Matki-Polki Trzy

Choć marzą o innym życiu, nigdy by się nie zamieniły. W innym życiu byłyby inne dzieci…

Dres zamiast garsonki

Najfajniejszy jest poranek. Kiedy Adam wyjedzie już do pracy, a dzieci z drugim śniadaniem pobiegną do szkoły, Bożena robi sobie kawę, zapala papierosa i otwiera „Vivę!”. To jej prywatne śniadanie w polewie luksusu, wśród ludzi delektujących się swoimi rodzinami, sławą i przemyśleniami na temat ciemnych stron sukcesu. Najbardziej irytuje się, gdy zaczytana strzepnie popiół do filiżanki. Na drugie parzenie nie ma czasu – wskakuje w dres i biegnie na wf.
Bożena skończyła AWF. Na ostatnim roku złapała męża. Nie na dziecko. Na taniec: „Moim najważniejszym kryterium było, czy umie tańczyć”. Dzisiaj zastanawia się, czy to było najważniejsze. Czy gdyby miała inne kryterium, życie rodzinne byłoby lepsze? Rozgląda się po znajomych i wie, że nie. Chociaż – zastanawia się – może gdyby los osadził ją w jakiejś metropolii, a nie w zaścianku? Bożena na trzydniowe warsztaty tańca w Kielcach ciułała 200 złotych przez prawie pół roku – tu kupiła trochę tańsze mięso, tam nie kupiła kremu na zmarszczki. Mąż tę pasję uważa za fanaberię „w tym wieku”. 38-letnia kobieta nie powinna mieć w swoim miasteczku ksywki „pani od fikołków”, wyjeżdżać na obozy sportowe, a już na pewno nie powinna po treningach chichotać z dwudziestkami na dyskotece. Co innego z mężem na urlopie. Mężowi dużo bardziej odpowiada jej codzienny wizerunek – atrakcyjnej, choć zabieganej pani domu i kobiety pracującej, która po powrocie ze szkoły szybko wyczaruje obiad – dla każdego coś ulubionego, odrobi lekcje z dziećmi i zajmie się domem. Bożena żyje, jak mówi, w „takiej trochę schizofrenii”. Unormowane zwyczajne życie domowe i klimat małego miasteczka odpowiadają jej. O swoich synach opowiada bez końca – jak trudno kochać 12-letniego jeżozwierza, który zaczyna podważać rodzicielski autorytet, jak zarobić na szacunek, będąc tą od obiadów i lekcji, jakie to szczęście, gdy w sobotni poranek pięcioletni Adrian wstydliwie pyta: „Mamuś, a ubierzesz mnie tak samo jak wtedy jak byłem malutki?”… Z drugiej strony, z roku na rok narasta w niej cicha irytacja. Kiedy na zjazdach tancerzy obserwuje bogate kierowniczki szkół tanecznych, kłuje ją zazdrość. Są podobne do tych z kolorowych pisemek.
Gdyby mieszkali na przykład w Łodzi, mogłaby założyć prywatną szkołę tańca i zarabiać duże pieniądze, zamiast gotować obiady. W ich mieścinie cena za aerobik nie może przekraczać 20 zł za miesiąc, a kółko taneczne prowadzić trzeba charytatywnie, bo zabraknie chętnych. Ale z kolei w sześciotysięcznym miasteczku na zajęcia kółka przychodzi sto osób. To powód do dumy. Łatwiej też o pomoc finansową, bo mniej instytucji się o nią ubiega. Lokalni patrioci chętniej uszyją młodym gwiazdom kostiumy za darmo, a sąsiadki na ulicy pogratulują sukcesu.
Na tezę, że w małym miasteczku „wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą” Bożena uśmiecha się z politowaniem: „Z mężem uchodzimy za idealną parę. Idziemy na zakupy, trzymając się za ręce. Tylko że nie rozmawialiśmy ze sobą od pięciu lat”. Mąż pracuje w dużym mieście, więc w domu pojawia się późnym wieczorem. „Zawsze był milkliwy, tylko że kiedyś to mi się chciało gadać”, mówi Bożena. Od kilku lat przestało jej to przeszkadzać. Dlaczego? Niepewnie rozgląda się po ścianach, szukając odpowiedzi, wreszcie zgaduje niepewnie: „Nie kocham go? Odzwyczaiłam się? A może tak ma być po 15 latach?”, ucina temat i opowiada o tym, jak Adrianek uczył się jeść spaghetti.
Adrianek jest prawdziwą miłością Bożeny. Jest jeszcze w tym wieku, by kochać bezwarunkowo. „Mama, potańczymy?”, prosi, gdy są sami w domu, i Bożena włącza magnetofon. Maciek kocha za rzeczy konkretne – za adidasy od ojca, za nową grę do komputera… Czy można kochać za jazdę maluchem, jeśli tata ma opla? Za co szanować, jeśli mama nie umie włączyć głupiego komputera? Odpowiada mu wtedy, niezbyt pedagogicznie: „Jak sam zarobisz na takiego malucha, to pogadamy”. Jej argumenty syn zapomina tego samego wieczoru, kiedy ojciec przynosi szpanerski dezodorant albo grę komputerową, na którą Bożena nie miałaby pieniędzy. Kiedy o tym opowiada, zaciąga się kolejnym papierosem i mówi z przekonaniem: „Adrianek taki nie będzie. Nie dam go popsuć. Będzie ze mnie zawsze dumny”.

Koło ratunkowe

Schody w kamienicy na warszawskiej Pradze chybocą się przy każdym stąpnięciu. Barierki nie ma. Stopnie spróchniałe na amen. Cały ten dom już dawno powinien się zawalić, a wszyscy lokatorzy mieszkają tu bez zezwolenia i meldunku. Na najwyższym piętrze, za odrapanymi drzwiami w trzech pokojach mieszkają trzy rodziny. Otwiera chuda, drobna dziewczyna w białym dresie, włosy zrobione na platynę. Najpierw ostrożnie, tylko kilka centymetrów, spogląda nieufnie. Może przyszli z eksmisją? Po krótkiej lustracji uchyla szerzej: „Cześć, jestem Renata”. Ziewa i strzepuje papierosa. Renata pracuje od trzeciej w nocy do siódmej rano. Wtedy jedzie na stadion po towar. Przywozi go do dwóch sklepików, które działają na jej ulicy. To ciężka praca fizyczna, ale jedyna, jaką udało się znaleźć. Poprawczak ciągnie się za człowiekiem jak smród, a żeby sprzątać w domach, trzeba pracować w dzień lub wieczorem. Ona po szóstej musi być w domu, bo Joasia może się obudzić – ma dopiero rok. Nie może małej zostawić z babcią, bo babcia jest zwykle pijana. Matka Renaty nie ma praw rodzicielskich w stosunku do żadnego ze swoich siedmiorga dzieci. Wszystkie z nich Dzień Matki świętują w zakładach lub na gigancie. Tak samo świętowała Renata, której życie bujało się od domu dziecka do niewydarzonych nowych rodziców poprzez życie w kanałach, rozboje i znów poprawczaki: „Nikt sobie ze mną nie radził – wspomina z dumą w głosie – bo na niczym mi nie zależało. Dla kogo?”. Tuż po 18. urodzinach zaszła w ciążę. Choć ojciec dziecka, recydywista bez nadziei na poprawę, zupełnie się nim nie zainteresował, Renata dzięki Joasi wyszła na prostą. Skończyło się bicie, rozboje i ucieczki. W ostatnich tygodniach ciąży po chwiejnych schodach targała na znalezione przez kumpli z ulicy poddasze wyżebrane szafki i pralkę ze śmietnika. W zrujnowanym pokoju była wielka dziura, prawie na wylot. Renata przykleiła fototapetę z palmami i lazurowymi falami i teraz z rozklapcianej kanapy ma widok na morze. Jednak jej marzenia nie sięgają aż tak daleko. „Chciałabym mieć legalne mieszkanie, pracę i forsę na ciuchy i jedzenie”, mówi. Wyjazd z miasta nie kojarzy jej się z wakacjami, tylko z okradaniem w pociągu, a tego już postanowiła nie robić, choć kusi. Nie tylko adrenalina. Bo czy człowiek z dołów ma szansę zarobić na normalność w uczciwy sposób? „Kiedy obrabialiśmy pociągi, do podziału z jednego wieczora bywało pięć tysięcy”, zamyśla się. Teraz może chodzić i żebrać, kombinować i wyłudzać od bogatszych po kilkadziesiąt, kilkaset złotych. Czasem starcza na żarcie, czasem brak nawet na jogurt dla Joasi. Może też czasem coś sprzątnąć albo sprzedać – ale z małym dzieckiem to problem. Tym bardziej że Renata ma kiepskie zdrowie i harówka szybko o tym przypomina. Dostaje wtedy ataków serca „albo jakiejś innej cholery” – macha ręką, bo objawów nie umie rozróżnić. Powinna pójść na operację serca, tak mówili jeszcze w falenickim poprawczaku. „Za rok, jak dzidzia pójdzie do przedszkola”, okłamuje samą siebie. Bo za co ta operacja? Za co przedszkole? „Mogłabym pójść na ulicę i skroić kogoś. W biciu jestem niezła”, mówi. W końcu cztery lata, ogolona na łyso, żeby nikt nie rozpoznał w niej dziewczyny, spędziła na gigancie. Ale z takim życiorysem po jednej wpadce wylądowałaby za kratkami i na zawsze pożegnałaby się z dzieckiem. Czy miałaby wtedy jeszcze po co żyć? „Tylko ją mam. A ona ma tylko mnie. Dla niej muszę się trzymać – mówi z przekonaniem i dodaje – jakbym jej nie miała, to mogłabym już tylko pić na umór”. Renata mówi, że Joasię dostała w prezencie na przyszłe Dni Matki: „Za kilka lat będę na urodziny dostawać od mojej królewny laurki”, marzy. Na razie królewna trochę kosztuje, więc trzeba przed świtem jeździć na stadion, żeby zarobić na serek dla niej. Danone, bo musi być najlepszy.

Budzik biologiczny

Na takie jak Mariola Bożena popatruje z tęsknotą i zawiścią. Mariola ma 29 lat i pierwsze zabiegi usuwania zmarszczek za sobą. Taki peeling kosztuje 500 złotych, ale jeśli ma się już mieszkanie i samochód, można wydać na siebie, jak nie ma na kogo. „Szczupły tyłek, nowe buty i odpowiedni facet”, wymienia żartem gwarantów dobrego samopoczucia. Choć od kilku lat gwaranci zaczęli zawodzić. Mariola jest przedstawicielką rosnącej szybko grupy matek-Polek, których dzieci nie istnieją.
Wacław, odpowiedni facet, jest od Marioli prawie dwa razy starszy. W przeciwieństwie do rówieśników Marioli nic sobie nie robi z jej dochodów, stanowiska czy doktoratu. W przeciwieństwie do nich wie, że pewne kobiety nie lecą na pieniądze, lecz na perspektywy, które dają pieniądze: podróże, gry w kręgle, prezenty. Ma za sobą ślub, rozwód i ojcostwo. I każdą z tych rzeczy uważa za przereklamowaną i niewartą rezygnacji z komfortu i beztroski życia bez zobowiązań. Ich dyskusje przypominają rozmowy ślepych o kolorach: Wacław nigdy nie był kobietą w wieku rozrodczym, a jego marzenia o małżeństwie dawno zblakły po traumie poprzedniego związku. Mariola nigdy nie była mężatką i nie miała dzieci. Wacław ma czterdziestkę na karku i jego rodzice nie interesują się tym, jak będzie żył. Mariola spośród licznego grona żeńskich pociotków jest jedyną osobą żyjącą na kocią łapę i bez wózeczka. Jeśli na chwilę jej biologiczny zegar o tym zapomni, religijna rodzina, której w głowie się nie mieści, by tyle czasu żyć na kocią łapę, podsunie pomysł, by złapać Wacka na dziecko. „Czytałam, że najwięcej zachodzi w ciążę, jak się godzą po kłótni, bo tak w kobiecie buzują hormony – mówi – ale mi się to nie udało”, dodaje pół żartem, pół zawiedziona.
Kilka lat temu Mariola pasjami zwiedzała sklepy z sukniami ślubnymi. Teraz nawet już do nich nie wchodzi, ale buszując po ekskluzywnych butikach, zawsze zajrzy do sklepu z ubrankami dla dzieci. Z okna swojego biurowca obserwuje młode mamy z wózkami. Czy zamieniłaby się z nimi? Czasem myśli, że w jednej chwili, ale potem zaczyna wątpić. Musiałaby rzucić Wacława i poszukać kogoś do założenia rodziny. Jednak mając 30 lat, łatwo wpaść w panikę i związać się znowu z kimś, kto od życia chce czegoś innego: „Przecież nie spytam po miesiącu: chcesz mieć dziecko? A czas ucieka coraz szybciej”. W zeszłym roku Wacław kupił jej kotka. Pomogło na dwa miesiące. Kotek podrósł, a temat wrócił. Dwa tygodnie temu była kolejna afera. Ponieważ wyjeżdżają razem na Teneryfę, trzeba było sprawę załagodzić. Przyschło. Do następnego jajeczkowania, kiedy znowu przyjdzie wścieklizna macicy, a poduszka nasiąknie od łez.


Większość ankietowanych przez CBOS przyznaje, że w ich rodzinach zdarzają się kłótnie i awantury. 2% – że konflikty mają miejsce codziennie. Ich występowanie nie ma związku z wykształceniem ani miejscem zamieszkania, wiąże się z wiekiem i sytuacją materialną. Głównymi stronami konfliktów rodzinnych są zwykle współmałżonkowie. Wśród rodzin mających dzieci w wieku szkolnym i młodsze ponad jedna trzecia badanych nie może dojść do porozumienia w sprawie sposobów wychowywania dzieci. Choć psychologowie społeczni alarmują, że więzi rodzinne drastycznie się rozluźniają, tak zwane ciche dni nie były brane pod uwagę w badaniach.


Zaledwie 7% ankietowaych przez CBOS uważa, że ich rodzinom żyje się dobrze. Strach przed nędzą ma zasięg szerszy niż prawdziwe ubóstwo: choć według własnej oceny w biedzie żyje jedna piąta polskich rodzin, boi się jej ponad połowa. Do czynników najsilniej różnicujących sytuację finansową rodzin należą poziom wykształcenia oraz pozycja społeczno-zawodowa badanych. W rodzinach kadry kierowniczej i inteligencji dochód per capita jest ponad dwukrotnie wyższy niż w rodzinach robotniczych.


Przyznanie partnerom pozostającym w związku nieformalnym niektórych praw przysługujących współmałżonkom akceptuje 60% Polaków. Jedna trzecia badanych jest przeciwna legalizacji konkubinatu. Przychylność wobec jego legalizacji spada wraz ze wzrostem wieku ankietowanych. Z deklaracji ankietowanych wynika, ze 1% Polaków żyje w związku nieformalnym. Dane te mogą być jednak zaniżone – w latach 60. ze spisu powszechnego wynikało, że w Polsce jest o milion więcej mężatek niż żonatych.

 

Wydanie: 20/2002, 2002

Kategorie: Społeczeństwo

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy