Mamo, ratuj!

Mamo, ratuj!

Zgodnie z konwencją haską setki dzieci zostały odebrane matkom i wywiezione do ojców za granicę, nawet do Australii. Polska nie chroni dostatecznie praw swoich obywateli

W zeszłym roku polskie sądy na mocy konwencji haskiej rozpatrzyły w trybie pilnym prawie 90 wniosków dotyczących cywilnych aspektów uprowadzenia dziecka. Większość zakończyła się nakazem bezzwłocznego wydania dziecka za granicę. Taki wyrok to dla wielu polskich matek i ich dzieci dalszy ciąg dramatu, który miał początek właśnie za granicą.

Nie poślubiać obcokrajowca

Przepisy konwencji haskiej miały chronić dziecko. Sprawić, by nie było ono kartą przetargową w grze między skonfliktowanymi małżonkami, zwłaszcza różnych narodowości. By żadne z nich, kierując się własnym interesem, nie decydowało o miejscu pobytu dziecka. O wyrwaniu go z domu, kulturowym wykorzenieniu. Ale jak to często bywa – przepisy nie nadążają za życiem. Interes dziecka wysyłanego za granicę nie jest taki oczywisty (zwłaszcza kiedy decyzja sądu zapada bez dodatkowych badań, np. psychologicznych). Polskie matki skarżą się na pochopność naszych sądów, bezradność urzędników i arogancję władzy.
W listach do Rzecznika Praw Obywatelskich i Rzecznika Praw Dziecka piszą, że czują się zdradzone przez swój kraj, skazane na banicję albo na wieloletnie ukrywanie się. Prawnicy na to: dura lex sed lex (twarde prawo, ale prawo), dodając: polski sąd ma związane ręce. Jeden ze znanych polityków wyraził się jasno: wiadomo, że krew nie woda, ale trzeba myśleć głową, a nie poślubiać obcokrajowca.
Nic dziwnego, że kobiety uwikłane w problemy wynikające z konwencji haskiej opowiadają swoje historie z trudem, nie radzą sobie z drżeniem głosu, oddechem, nerwowością rąk, łzami. Ani z chaosem myśli, poczuciem osamotnienia, poniżenia i napiętnowania.

Renata: porwanie w asyście urzędników

Renata Sikora żyje od poniedziałku do piątku – bo wtedy można załatwić coś w urzędach. Można powalczyć jeszcze o dzieci. W weekend zamyka się w domu. Dzwoni do dzieci. Potem płacze. Wpada w letarg.
Jej historia to mroczny thriller. Zaczyna się banalnie: Renata po maturze wyjeżdża do Włoch, marząc o lepszym życiu. Pracuje w sklepie, uczy się języka, zyskuje nowych przyjaciół. Po kilku latach poznaje przystojnego, czarującego Włocha. Wychodzi za niego za mąż. Rodzi dwoje dzieci. Jeszcze nie wie, co to znaczy, że on jest Sycylijczykiem. I jakie mogą być konsekwencje tego, że jej mąż nie radzi sobie z tym, że powinien być, jak każe tradycja – macho, chociaż tak naprawdę jest słaby. Może właśnie przez tę ambiwalencję niszczy ją psychicznie. Jest coraz brutalniejszy. Skąpi jej pieniędzy. Z zazdrości więzi w domu. Atakuje, grozi i przeprasza.
Nawet dziś Renata nie potrafi opowiadać o tym spokojnie.
– Bałam się sama oddychać. Przepraszałam, że żyję. Rozpadałam się od środka. Ciągle byłam spięta. Ciągle zdezorientowana. Nie wiedziałam, czego mogę się po nim spodziewać. Czy będzie spokojny, czy zmieni się w potwora. I kiedy ja czułam się winna, że zupa była za słona, on się odgrażał, że jeszcze mnie urządzi. Naprawdę, trudno o tym mówić.
Czuła się zbrukana, zaszczuta…
Dziś, po rozmowie z psychologiem już wie, że tego typu człowiek nie zna uczuć, dlatego może tak skutecznie innymi manipulować. Więc ona też była zmanipulowana. I pewnie długo żyłaby w tym stanie, gdyby nie… Może to był właśnie ten moment? Mąż miał złą fazę. 3 tys. euro wydał na koszule. Przeraziła się, nie byli zbyt zamożni. Wybrała resztę pieniędzy z konta i ukryła. On się wściekł. I szybko uspokoił. Zaprosił ją na wycieczkę za miasto. Kiedy byli już w lesie, zagroził, że ją zabije. Wyskoczyła z samochodu. Trzy kilometry biegła piechotą do miasta. Zrozumiała, że musi wyrwać się z tej matni.
Szuka więc ratunku w Polsce, u najbliższej rodziny. Wyjeżdża z Włoch z dziećmi. Za jego zgodą. Idzie do ośrodka pomocy ofiarom przemocy. Nie prosi o pomoc dla siebie. Chce wiedzieć, jak uchronić dzieci. Bo jego nieobliczalność jest dla nich jak trucizna. Wyzwala straszny lęk.
Czuje się silniejsza. Tu znalazła to, czego nie miała tam – oparcie w rodzinie. Jednak im bardziej czuje się silna, tym bardziej zdaje sobie sprawę, że jej małżeństwo nie ma szans. Nie chce wracać. Występuje o rozwód. W odpowiedzi on oskarża ją na mocy konwencji haskiej o przetrzymywanie dzieci.
Zaczyna się walka. Na jej uczucia i skrupuły, ich emocje.
Jego silnym argumentem był szantaż. W ciągu roku przysyłał jej SMS-y. Zmieściła je na 100 kartkach A-4. W SMS-ach pogróżki: „Jeśli do mnie nie wrócisz, zabiję ciebie, dzieci, a potem siebie”.
Myślała, że to będzie dowód dla polskiego sądu. Że on jest niezrównoważony, że nie wolno mu oddawać pod opiekę dzieci. Sąd tego dowodu nie uznał. Nie uznał też nagranych rozmów telefonicznych z pogróżkami. Uwierzył za to mężowi Renaty – jego łzom, urokowi osobistemu, zapewnieniom, że chce tylko jednego – być ze swoją rodziną. Nakazał zgodnie z konwencją haską wydać dzieci mężowi. Nie odebrał jej praw rodzicielskich, nie ustanowił jej męża opiekunem, zdecydował tylko, że dzieci mają wrócić do miejsca swojego stałego zamieszkania.
Dwa dni później, w majestacie prawa, miało miejsce porwanie. Ośmioletnia Marta była właśnie w szkole. Mieli ostatnią lekcję. Wywołała ją z klasy pani dyrektor. Nauczycielka już wiedziała, co się święci. Znała tę bolesną historię. Wystukała w telefonie komórkowym numer Renaty. – Proszę nie utrudniać – usłyszała, zanim ktoś (ojciec?) wytrącił jej aparat z rąk. Pani dyrektor też zabroniono zadzwonić. Poleciła więc sekretarce, by powiadomiła matkę. Egzekutorami wyroku sądu byli: kurator sądowy, tłumaczka i ojciec. Ojciec coś powiedział. Tłumaczka przetłumaczyła: „Nie jestem potworem”.
Marta zeszła do szatni. Włożyła kurtkę. Nie zmieniła butów. „Pomóc ci?”, zapytał po włosku ojciec. Nie odpowiedziała. Stała jak wryta. Usłyszała tylko, że nauczycielka bardzo płacze.
Marta jeszcze nie wiedziała, że już nie będzie mogła pożegnać swoich dziadków, u których ostatnio mieszkała z mamą. Że z mamą zobaczy się tylko w drzwiach. Nawet nie zdążą się przytulić. Że nie zabierze swoich rzeczy, tylko pojadą samochodem prosto na lotnisko i na dodatek gdzieś w drodze zginie jej plecak z książkami i konikiem pony.
Po czteroletniego Federika przyszli do przedszkola. Nawet się ucieszył na widok ojca. Nie rozumiał, dlaczego wychowawczyni płacze. Dlaczego mama, która wpadła do szatni z wypiekami na twarzy, ma łzy w oczach. Dlaczego mu powtarza: „Mój mały Pipcio, jeszcze będziesz ze mną!”. Nie przejął się tym, przecież szedł na spotkanie z tatą. A jutro znowu wróci do przedszkola. W ulubionej szafce zostawił, jak zwykle, dres i buty na zmianę.
Renata z tamtego dnia niewiele pamięta. To, że chciała krzyczeć do zdarcia gardła, ale nie krzyczała. I że wszystko w środku ją bolało. Serce chciało się wyrwać. Ciężar zgniótł piersi. Jej matka płakała. Ona patrzyła na drzwi. Na łóżeczka. Na ubranka i zabawki. Koszulka Federika pachniała jak jego włosy. Na stoliku leżały kasztany zebrane przez dzieci podczas ostatniego spaceru.
Od tamtej pory ciągle nosi przy sobie dwa kasztany. Jeden od Federika, drugi od Marty.
Dwa dni później zadzwoniła do Włoch. Federiko nie chciał rozmawiać (ale słyszała w tle jego płacz). Marta powiedziała tylko: „Mamo, nie przyjeżdżaj! Ja się boję!”.
Wreszcie pojechała, by być blisko dzieci. Szuka pracy. Mąż utrudnia jej spotkania z dziećmi. W weekendy wywozi je na Sycylię, do matki. Renata podeszła pod szkołę, by porozmawiać z córką. Karabinierzy ją odepchnęli. Dyrektorka nie chciała rozmawiać. „Polski sąd już wydał wyrok”, powiedziała.
– Jak im wytłumaczyć – szlocha Renata, dzwoniąc do Polski – że polski sąd wydał wyrok w trybie konwencji haskiej, ale nie odebrał mi dzieci? Oni uważają inaczej.

Magda: sens życia

Magda Rozwadowska od czasu, kiedy zapadł wyrok nakazujący wydanie dziecka do Włoch, żyje w ciągłym napięciu. Próbowała się ukrywać z trzyletnią córeczką, ale za namową prawnika wróciła do domu rodziców.
Jest rozgoryczona i bezradna. W listach do urzędników pisze, że czuje się zdradzona przez swój kraj. Znikąd pomocy. Pierwszy prawnik podjął się prowadzić sprawę, ale nie przyszedł na proces. Drugi rozłożył ręce i… prywatnie powiedział, że przed polskim sądem nie ma szans. Prawo jest bezduszne. Nie bierze pod uwagę faktu, że kobieta ucieka z dzieckiem do swoich rodziców nie z powodu widzimisię, tylko np. dlatego, że była ofiarą przemocy. Co gorsza, przemoc psychiczną trudno udowodnić.
Na liście rozczarowań jest jeszcze prawnik poleconego posła. Zażartował, że trzeba było szukać chłopa w Polsce, nie we Włoszech.
A przecież tam go nie szukała. Skończyła socjologię na KUL. Był rok 2001. W Starachowicach, gdzie mieszkała, duże bezrobocie. Znalazła pracę w Kalabrii. W piekarni sprzedawała bułki. Myślała, że zarobi pieniądze, odłoży, wróci.
Poznała Salvatore. Czarujący, przystojny, wykapany Clooney. Czuła się samotna, a on nie odstępował jej na krok.
Ciąża. Jego oświadczyny. Jej wahanie. Zdążyła już go poznać. Prawdziwy macho. Zastanawiała się, czy wyjść za niego za mąż i mieć nadzieję, że po ślubie się zmieni, zmięknie, złagodnieje, czy wracać do rodzinnego miasta. Z brzuchem!
Wyszła za mąż. Po kilku miesiącach urodziła Noemi. On się zmienił – ale na gorsze. Miała z dzieckiem siedzieć w domu, prosić go o pieniądze. Więcej się kłócili, niż rozmawiali.
Dziś mówi o tamtym okresie z bólem: różnica kultur, jego trudny charakter, moje piekło. On skąpy do przesady, zarzucał jej rozrzutność. Wynajął 100-metrowe nieogrzewane mieszkanie. Ona, by je dogrzać, przemieszczała się po nim z butlą gazu i palnikiem. A w tym wilgotnym chłodzie maleńkie dziecko! Nie chciała już prosić go o pieniądze na jedzenie. Poszła do pracy. Dziecko trafiło do żłobka. I zaraz potem do szpitala – z astmą, chorą wątrobą i niedokrwistością. Wtedy się przestraszyła, że sama sobie tu nie poradzi. Pojechała do rodziców. Odwiózł ją na lotnisko. Powiedziała mu, żeby to wszystko przemyślał, bo tak nie da się żyć. On obrócił jej wyznanie w żart. Pewien, że ona wróci, bo – jak nieraz jej powtarzał – była tylko biedną przybłędą z Polski, która wygrała los na loterii. Była jego żoną! Czy – jak tłumaczy to Magda – jego własnością, prywatną służącą.
U rodziców odzyskała spokój, córeczka – zdrowie. Magda nie chciała już wracać. Wystąpiła do sądu o separację. Znalazła pracę jako wychowawczyni w świetlicy.
Salvatore przed swoim sądem oskarżył żonę o uprowadzenie i przetrzymywanie dziecka. Broniła się. Zaprosiła męża do Polski. Przekonywała, że może w każdej chwili mieć kontakt z córką.
Psycholog w ośrodku diagnostycznym stwierdził, że dziecko jest silnie związane z matką. Wydanie dziewczynki ojcu może wyrządzić jej krzywdę. Sąd pierwszej instancji przyznał dziecko Magdzie. Mąż wniósł apelację. Magda ją przegrała. Sąd okręgowy zarządził wydanie dziecka w bezzwłocznym trybie ojcu. Uzasadnił swój wyrok stwierdzeniem, że nie ma przeszkód, by Magda pojechała za dzieckiem do Włoch. Nie musi przecież mieszkać z mężem. A jeśli nie podąży za dzieckiem, to znaczy, że przedkłada własny interes nad interes dziecka.
Magda widzi to tak: – Uciekłam z piekła. Od męża, który mnie poniżał. Od beznadziejnej egzystencji. Mam mu wydać dziecko. Zajmą się nim jego krewni, bo on do tego się nie nadaje. Wczoraj dzwonił do mnie. Podobno właśnie wyszedł ze szpitala po płukaniu żołądka. Jak powiedział – usiłował popełnić samobójstwo, pijąc wybielacz do tkanin. Nagrałam tę rozmowę, ale taki dowód dla sądu nic nie znaczy. I co dalej? Noemi trafi do domu dziecka? Ja, żeby mieć kontakt z moją córeczką, mam też wyjechać do Włoch? Tam zawsze będę tylko Polką. I to taką, która ma problemy.
– Jeśli mi ją zabiorą – mówi
– moje życie straci sens.

Karolina: wyrok w 10 minut

Karolina Nadolska walczy. Założyła nawet blog, w którym pisze o ofiarach konwencji haskiej. Jedną z nich jest jej sześcioletni synek Bronek. Wysyła listy do organizacji pozarządowych, pisze mejle do mediów: „Po 10 minutach obradowania sędzia rejonowy na Żoliborzu w Warszawie wydał wyrok nakazujący odesłanie mojego syna Bronka do Meksyku, do ojca, z którym nigdy sam nie mieszkał, i do kraju, którego języka prawie nie zna. Sąd nie uznał moich wniosków dowodowych. Nie przeprowadził też psychologicznego badania dziecka w RODK-u (Rodzinnym Ośrodku Diagnostycznym)”.
Żeby zrozumieć, co się stało, musimy cofnąć się w czasie.
Pod koniec lat 90. Karolina wyjeżdża z Łodzi do Stanów. Na uniwersytecie w Waszyngtonie studiuje ekonomię międzynarodową i afrykanistykę. Na czwartym roku poznaje studenta Meksykanina. Jest zauroczona odmiennością kultur, innym spojrzeniem na świat. Wychodzi za niego za mąż. Kupują mieszkanie w Nowym Jorku. Ona pracuje na etacie menedżerskim w dużej firmie informatycznej, on w banku. Rodzi się Bronek. Jest rok 2004. Zaczyna się kryzys ekonomiczny. Alvaro, mąż Karoliny, nie dostaje pozwolenia na pracę. W małżeństwie też nie układa się najlepiej. Różnice, które fascynowały, teraz są przeszkodą. Chorobliwa zazdrość męża, zmienne nastroje… Poszli do terapeuty rodzinnego. Psycholog nie dawał ich małżeństwu szans. Postanowili jednak mimo wszystko spróbować.
Sprzedają mieszkanie w Nowym Jorku. Jadą do stolicy Meksyku. Przyjaciółki Karoliny pożyczają jej pieniądze. Alvaro kupuje restaurację. On jest u siebie. Ona niestety nie. Nigdy nie będzie taka jak jego matka: zgarbiona, wiecznie narzekająca, niezadowolona, uwięziona w domu, ale jednocześnie twarda, opoka rodziny. Meksykanin dużo krzyczy, źle traktuje żonę, ale ona i tak wie, że do niej należy władza. I godzi się z tym, że jej mąż od 20 lat ma drugą rodzinę – kochankę, dzieci… Karolina chce partnerstwa. Ale w Meksyku to niemożliwe.
Meksykański sąd daje rozwód bez orzekania o winie. Alvaro zobowiązuje się płacić alimenty i ubezpieczenie zdrowotne na Karolinę, która choruje na cukrzycę, i na Bronka, który cierpi z powodu astmy. Karolina mieszka sama z synkiem. Alvaro układa sobie nowe życie. Żeni się. Plajtuje. Nie płaci alimentów. A kiedy w Meksyku wybucha epidemia świńskiej grypy – wychodzi na jaw, że nie płaci też ubezpieczenia.
W mieście wybucha panika. Zamykają restauracje. Zamykają też apteki z obawy przed rozbojami. Ulice toną w śmieciach. Zaczyna się przemoc. Dla 10 tys. dol. porywają białe dzieci. Karolina w akcie desperacji kupuje bilet do Polski. Na lotnisko odwozi ją Alvaro. W Polsce Bronek idzie do przedszkola i świetnie sobie w nim radzi. Karolina znajduje dobrą pracę jako tłumacz. Nie spodziewa się, że pół roku później mąż oskarży ją o uprowadzenie dziecka. Karolina nie rozumie dlaczego. Ma nową żonę. Pewnie będzie miał gromadkę dzieci. Poza tym wcale nie interesuje się swoim synem, nie płaci alimentów, nie wiadomo, gdzie mieszka, a jego sytuacja materialna jest bardzo niepewna.
Czy sąd, wydając w ciągu 10 minut decyzję, faktycznie miał na myśli interes dziecka? Karolina ma wątpliwości.
Właśnie w sądzie okręgowym odbyła się apelacja. Sprawa trafi do powtórnego rozpatrzenia przez sąd rejonowy. Karolina nie składa broni. Jest nadzieja…

Ewa: zawsze w ukryciu

Hanka nie odbiera telefonu. Nie odpowiada na mejle. Dwa dni temu musiała na mocy wyroku wydać synka do Niemiec. Magda Rozwadowska rozmawiała z nią w chwili, kiedy kuratorzy sądowi zabrali czteroletniego Dominika. Hanka szlochała przez telefon. Powiedziała, że życie nie ma już dla niej sensu. Ma jechać za dzieckiem do Niemiec? Ma być Polką pod specjalnym nadzorem? Ciągle udowadniać bezdusznym urzędnikom, że zasługuje na to, by wychować swoje dziecko? Kto da jej lepszą pracę, by mogła lepiej zarabiać i dzięki temu zapewnić dziecku lepsze warunki? I tym samym lepiej wypaść w ocenie Jugendamtu? Nikt jej nie da! Jak nie zarobi wystarczająco, zabiorą jej dziecko. Stwierdzą, że zaniedbane. Umieszczą w domu dziecka, bo ojciec, alkoholik, jest niewydolny wychowawczo. Nie, Hanka tego nie wytrzyma… Więc Magda jest pełna złych przeczuć. Bo telefon milczy.
Z Basią też urwał się kontakt. Pół roku temu wróciła z Londynu do Polski z trzymiesięczną córeczką. Uciekła od męża Turka. On szybko upomniał się o swoje prawa, posłużył zapisem w konwencji haskiej. Policjanci ze Scotland Yardu na mocy prawa odebrali jej dziecko. Pojechała za nim do Wielkiej Brytanii. Mąż zmieniał miejsce pobytu. Wreszcie odnalazła córeczkę. Była wymizerowana i przeraźliwie smutna. Basia postanowiła zostać… i pilnować dziecka. „Wiesz, sąd polski, zgodnie z konwencją haską, skazał mnie na banicję”, napisała w mejlu. Więcej się nie odezwała.
Ewa przyjechała do rodziców z dwójką dzieci. Nie chciała już wracać do Niemiec. Mąż wystąpił do sądu. Powołał się na konwencję haską. Wiedziała, co ją czeka. Postanowiła się ukrywać. Do czasu, aż dzieci skończą 16 lat. Wtedy, zgodnie z prawem, będą mogły zostać przy niej.
Przez kilka tygodni była u rodziców. Potem u babci. Wreszcie zniknęła. Trudno to sobie wyobrazić. Dzieci są małe. Będą potrzebowały pomocy lekarza. Będą musiały się uczyć. Ona będzie musiała gdzieś pracować. Zawsze w ukryciu. Zawsze w napięciu.
Podobno takich jak ona jest coraz więcej.

——————————

Konwencja haska

Dotyczy cywilnych aspektów uprowadzenia dziecka za granicę. Sporządzono ją w Hadze 25 października 1980 r. Powstała jako odpowiedź na zjawisko uprowadzania za granicę lub przetrzymywania dzieci przez osoby, które są zainteresowane sprawowaniem pieczy nad dzieckiem. Państwa będące sygnatariuszami tej konwencji dążą przede wszystkim do ograniczenia samowoli osób, które zainteresowane są zwiększeniem zakresu swych uprawnień wobec dziecka.
Konwencja haska ma zastosowanie w tych wypadkach bezprawnego uprowadzenia lub zatrzymania dziecka, które zaistniały po wejściu w życie jej przepisów w stosunkach wzajemnych pomiędzy państwem, w którym dziecko miało miejsce stałego pobytu, a państwem, do którego dziecko uprowadzono lub w którym je zatrzymano (art. 35, art. 12 i art. 4 ).
Aktualny wykaz państw, między którymi obowiązuje konwencja haska, można znaleźć na stronach internetowych Haskiej Konferencji Prawa Prywatnego Międzynarodowego (http://www.hcch.net).
Konwencja przestaje obowiązywać, kiedy dziecko skończy 16 lat.
źródło: Ministerstwo Sprawiedliwości

Coraz więcej spraw

Według danych z Ministerstwa Sprawiedliwości liczba wniosków prowadzonych w trybie konwencji haskiej, jak też liczba obejmujących je państw, stale rośnie. Od 2003 r. liczba wniosków wzrosła pięciokrotnie.
W roku 2003 przesłano do Polski 16 wniosków o wydanie dziecka na podstawie konwencji, rok później 23, w 2005 – 16, w 2006 r. – 30, w 2007 r. – 38, w 2008r. – 70, w 2009 r. – 87, do połowy lipca tego roku wpłynęło 20 wniosków.
W tym czasie Polska wystąpiła z 19 takimi wnioskami w 2003 r., 24 – w 2004 r., 46 – w 2005 r., 45 – w 2006 r., 61 – w 2007 r., 68 – w 2008 r.,
71 – w 2009 r., 27 – do połowy lipca br.
Poniżej szczegółowy wykaz wniosków z 2009 r.

Liczba wniosków              Liczba wniosków
przysłanych                       wysłanych
do Polski                            z Polski

87                                        71
Austria 1 –
Australia 1 –
Belgia 1 –
Białoruś 1 1
Dania 1 1
Dominikana – 1
Francja 1 2
Grecja 1 –
Hiszpania 2 2
Holandia 2 5
Irlandia 8 3
Kanada 3 –
Litwa 2 –
Meksyk 1 –
Niemcy 14 18
Norwegia 1 1
Portugalia 2 –
Słowacja 1 –
Stany Zjednoczone 3 2
Szwajcaria 1 1
Szwecja 1 1
Ukraina – 2
Wielka Brytania 21 27
Włochy 18 4

źródło: Ministerstwo Sprawiedliwości

Cierpią też dzieci

Beata Górlicka, psycholog kliniczny, terapeuta

– Udziela pani psychologicznego wsparcia bohaterce mojego reportażu, Renacie. Jednak nie o nią chciałam spytać, ale o dzieci. Co się z nimi dzieje w takiej sytuacji, kiedy matka „porywa” je – tak to widzi prawo, ucieka z nimi do najbliższych, bo sama jest ofiarą przemocy.
– To bardzo skomplikowana sprawa. Zależy od wieku dziecka i od okoliczności. Najczęściej dziecko do piątego roku życia odczuwa silny lęk przed separacją. Utrata kontaktu z jednym z rodziców staje się podłożem silnych zaburzeń emocjonalnych, lęków różnego rodzaju, które rzutują na całe życie. Odczuwa też silną ambiwalencję, nasilony konflikt lojalności wobec ojca. I na dodatek jest często przez tego ojca zmanipulowane, daje się kupić. Chce wierzyć, że tata nie będzie już zły. Że zawsze będzie miły, dobry, będzie kupował prezenty.
Z drugiej strony, matka, uciekając przed przemocą, wybiera mniejsze zło. Dziecko, które jest świadkiem przemocy ojca wobec matki, psychologicznie rzecz ujmując, zachowuje się tak jak ofiara. Jeśli jeszcze mamy do czynienia z typową dominacją sprawcy, ojca, często dzieje się tak, że dziecko, żeby obniżyć poziom lęku, identyfikuje się z agresorem. I w przyszłości samo może stać się sprawcą przemocy.

– Kobiety, o których piszę, są ofiarami przemocy psychicznej. Tę najtrudniej udowodnić przed sądem. A potem zapada wyrok wydania dziecka za granicę. Co wiąże się też z oderwaniem go od matki.
– Dla małego dziecka kontakt z matką jest wzorcem relacji społecznych. Jeśli się go na siłę rozrywa, może to rzutować na jego przyszłe kontakty z innymi ludźmi. Pojawia się lęk, chwiejność emocjonalna, utrata poczucia bezpieczeństwa, niepewność, tęsknota. Uczucia te mogą dawać początek zaburzeniom psychosomatycznym.
Jeśli chodzi o starsze dzieci – w ich życiu coraz większą rolę odgrywa ojciec. Jego brak też wywołuje poważne zaburzenia emocjonalne.

– Zanim sąd wyda wyrok, dzieci i ich relacje z rodzicami są badane w sądowych rodzinnych ośrodkach diagnostycznych. Ale takie badanie trwa za krótko.
– Powiedziałabym, że za długo. Kilkugodzinne badanie może zrazić dziecko do psychologa na zawsze. Ale ma też pani rację, że za krótko – bo jednorazowe – nie daje obrazu faktycznych relacji. Dziecko przyzwyczajone do codziennej obecności matki, lgnie do ojca, za którym się stęskniło. Czasami więcej w takich sytuacjach dają obserwacje „korytarzowe”. Jak ludzie radzą sobie z frustracją. I jak, sfrustrowani, odnoszą się do dzieci. Niemniej jednak w takich sprawach dzieci powinny być badane przynajmniej trzykrotnie. Ale na to chyba nie ma środków.

– A kiedy matki nie chcąc wydać dziecka partnerowi, od którego uciekły, ukrywają się?
– Żyją w ciągłym stresie, lęku, stanie wzmożonej czujności. Są drażliwe, bardziej nerwowe. Nie można dziecku dać dostatecznego poczucia bezpieczeństwa, skoro samemu się go nie ma.

——————————————————————————

Sąd ma związane ręce, Sejm może to zmienić

Do ustawy o międzynarodowym prawie prywatnym, albo i do konstytucji, powinniśmy wprowadzić zapis, że obywatel polski podlega szczególnej ochronie prawa polskiego

Dr Leszek Łabędzki, radca prawny, wykładowca na Wydziale Prawa UW, w Instytucie Prawa Międzynarodowego

– Panie mecenasie, bohaterki reportażu mówią, że czują się opuszczone przez swój kraj, zdradzone, skazane na banicję. Wyrokiem sądu, na mocy konwencji haskiej mają wydać swoje „uprowadzone” dziecko za granicę. Do miejsca, gdzie się urodziło ze związku z obcokrajowcem. Tymczasem one wróciły do ojczyzny, bo były ofiarami przemocy. I tu szukały wsparcia. Poseł Jarosław Sellin w interpelacji do ministra sprawiedliwości mówi wprost o tym, że sądy są niekompetentne – jeśli chodzi o zapisy w konwencji haskiej, wydają pochopnie wyroki, najczęściej niekorzystne dla Polek, nakazując bezzwłoczne wydanie dziecka, byle mieć problem z głowy.
– Wyroki zapadają szybko, bo tego wymagają zapisy w konwencji haskiej dotyczące uprowadzenia dziecka. Mówi się o terminie sześciu tygodni od chwili wpłynięcia wniosku. Natomiast wydanie dziecka nie jest równoznaczne z orzeczeniem sądu o przyznaniu opieki nad dzieckiem jednemu z rodziców. To jest zupełnie inna sprawa, którą rozstrzyga sąd w miejscu stałego pobytu dziecka. Jeśli zaś chodzi o niekompetencję sądów… Powiem tak: sąd ma związane ręce.

– Nie rozumiem.
– W polskim systemie prawnym obowiązują kodeks cywilny, kodeks rodzinny, kodeks postępowania cywilnego i ustawa o prawie międzynarodowym prywatnym. Wszystkie pochodzą z pierwszej połowy lat 60. XX w. Uregulowania dotyczące międzynarodowego prawa prywatnego znajdują się nie tylko w prawie wewnętrznym poszczególnych państw (w Polsce w ustawie o prawie międzynarodowym prywatnym), ale również w zobowiązaniach międzynarodowych poszczególnych państw, czyli w umowach międzynarodowych, których stroną jest dane państwo, np. w konwencji haskiej dotyczącej wydawania dzieci uprowadzonych za granicę do miejsca stałego pobytu. Powszechnie przyjmuje się, i tak jest zapisane w nowej polskiej konstytucji, że konwencje międzynarodowe mają pierwszeństwo przed prawem krajowym.
To znaczy, że jeśli istnieje sprzeczność między przepisem polskiej ustawy a konwencją międzynarodową, której stroną jest Polska, wtedy stosuje się bezpośrednio przepis konwencji międzynarodowej. W tym przypadku haskiej.

– Rozumiem więc, że w takim przypadku nasze prawo nas nie chroni. A być może nawet utrudnia nam życie, skoro przepisy prawne zostały stworzone ponad 40 lat temu, kiedy Polska była krajem zamkniętym, ludzie nie mieli paszportów w domu! Dziś są masowe migracje. Coraz więcej mieszanych małżeństw. Małżeństwa się rozpadają. Są dzieci. Jak unikać takich dramatycznych sytuacji, w jakich znalazły się bohaterki reportażu?
– Po pierwsze, zawsze zadbać o to, by dzieci z małżeństw mieszanych urodzone za granicą miały także obywatelstwo polskie. Ale przede wszystkim zmienić prawo. USA i wiele krajów Europy chronią interesy własnych obywateli. W dużym uproszczeniu można stwierdzić, że przed tamtejszymi sądami ich własny obywatel jest w pozycji uprzywilejowanej. Powinniśmy więc wprowadzić do ustawy o międzynarodowym prawie prywatnym albo do konstytucji, co jest zabiegiem trudniejszym, bo wymaga zgody kwalifikowanej większości posłów – zapis, że obywatel polski podlega szczególnej ochronie prawa polskiego.

– Przełóżmy to na realia.
– Tworząc nowe ustawy i przepisy wykonawcze do tych ustaw, prawodawca, czyli państwo polskie, musiałby uwzględniać nakaz o szczególnej ochronie obywateli polskich. Innymi słowy, nowe przepisy polskiego prawa nakazywałyby polskim organom państwowym, polskim organom administracyjnym i polskim sądom szczególną dbałość o obywatela polskiego, również w takich konfliktowych sytuacjach jak np. ekstradycja, uprowadzenie dziecka czy powierzenie opieki nad małoletnim dzieckiem. Gdyby istniał taki zapis, sąd musiałby, nie naruszając międzynarodowych zobowiązań, ze szczególną starannością zbadać sprawę, zebrać więcej dowodów – czy nie dzieje się polskiemu obywatelowi krzywda. Nie mógłby już poprzestać np. – jak w przypadku sprawy pani Magdy – na stwierdzeniu, że małe dziecko, które też jest obywatelem polskim, ma dobre relacje z ojcem, na podstawie przedstawionych kilku zdjęć i zeznań najbliższej rodziny męża, Włocha. Takie dowody byłyby wówczas niewystarczające.

– Teraz niewystarczające są dowody zebrane przez Polki dla polskich sądów. Nagranie wideo, na którym widać wyraźnie, że mąż obcokrajowiec bije i poniża swoją żonę Polkę. Nagrania rozmów telefonicznych, dokumentacja SMS-ów, w których są pogróżki, w świetle polskiego prawa karalne.
– Może nawet należałoby oprócz zapisu o szczególnej ochronie prawnej polskiego obywatela wprowadzić jeszcze zapis o szczególnej ochronie osób słabszych, czyli dzieci i kobiet, które w obcym kraju są zależne finansowo od męża. I na dodatek spotykając się często z nieprzychylnością rodziny męża, jako obce, „przybłędy”, nie mogą liczyć na jakiekolwiek wsparcie.

– Dziwi fakt, że do tej pory nie wprowadzono takiego zapisu, chociaż obowiązuje on w innych krajach.
– Być może panowie posłowie, rząd, prezydent uważali tę sprawę za marginalną.

– Co trzeba zrobić, by to zmienić?
– Można zrobić wielką społeczną akcję, ważna w tym rola mediów, zebrać setki tysięcy podpisów pod petycją w tej sprawie. Szukać wsparcia u Rzecznika Praw Obywatelskich, Rzecznika Praw Dziecka, prezydenta. Tak, to jest sprawa dla pana prezydenta.

– A bohaterki reportażu? Jest dla nich jakaś nadzieja?
– Bardzo im współczuję. Wszystko odbyło się zgodnie z literą obowiązującego teraz prawa. Mówi się: Dura lex sed lex. Twarde prawo, ale prawo. Kiedy jednak przeczytałem sentencję wyroku w sprawie pani Magdy, byłem bardzo poruszony. Bo to już jest nieludzkie – nakazać tej kobiecie wydanie niespełna trzyletniego dziecka do Włoch i stwierdzić, że dla dobra dziecka jego matka powinna pojechać za nim i naprawić małżeństwo. Być z mężem, od którego uciekła, bo prawdopodobnie była maltretowana. I to w sytuacji, kiedy mąż wniósł w sądzie włoskim pozew o separację, pani Magda wniosła w sądzie polskim pozew o rozwód, nastąpił więc trwały rozpad pożycia.

– Jeden z prawników nieoficjalnie powiedział, że dla nich jest jeszcze wyjście – trybunał w Strasburgu i ukrywanie się.
– Powiem tak: żaden prawnik nie powie, że nie można się ukrywać. Każdy ma prawo do ochrony własnej prywatności.

Wydanie: 2010, 29/2010

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Anonim
    Anonim 3 kwietnia, 2016, 06:13

    Cały artykuł mówi tylko jak biedne są matki, a gdzie są ojcowie tych dzieci? Gdzie jest ich cierpienie bez dzieci.
    Te wszystkie panie wyjechały do obcego kraju z dobrej, wzięły ślub z wolnej woli. Zaszły w ciążę z dobrej woli a teraz nagle Turek jest nie dobry anglik mówi po angielsku a Sycylia jest straszna. Przecież zanim doszło do robienia dziecka przeszło kilka lat to one nie wiedziały że robiąc dziecko z ojcem tworzą zobowiązanie wobec syna i wobec ojca. Jedna jest prawda kto postanawia mieć dziecko bierze na siebie odpowiedzialności które ma spełnić. A jeżeli są skrajne przyczyny to prawo międzynarodowe bierze to pod uwagę. Polska i Polacy muszą zrozumieć że jest sprawiedliwość uniwersalna a nie prywatna.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Chermes
    Chermes 6 września, 2016, 19:03

    Mój Tate pijaczyna wygonili mnie do Canada na zarobek uliczny i kwitnę z rozkoszy :)))

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy