Masłowska ma dość

Masłowska ma dość

Zażarta bitwa o wartość książki Doroty Masłowskiej trwa niczym \”Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną\” na bazarach

Niespełna 50-tysięczne Wejherowo słynęło do tej pory z XVII-wiecznej Kalwarii, na którą co roku ściągają tysiące pielgrzymów. Dzisiaj o Wejherowie głośno z powodu książki Doroty Masłowskiej \”Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną\”, opatrzonej przez wydawcę chwytliwym napisem: \”Nastohańba polskiej literatury\”. Masłowska, nazywana głosem młodego pokolenia i tanią koniunkturalistką jednocześnie, wywołała dyskusję o współczesnej literaturze, polskiej młodzieży, narkotykach, szkole, mediach, dresiarzach, literatach.
Co się stało wokół tej 19-letniej debiutantki, która nie chce już udzielać wywiadów? Zaskoczona nieustającym sporem wokół książki, która recenzentów poruszyła bardziej niż najnowsza powieść noblisty Güntera Grassa \”Idąc rakiem\”, proszę ją o spotkanie.
Po raz pierwszy spotykamy się w tłumie jednego z gdańskich klubów, gdzie w oparach papierosowego dymu i piwa swoje wiersze prezentują młodzi gniewni. Rozmowa się rwie, bo cały czas ktoś strzela w nas fleszem aparatu.
– Nie chcę rozmawiać, bo nie – odpowiada Dorota Masłowska niczym Sławomir Mrożek po powrocie do Polski, zmęczony natarczywością mediów. – Mam dość. Z tych rozmów nic nie wynika. Jestem zmęczona, znużona i obrażona – wyjaśnia przez telefon w czasie mego drugiego podejścia.

Jerzy Urban z białymi różami

– Nie ma się co dziwić – tłumaczy zachowanie swojego literackiego odkrycia Paweł Dunin-Wąsowicz. Jest dziennikarzem \”Przekroju\” i jak sam zastrzega, drugoligowym krytykiem oraz czwartoligowym graczem na rynku wydawniczym, czyli właścicielem jednoosobowej oficyny Lampa i Iskra Boża, która mieści się w teczce. – Z szampanem, koniakiem i białymi różami przekonywał ją do współpracy Jerzy Urban, chociaż w \”NIE\” ukazała się zjadliwa recenzja. Słyszałem, że Bogusław Linda próbował namówić ją na film na podstawie książki, chyba z Cezarym Pazurą w roli głównej. Jakaś kobieta przysłała do redakcji \”Przekroju\” list, twierdząc, że jest uzdrowicielką i uleczy Dorotę z lęku, który nazywa się Silny (Silny to główny bohater książki Masłowskiej – przyp. red.). To jakiś obłęd.
Paweł Dunin-Wąsowicz twierdzi, że wiedział, iż książka Masłowskiej wzbudzi zainteresowanie, kiedy do zaprzyjaźnionej hurtowni, z którą pracuje od kilku lat, zawiózł 800 egzemplarzy \”Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną\”. Wówczas opatrzonej napisem: \”Pierwsza w Polsce powieść dresiarska\”. Ale to, co się stało, przerosło jego najśmielsze oczekiwania. – Hurtownia chciała wziąć tylko 500 egzemplarzy, te dodatkowe 300 dosłownie wybłagałem – opowiada. Książka leżała przez dwa i pół tygodnia i istniała obawa, że podzieli los wcześniejszych, słabo sprzedających się, niszowych propozycji Lampy i Iskry Bożej. Ale kiedy Jerzy Pilch napisał w \”Polityce\” entuzjastyczną recenzję, zaczęło się.
Okładka w \”Wysokich Obcasach\”, tekst w \”Przekroju\” (Dunin-Wąsowicz zapewnia, że nie lobbował we własnej redakcji na rzecz tej książki), wywiady w lokalnych gazetach, programy w telewizyjnej Dwójce, autorskie spotkania. W ciągu niespełna trzech miesięcy rozszedł się dodruk ponad 24 tys. egzemplarzy. Dla Dunina-Wąsowicza \”Wojna polsko-ruska…\” to książka o Polsce, o wszechogarniającym konsumpcjonizmie, dresiarstwie, które jest symbolem tego, co złe i w kiepskim guście, a wdziera się wszędzie. Dresiarstwo w literaturze to dla niego także zachwyt nad \”kobiecymi\” książkami w stylu \”Pamiętników Bridget Jones\”. Ale Dorota Masłowska jako 16-latka wygrała konkurs \”Twojego Stylu\” na \”Dziennik z życia kobiety\”. Choć zapewnia w wywiadach, że wstydzi się dziś stwierdzeń z tamtego czasu, jak np.: \”Andrzej Bursa był fajny\”.

Dla Marcina Świetlickiego, który na okładce książki napisał, że warto było czekać 40 lat, żeby przeczytać coś tak interesującego, nie ma znaczenia, o czym jest ta książka. – Interesuje mnie język, bo jestem poetą. Dorota w \”Wojnie…\” zastosowała niezwykły i świeży eksperyment językowy ze znakomitym skutkiem. I jeśli miałbym na cokolwiek jeszcze czekać, to na jej drugą książkę. Może teraz wydam swoje wiersze pod hasłem: \”Dorota Masłowska poleca\” – ironizuje.
Krytycznie na temat \”Wojny…\” pisał Jarosław Klejnocki w \”Tygodniku Powszechnym\”, ale na tych samych łamach spotkał się z repliką Piotra Gruszczyńskiego. Wojciech Wencel, znany z konserwatywnego katolickiego światopoglądu, któremu daje wyraz w \”Nowym Państwie\”, nie zgadza się z Masłowską, ale bardziej ze względów ideologicznych. I na tym właściwie koniec recenzenckiej krytyki, bo \”Naszego Dziennika\”, który zaproponował Masłowskiej kuratora i resocjalizację, nie liczę.

Co tak wszystkich zachwyca?

– To głos młodego pokolenia – mówi Robert Leszczyński, dziennikarz \”Gazety Wyborczej\”, a obecnie także juror w \”Idolu\”. Właśnie w tym programie, który ma sześciomilionową widownię wygłosił ten osąd po raz pierwszy. – Ta dziewczyna ma instynkt do opisywania rzeczywistości zastanej. Pokazała życie młodzieży wejherowskiego blokowiska, ale z tego fragmentu jak z hologramu można ułożyć obraz współczesnej Polski – przekonuje. – Masłowska jest wiarygodna. Ma 19 lat i pisze o swoim pokoleniu. Nikt też nie nakręcał promocji tej książki jak harrypotteryzmu. Młodzież chce ją czytać.
Kuba Wojewódzki przed tą samą sześciomilionową widownią nazwał Masłowską tanią koniunkturalistką. – Dwa razy odmówiła mu udziału w programie – ripostuje Dunin-Wąsowicz. – To nie ma znaczenia – zapewnia Wojewódzki. – Jest koniunkturalistką, może nawet taką samą jak ja… – ironizuje, ale na początku prosi, żeby mu przypomnieć, co w ogóle o niej powiedział.
Ogromne zainteresowanie towarzyszyło także debiutowi Pawła Huelle, kiedy to jego \”Weissera Dawidka\” okrzyknięto literackim objawieniem. – Byłem już wówczas człowiekiem dojrzałym – wspomina dziś. Zdawałem sobie sprawę z tego, że medialny szum trwa pięć minut. Nie wątpię, że Dorota Masłowska poradzi sobie z takim zainteresowaniem, potrafi powiedzieć dziennikarzom czy ludziom mediów: \”Nie wkur… mnie\” czy \”Spadajcie\”.

Ona tu mieszka

Kiedy błądzę po osiedlu Kaszubskim wybudowanym specjalnie dla pracowników elektrowni w Żarnowcu – która zresztą nigdy nie ruszyła – kilku chłopców z pobliskiego gimnazjum od razu wie, o kogo mi chodzi. – Masłowska? Mieszka w tych wieżowcach za osiedlem – mówią. Książki nie czytali, ale też chcieliby być na zdjęciach w gazecie. Na parkingu spotykam szkolnego kolegę Doroty Masłowskiej. Z podstawówki. – Ale w średniej szkole już się nie kumplowaliśmy. Ona była dziwna – mówi, choć trudno mu określić, na czym ta \”dziwność\” polega. – Ubierała się w spodnie i na to spódnicę. I zawsze miała inne zdanie niż większość. Dlaczego opisała środowisko dresiarzy, nie wiem, tu różni się włóczą i człowiek się z nimi spotyka, a może coś ją do nich ciągnęło? Słyszałem, że opisała w tej książce taką największą mordownię w Wejherowie. Byłem w tej knajpie raz, więcej nie zaryzykuję. Ktoś policzył, że na jednej stronie jej książki jest 130 przekleństw… chyba przeczytam – śmieje się. Lubi Wejherowo, ale chce się wyrwać z tego osiedla. – Za dużo złodziejstwa i nie ma co robić – konkluduje.
Młodzież, z którą rozmawiam na tyłach liceum, w którym Dorota Masłowska zdała maturę, też chce się wyrwać, ale z Polski. Mówią, że nie mają perspektyw. Na co? – Co za pytanie! – prycha Jasiek, przypalając papierosa. – Na wszystko. Nie muszą się kryć \”z fajkami\”, bo uczą się wieczorowo. Dyrekcja wystawiła im na dwór wiaderko z wodą na niedopałki.
– Nie chcę skończyć dwóch fakultetów jak moja znajoma i sprzątać w biurze – mówi z przekonaniem ładna brunetka, Iwona. – Na Zachodzie też będziesz sprzątać – śmieje się z niej Jasiek. – Ale tam tylko tak się zaczyna, a w Polsce tak samo się kończy – wpada mu w słowo Kamil.
Dresiarzy znają, ale to nie ich świat, bo dla takich liczą się tylko kasa i imprezy. Chcą przeczytać książkę Masłowskiej. Wierzą jej, bo jest ich rówieśnicą i w gazetach prawie wszyscy dobrze pisali o \”Wojnie…\”.
Kiedy wchodzę do pokoju nauczycielskiego, tłumacząc, że szukam polonistki, która uczyła Dorotę Masłowską, nauczyciel historii rzuca zirytowany, że pisanie o tej książce, wszystko jedno, dobrze czy źle, jest \”zabijaniem polskiej literatury\”.
Bożena Conradi, dyrektor I Liceum Ogólnokształcacego im. Króla Jana III Sobieskiego w Wejherowie (to liceum prestiżowe, znalazło się na 8. miejscu wśród szkół ponadgimnazjalnych województwa pomorskiego w rankingu \”Perspektyw\”), mówi z uśmiechem, że kilka egzemplarzy \”Wojny…\” jest w szkolnej bibliotece. Wszystkie jednak zostały wypożyczone. O Dorocie opowiada w samych superlatywach. Zdolna, dobra uczennica, nigdy nie było z nią kłopotów wychowawczych. Laureatka wielu konkursów literackich i poetyckich, a także olimpiady polonistycznej na szczeblu centralnym, dzięki czemu dostała się bez egzaminów na psychologię, a to jeden z najbardziej obleganych wydziałów na Uniwersytecie Gdańskim. – Jesteśmy z niej dumni i cieszymy się z jej sukcesów – zapewnia i podaje mi kartkę, gdzie kilka zdań napisała też Bożena Jezierska, dawna wychowawczyni Doroty: \”Była uczennicą niekonwencjonalną, miała swój styl zarówno wyglądu, jak zachowania. Nie przekraczała jednak obowiązujących granic. (…) Egzamin z języka francuskiego zdała celująco. Zawsze miała coś do powiedzenia, i to w obcym języku. (…) Ona pisze, bo taką ma potrzebę, nie robi tego dla kariery\”.
– Zwróciłam na nią uwagę, kiedy przeczytałam jej pierwsze wypracowanie. Ma ogromny talent i szczególną wrażliwość. Zawsze miała własne zdanie i potrafiła go bronić – mówi Beata Staszak, polonistka, która prowadziła Dorotę Masłowską do matury.
Z młodej pisarki dumny jest również Krzysztof Hildebrandt, prezydent Wejherowa, choć trzeba było kilkakrotnie ją namawiać na spotkanie w ratuszu. Wreszcie jednak przyszła i nawet wpisała dedykację w swojej książce: \”Kochanemu prezydentowi – Dorota Masłowska\”.

Symbol konsumpcjonizmu

Na spotkaniach literackich Dorota Masłowska kryje niemal pół twarzy za rudymi włosami, jakby zasłaniając się przed naporem mediów. Mówi, że ma dość odpowiadania na ten sam zestaw pytań: że ma 19 lat, jej mama jest lekarką, tę książkę napisała dwa tygodnie przed maturą i nie była pod wpływem amfetaminy, której działanie opisuje w \”Wojnie…\”. Łatwo się irytuje. Potrafi ostro warknąć na dziennikarzy i twierdzi, że nie rozumie pytań w stylu: \”Kim jesteś?\”. I rzeczywiście więcej o Dorocie Masłowskiej można się dowiedzieć z internetowego czatu niż z opublikowanych do tej pory, w większości dość gładkich rozmów.
Oto cytaty z Internetu: \”Nic nie jest dla mnie w życiu jasne. Jak piszę, to trochę sobie wyjaśniam, ale tak naprawdę to plączę się w jakiejś gęstej, nieklarownej masie\”. \”Mój normalny dzień: nie mogę wstać, nie mogę znaleźć nic na śniadanie, nie zdążam na autobus i przede wszystkim jeżdżę tramwajem i przeklinam\”. \”No pewnie, że książka jest sztuczna, książki zawsze są sztuczne. Tylko raz bliższe mięsa, a raz mniej. A wkładanie w usta debila głębokich przemyśleń to dla mnie akurat jest bardzo sensowny zabieg. Głębokie myśli polegają na tym, że każdy może je wygłosić. Chodzi o kryjący się pod nimi brak\”.
Polska, o której pisze Masłowska, jest jak Arleta – bohaterka jej książki: \”Jest niczym symbol konsumpcjonizmu, zjadłaby wszystko, by wyjadła do ostatniego okruszka cały świat i porzuciła niczym zniszczone opakowanie foliowe. By wypaliła wszystkie do cna papierosy z paczki naraz, gdyby tylko mogła je gdzieś umieścić w sobie i podpalić. Ślad po drinku zlizałaby z blatu\”. Trudno zaakceptować tę metaforę. I tak zażarta bitwa o literacką i pozaliteracką wartość książki Masłowskiej trwa niczym \”Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną\” na miejskich bazarach.

Beata Czechowska-Derkacz, dziennikarka \”Głosu Wybrzeża\”

Wlewka
Z szampanem, koniakiem i białymi różami Dorotę Masłowską przekonywał do współpracy Jerzy Urban.

Wydanie:

Kategorie: Bez kategorii

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy