Mażcie po murach, nie gwałćcie dzieci

Mażcie po murach, nie gwałćcie dzieci

Idzie, bardziej krąży, nóżka ciągnie się po krzywych liniach, ale posuwa się do przodu, tam się potknie, na kolano przyklęknie, zaklnie, zabolało, dźwignie się, ramieniem walnie w coś, w płot, latarnię, słup, auto zaparkowane. Idzie, a nie może dojść. Nagle coś uderza go w twarz, oddaje z całej bezprzytomnej siły, to szyba na przystanku, nie odpuszcza, wali ją, zauważa kosz na śmieci, wyrywa go, łups, nie ma szyby, oddech się uspokaja, krew z dłoni wytarta o kurtkę. Jutro niczego nie będzie pamiętać. Może być kimkolwiek, dresikiem, doktorantem, uczniem, policjantem, ordynatorem, ojcem, bratem, synem. Może być nauczycielką, stewardesą, właścicielką butiku, psycholożką, matką, córką, żoną.

I tylko opuchnięta, skaleczona dłoń zapyta o wczorajsze nie wiadomo co.

Może mieli bardzo zły dzień, źle w szkole, źle w robocie, bez roboty, za mało pieniędzy, za dużo. Albo coś zupełnie innego, albo nic. Była złość. Było na oślep, było po nic, oprócz spokoju. Nikt nie zauważył, ktoś przeszedł na drugą stronę, kamery nie było, a jak była, to radiowóz był gdzie indziej.

Nazywamy to wandalizmem, aktem niszczenia bez przyczyny, bez celu, na chybił trafił. Jak się nie poszczęści, to można i na izbę, i łomot, i nawet grzywnę. Pamiętacie nowojorską legendę miejską „zero tolerancji”? Kto zbił szybę, może zabić. Kto zabił, ukradł, napadł, wcześniej na pewno zbił szybę.

Inna scena. Idzie czujnie, kaptur, czapka z daszkiem, rozgląda się bacznie na boki, szuka ciemności, dopóki może. Wie, po co i dokąd idzie. Wie, dlaczego ma w czarnym plecaczku sprej z czerwoną, czarną farbą. I rękawiczki. Jest skupiony, a może skupiona, parę metrów z przodu idzie cień, którego ruchy naśladuje. Są razem. Ich gniew i bezradność jest skondensowana w zamysł, decyzja zapadła, nie wahają się. Byle było pusto. Podbiega do muru, jest jasny, są lampy, kilka wstrząśnięć puszką, klekot kulki w środku wali jak grzmot, odlicza czas do ucieczki. Liter jest niewiele: świeckie państwo, tu będzie techno, PiS won. Ucieczka. Bicie serca.

Po paru-kilkunastu godzinach chłód kajdanek na rękach. Cela. Na trzy miesiące. Być może.

Tych scen opisanych najpierw są tysiące każdej niemal nocy w całej Polsce. Niektórzy mają pecha.

Czasem też zostaje napis, coś o Żydach, muzułmanach, gejach, ruskich, komuchach, frajerach, chujach czy coś tam, o Legii, o Arce, o Wiśle, ŁKS-ie – te napisy zostają z nami na lata, dzień po dniu, noc za nocą. Przywykamy, wtapiają się w krajobraz, są u siebie, są bardziej niż drzewa, których coraz mniej. Są tutejsze. Nasze.

Ale napis na kościele – nie. Tu nie ma zlituj. Kilkudziesięciu policjantów ogląda obraz z kamer, całą swoją wiedzę i niewykorzystywany potencjał wkładają w trop. Rozkaz jest jasny. Mają go, ją, ich. Idą spać. Dołek, prokurator, posiedzenie sądu. Trzy miesiące, żeby nie mataczył.

Kiedy pijany w sztok biskup (ponad 2,5 promila we krwi – wiecie, ile trzeba wypić, żeby tyle osiągnąć?) rozbija swoje auto o latarnię przy jednej z głównych ulic Warszawy – nikt go nie skuwa, nikt go nie odwozi na izbę wytrzeźwień, nikt go nie pakuje na dołek. Kiedy inny tuszuje kolejne gwałty swojego podwładnego, przerzucanego z parafii na parafię – nikt nawet nie zapuka i nie poszuka dokumentów. Kiedy idą przewały na miliony, lewe respiratory, maseczki nie do użycia (to akurat nie księża, ale na pewno ich zobaczymy na mszy za ojczyznę lub inny Smoleńsk), działki z przekrętów, nienależne areały, mieszkania, domy, kamienice, pałace – cisza, spokój. Kiedy zamordowano Jolantę Brzeską, żeby móc sprzedać za milion odebrane jej mieszkanie – na niczyich dłoniach nawet na chwilę nie zatrzasnęły się policyjne obrączki.

Kościoły pustoszeją w Polsce najszybciej na świecie, uczniowie i uczennice znikają z lekcji religii z dynamiką nigdy wcześniej tu niewidzianą. Kiedy ofiara wielokrotnych gwałtów idzie do sądu, to latami, odwołanie za odwołaniem, Kościół broni swojego, zapewniając, że kiedy gwałcił, krzywdził – nie był jego. Ale mury pozostają święte. Bronione. Strzeżone.

Napis z muru można zdrapać, zmyć, zamalować. Ludzkiego cierpienia nie daje się tak zaklajstrować. Dziecko, które doświadczyło gwałtu ze strony dorosłej osoby, duchownego – będzie z tym piętnem żyć do końca swoich dni. Człowiek nie jest kawałkiem ściany do umycia. Jego bezpieczeństwo jest święte, jego prawo do zaznania zadośćuczynienia jest fundamentalne. Człowiek ma prawa. Ściana – nie. Nawet najbardziej zabytkowa. Na warszawskiej Starówce po hekatombie 1944 r. zresztą takich ścian po prostu nie ma.

Pomyślcie o tym, kiedy nie umiecie rozróżnić wandalizmu i aktu gniewu, bezsilności i niezgody. Kiedy po jednej stronie stoi potężna instytucja, majętna, bezkarna, przestępcza, chciwa – a po drugiej ktoś z puszką farby. Nie namawiam was do malowania. Do tego trzeba mieć odwagę. Namawiam do zrozumienia, jakich sił widzicie konfrontację. Po jednej stronie plama liter na tynku. Po drugiej prawdziwy ból, krew, cierpienie. Nie brońcie murów, brońcie skrzywdzonych. Gdybyśmy to zrobili – niczego na kościelnych murach nie trzeba by pisać. Te mury są brudne, bo Kościół nigdy sam z siebie się nie oczyszcza.

r.kurkiewicz@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 03/2022, 2022

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy