stypendium w Dulwich College, gdy był jeszcze uczniem czwartej klasy. Mądry dyrektor liceum, Roman Szczuchniak, nie robił żadnych problemów. Powiedział chłopcu: – Egzaminy z przedmiotów maturalnych zaliczysz podczas ferii świątecznych. Maturę zdasz w biegu, gdy przyjedziesz z Londynu na kilka dni. I tak się stało. Teraz Religa studiuje w Cambridge nauki przyrodnicze.
Odważ się być mądrym
W Polsce młodymi talentami zajmuje się kilka instytucji. Najbardziej profesjonalnym i najstarszym jest Krajowy Fundusz na Rzecz Dzieci. Wspiera on swych beneficjentów pod hasłem: “Odważ się być mądrym”, kiedyś rzuconym przez prof. Jana Szczepańskiego, honorowego przewodniczącego Funduszu. Już nie ma, jak w poprzednich latach, pieniędzy na stypendia, ale niestrudzony dyrektor wymyśla różnorodne formy wsparcia w rozwoju – bezpłatną obecność na warsztatach, koncertach, obozach, plenerach, prenumeratę naukowych czasopism.
Stypendyści Funduszu zajmują czołowe miejsca w krajowych i zagranicznych olimpiadach przedmiotowych. Z powodzeniem startują w konkursie Prac Młodych Naukowców Unii Europejskiej (w ubiegłorocznym, organizowanym w Salonikach, Polska była jedynym krajem, której przedstawiciele zdobyli dwie nagrody. Fundusz współpracuje z Collegium Invisibile, do którego dostaje się tylko 20 najlepszych studentów z całej Polski. Tam podopieczni mogą indywidualnie studiować wybraną dziedzinę pod kierunkiem profesora, z którym mieli dotychczas kontakt przez lekturę jego książek. Niektórzy stypendyści Funduszu już na studiach zdobywają granty Komitetu Badań Naukowych. W tym roku szkolnym do programu Funduszu zakwalifikowano 509 uczniów z 16 województw.
Kierowanie programem Funduszu od pierwszej chwili, ścisły kontakt ze stypendystami (również tymi, którzy już poszli w świat), utwierdziło dyr. Rakowskiego w przeświadczeniu, że jego zasada: „maksimum integracji, minimum izolacji” jest słuszna. Żadnych szkół dla geniuszy. Lepiej jest, jeśli nieprzeciętny młody człowiek pozostaje we własnym środowisku. Nie zrywa więzi z rodziną a z drugiej strony lokalne środowisko nie traci osoby, która często wpływa na intelektualny rozwój otaczających ją ludzi. – Nie jesteśmy szlifiernią diamentów – mówi Ryszard Rakowski. – Walczymy o to, aby świat przyswoił ich indywidualności, a nie ociosywał.
Istotnym etapem pracy ze szczególnie uzdolnionymi jest umożliwienie im kontaktu – już na wysokim poziomie – z interesującą ich dziedziną wiedzy czy sztuki. Dobre, rezultaty daje zetknięcie się z nauką akademicką. Fundusz wprowadza podopiecznych Funduszu w ten świat organizując spotkania, warsztaty i seminaria na wyższych uczelniach.
Mecenasi i producenci olimpijczyków
Od trzech lat funkcjonuje Fundusz Pomocy Młodym Talentom Jolanty i Aleksandra Kwaśniewskich. W tym roku rozpatrzono 789 wniosków z całej Polski. Rada Funduszu, której przewodzi Danuta Raczko, oceniając zgłoszenia, brała pod uwagę możliwości i zdolności ucznia, działalność na rzecz otoczenia, w którym najlepsi uczniowie funkcjonują ale również sytuację materialną stypendysty i miejsce zamieszkania.
– Ważne, by wśród naszych laureatów byli młodzi, zdolni i pracowici, wywodzący się z małych środowisk, gdzie nawet najbardziej utalentowani muszą się przebijać, To, że znaleźliście się w gronie najlepszych – mówiła Jolanta Kwaśniewska w rozmowie z nagrodzonymi – to jest wasz osobisty sukces, a my chcemy ten fakt docenić.
Stypendia w wys. 2 i 3 tys. zł dla wielu młodych ludzi były istotnym wsparciem w trudnej sytuacji życiowej.
Kto jeszcze wyławia talenty? W Warszawie działa Ogólnopolskie Centrum Wspierania Uczniów Wybitnie Zdolnych. Udzielą pomocy psychologicznej i pedagogicznej młodym talentom, a także ich rodzicom i nauczycielom. Są też dwa stowarzyszenia dr Danuty Nakonecznej, autorki systemu szkół twórczych, 25 placówek kształcących dzieci – orły, przez oponentów atakowanej za gloryfikowanie zasadzie “wyścig szczurów”. Przyjęty w tych szkołach proces dydaktyczny zakłada rozluźnienie systemu lekcyjnego tak, aby uczeń szczególnie zainteresowany jakimś przedmiotem mógł korzystać z indywidualnego toku nauki, z zajęć pozalekcyjnych. Jest możliwość łączenia nauki w szkole podstawowej i średniej, w liceum i na uczelni. Towarzystwo objęło m. in. takie licea jak XLIV im. Stanisława Witkiewicza w Warszawie, IV im. Tadeusza Kościuszki w Toruniu, XIV im. Polonii Belgijskiej we Wrocławiu, III im. Mafii Skłodowskiej-Curie w Opolu, I im. Stanisława Małachowskiego w Płocku.
Interesujący eksperyment edukacyjny trwa w Toruniu. Dzięki naukowcom entuzjastom od września 1998 roku uruchomiono tam Gimnazjum Akademickie. Uczniowie – dwie klasy, razem 40 dzieci – są absolwentami klas szóstych podstawówek z całego kraju. Do gimnazjum zostali przyjęci w wyniku trzyetapowej procedury kwalifikacyjnej. Większość otrzymuję stypendia ufundowane przez samorządy oraz inne instytucje. Zajęcia w gimnazjum są zindywidualizowane, cześć odbywa się na uniwersytecie. Praktycznie uczniowie klas starszych są już studentami, prowadzonymi przez tzw. tutorów, indywidualnych opiekunów z tytułami naukowymi.
Olimpijczycy grają w brydża
W kraju można doliczyć się kilkunastu szkół średnich, w których poziom nauczania jest tak wysoki, że są wylęgarnią “olimpijczyków”. W tym rankingu zdecydowanie pierwsze miejsce od kilku lat zajmuje III LO w Gdyni, pierwsza w Polsce szkoła z międzynarodową maturą. Spośród 158 absolwentów dwoje uzyskało najwyższe noty na święecie: 45 na 45 możliwych, a sześcioro po 44 punkty.
– Tu nie jest łatwo – mówi dyrektor Wiesław Kossakowski. – Nasi uczniowie o tym wiedzą a mimo to co roku mamy więcej klas. Obecnie 28 i do tzw. tysiąclatki budowanej na 600 uczniów chodzi ponad 900.
Uczniowie gdańskiej “trójki” znaleźli się w gronie tegorocznych stypendystów Funduszu Jolanty i Aleksandra Kwaśniewskich. Są to: Marcin Michalski rodem z Pasymia, 15-letni laureat konkursów matematycznego, geograficznego i fizycznego. Marta Michalunio, Dorota Trepkowska – dwie humanistki z różnych klas, Dominik Wojtczak, Tadeusz Kadłubowski, Marcin Michalski – matematycy.
Potrzebne: mistrz i pieniądze
W III LO w Gdyni nauczycieli, którzy prowadzą laureatów konkursów krajowych i zagranicznych, jest co najmniej kilku. – Moi uczniowie muszą intensywnie pracować sami – mówi Ewa Niwińska, polonistka, która przygotowała kilkudziesięciu olimpijczyków. Wyszkoleni przez nią trenerzy – absolwenci, znakomicie przygotowują programy, zdobywając główne nagrody na konkursach w USA.
– Nie wiem, jak się hoduje olimpijczyków – mówi Niwińska – bo są różne typy. Na ogół staram się uaktywniać tych, którzy na początku mają ze mną problemy, bo np. nie poddają się rygorom. Zazwyczaj ci najlepsi są odmieńcami, nie dadzą się tak łatwo sklasyfikować.
Każdy z olimpijczyków prof. Tomalczyka trafiał do mistrza w podstawówce, najczęściej w szóstej klasie. – Zapraszam na indywidualne konsultacje, na obozy matematyczne, które prowadzę, od lat – mówi. – Przygotowuję programy autorskie, udzielam konsultacji nawet od siódmej rano.
Profesor w ciągu 28 lat pracy dydaktycznej dorobił się ponad 70 olimpijczyków. Jego uczniowie zdobywają złote medale na świecie.
Na mądrych nauczycieli natknęli się też niektórzy stypendyści Krajowego Funduszu. Na przykład Łukasz Łuczaj z Krosna, który w szkole podstawowej dzięki życzliwości wychowawcy przeskoczył trzecią klasę, a siódmą i ósmą zrobił równocześnie. Nie miał już i szczęścia Łukasz Pułaski. W jego przesunięcia z podstawówki średniej wysłano zapytanie do departamentu kształcenia ogólnego MEN. Niestety, odpowiedź z resortu nigdy nie nadeszła. Wicekurator natomiast uważał, że skoro chłopiec jest takim geniuszem, sam sobie da radę.
Jeśli nie można liczyć na nauczyciela, trud prowadzenia młodego geniusza spada na rodziców. Kamil G. uczył się w szkole wiejskiej. Wcześniej rodzice mieszkali w Kielcach, ale gdy stracili pacę, kupili kawałek ziemi na wsi. W nowej podstawówce chłopiec został przyjęty z rezerwą. Na półrocze miał fatalne stopnie. Ale matka zastała kiedyś syna z jej podręcznikami do ekonomii, którą dawniej studiowała. Okazało się, że wszystko zrozumiał. Zaczęła szukać dla Kamila mistrza. W V klasie znalazła się wreszcie mądra matematyczka, spotkał się z nią na indywidualnych zajęciach. Ale po kilku miesiącach już nie miała dla chłopca czasu – spodziewała się dziecka. Matka zaczęła wozić Kamila na zajęcia do klubu promocji dzieci szczególnie uzdolnionych w Kielcach. Wracali późnym wieczorem, idąc kilka kilometrów pieszo od PKS. Dziś Kamil jest wyróżniającym się studentem Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Równie zdeterminowani byli rodzice Bartka Nizioła spod Szczecina, w 1991 roku laureata Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Wieniawskiego. W 1984 roku matka Bartka napisała do Ryszarda Rakowskiego, że żyje ze skromnej renty inwalidzkiej męża, ale zrobi wszystko, aby wykształcić syna. Dołączyła pięć kopii jego dyplomów z konkursów skrzypcowych na szczeblu wojewódzkim. Fundusz umieścił Bartka na liście swych stypendystów. Osiem lat później Niziołowa poinformowała dyrektora, że tylko w ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy syn zdobył pierwsze miejsce w konkursie w Adelajdzie, III w Hanowerze, I w Poznam, a ponadto I na turnieju Eurowizji w Brukseli. Nagrał też płytę, a studia muzyczne odbywał w Montrealu.
Talent zgubiony przy tablicy
– Nieprzeciętnie uzdolnione dziecko to bardzo delikatna materia – mówią wszyscy mądrzy pedagodzy. Ich dzieciństwo i młodość to pokonywanie kolejnych raf bez gwarancji, że na finiszu czeka błyskotliwa kariera. Olimpijczycy Ewy Niwińskiej zazwyczaj byli bardzo dobrymi studentami, ale to wcale nie znaczy, że znaleźli pracę odpowiednią do swoich wysokich kwalifikacji.
– Nie umiem sobie wytłumaczyć, dlaczego często spotyka to najlepszych – mówi nauczycielka. – Nie ma systemu, który promowałby tych, których potencjał intelektualny i umiejętności są autentyczną wartością.
– Bacznie śledzę – mówi dyr. Kossakowski z gdyńskiej “trójki” – czy moi geniusze radzą sobie na studiach. I nie potrafię ukryć rozgoryczenia. W wielu przypadkach studia na naszych uczelniach zrównują laureatów olimpiad z przeciętnością. Już po roku, dwóch, nauki na politechnikach, uniwersytetach nie ma po talencie śladu.
– W szkole, aby zyskać akceptację środowiska, starają się nie odstawać od standardów w ubiorach, gadżetach. Określenie “kujon”, wygłaszane z lekceważeniem, przyjmują jak obelgę i całym swoim zachowaniem przepraszają za swą inność. Gdy nawet pokajanie się nie pomaga, zamykają się w sobie – mówi psycholog szkolny, Ewa Kuracińska. – Ale to nie znaczy, że wybijający się uczeń nie potrzebuje akceptacji. Nie ma on przecież większego doświadczenia życiowego niż jego rówieśnik. Ponadto jego rozwój emocjonalny i społeczny nie musi odbiegać poziomem od rozwoju mniej uzdolnionych kolegów z klasy. Jeżeli nie znajdzie w nauczycielu mecenasa, jego szkolne wyniki mogą plasować go poniżej średniej klasowej.
Maciek S. z Warszawy. Cudowne dziecko, genialny nastolatek. Do szkoły trafił jako niespełna sześciolatek. Potem wygrywał olimpiady. Zainteresowała się nim Danuta Nakoneczna, autorka systemu szkół twórczych. Na studiach (chemia) w ciągu 12 miesięcy zaliczył drugi i trzeci rok. Dodatkowo brał udział w ćwiczeniach i wykładach na elektronice. Jako 20- latek obronił pracę magisterską, potem zrobił doktorat.
Maciek chodzi spać o godzinie 3, wstaje o 7. Ciągle pracuje, a mimo to od pewnego czasu nie odnosi naukowych sukcesów. Wszystkim ma wszystko za złe. Jego rodzice martwią się, że nigdy nie miał prawdziwych kolegów wśród rówieśników. Ciągle obcował ze starszymi. Nie lubią go też jego studenci, opuszczają narzeczone. Maciek sam mówi, że zna się na modelowaniu struktur chemicznych, ale nie na ludziach.
Bez popisów
Wiele zależy od mądrości rodziców. Łukasz Łuczaj w liście do dyrektora Rakowskiego wspomina: “Rodzice nie kreowali mnie na cudowne dziecko. Nie popychali do przodu, nie stawiali kolejnych poprzeczek. Dzięki temu nie czułem się lepszy od wszystkich, zawsze miałem dobry kontakt z rówieśnikami. Nie przeżyłem koszmaru małych geniuszy. Miałem w swoim życiu okresy przestoju intelektualnego, zamiast zgłębiać tajniki wiedzy wolałem pograć w piłkę. Napęd dawały mi spotkania organizowane przez Fundusz”. Łukasz jest biologiem, swoje pasje badawcze realizuje w terenie, ale zrezygnował z formalnej kariery naukowej.
Z wielkiego miasta uciekł też Michał, ten pochodzący z małej, żuławskiej wsi. Już w trakcie drugiego roku studiów podjął pracę w prowincjonalnej szkółce. Zajął się biblioteką, bo miejscowi poloniści nie palili się do oddania mu godzin. Pracuje tam do dziś, ale w tym roku nareszcie go doceniono, przyznając parę godzin polskiego i wychowawstwo w najtrudniejszej chyba klasie. Starzy nauczyciele, patrząc na niego, radzą mu życzliwie: “Michał, ty jesteś taki mądry, tak wiele potrafisz, świetnie piszesz, ty się tutaj zmarnujesz. Uciekaj, póki czas”.
– Co to znaczy, że się marnuję? Czy jakbym robił karierę w wielkim mieście, zdobywał tytuły, sławę, pieniądze, to bym się nie marnował? – słyszą w odpowiedzi.
– Przecież – mówi – tak naprawdę żyjemy nie po to, by gromadzić, posiadać, konsumować, lecz aby wciąż na nowo odkrywać tę nieskończoność, jaką jest życie, ono samo w sobie ma sens.
To potrzeba odkrywania gna Michała wciąż w nowe światy. W szkole od kilku lat prowadzi darmowy teatrzyk. Wystawiają sztuki niezwykłe, pełne przenośni, symboli i muzyki, oparte na klasyce lub na scenariuszach Michała. Każdy występ zespołu ma posmak skandalu. Miejscowe elity grożą mu anatemą. Ale czasami zdarza się i tak, że jakiś prosty człowiek oglądając spektakl, zwyczajnie zapłacze.
Dla niego takie momenty są najważniejsze. Michał wie, że trochę odstaje od innych, ale nie potrafi określić momentu, w którym to rozchodzenie się zaczęło. Może już w podstawówce, kiedy to przez swoje edukacyjne eksperymenty wypadł z rówieśniczej grupy. Za szybko, za szybko przeleciało mu to wszystko. Gdzieś zgubił na zawsze te kilka lat niefrasobliwej, luzackiej młodości.
I w tym, może tylko w tym, jest podobny do innych, wyrastających ponad przeciętność. Bo u “chodzących” talentów jedno jest pewne: w żaden sposób nie da się ich zaszufladkować. Ani podciągnąć pod jakąkolwiek publicystyczną tezę. Oni są nieprzewidywalni.
Stypendia:
– Stypendium Ministra Edukacji Narodowej dostają laureaci ogólnopolskich olimpiad lub konkursów ta prace naukową. Jest to jednorazowa nagroda pieniężna (w ub. roku 2 tys. zł).
– Stypendium Prezesa Rady Ministrów może dostać uczeń publicznej szkoły średniej – tylko jeden na szkolę – który w wyniku rocznej klasyfikacji uzyskał najwyższą średnią ocenę i co najmniej bardzo dobrą notę z zachowania. Stypendium przyznawane jest na 10 miesięcy w wysokości jednej trzeciej najniższego wynagrodzenia za pracę. Kandydatów typuje samorząd uczniowski, zatwierdza rada szkoły.
– Również niektóre samorządy gmin wprowadziły u siebie systemy stypendialne. Jako kryteria przyjmuje się osiągnięcia uczniów w olimpiadach i konkursach, dorobek w ramach studenckich kół naukowych, a także wysokie semestralne średnie uzyskanych ocen.
GDZIE SIĘ ZGŁASZAĆ
– Krajowy Fundusz na rzecz Dzieci – 00-791 Warszawa, ul. Chocimska 14, tel. {0-22} 848-24-68, 848-23-98. Nowe wnioski o pomoc Funduszu w roku szkolnym 2000/2001 powinny wpłynąć do Biura Funduszu do 31 maja br. roku. Wnioski powinny zawierać dane osobowe ucznia (koniecznie adres domowy) oraz informacje o pracy nad rozwojem uzdolnień i o osiągnięciach. W przypadku uzdolnień plastycznych należy przedstawić do 31 lipca 5 rysunków i 10 prac w dowolnej technice. Uzdolnienie muzycznie powinni zaprezentować wyniki udziału w przesłuchaniach lub konkursach, a także opinię prowadzącego ich nauczyciela.
– Fundacja Jolanty Kwaśniewskiej „Porozumienie bez barier”, przy której działa Fundusz Pomocy Młodym Talentom Jolanty i Aleksandra Kwaśniewskich – 00-071 Warszawa, ul. Krakowskie Przemieście 48/50, tel. (0-22) 695-13-50. W drugiej połowie marca będzie można otrzymać z Fundacji kwestionariusz dla kandydata na stypendystę. Takie kwestionariusze zostaną też wysłane do wszystkich kuratoriów.
– Centrum Wspierania Uczniów Zdolnych, Warszawa, ul Raszyńska 8/10, tel. (0-22) 822-71-68.
– Towarzystwo Szkół Twórczych Danuty Nakonecznej 01-922 Warszawa, ul. Conrada 21/78 tel. (0-22) 663-64-65.
MOŻNA PRZESKOCZYĆ
Ostatnie akty wykonawcze do ustawy o systemie oświaty wychodzą naprzeciw dzieciom szczególnie uzdolnionym. Duża w tym zasługa dyr. Rakowskiego. Rozporządzenie ministra edukacji z 19 kwietnia 1999 roku przewiduje możliwość promowania uczniów klas l-lll szkoły podstawowej poza normalnym trybem również w ciągu roku szkolnego.
Kto może pomóc Norbertowi?
Norbert Sawicki z Cetunii w Koszalińskiem miał trzy lata, gdy zainteresował się nim psycholog z Centrum Wspierania Rodziny w Polanowie. Oceniono wówczas intelektualny rozwój dziecka na 6 lat. Istnieje jednak obawa, że Norbert cofnie się w rozwoju. Wychowuje go samotna matka. Na życie trzech osób ma miesięczny zasiłek 310 zł oraz skromne alimenty. Żadnych szans na pracę, bo w okolicy wszystkie zakłady zbankrutowały. – Syn zakończy naukę na podstawówce – martwi się kobieta. W Cetunii nie ma żadnych stowarzyszeń, fundacji, które by wsparły zdolne dziecko.
Co dalej z małym geniuszem?
JA TU ROZKAZUJĘ
Rok temu media okrzyknęły geniuszem dwuipółletniego Patryka z Chlebówki pod Malborkiem. Wszystko się zaczęło prozaicznie. Dziadek chłopca zawiadomił regionalną gazetę, że jego wnuczek czyta płynnie całymi zdaniami napisy, gazety, a nawet książki.
Do domu Patryka zjechały media z całej Polski: stacje telewizyjne, rozgłośnie radiowe, prasa. Dziennikarze mijali się w drzwiach, kłócili o pierwszeństwo, mamili zdezorientowanego chłopca prezentami, rozpływali się w zachwytach. Studenci z łódzkiej filmówki nakręcili o cudownym dziecku filmową etiudę.
Patryk szybko wszedł w rolę gwiazdora. Nabrał śmiałości, pewności siebie, nonszalancji, Kiedy w wieku trzech lat wystąpił w telewizyjnym programie “Na każdy temat”, był już kimś. Kręcił się po planie jak szalony, pokrzykiwał na prowadzącego redaktora, domagając się, by kamera filmowała tylko jego. Swoje umiejętności jednak zaprezentował na medal. Bezbłędnie wyciągał kwadratowe pierwiastki, dodawał i odejmował bez kalkulatora, rozpoznawał flagi, wymieniał prezydentów państw. Nawet dziwaczny tekst o mężczyźnie, który dostaje erekcji na plaży i jakoś próbuje temu zaradzić, przeczytał bez zarzutu.
Po rocznym szaleństwie media znudziły się geniuszem z Chlebówki. Zaś po dawnej popularności zostały jedynie nagrane kasety na półce, prasowe wycinki w skoroszycie, komputer podarowany przez jedną z firm i pytanie: co dalej z Patrykiem.
Chłopczyk zaś nie chce zrezygnować z roli medialnego geniusza. Chociaż czasami wieczorem sięga jeszcze po butelkę ze smoczkiem, tak naprawdę rządzi całym domem. Do wszystkich dorosłych, nawet do babki i prababki, zwraca się po imieniu. Kiedy zbyt długo rozmawiamy, wścieka się, bo zawsze musi być w centrum uwagi. – Cicho! Cicho! – krzyczy, czerwony ze złości, a gdy wciąż nie reagujemy, dobija nas zdaniem wyjętym prosto z bajek: – Trzymać mi pyski zamknięte na klucz, ja tu rozkazuję.
Współpraca Alina Kietrys, Andrzej Arczewski
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy