Mamy dość!

Mamy dość!

Każdy wiedział, że kampania przed drugą turą wyborów prezydenckich będzie brutalna. I każdy wiedział, z której strony będzie płynąć agresja. Rafał Trzaskowski był ostry i atakujący, ale do obelg się nie posuwał i na zniewagi nie odpowiadał. Natomiast z ust Andrzeja Dudy usłyszeliśmy już, że jego kontrkandydat jest „niezrównoważony”, zaś Mateusz Morawiecki ogłosił, że to „niedziałacz” i „nieudacznik”. Skądinąd miło było patrzyć na tę pisowską panikę. Ale istniały sprawy ważniejsze od wyzwisk.

Oto bowiem po raz kolejny okazało się, że na szali swej wygranej PiS położy wszystko. W tym również polską politykę zagraniczną oraz stosunki Polski z sąsiadami. Kiedyś, w czerwcu 2006 r., wobec prześmiewczego wobec siebie i brata artykułu w niemieckim „Die Tageszeitung”, Jarosław Kaczyński położył na szali stosunki polsko-niemieckie. Dziś Adam Bielan, rzecznik sztabu Dudy, interweniuje brutalnie u ambasadora Niemiec. A sam Duda (prezydent Rzeczypospolitej) krzyczy: „Niemcy chcą nam wybierać prezydenta? To jest podłość!”.

Nawet człowiek przyzwyczajony do pisowskich ekstrawagancji musiał ze zdumienia przecierać oczy. Wszak chodziło o to tylko, że dziennik „Fakt” opublikował – prawdziwą przecież i znaną już wcześniej mediom – informację o ułaskawieniu przez Dudę pedofila. „Fakt” jest wydawany w Warszawie przez koncern niemiecko-szwajcarski z siedzibą nawet nie w RFN, lecz w Zurychu. W dodatku kapitał koncernu jest prawie w połowie amerykański, i to „republikański”, z otoczenia samego prezydenta Trumpa. Oj, rozbrykali się chłopcy pisowcy, rozbrykali. Na razie pani ambasador Mosbacher przywołała do porządku tylko Beatę Mazurek.

Jeżeli jednak powiemy, że po raz kolejny położono na szali polską rację stanu, to i tak powiemy za mało. Po raz kolejny przecież postawiono nas poza cywilizacją Zachodu – jej fundamentem jest wolność prasy – okryto Polskę śmiesznością. Ale i to stwierdzenie nie będzie wystarczające. Bo czy do moich rodaków wreszcie dotrze, że po raz kolejny położono też na szali ich zdrowie i życie? Już przecież w kwietniu PiS parło do wyborów dosłownie „po trupach” i trzeba dopiero było buntu Jarosława Gowina, by inny Jarosław się opamiętał. Dziś zagrożenie nie zniknęło, ale w naszych zachowaniach jesteśmy chyba ostrożniejsi, a elementarne standardy demokratyczne (którymi w kwietniu PiS się nie przejmowało) zostały dochowane. Czy jednak można odwołać epidemię? I kto jest władny to zrobić? Słowa Mateusza Morawieckiego z Tomaszowa Lubelskiego: „Cieszę się, że coraz mniej obawiamy się tego wirusa (…) on jest w odwrocie. Już nie trzeba się go bać, trzeba pójść na wybory, tłumnie. (…) Wszyscy, zwłaszcza seniorzy, nie obawiajmy się. Idźmy na wybory” – otóż te słowa były okrutne i groźne.

Bo właśnie: „zwłaszcza seniorzy”! Sztabowcy PiS uznali, że sporo osób starszych, które zagłosowałyby w większości na Dudę, nie wzięło udziału w pierwszej turze w obawie przed koronawirusem. Dlatego obecne ich zmobilizowanie ma pomóc Dudzie w drugiej turze. Tymczasem – ostrzegają wirusolodzy – epidemia wcale nie ustąpiła, zarażenia utrzymują się na poziomie 250-400 dziennie, a ofiarami są przede wszystkim seniorzy. Co to oznacza? Ano to, że PiS – jak zawsze – „po trupach”.

Wnioski z kampanii nie mogą więc ograniczyć się ani do wyzwisk padających z ust czołowych pisowców, ani nawet do pragnienia spalenia gejów w krematorium Majdanka, co tak ochoczo wyrażają pisowscy mieszkańcy Godziszowa na Lubelszczyźnie. Bo cóż się oto okazało? To, że dla PiS Polska nie istnieje. To znaczy: nie istnieje jej dobro („dobro wspólne”), jej racja stanu, jej pozycja na arenie międzynarodowej, jej powaga. Że – mówiąc słowami ulubionego pisowskiego autora – Polska to „postaw czerwonego sukna”. Ale, ba! dla PiS również Polacy de facto nie istnieją. Polacy, ów osławiony „suweren” z pierwszych miesięcy pisowskich rządów, stali się teraz mięsem armatnim, pardon! mięsem wyborczym, którego jedynym zadaniem jest zagłosować, najlepiej słusznie. Okrzyki „ludzie gorszego sortu”, „zdradzieckie mordy”, „chamska hołota” nie były niewinne, znalazły potwierdzenie w wyborczych apelach Morawieckiego, narażających zdrowie i życie wszystkich, w tym także pisowskiego elektoratu. Trudno o większą pogardę dla własnego narodu.

Piszę te słowa, nie znając wyniku wyborów. Ale jakikolwiek będzie ten wynik, nie powinny nigdzie (może poza Konfederacją) strzelać korki od szampana. Wygrana (nie daj Boże) Dudy oznacza dalszą degradację Polski, dalszą destrukcję demokracji, dalsze – gdy będzie to korzystne – igranie ze zdrowiem i życiem Polaków. Wygrana (daj Boże) Trzaskowskiego oznacza jednak najpierw kwestię: czy PiS to w ogóle uzna? (Sorry, taki mamy ustrój). Bo jeśli PiS wyniku wyborów nie uzna – to ma do dyspozycji wystarczająco dużo narzędzi, w końcu „gdy w pierwszym akcie zawieszono na scenie strzelbę, to w akcie ostatnim musi ona wystrzelić”. Ale jeśli PiS wyniki wyborów uzna…

Nie chodzi o to, że prezydent Rzeczypospolitej stanie się odtąd obiektem medialnej i politycznej nagonki. On musi się przeciw temu opancerzyć. (Sorry, taki mamy naród). Nie chodzi o to, że będzie to kohabitacja. Była taka i w czasach prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, i w czasach prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Nie chodzi nawet o to, że będzie dwuwładza. Tak czasem dzieje się w polityce i tak miało szansę się dziać po roku 1989, gdyby nie odpowiedzialność prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego. Chodzi o to, że w przypadku wygranej Trzaskowskiego PiS jak rozzłoszczony chłopczyk rozrzuci wszystkie zabawki, doprowadzi do chaosu w państwie, a o chaos oskarży prezydenta. A prezydenckie prerogatywy będzie wymijać, Pałac Prezydencki bojkotować… Wszak zapowiada to już teraz, lojalnie ostrzega. Więc gdy wreszcie na fali chaosu pojawi się powszechne już wołanie o rząd silnej ręki, PiS – pogodzone być może z Konfederacją – będzie miało większą niż kiedykolwiek szansę wygrania wyborów parlamentarnych.

Wszystko to jest możliwe, tylko – jaka teraz alternatywa? Wybory parlamentarne wygrane w przyszłości, i to w najlepszym razie, przez dzisiejszą opozycję – oraz blokujący wszystko pisowski prezydent (czy raczej pisowski prezes)? Oba scenariusze są złe i tak czy inaczej czeka nas długi marsz do wolności. Ale dziś możemy przynajmniej mieć jasność: w obliczu utraty władzy PiS nie zawaha się przed podpaleniem Polski. Tyle że istnieje już też inna jasność: to oddolny, skupiony wokół Trzaskowskiego, ruch obywatelski MAMY DOŚĆ.

Wydanie: 2020, 29/2020

Kategorie: Andrzej Romanowski, Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy