Mały daje dużemu

Mały daje dużemu

Od 35 lat dzieci wręczają dorosłym Order Uśmiechu. Za okazane im serce

Odwrócić! – woła piskliwym głosikiem dziewczynka w czerwonej aksamitnej sukience, która siedzi na oparciu fotela w Sali Kongresowej PKiN. Nikt jej nie zgania, na sali są setki rozbrykanych dzieci.
Dziewczynce chodzi o kielich z kwaśnym sokiem cytrynowym, który właśnie wypił mianowany na kawalera Orderu Uśmiechu prof. Hilary Koprowski – światowej sławy wirusolog, odkrywca szczepionki przeciwko dziecięcej chorobie Heine-Medina. Profesor mieszka w Filadelfii, z Polski wyemigrował w 1939 r. Nie zapomniał o kraju: w 1958 r. podarował małym rodakom 9 mln dawek szczepionki przeciwko strasznej chorobie polio, zorganizował też transport cennego leku. Uchronił przed kalectwem tysiące polskich dzieci.
Profesor karnie wychylił kielich do dna, ale mali egzekutorzy świadomi swej władzy – to na ich wniosek przyznawany jest order – zawsze sprawdzają, czy aby na dnie nie została jakaś kropla.

W dobrym towarzystwie

Dr Hilary Koprowski jest 751. kawalerem Orderu Uśmiechu. Pomysł zrodził się 35 lat temu podczas spotkania pisarki Wandy Chotomskiej z małymi pacjentami szpitala rehabilitacyjnego w Konstancinie. Chłopiec o kulach szepnął jej pomysł – aby dzieci wręczały „dużym dorosłym” specjalny order za zasługi. Na przykład za to, że dorosły uśmiecha się, gdy wchodzi na salę chorych. Chotomska, autorka bardzo popularnych wówczas telewizyjnych kukiełek Jacka i Agatki, powtórzyła pomysł w wywiadzie dla „Kuriera Polskiego” i redakcję zasypały listy od wielbicieli pacynek. Potem dzieciaki przysłały 44 tys. projektów orderu – motyw uśmiechniętego słońca powtarzał się najczęściej. Jury wybrało rysunek dziewięcioletniej Ewy Chrobak. W ub. środę, na koncercie jubileuszowym poznaliśmy autorkę firmowego słoneczka, dziś dorosłą, urodziwą kobietę.
Gdyby odznaczeni nosili na co dzień w klapie miniaturkę orderu, można by ich dostrzec w bardzo różnych środowiskach ponad 30 krajów. Dzieci uhonorowały Jana Pawła II (jedyny, który nie musiał pić soku z cytryn), Matkę Teresę z Kalkuty, Marka Kotańskiego, Jacka Kuronia, Jolantę i Aleksandra Kwaśniewskich, Alinę Janowską, Astrid Lindgren i Joanne Rowling. Na liście jest także Gerhard Behrendt, autor NRD-owskiej dobranocki o Piaskowym Dziadku, a z Czechosłowacji Vaclav Ctvrtek i Radko Pilar, twórcy bajki o Rumcajsie. Słoneczne odznaczenia otrzymali m.in.: Steven Spielberg, Zbigniew Religa, abp Henryk Gulbinowicz, a także Zofia Słowińska – babcia czytająca bajki maluchom z całej ulicy.
Międzynarodową Kapitułą Orderu Uśmiechu niemal od początku kieruje kanclerz Cezary Leżeński (z przerwą w latach 80., kiedy ówczesny redaktor naczelny „Kuriera Polskiego”, Jacek Snopkiewicz, wprowadzając oszczędności, zlikwidował Order Uśmiechu).
Dziś kapituła działa przy UNICEF-ie.

Naprzeciw wichrom i burzom

Pasowanie na kawalera odbywa się jak u powieściowego Króla Maciusia, gdzie mały rządzi dużym. Zamiast szabli jest pąsowa róża, zamiast przysięgi surowe żądanie: „Abyś był naprzeciw wichrom i burzom, poradził sobie z nimi i zawsze pogodny radość dzieciom przynosił”. Nie wystarczą głośne nazwisko, wysoki urząd. Trzeba się zasłużyć. Nigdy nie wiadomo, jaki czyn dzieci ocenią najwyżej. Edmund Niziurski, autor zaczytywanych przez nastolatków książek, doczekał się honoru kawalera dopiero po wydaniu „Sposobu na Alcybiadesa”. Ta powieść jest o dzieciach, które muszą na własną rękę szukać sposobu na nauczycieli traktujących klasę jako zbiorowisko tępaków.
Ks. Lech Otta, kapelan policjantów w Środzie Wlkp., człowiek instytucja, bo pomaga alkoholikom, więźniom, niepełnosprawnym dzieciom, ostatecznie przekonał małych wnioskodawców o prawie do Orderu Uśmiechu, gdy w wigilijną noc stanął na poboczu autostrady z policyjnym patrolem, aby zatrzymać nadmiernie rozpędzone samochody. Dla tych, którzy powinni się opamiętać, miał opłatek i prośbę, aby jechali ostrożnie, bo ktoś na nich czeka, może dziecko.
Jadwidze Mackiewicz, legendarnej już Cioci Jadzi, należy się order za to, od 40 lat. co drugą niedzielę prowadzi w Filharmonii Narodowej w Warszawie poranki dla dzieci. Dzięki czemu od małego wiedzą, że nie należy klaskać między częściami sonaty.
Tomasza Polkowskiego, przewodniczącego Towarzystwa Nasz Dom (zostało założone w 1921 r. przez Janusza Korczaka i Marynę Falską, zdelegalizowano je w 1945 r., na nowo rozpoczęło działalność dziesięć lat temu) dzieci odznaczyły za zbieranie grosików na rodzinne domy dziecka. Bo trzeba mieć niestłumioną przez dorosłe życie wyobraźnię, aby rzucić szkołom w całej Polsce wyzwanie, że jeśli się przyłożą, zbiorą Górę Grosza. Podchwyciło je prawie 6 tys. szkół w całym kraju. Zebrano 80 ton monet, po przeliczeniu prawie milion złotych. Na podsumowaniu akcji Polkowski promieniał – starczy na wyposażenie co najmniej 20 placówek.
Wandę Chotomską spotkał zaszczyt bycia kawalerem za stworzenie Jacka i Agatki. Dzieci wierzyły pacynkom, że znajdą im zagubionego psa (i dzięki ogłoszeniu w telewizyjnym okienku znajdowały), pomogą na wyśmiewane pod trzepakiem piegi itd.
Adam Słodowy – za nagranie 505 telewizyjnych audycji „Zrób to sam”. W czasach gdy w sklepach trudno było kupić nawet gwoździe, Słodowy zyskał dozgonną wdzięczność późniejszych żon małych majsterkowiczów. Skoro umieli zrobić „ładną i trwałą łódź żaglowo-motorową napędzaną silniczkiem” (wał napędowy z kawałka odcinka szprychy rowerowej, śruba z blaszki puszki po konserwach), to gdy dorośli, sami wyremontowali mieszkanie.
Ks. Jan Twardowski został odznaczony za udzielanie wychowankom domów dziecka „sakramentu uśmiechu”, wynikającego z oryginalnej teologii autora „Znaków ufności”: jego Bóg jest „po stokroć święty, mocny i uśmiechnięty”.

Liczy się staż

Dać im palec, chwycą całą rękę. I nie puszczą. Dzieci nie da się oszukać jednorazowym zrywem. Kawaler Orderu Uśmiechu, Stanisław Uziel z Tarnobrzega, zajął się maluchami 13 lat temu, kiedy zmarł mu syn. To miał być chwilowy sposób na osobistą tragedię. Ale wciągnęło. Zorganizował już kilkanaście konwojów z darami do najbiedniejszych szkół i rodzin w Bieszczadach. Myśli o następnych.
Gdy Amerykanka Joni Eareckson-Tada miała 17 lat, wskoczyła na głowę do płytkiej wody i złamała sobie kręgosłup. Jest unieruchomiona. Pewnego dnia powiedziała sama do siebie: „Mój wózek to więzienie, którym Bóg się posłużył, aby uczynić mego ducha wolnym”. I odżyła. Od 1996 r. jej organizacja charytatywna zbiera w USA niepotrzebne wózki inwalidzkie. Naprawia i rozdaje na całym świecie. Wysyłane są również do Polski. Joni, jak ją nazywają obdarowani, Order Uśmiechu przyznały niepełnosprawne dzieci w Poznańskiem.
Holendrzy Wim Kouters i jego żona, Christien Dekkers, oboje po pięćdziesiątce, podróżowali w latach 80. po Gorzowskiem. Szukali biednych dzieci, które można by zaprosić na wakacje do Holandii. Za Międzyrzeczem skręcili na Pszczew, do miejscowej szkoły. Zaczęli wypytywać, sprawdzać, w końcu zrobili listę najbiedniejszych w gminie. Co roku 25 dzieci z okolicy wyjeżdża do Holandii. Christien sama szuka sponsorów, organizuje zbiórki rzeczy dla Pszczewa. Sortuje, pierze, pakuje. Pomagają jej dwaj synowie i córka. Znalazła już 36 rodzin holenderskich, które opiekują się jakąś rodziną z Pszczewa.
Księżna Yorku, Sarah Ferguson, zobaczyła w 1992 r. w klinice onkologicznej w Zabrzu chorą na białaczkę dziewczynkę. Małej nie udało się uratować, ale księżna z myślą o takich pacjentach urządziła w Lipnicy Wielkiej na Orawie Górską Przystań. Rodzaj sanatorium dla dzieci leczonych na Śląsku na choroby nowotworowe. Tam każdy dwutygodniowy turnus to apel żywych. Przez 111 turnusów przewinęło się około 3 tys. dzieci.
Stanisław Speczik, profesor geologii, prezes Zarządu KGHM Polska Miedź, fundator charytatywnej Fundacji Polska Miedź na rzecz dzieci z Dolnego Śląska organizuje zielone szkoły, kolonie, obozy sportowe i rehabilitacyjne. Ze swoich własnych pieniędzy od wielu lat finansuje dzieci z Domu Dziecka w Wilkowie.
Leon Piecuch z Kędzierzyna Koźla jest wolontariuszem już 45 lat. Jako prezes Klubu Honorowych Dawców Krwi im. prof. L. Hirszfelda w Zakładach Chemicznych Blachownia Holding SA utrzymuje kontakt z honorowymi dawcami krwi na całym świecie. To dzięki nim od 1994 r. sprowadza z zagranicy bezpłatne lekarstwa dla chorych dzieci w jego mieście. Dla tych, którzy nie mają oparcia w rodzinie, organizuje festyny, wycieczki, a wszystko pod hasłem: „Trzy razy nie: dla alkoholu, papierosów, narkotyków”. Mówi, że potrzebę takiej pracy wyniósł z domu. Był najmłodszym, dziesiątym dzieckiem, postępowania uczył się od starszych.
A Waldemara Makarewicza z Ełku zmobilizowali przed 30 laty wychowankowie miejscowego domu dziecka. Właśnie popijał z kolegami piwko na ławce, gdy chłopcy z bidula grali w piłkę. To już nie była piłka, ale kapeć. – Miałem dobry humor – opowiada mi – to rzuciłem tak w powietrze: załatwię wam chłopaki piłkę z prawdziwego zdarzenia. A oni to potraktowali serio.
Łatwo powiedzieć. Załatwić gorzej. Makarewicz jako kibic Legii przyjeżdżał do Warszawy na mecze. Wybrał się więc do Warszawy w najbliższą wolną sobotę. Akurat trwał trening. – Piłka poleciała tam, gdzie siedziałem, to ja ją do torby. Ale trener przyuważył. Gdy mu jednak szczerze wszystko opowiedziałem, kazał zawodnikom złożyć autograf na tej ukradzionej piłce i jeszcze wydał mi z magazynu 10 nowych.
I tak Waldemar Makarewicz został społecznym instruktorem sportowym wychowanków z Domu Dziecka w Ełku. Teraz jest tam traktowany jako remedium na wszelkie kłopoty. Szuka w Warszawie sponsorów na wakacje dla dzieci (jednym z nich jest „Przegląd”) jest na każde zawołanie wychowanków. Na pytanie, co z tego ma, odpowiada, że trzeźwe życie. Musi świecić przykładem. Nawet piwa nie pije.
Halina Szyfer z Rzeniszowa na Śląsku od 12 lat prowadzi z mężem rodzinny dom dziecka. Wcześniej pan Adam pracował w kopalni, a jego żona była pielęgniarką. Idealnie się dobrali. Pani Halina była przez wiele lat przewodniczącą Społecznego Towarzystwa Charytatywnego w Katowicach, Piekarach Śląskich i Bytomiu. Bywało, że czasem nie jedli obiadu, bo wlewali zupę do słoików i karmili nią dzieci z ulicy, które spotkali w drodze z pracy.
Pierwszą dwójkę podopiecznych wzięli prosto z jednej z katowickich melin. Ich matka zamknęła dzieci w mieszkaniu, a sama wyruszyła w Polskę. Kiedy Szyferowie weszli do środka razem z policją, zobaczyli pięcioletnią dziewczynkę, która nie potrafiła chodzić ani siedzieć. Była tak znerwicowana, że wyrwała sobie z głowy wszystkie włosy. W wózku znaleźli związane sznurami siedmiomiesięczne niemowlę.
Gdy podjęli się opieki nad kolejnymi sierotami społecznymi, za oszczędności życia i odprawę z kopalni kupili zrujnowany dom. Remontowali go sami, najczęściej w nocy, bo w dzień nie starczało im czasu. Dziś jest w nim 11 pomieszczeń: jasne pokoje, przestronna kuchnia i łazienka, a na tyłach ogród z huśtawkami i stawem.
Rodzina ciągle się powiększa.

***

Prof. Hilary Koprowski dziękując za Order Uśmiechu powiedział, że trudno o cenniejszy podarunek. To przepustka do sielskiej krainy jego młodości. Dawno tak świetnie się nie bawił. Znany wirusolog chciał nawet zagrać własny utwór na stojącym na scenie fortepianie, ale okazało się, że instrument nie jest do grania (ktoś na widowni krzyknął: „Przecież to tylko duża zabawka!”).
Wszyscy dorośli na sali wyglądali na zainfekowanych dzieciństwem. Gdy ze sceny doszły rytmy rock and rolla, zachęceni przez kapitułę szacowni goście, często w podeszłym wieku, zaczęli razem z towarzyszącymi im dziećmi rytmicznie wyskakiwać z foteli. A dzieci patrzyły na to z pobłażliwą wyrozumiałością.

 

 

Wydanie: 12/2004, 2004

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy