Marek Szewczyk – Lewico, do roboty!

Marek Szewczyk – Lewico, do roboty!

Nie warto się godzić na wizerunek lewicy jako partii cyganerii i mniejszości, bo większość Polaków nie podziela podobnych poglądów

W czasie gdy lewica wygrywa wybory we Francji, święci triumfy w Danii, Irlandii i Austrii, rośnie w siłę w Grecji, Hiszpanii, Portugalii czy w Wielkiej Brytanii, my nie możemy się otrząsnąć po klęsce w wyborach 2005 r.
10 listopada br. w jednym z warszawskich hoteli odbyło się spotkanie pod hasłem „Nowe otwarcie Partii Demokratycznej”. Przybyli na nie wszyscy liczący się politycy lewicy, z Aleksandrem Kwaśniewskim na czele. Prezydent Lech Wałęsa przysłał do uczestników list. Lider partii Andrzej Celiński mówił, że PD jest Polsce potrzebna, a jej zadaniem jest opisanie standardów skutecznego państwa. „Do tego musimy zebrać ludzi z autorytetem z rozmaitych stron naszego kraju. Musimy odbudować filozofię Okrągłego Stołu, nie wstydzić się tej filozofii”. W podobnym tonie wypowiadali się obecni na sali posłowie Marcin Święcicki i Ryszard Kalisz, senator Włodzimierz Cimoszewicz, szef OPZZ Jan Guz i byli znani politycy Unii Wolności: Andrzej Wielowieyski, Janusz Onyszkiewicz oraz Izabella Cywińska.
Media odnotowały ten fakt i zajęły się opisywaniem kolejnych odsłon wojny domowej między Platformą Obywatelską a Prawem i Sprawiedliwością. Obawiam się, że tego rodzaju spotkania nawet najbardziej zasłużonych dla Polski osób nie budzą już zainteresowania Polaków. Dlatego trzeba się zastanowić, czy takie spotkania wystarczą, by polska lewica znów liczyła się na politycznej scenie.

Zobaczyć prawdziwe problemy

Z wygodnych hotelowych foteli niewiele widać, a partie lewicowe już dawno utraciły monopol na wrażliwość społeczną. Dziś o prawa pracownicze i interesy uboższej części społeczeństwa częściej upominają się politycy prawej strony. A przynajmniej ich głos lepiej słychać. I nie ma znaczenia, że gdy dochodzą do władzy, natychmiast zapominają dawne hasła i obietnice.
Z pewnością siłą prawicy jest dziś umiejętne zarządzanie emocjami Polaków. Jest to skuteczne, choć niesłychanie groźne dla demokracji.
Dwa lata temu, po tragicznej katastrofie smoleńskiej nikt nie mówił o zamachu. Dziś ten pogląd okazuje się niemal obowiązującym.
Rok temu trudno było sobie wyobrazić publiczne nawoływanie do rozstrzeliwania ludzi prezentujących odmienne poglądy, a dziś są osoby publiczne, które uznały, że tego typu wypowiedzi po prostu wyznaczają nowe granice wolności słowa nad Wisłą.
Wiadomo, czym w przeszłości kończyła się tolerancja dla takich zachowań. Wiadomo, że mowa nienawiści w czasach kryzysu staje się bardzo skutecznym orężem walki politycznej. Bo na co ma liczyć rzesza siedzących w pampersach kasjerek z supermarketów? Na co mają liczyć pracownicy call center albo emeryci i renciści wyczekujący w kolejkach do lekarzy specjalistów? I młodzi ludzie z dyplomem magistra, dla których w ojczyźnie nie ma pracy.
Nie wystarczy powtarzać śladem Aleksandra Kwaśniewskiego, „że rola współczesnych związków zawodowych to walka o szukanie pracy dla ludzi bez pracy (czytaj: ochrona miejsc pracy i tworzenie nowych), a nie kolejne podwyżki dla faktu samych podwyżek”. Taka argumentacja po prostu już nie działa. Tymczasem mam wrażenie, że polska lewica tego nie dostrzega. Nic dziwnego, że w praktyce pozostaje nam szukanie współpracy z Ruchem Palikota, który traci atrakcyjność po kolejnych przedstawieniach. Świńskie łby czy palenie trawki mogły się wydawać dobrym pomysłem na zdobycie poparcia wyborców, tyle że na krótko. Kadencja sejmowa trwa cztery lata i aby dotrwać do kolejnych wyborów, lider ruchu zmuszony jest sięgać po coraz bardziej szokujące argumenty. Jestem pewien, że niewiele mu to da, a o prezydenckich aspiracjach pan Janusz może zapomnieć.
Dlatego nie warto korzystać z podobnych metod. Nie warto się godzić na wizerunek lewicy jako partii cyganerii i mniejszości, bo większość niezdecydowanych bądź nieuczestniczących w wyborach Polaków najzwyczajniej nie podziela podobnych poglądów. Warto natomiast zastanowić się nad doświadczeniami Piotra Ikonowicza, który stara się pomóc osobom wykluczonym, walczy z eksmisjami i dopomina się o prawa pracownicze.

Ludzie są, trzeba ich przyciągnąć

Na początku tego roku przez duże miasta przetoczyły się protesty rodziców przeciw likwidacji stołówek szkolnych przez szukające oszczędności samorządy. Na czele niezadowolonych stali młodzi ludzie, którzy myśleli nie o wielkiej polityce, ale o znalezieniu rozwiązania problemu. W niektórych miastach to się udało, w innych nie. Jedno jest pewne – ci młodzi ludzie zdobyli pierwsze polityczne doświadczenia. Warto ich odszukać i namówić do współpracy. Ich autorytet bowiem opiera się nie na uczestniczeniu w debatach telewizyjnych i radiowych, lecz na konkretnym działaniu. I co ważniejsze, osoby te angażowały się w lokalną politykę nie dla osobistych korzyści, lecz z powodu głębokiego sprzeciwu wywołanego niesłusznymi i niesprawiedliwymi decyzjami. Polska lewica bardzo potrzebuje takich działaczy. Zwłaszcza gdy po kolejnych „sukcesach” wyborczych jest dziś praktycznie pozbawiona struktur, zwłaszcza w samorządach. Wie o tym doskonale lider obchodzącej w tym roku 20-lecie Unii Pracy Waldemar Witkowski, mający przecież w tym zakresie bardzo świeże doświadczenia.
Jestem też pewien, że Unia Pracy, partia skupiająca w swoich szeregach chyba najwięcej ideowców, powinna podjąć trud dobrego przygotowania się do kolejnych wyborów samorządowych. Fakt, że wśród jej ojców założycieli był potomek twórcy Konstytucji 3 maja, Aleksander Małachowski, jest powodem naszej dumy. Radzie Krajowej UP przewodniczy dziś Marek Pol, wicepremier w rządzie Leszka Millera, który – w co wierzę – jest w stanie zmobilizować nas do działania.

Uczyć się od prawicy

Bardzo też liczę na zaangażowanie byłej posłanki Bożeny Kotkowskiej, która swego czasu podniosła sprawę ACTA. Dlatego myli się publicystka „Polityki” Janina Paradowska, twierdząc, że „żadna partia, nawet najbardziej wrażliwa na prawa jednostki i dążenie do wolności, nie wyczuła nastroju internetowych mas”. Szkoda, że brakowało rzetelnej informacji o działaniach Kotkowskiej. Media głównego nurtu zwyczajnie tym się nie zainteresowały, a z lewicowych mediów pozostały tylko tygodnik „Przegląd” i „Krytyka Polityczna”. To zbyt mało, by lewicowe wzorce i poglądy miały szansę zaistnieć w debacie publicznej.
Pod tym względem warto się uczyć od prawicy. Dziś liczba portali internetowych, gazet i gazetek sygnowanych przez osoby deklarujące przywiązanie do wartości „patriotycznych i narodowych” jest imponująca. I nie ma co się obrażać na rzeczywistość, tylko trzeba robić swoje. Przy czym nie chodzi o to, by stworzyć tytuł, który zajmie się przywalaniem konkurentom politycznym, lecz taki, który wzbudzi zainteresowanie wysokim poziomem. To bardzo trudne, lecz przecież nie niemożliwe.
Dość amatorszczyzny

Socjolodzy szacują, że w naszym społeczeństwie ok. 20% obywateli ma poglądy lewicowe bądź do nich zbliżone. Że lewicowe partie bez szczególnego wysiłku powinny zdobywać w wyborach 15-18% głosów. Dlaczego tak się nie dzieje?
W minionych latach, gdy prawicowi spin doktorzy jeździli zdobywać wiedzę i doświadczenie, obserwując wybory w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i w innych krajach europejskich, my zajmowaliśmy się sobą. Polskiej lewicy nie uda się odnieść sukcesu, jeśli jej kolejne kampanie będą przygotowywali amatorzy, a listy kandydatów będą układane w ostatniej chwili i pod dyktando osób zainteresowanych jedynie pierwszymi, „biorącymi” miejscami.
A przecież w obliczu pełzającego kryzysu gospodarczego i coraz bardziej widocznego zmęczenia premiera Donalda Tuska mogłoby się wydawać, że wszystko nam sprzyja. I tak, i nie. W polityce trzeba umieć wykorzystywać okazje, a do tego są potrzebni właściwi ludzie. Nie chcę krytykować obecnych liderów. Leszek Miller z pewnością dokonał niezwykłej sztuki, wrócił z niebytu do polityki. A skoro jemu się udało, to dlaczego nie miałoby się udać Unii Pracy?
Jestem pewien, że ciężką pracą, wrażliwością na problemy społeczne i szacunkiem dla innych możemy wiele zdziałać. Polacy są zmęczeni niekończącym się sporem wokół tragedii smoleńskiej i – jak sądzę – gotowi poszukiwać alternatywy. Unia Pracy i szeroko rozumiana lewica powinny im taką alternatywę pokazać. Jeśli tego nie zrobimy, wylądujemy na marginesie polityki. Lecz, w co wierzę, nie będzie to koniec polskiej lewicy. Przyjdzie czas, gdy pojawi się nowe pokolenie, które przedstawi nowy program i nowe twarze. Budując od podstaw, stworzy nową jakość i zdobędzie głosy wyborców. Rzecz w tym, że będzie to bardzo trudne.

Autor jest członkiem Rady Krajowej Unii Pracy, przewodniczącym Rady Okręgowej Unii Pracy w Wałbrzychu

Wydanie: 2012, 49/2012

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy