Miedzy Mielcem a Wiejską

Miedzy Mielcem a Wiejską

Kilka dni z życia senatora Grzegorza Laty

Regularnie co trzeci poniedziałek jadę do swojego drugiego biura w Nisku i mam tam dyżur od 15 do 17. Pierwsze biuro znajduje się na stadionie w Mielcu, gdzie wynajmuję odpłatnie dwa pomieszczenia – gabinet i salkę konferencyjną. Tym samym wspieram finansowo Sekcję Piłki Nożnej Stali, w której spędziłem przecież jako zawodnik wiele lat. W Mielcu każdego wolnego dnia przyjmuję od godziny 11 aż do ostatniego interesanta. Podobno ktoś stwierdził, że życie senatora upływa łatwo, a nawet śpiewająco. Ciekawe, kto to powiedział?
Będąc w Nisku, regularnie spotykam się z tamtejszymi starostą oraz prezydentem. Jestem jedynym senatorem z tej ziemi i pomagam rozwiązać rozmaite problemy, choćby sprawę miejscowego szpitala. Szukamy pieniędzy i sponsorów. Szpital dysponuje stary aparatem rentgenowskim sprzed prawie 30 lat i liczy na moją pomoc, na to, że dzięki kontaktom pomogę zdobyć część funduszy z Ministerstwa Zdrowia i od marszałka województwa podkarpackiego.

Znam problemy tej ziemi

Czy senator musi zajmować się tym, by marszałek spotkał się z samorządowcami ze swojego terenu? Mnie samego nurtują podobne pytania. Może nie musi, ale wtedy kontakt nie jest ułatwiony ani przyspieszony. Znam problemy regionu oraz jego mieszkańców. To nie jest tak, że jadę do Sejmu, wypiję kawkę i nic więcej mnie nie obchodzi. Interesuję się sprawami danego terenu. Choćby kłopotami związanymi z edukacją – wiele szkół nie ma sali gimnastycznej. Na co dzień stykam się z rozmaitymi problemami, które powinny rozwiązać samorządy. Nie mają one jednak pieniędzy i szukają możliwości, kontaktów z posłem lub senatorem, który może poprzeć wniosek, odpowiednio go wypełnić oraz umotywować.
To są kontakty z władzą. A co z indywidualnymi osobami? Ostatnio przyszła do mnie pani, która ma ciężko chorego syna. Jego kuracja wymaga drogich leków. Od razu interweniowałem w kasie chorych, bo ta nie zawsze chce płacić. Chłopak przechodzi specyficzny zabieg raz w miesiącu. Matka więcej do mnie nie wróciła, a skoro tak, to znaczy, że otrzymała pomoc. Zwraca się do mnie wiele osób borykających się z problemami mieszkaniowymi. Sprawy się ciągnęły, odsetki narastały, mówiono nawet o eksmisji. Po mojej interwencji spółdzielnia jeszcze raz rozpatrywała każdy przypadek i zakończyło się ugodowo. Rozłożono zaległości na raty.
Wielu petentów pyta o pracę. Około 80% przychodzących do mnie ludzi prosi o pomoc w otrzymaniu jakiegokolwiek zatrudnienia. Tak jest w Mielcu i Nisku. Urzęduję tam tylko teoretycznie w określonych godzinach, bo jak jest do załatwienia więcej niż dziesięć osób, to przecież nie mogę po dwóch godzinach wstać i wyjść – siedzę do oporu.
W Mielcu, w wyznaczony poniedziałek, przebywam w biurze od godziny 11 do ostatniego gościa. Ponadto jestem w Zarządzie Sekcji Piłki Nożnej Stali. Dochodzi mi więc sporo spraw klubowych; staram się zarówno o większych, jak i mniej majętnych sponsorów. Ostatnio byliśmy w Dębicy, w firmie Śnieżka, z dobrym skutkiem. Ot, pierwszy z brzegu mielecki problem. Zgłosiło się kilka osób, którym źle policzono emerytury. Nie jestem prawnikiem, ale oddaliśmy sprawę do ZUS do ponownego rozpatrzenia. Jednej osobie już skorygowano wysokość emerytury. Niedawno miałem przypadek, iż ZUS wymawiał renty matkom z chorymi dziećmi. To dość trudna sprawa. Muszą być zrobione odpowiednie badania i jedno, co mogę uczynić, to przyspieszyć sprawy sądowe.
Mam parę problemów ze szkołami, np. w Krzemienicy koło Mielca. To mała gmina, której załatwiłem dwie sprawy. Dofinansowanie z ministerstwa. Natomiast Wiesław Ciesielski, wiceminister finansów, otworzył tam klasę internetową. W środy też przyjmuję gości i petentów. Chociaż przewijają się oni w innych dniach. Staram się być elastyczny w kwestii spotkań. Jeżeli ktoś zastanie mnie w biurze, wcale nie musi wcześniej się awizować, jest przyjęty. A jak mnie nie zastanie, zawsze umawia go sekretarka.

Godzina obywatelska i europejska

W środy i czwartki bardzo często wyjeżdżam do szkół na spotkania z młodzieżą. Dużo rozmawiamy na temat Unii Europejskiej. To nie są spotkania z byłym piłkarzem. Przy okazji futbolowy temat oczywiście trochę się przewija, ale pada dużo innych pytań. Ile rolnik dostanie dopłaty do mleka, do hektara? Wszystkiego szczegółowo nie pamiętam i często odsyłam do Internetu. Przeciętnie w takiej szkole przebywam godzinę. Czy jest to zatem godzina wychowania obywatelskiego i europejskiego? Uważam, że w dużym stopniu tak. Poza tym zdobywam doświadczenie w kontaktach z młodzieżą już innej generacji. Mam obraz tego, jak młodzi ludzie widzą pewne sprawy, co ich ciekawi i co naprawdę nurtuje. Niektóre pytania są tak trudne, że trzeba tęgiego specjalisty, aby na nie odpowiedzieć. Podczas wymiany poglądów jeden drugiego zawsze może do czegoś przekonać. Nie wyobrażam sobie, abyśmy pozostali na uboczu Europy. Wszyscy dookoła będą się rozwijali, tylko my „nie, bo nie”. Właśnie taka postawa najbardziej mnie bulwersuje. Takie „nie, bo nie” nie prowadzi do niczego dobrego.
Piątek jest nieraz ciut wolniejszy niż początek tygodnia. Najtrudniejsze sprawy i pisma zostały „przepchane” wcześniej. Ale też często coś wyskoczy. W piątek mam czas na uporządkowanie korespondencji i przygotowanie się do dalszej działalności. Mogę odpowiedzieć na zaproszenia.

Czasami wybiegam na boisko

A u nas zaprasza się senatora na wszystkie imprezy. Na turniej młodzieżowy w Sochaczewie, inaugurację klasy internetowej gdzie indziej. Na dyskusję o Unii, otwarcie nowej firmy. Na obchody jubileuszowe szkoły, dni jakiegoś miasta. Ostatnio byłem na piłkarskich mistrzostwach Polski dziennikarzy w Koninie. Niekiedy sam zakładam strój sportowy i wybiegam na boisko. Niedawno przed meczem Polska-Węgry wziąłem udział w piłkarskim spotkaniu parlamentarnych zespołów obu krajów. Przegraliśmy, ale to ja strzeliłem honorową bramkę. Jednak w piątek w zasadzie odpowiadam na prośby odmownie, to dla mnie dzień porządkowy. Chyba że otrzymam wyjątkowo ważne zaproszenie, jak choćby od prezydenta RP.
Sobotę i niedzielę przeznaczam z reguły dla rodziny. Jeżeli ktoś zadzwoni, umawiamy się na poniedziałek. W Mielcu mam działkę i dom wybudowany za własne pieniądze. Mieszkam teraz z żoną i psem. Wstaję o 7, idę na spacer nad Wisłokę, trochę pobiegam. W sobotę przychodzi często córka Magdalena z wnuczką. Syn Paweł mieszka w Warszawie z żoną i córką. Przyjeżdżają dwa razy w miesiącu na weekendy. Moją pasją od młodzieńczych lat jest dobra książka. Lubię czytać wieczorami. Sięgam po każdą interesującą lekturę, niezależnie od tego, czy będzie to powieść historyczna, czy kryminał. Ostatnio pochłonąłem „Chorobę dyplomatyczną” Daniela Passenta – napisał o mnie w kilku miejscach.

Mam lewicowe poglądy

Kolejny tydzień rozpoczynam w poniedziałek, przyjmując interesantów w Mielcu, ale krótko, tylko dwie godziny, od 11 do 13, i przygotowuję wszystkie dokumenty na posiedzenia Senatu. Koło piątku spływają do mnie faksy z Wiejskiej oraz informacje pocztą.
Do Warszawy wyjeżdżam przeważnie samochodem we wtorek, około 13. Z Mielca mam 250 km. Jadę mniej więcej trzy i pół godziny. Wtorek to dzień przeznaczony na pracę w komisjach. Jestem członkiem Komisji Nauki, Edukacji i Sportu, a także Komisji Emigracji Polaków za Granicę. W tym roku w swoim budżecie na pomoc dla Polonii przewidzieliśmy 47 mln zł. Za te pieniądze budujemy oraz remontujemy szkoły w Wilnie na Łotwie, na Ukrainie, w Rosji, a nawet w Brazylii. Część pochłaniają inwestycje, a część przeznaczamy na pomoc dla dzieci z Ukrainy, Białorusi, Litwy i Łotwy. Zapraszamy je na wakacje do Polski. W Poznaniu odbędzie się olimpiada polonijna i zostałem zobligowany do oszacowania, jaką kwotą mamy wesprzeć tę imprezę. Nasi senatorzy jeżdżą na kontrole do szkół, zdają sprawozdania, czy pieniądze są wydawane we właściwy sposób. Ja też czasami jeżdżę w ramach tej komisji za granicę. Byłem między innymi w Wiedniu na pikniku polonijnym, a także w Monachium na zlocie Polaków mieszkających w Niemczech. Tak więc we wtorek uczestniczę w posiedzeniu dwóch komisji, a wieczorem klubu senackiego SLD. Jestem bezpartyjny, ale z rekomendacji właśnie tej partii. Nie ukrywam i nie wstydzę się lewicowych poglądów. Jeżeli zdarzy się wolny wieczór, telefonuję do syna i wybieramy się do kina. Najbardziej lubię polskie filmy.
Jak jako znany z temperamentu były sportowiec znoszę posiedzenia? Przyznaję, iż dla postronnego obserwatora wyglądają na nużące! Są jednak sprawy, które mnie szczególnie interesują. Może z boku coś rzeczywiście wygląda dość monotonnie, ale jak rozgorzeje zażarta dyskusja i włącza się opozycja, to wciąga. Są ostre dyskusje, ale bardzo kulturalne. To nie jest… Sejm!
Rzadko zabieram głos. Jeżeli już, to podczas obrad komisji, w sali obrad plenarnych bywa z tym różnie. Ostatnio byliśmy świadkami zażartej wymian zdań na temat działalności IPN. Była telewizja, do dyskusji zapisywali się prawie wszyscy. A potem cóż się okazało – jak dziesięciu mówi to samo, to potem wychodzi jeden z drugim i oznajmia: „Panowie, nie będę się powtarzał” i każe się skreślić. U nas nie ma takich zwyczajów jak w Sejmie, że – powiedzmy – jest 2 w nocy, pusta sala, a ktoś z zapisanych przemawia, bo jego głos musi być w stenogramie. Byłem sprawozdawcą ustawy o Konfederacji Sportu, o oddzieleniu sportu masowego od wyczynowego. Masowy został przy ministerstwie. Generalnie środę, czwartek i piątek spędzam w sali Senatu. Głosowania odbywają się na koniec posiedzenia. Jak się pospieszymy, nieraz kończymy w czwartek koło 21 lub 22.

W Senacie wysoka kultura

W przeciwieństwie do Sejmu w posiedzeniach Senatu nie ma nic sensacyjnego. Tu naprawdę panuje wysoka kultura. Reprezentując różne kluby, szanuje się poglądy innych. Nie ma czegoś takiego, że przedstawiciel prawicy nie odzywa się do reprezentanta lewicy. Ależ skąd! Wypiją nawet razem kawę. W przypadku Senatu można mówić o pełnej kulturze politycznej. Demokracja nie powinna i nie może się opierać na oszołomach, którzy nawzajem się oskarżają, wyzywają i opluwają. Ponadto warto zauważyć, że 84% wszystkich senackich poprawek Sejm przyjął. To świadczy pod każdym względem o jakości Senatu.
Kiedy to wszystko w Warszawie na Wiejskiej się kończy, wsiadam w samochód i jadę do Mielca. Jestem u siebie w piątek po południu albo w wieczorem. I zaczyna się weekend. Jednak wcześniej, zwykle czwartek, telefonuje moja sekretarka z informacją o najbliższych planach i spotkaniach. Bo od godziny 11 w poniedziałek i w Mielcu, i Nisku, jestem do dyspozycji tych, którzy mi zaufali.

Wysłuchał Maciej Polkowski, „Przegląd Sportowy”

 

Wydanie: 2003, 29/2003

Kategorie: Sylwetki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy