Mało nas do pieczenia chleba

Coraz później bierzemy ślub, coraz mniej rodzi się dzieci. Polki częściej wybierają karierę niż niańczenie niemowlaków

Jeszcze kilkanaście lat temu miejsca dla kobiet w ciąży i matek z dzieckiem na ręku w autobusach i tramwajach były zawsze zajęte. Dziś to już przeszłość. Nowym elementem polskiego krajobrazu są za to skośnoocy obcokrajowcy prowadzący egzotyczne bary lub handlujący konfekcją. Być może zasymilowani w naszych miastach młodzi Wietnamczycy staną się z czasem szansą na podtrzymanie substancji ludnościowej.
Do niedawna sądzono, że Polska na początku XXI wieku osiągnie 40 mln mieszkańców. Teraz trzeba się będzie pogodzić z faktem, że liczba ludności będzie przez najbliższe kilkadziesiąt lat oscylować wokół 38 mln.
W ostatnich latach w Polsce coraz mniej osób i coraz później bierze ślub, a potem znacznie rzadziej niż kiedyś decyduje się na dzieci. Wszystko to powoduje spadek przyrostu naturalnego (patrz wykres). Doszliśmy do stanu, że więcej Polaków umiera niż się rodzi, mimo iż udało się przedłużyć średni czas życia i obniżyć wskaźnik umieralności niemowląt. W 1999 roku, po raz pierwszy w powojennej historii, zmalała liczba ludności z 38,667 mln do 38,653 mln obywateli. Jeśli tendencja się utrzyma, nie będzie miał kto w przyszłości pracować, a więc i składać się na emerytury obecnych 30-latków.

Kieszeń i kołyska

Demografowie upatrują przyczynę tych negatywnych zjawisk w procesie przemian ustrojowych i gospodarczych. W jednej z publikacji Polskiego Towarzystwa Demograficznego „Dzietność Kobiet Polskich” stwierdza się, iż restrukturyzacja i prywatyzacja gospodarki oraz racjonalizacja zatrudnienia doprowadziły do wysokiego bezrobocia, w tym także wśród młodego pokolenia. Rozszerzyła się znacznie sfera ubóstwa, nastąpiło pogorszenie sytuacji materialnej wielu rodzin, a bardzo wysokie ceny mieszkań dodatkowo zniechęcają młodych ludzi do zakładania rodzin i decydowania się na potomstwo.
Aby jednak dojść do przekonania, iż „nie opłaca się rodzić i wychowywać dzieci”, musiały nastąpić także głębokie zmiany w świadomości i obyczajach Polaków. Były przecież w historii najnowszej okresy (vide lata 50.), kiedy żyło się o wiele skromniej, zdobycie własnego mieszkania graniczyło z cudem, a mimo to kraj przeżywał niemalże eksplozję demograficzną.
– Jestem przekonany, że nie można wszystkiego zwalać na proces transformacji – mówi prof. Jerzy Z. Holzer, demograf, przewodniczący Wydziału Nauk Społecznych PAN. – W Polsce nastąpiła zmiana modelu życia w europejskim stylu, na który składają się m.in. większa wygoda, swoboda, dostępność różnych typów kariery itd. Kraje zachodnie przechodziły ten sam proces przed kilkunastoma laty. A zatem na negatywne zjawiska demograficzne w Polsce złożyły się po równo transformacja i zmiana modelu, który przenika do polskiej świadomości np. poprzez media czy kontakty ze światem.
Badania socjologiczne przeprowadzane w połowie lat 90. wykazały wprawdzie, że większość kobiet wybrałaby tradycyjny i zapewniający reprodukcję model rodziny z dwojgiem dzieci, niektóre optowały nawet za trójką. Jednak praktyka okazała się inna. O ile o na początku transformacji ustrojowej dominowały małżeństwa z dwójką dzieci, o tyle w latach 1994-95 przeważały już małżeństwa z jednym dzieckiem i bezdzietne.

Małżeństwo na czynniki pierwsze

Na sytuację rodzinną Polaków rzutuje nie tylko liczba zawieranych małżeństw, ale także wiek małżonków i czas, w którym decydują się na posiadanie potomstwa. Nie wróży dobrze rodzinie rosnąca liczba rozwodów (rozpada się co piąte małżeństwo) i dzieci urodzonych poza małżeństwem (11% w 1999 r.). Z biegiem lat podwyższa się także wiek rodzących kobiet (patrz wykres). Nie jest to pozytywne zjawisko, zarówno pod względem biologicznym, jak i społecznym. Młodsza matka miała czas i siły, by urodzić i wychować kilkoro dzieci, starsza decyduje się najwyżej na jedno.
Trudności w zdobyciu pracy i mieszkania to nie jedyne bariery zawierania małżeństw. Istotnym czynnikiem jest dysproporcja między liczbą mężczyzn i kobiet w wieku „poborowym”. W raporcie Rządowego Centrum Ludnościowego czytamy m.in., że na 1000 kawalerów w wieku 20-29 lat przypadało w 1995 roku średnio 611 panien – rówieśniczek.

Ekonomiczne i prawne podniety

W Polsce stosowano liczne mechanizmy wspierania przyrostu naturalnego. Dr hab. Ewa Frątczak, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Demograficznego i zarazem jedna z organizatorek I Kongresu Demograficznego w Polsce, sporządziła zestawienie działań sprzyjających wzrostowi demograficznemu.
– Niedługo po wojnie pojawiły się urlopy i zasiłki macierzyńskie oraz zasiłki opiekuńcze związane z wychowaniem dzieci – wylicza. – Ich znaczenie dla dzietności zmieniało się wraz z siłą nabywczą pieniądza. Następnie wprowadzano w życie bezpłatne urlopy wychowawcze, potem zaś również płatne urlopy wychowawcze. Zainteresowanie nimi zmieniało się w czasie. Inną grupę zachęt do mnożenia narodu są zasiłki rodzinne, zasiłki z funduszu alimentacyjnego obciążające budżet państwa, a konkretnie ZUS, zasiłki dla kobiet w ciąży wychowujących dzieci. Trzeba też wymienić dodatkowe zasiłki z pomocy społecznej dla najuboższych (nie mające raczej wpływu na rozwój rodziny) i inne formy materialnej pomocy. Należą do nich kredyty bankowe na dogodnych warunkach lub pomoc z zakładowego funduszu socjalnego dla młodych małżeństw, a nawet świadczenia w naturze, np. zapewnienie opieki nad małym dzieckiem w żłobku lub przedszkolu (za symboliczną opłatą). Dzięki temu kobietom ma możliwość pracy zawodowej.
Dużą rolę odgrywają także przepisy prawne regulujące życie rodziny. Dotyczą one małżeństwa, rozwodów, separacji, aborcji, alimentów. Kodeks rodzinny i opiekuńczy akcentuje znaczenie rodziny dla jednostki i społeczeństwa, a także ustala granicę wieku uprawniającego do zawarcia małżeństwa itd. Niedawna regulacja zrównująca prawnie śluby kościelne i cywilne powinna była np. ułatwić zawieranie małżeństw. Wprowadzenie instytucji separacji i utrudnienie rozwodów miało skutkować większą trwałością już połączonych par. Duże nadzieje na poprawę sytuacji demograficznej wiązano z wprowadzeniem restrykcyjnej ustawy aborcyjnej. Efekty tej decyzji okazały się jednak prawie żadne. Potwierdziła się prawda, że o wiele skuteczniejszym narzędziem przekonywania, także w sprawach matrymonialnych i rozrodczości, są bodźce o charakterze materialnym.
– Doraźne prorodzinne działania, które polegają na przyznawaniu co kilka lat po kilkaset złotych, są nieporozumieniem – komentuje pytanie o stosowane w Polsce mechanizmy prof. Jerzy Z. Holzer. – W ogóle bodźce o charakterze zasiłków, tak nieraz hojnie wypłacane w bogatych krajach Zachodu, są generalnie mało skuteczne.
Zdaniem profesora, najpewniejszym mechanizmem zwiększania przyrostu naturalnego jest wzrost gospodarczy kraju, zdrowa ekonomia i lepsze warunki życia. Wtedy rodziny nie będą traktować większej liczby potomstwa jako zagrożenia dla swojej pozycji zawodowej i społecznej. Na razie średnia liczba dzieci w polskiej rodzinie wynosi 1,41 i jest to zdecydowanie za mało, aby zapewnić naturalną wymianę pokoleń. Aby osiągnąć optymalny w tym względzie wskaźnik 2,1 dziecka na rodzinę, nie można każdej pociechy traktować jako „dodatkowej gęby” do wyżywienia i utrzymania.
– Potrzebna jest zbiorowa edukacja nas wszystkich, społeczeństwa i polityków – mówi dr hab. Ewa Frątczak. – Uważam, że zwołany na 15 września 2001 I Kongres Demograficzny w Polsce powinien wzbudzić zainteresowanie procesami demograficznymi. Uświadomić, że są one najważniejszym czynnikiem produkcji i wzrostu. Na każdym poziomie: w gminie, powiecie, województwie, a także na poziomie jednostki. Może wówczas dopracujemy się zdrowej polityki demograficznej, realnie pronatalistycznej.


Polska także staje się coraz bardziej atrakcyjnym krajem dla osiedlania. Najliczniejszą grupą przybyszów są dziś Wietnamczycy. Na drugim miejscu znajdują się Ukraińcy, potem Jugosłowianie oraz Rosjanie.

Wyże i niże
Polska ma już za sobą czas „eksplozji demograficznej”, kiedy z niecałych 24 mln mieszkańców po wojnie doszliśmy do 38 mln w końcu lat 80. W latach 1945-1968 przybyło nam 8,5 mln osób. Największa po wojnie liczba urodzeń przypadła na rok 1955. Drugi powojenny szczyt urodzeń wystąpił w 1983 roku. Jednym z najpoważniejszych problemów polityki społecznej państwa opiekuńczego było więc zapewnienie młodzieży z wyżu odpowiedniej ilości szkół, a następnie mieszkań.

W powojennej polityce ludnościowej z biegiem lat dyskretnie przesuwano akcenty z prób hamowania przyrostu naturalnego do jego stymulowania, a nawet pobudzania. Świadczą o tym choćby kolejne nazwy nadawane założonemu w 1957 roku Towarzystwu Świadomego Macierzyństwa, które w roku 1970 przekształcono w Towarzystwo Planowania Rodziny, a w 1979 roku – na Towarzystwo Rozwoju Rodziny.

Jurni Kaszubi i górale
Po raz pierwszy spadek liczby ludności w Polsce wystąpił w 1999 roku, ale w poszczególnych regionach obserwuje się go od dłuższego czasu. W ostatniej dekadzie zmniejszała się liczba ludności w województwach łódzkim, śląskim i świętokrzyskim, tutaj bowiem transformacja dała się rodzinom najbardziej we znaki. Natomiast wysoki przyrost ludności notowały województwa pomorskie i małopolskie, gdzie najmocniej zakorzenił się tradycyjny wzorzec rodziny. Trzy powiaty pomorskie: kartuski, kościerski i bytowski oraz dwa małopolskie: nowosądecki i limanowski miały przyrost naturalny powyżej 6 prom. na 1000 mieszkańców. Natomiast powiaty łódzki i warszawski znalazły się na przeciwnym, ujemnym biegunie (poniżej -3 prom.).


Jak w Europie dbają o rodzinę?

W Europie spada przyrost naturalny, jednakże w różnym tempie. Najmniej dzieci rodzi się w Niemczech, w Austrii, we Włoszech i w Hiszpanii.
– Przeciętna Hiszpanka rodzi tylko – jak to się w statystyce mówi – 1,2 dziecka. Rząd w Madrycie długo nie interweniował na polu polityki rodzinnej. Władze przeznaczały dla rodzin zaledwie 0,4% budżetu (przeciętna w Unii Europejskiej – 2,2%). Dopiero niedawno konserwatywny gabinet premiera Jose Aznara zapowiedział wprowadzenie ulg podatkowych dla małżeństw skłonnych do rozmnażania się, budowę sieci żłobków i przedszkoli.
– We Włoszech panowie zazwyczaj dopiero w wieku 35 lat wstępują w małżeńskie związki. Władze na razie czynią niewiele, by odwrócić trendy demograficzne, chociaż premier Silvio Berlusconi zapowiada prowadzenie polityki prorodzinnej.
– W Niemczech pary mające dzieci mogą w RFN liczyć na około 100 różnych ulg i subwencji od państwa, z których najważniejszy jest Kindergeld wynoszący 270 marek miesięcznie. Politycy różnych ugrupowań licytują się w pomysłach podwyższenia Kindergeldu – według niektórych koncepcji ma on wynosić nawet 2000 marek. Politycy lewicy, jak Heide Simonis z SPD, twierdzą, że dalsze podwyższanie Kindergeldu nie ma sensu, trzeba za to stworzyć system żłobków, przedszkoli i „całodziennych szkół”, aby kobiety mogły poznać radość macierzyństwa i zarazem spełniać się w pracy zawodowej.
– Sukces na polu demografii odniosła Francja. Od dziesięciu lat liczba narodzin wzrasta i wynosi obecnie „1,88 dzieci na kobietę” (w 1995 – 1,71). Paryż nie tylko wspiera rodziny finansowo. Nad Sekwaną istnieje doskonała sieć przedszkoli, a całodzienna opieka w szkołach jest zagwarantowana od zerówki aż do matury. W rezultacie 78% Francuzek pracuje zawodowo, a i bocian nie próżnuje.
– Doskonałym przykładem zależności przyrostu naturalnego od poparcia państwa jest Szwecja. W latach 1980-90 na skutek wprowadzonych przez władze hojnych zasiłków i ulg przyrost naturalny wyraźnie wzrósł. Kiedy jednak trzeba było zredukować szwedzki model „państwa opiekuńczego”, liczba urodzin spadła i jest obecnie niewiele wyższa niż w Hiszpanii. Ale Szwecja i tak jest modelowym państwem prorodzinnym. Władze gwarantują w trakcie 18-miesięcznego urlopu wychowawczego 80% pensji. Kobieta jednak dostanie zasiłek tylko wtedy, gdy z części tego urlopu skorzysta także tatuś.
– Wielka Brytania to fenomen. Państwo udziela rodzinom raczej szczupłego wsparcia, tymczasem stopa urodzin jest wysoka – aż „1,7 dziecka” na mieszkankę Zjednoczonego Królestwa. Wychowanie potomstwa jest przy tym w Anglii luksusem – miejsce w prywatnym przedszkolu w Londynie kosztuje równowartość ponad 1100 dolarów miesięcznie.
– Najwyższy przyrost naturalny w Europie (nie licząc Albanii) ma Norwegia, gdzie państwo nie szczędzi wydatków, aby umożliwić kobietom łączenie wychowywania potomstwa z karierą zawodową. W rezultacie ponad 75% pań w Kraju Fiordów pracuje, a na jedną Norweżkę przypada rekordowe „1,89 dziecka”.

MK

 

Wydanie: 2001, 37/2001

Kategorie: Społeczeństwo

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy